5.12.09

Komisje i okruchy rzeczywistości mediów

Wykluczenie z komisji hazardowej Beaty Kempy i Zbigniewa Wassermana (oboje z PiS), nie tylko skutecznie paraliżuje pracę zespołu, który miał zająć się wyjaśnieniem okoliczności i kontrowersji towarzyszących "aferze z jednorękimi bandytami" w roli głównej, ale odciąga uwagę od właściwego problemu. Do świąt jakoś zleci. Z punktu widzenia statystyk oglądalności TV oraz wpływów z reklam - problem to żaden. Kolejna w ostatnich latach komisja nie ma szans na spektakularny sukces i nie przyciągnie przed ekrany telewizorów milionowej widowni. Choć pamiętając o tym, że przyszły rok zapowiada gorączkę plebiscytową (wybory) różnie może być :-)

Tak czy inaczej jeszcze nie ma się czym ekscytować, a wskazuje na to między innymi spokój Grzegorza Schetyny, szefa klubu PO.
Zupełnie innym (ale również związanym z oglądalnością) problemem jest reforma mediów publicznych, a raczej niemożność jej przeprowadzenia. W obrębie zaś tych ostatnich znajduje się temat, który jeszcze przez chwilę pozostanie w uśpieniu, ale w okolicach 14. lutego zacznie skupiać uwagę, a w maju 2010 tradycyjnie "rozpęta" wielowarstwową dyskusję, która przetoczy się przez wszystkie media, te stare i te nowe. Chodzi o Eurowizję :-).

Udział w Konkursie Piosenki Eurowizji to inicjatywa telewizyjna i publiczna. Niedawno zakończyły się eliminacje gdzie wyłoniono ostatecznie finalistów. O tym kto będzie reprezentował Polskę podczas gali w Norwegii, zadecyduje głosowanie w lutym. Oczywiście wcześniej - finaliści - zostali wyselekcjonowani przez specjalnie powołaną komisję ekspertów:-). Tak czy inaczej na euro-śpiewającą-imprezę pojedzie kobieta, bo tylko panie znalazły się w finale.

Być może jest to nieustanna tęsknota za występem Edyty Górniak w 1994 roku, kiedy zajęła drugie miejsce i nikt więcej nie powtórzył jej sukcesu. Z ogromnym upodobaniem Polska wysyła więc na Eurowizję kolejne solistki, mniej lub bardziej utalentowane, okazjonalnie wymieniane na tzw. zespoły chwilowo popularne, albo jak to się mawia - rokujące (w obrębie soft pop). Nieważne.

Prywatnie, Eurowizja nie wzbudza we mnie emocji. Nie jestem w stanie zapamiętać żadnej ze zwycięskich piosenek prezentowanych na poszczególnych edycjach. Jako wydarzenie medialne - Eurowizja staje się jednak ciekawym zjawiskiem.
Trudno w dobie Web 2.0 traktować telewizję jako medium samowystarczalne. Wszak wspierające ją serwisy internetowe i wpływ jaki mają na TV informacje podawane w sieci (prędkość, dynamika, forma) zmieniły to "stare medium". W tym wypadku obserwując przebieg eliminacji na internetowym serwisie Eurowizja.info (okropna strona) oraz śledząc styl narracji dotyczący festiwalu, można dojść do wniosku, że na tym odcinku nic się nie zmienia.

Reprezentację Polski na Eurowizji traktuje się ultra poważnie i o tym to już sporo napisano - że jest to postawa bez sensu. Po tym jak "festiwal nadawców" wygrał zespół Lordi, a laury zbierali liczni trefnisie i sceniczni hucpiarze, trudno do tej imprezy podchodzić bez przymrużenia oka. Swoją drogą taki net to lubi tego typu zabawy. Więc. Tym razem, po kolejnym niedocenionym występie, zawodowi macherzy od śpiewu i mas z publicznej telewizji, mogli pokusić się o dwa rozwiązania:

1. Postawić na internet. Dać szansę odbiorcy. Za pomocą YouTube ogłosić konkurs dla chętnych do udziału w projekcie. Można było zebrać społecznościowy team, który wystąpiłby z przaśnym numerem w Norwegii. Z dobrym PR, całą opowieścią o genezie inicjatywy, paroma chwytliwymi tekstami o konwergencji mediów, można fajnie pokazać się. Nawet jeśli ten numer miałby skomponować namaszczony kompozytor bądź dyrygent. Taka kampania i zabawa zrobiłaby więcej dla publicznej TV i zaprzęgnięciu sieci na jej użytek niż kolejne apele dotyczące płacenia abonamentu, albo tyrady o misji. Pomysły w stylu akcji Kutimena mają teraz wzięcie, więc czemu nie?

2. Inna perspektywa - skrajnie różna. Rozbrajająca jest postawa Norwegii. Kraj ten, od kilku ładnych lat, preferuje lans ostrej muzyki metalowej. Zespoły z tego nurtu radośnie konkurują z gwiazdkami pop na norweskich listach przebojów. Taki lokalny specjał. Tym razem metalowcy z krainy Wikingów zapragnęli pokazać się na Eurowizji. Wprawdzie słuchając Keep Of Kalessin, to nie dziwię się potrzebie rozgłosu, bo nowej jakości w rozwój metalu to ta sympatyczna grupa raczej nie wnosi:-), ale pomysł zabawny - i pozwalający na wyróżnienie się. Co w takim wypadku mogłaby zaprezentować Polska? He, duet Dody i Nergala w jakimś różowo-mrocznym kawałku, w stylu piekło w moim sercu, albo coś w tym stylu. To też w sumie nie jest takie ważne.
Byleby komisja miała nieco więcej poczucia humoru i łacniej w internet patrzyła.

Konkludując. W każdym z opisywanych epizodów widać, że od komisji wiele zależy.

Etykiety: , ,

1 Comments:

At 08 grudnia, 2009 18:14, Blogger KamilaK said...

Witam. Jestem tu po raz pierwszy,ale obiecuje, że nie ostatni. A teraz do rzeczy:-"komisyjne" ujęcie rzeczywistości to dość niespotykane połączenie wątków:)Ale przyznam, że interesujące. Co do Eurowizji w zupełności się zgadzam-kicz totalny-a więc duet Doda-Nergal-byłby to murowany "sukces". Co do prac komisji hazardowej-nie byłabym tak skrajnie jednostronna (...)
Jeszcze się odezwę

 

Prześlij komentarz

<< Home