27.9.07

IPN korzysta z Wikipedii. I słusznie. Ale Gazeta.pl uważa to za skandal i bije na alarm

Oto historia o tym, że nie wszystkim przedstawicielom polskiej "elity internetowej" starcza wyobraźni.

Niedawno pisałem o nowej, internetowej broni Agory - serwisie Alert24.pl. To miejsce dla tych, którzy czują się "dziennikarzami obywatelskimi". Mogą tam wrzucać swoje teksty i zdjęcia. Najciekawsze z nich promowane są na portalu Gazeta.pl, na równi z najważniejszymi niusami dnia.

W ten sposób w środę promowany był artykuł ujawniający, że w opublikowanych we wtorek wieczorem katalogach IPN znajdują się odniesienia do Wikipedii. Wychwycili to użytkownicy Alertu24.pl.

Tekst napisany jest w konwencji niemalże materiału śledczego o jakimś bulwersującym skandalu. Dowiadujemy się z niego, że Wikipedia jest kompletnie niewiarygodna jako źródło informacji. IPN kompromituje się, bo przywołuje ją jako źródło danych o kilku datach (sic!) z życiorysów trzech wysokich rangą funkcjonariuszy PZPR. Na szczęście, są jeszcze czujni internauci, którzy tę wpadkę bezlitośnie wytykają.

Awantura okazała się tak duża, że odezwał się nawet zarząd Stowarzyszenia Wikimedia Polska, który w oględnych słowach oświadczył, co następuje:
W związku z pytaniami o wykorzystanie Wikipedii jako źródła informacji przez Instytut Pamięci Narodowej, Zarząd Stowarzyszenia oświadcza, iż ze względu na charakter działalności Stowarzyszenie nie komentuje treści zawartych w Wikipedii ani sposobów ich wykorzystywania. Jednocześnie Stowarzyszenie pragnie zwrócić uwagę na fakt, że Wikipedia ze względu na swój encyklopedyczny charakter nie może być traktowana jako pierwotne źródło informacji.
Jak dla mnie - cała ta historia to jeden, wielki strzał w kolano, jaki zafundowała sobie część środowiska internetowego. Dlaczego? Bo:

a) Nikt spośród bohaterów tej opowieści nie wpadł na to, że cytowania na stronie IPN to dla Wikipedii wielki prestiż i awans, z którego "ludzie internetu" powinni się cieszyć. Z kolei dla wikipedystów to kapitalny sygnał, że ich praca została doceniona i warto działać jeszcze lepiej, jeszcze sprawniej i jeszcze rzetelniej. Oczywiście, żadna encyklopedia nie jest "pierwotnym źródłem informacji". Ale przecież zacytowanie dobrego hasła w Wikipedii bywa równoznaczne z przytoczeniem całego zasobu odnośników do "źródeł pierwotnych".
b) Nikt nie zadał sobie trudu, by sprawdzić i ocenić, jakie są procedury pracy nad tekstami w Wikipedii. Zamiast tego mamy do czynienia z milcząco przyjętym założeniem, iż Wikipedia jest pełna fałszerstw i nierzetelności.
c) Nikt nie sprawdził czy owych kilka dat wziętych przez IPN z Wikipedii jest prawdziwych. Wszak dopiero gdyby okazały się błędne, można by mówić o skandalu. A może po prostu jest tak, że wśród pracowników IPN też jest jakiś wikipedysta, który osobiście wrzucił owe daty do stosownych haseł w Wikipedii? Czy nikt nie zadał sobie tego pytania?

Słowem: wielka porażka na froncie walki o uznanie internetu za pełnoprawną płaszczyznę komunikacyjną, równą innym rodzajom mediów (w tym także i książkom).

Na koniec rada, którą podpowiadam Alertowi24.pl. Proszę podumać nad takim oto zagadnieniem: Czyją wiarygodność łatwiej podważyć? "Dziennikarzy obywatelskich" czy wikipedystów?

P.S.: Dla porządku dodam, że jako pierwszy o cytatach z Wikipedii w katalogach IPN napisał Marcin Jagodziński w swoim znanym blogu Net to :)

13 Comments:

At 27 września, 2007 16:36, Anonymous Anonimowy said...

Łukasz>Czyją wiarygodność łatwiej podważyć? "Dziennikarzy obywatelskich" czy wikipedystów?

Atakując wikipedię strzelają sami do siebie. Bo to przecież podobne mechanizmy "tworzenia". U nich i na wiki, internetowi zapaleńcy.

Ciekawe dlaczego na to nie wpadli.

 
At 27 września, 2007 16:40, Blogger roody102 said...

Po pierwsze, warto zwrócić uwagę, od kogo to się zaczęło - pierwszy był Marcin Jagodziński, autor bloga netto:

http://netto.blox.pl/2007/09/ipn-20.html

Na niego powołał się zresztą Alert24 i już w tym tekście było - przynajmniej wtedy, gdy go czytałem - napisane, że to bardzo fajnie, że PIN używa Wikipedii, ale zalecana jest przy tym duża ostrożność. I tak mniej więcej ja to oceniam - fajnie, ale biorąc pod uwagę to, jakie byki się w Wiki zdarzają, ostrożność, szczególnie przy kwestiach bieżących i budzących emocje jest wskazana po stokroć.

Ale na pewno samo użycie Wiki przez IPN jest jakimś tam pozytywnym sygnałem.

 
At 27 września, 2007 17:38, Blogger Łukasz said...

Roody102,
Tak, wiem, że pierwszy wyłapał to Marcin Jagodziński. Ale zwróć uwagę na zasadniczą różnicę między jego tekstem, a tekstem w Alercie24.pl: Jagodziński nie komentuje, tylko lekko się dziwi. Natomiast Alert24.pl frontalnie atakuje.

 
At 27 września, 2007 20:41, Blogger KiK said...

Nie zgodzę sie z wami, że to nic takiego, że IPN daje odnośniki do Wikipedii. IPN to instytucja naukowa. Przypadkiem też bardzo polityczna, ale przede wszystkim naukowa. Wikipedia to przedsięwzięcie popularnonaukowe. Czasem pisane przez hobbistow, czasem przez laikow, czasem przez naukowców z odrobiną czasu wolnego. Mnóstwo materiałów jest świetnych, ale cześć jest niedokładna albo nieprecyzyjna. Zdarzają się błędne i zmanipulowane. Artykuły mogą być modyfikowane. To co było wczoraj, może być inne za tydzień, wiec umieszczenie takiego odnośnika w materiale instytucji naukowej jest niepoważne.

 
At 27 września, 2007 21:07, Anonymous Anonimowy said...

no sorry Łukasz, ale chyba nie do końca złapałeś o co chodzi w tej awanturze :)

owszem, dla Wikipedii to duży prestiż i nobilitacja, że powołuje się na nią IPN, ale już dla tego ostatniego powoływanie się na Wikipedię jako na źródło powodem do dumy raczej nie jest.
zadaniem historyków jest docieranie do dokumentów a nie do ich opracowań, nawet takich, do których merytorycznie można się przyczepić.

to tak, jakby na języku polskim nie omawiać "Pana Tadeusza", tylko skrypty z opracowaniami. bywają niezłe i po krótkiej lekturze wiadomo o co chodziło Mickiewiczowi. ale mimo wszystko "Pan Tadeusz" to nie jest.

i szczerze przyznaję: nie wiem gdzie tu ten strzał w kolano dla środowiska internetowego?
w tym, że zaleca się ostrożność w traktowaniu sieci jako pierwotnego źródła informacji?
ja bym to raczej uznał za duży krok w kierunku wzrostu świadomości do czego Internet może, a do czego nie powinien być wykorzystywany.

 
At 27 września, 2007 22:04, Blogger Z. said...

Mam wrażenie że autor pominął jedną kluczową kwestię. IPN jest instytutem historycznym. Badania historyczne prowadzone są na podstawie źródeł. Wikipedia źródłem być nie może, co jasno podkreślił zresztą przedstawiciel fundacji. I nie ma znaczenia czy jest to wikipedia, czy zwykła encyklopedia. Gdyby użyto jej jako drogi dotarcia do człowieka który ma jakieś informacje nt. czyjejś współpracy, to wszystko byłoby ok. Ale wykorzystywać jako źródło?

 
At 27 września, 2007 22:27, Blogger Łukasz said...

Kik,

Myślę, że z czasem będzie trzeba na nowo zdefiniować "naukowość" publikacji. Wymusi to logika działania internetu.

Po pierwsze - bo czy publikacja li tylko w internecie może być uznana za "publikację naukową"? (No bo co zrobimy, gdy zniknie strona, na której owa publikacja jest zamieszczona, albo gdy autor publikacji ciągle ją poprawia i uzupełnia?).

Po drugie - bo czy za "publikację naukową" można uznać tekst nie tylko "otwarty" (a więc de facto nigdy ostatecznie nie ukończony), ale w dodatku powstający zbiorowo, przez wiele miesięcy, albo nawet lat? Tak właśnie działa Wikipedia.

Oczywiście, odnoszę się tu głównie do formy przekazu. Natomiast przyjmuję rozróżnienie na IPN jako instytucję "naukową" (nawiasem mówiąc, cieszy mnie ta kwalifikacja Instytutu - wcale nie jest ona tak oczywista dla wielu uczestników życia publicznego) oraz Wikipedię jako publikację "popularnonaukową". Ten argument przekonuje mnie.

Choć powtórzę, że w omówionym przeze mnie przykładzie "popularnonaukowość" Wikipedii ma niewielkie znaczenie. Problem dotyczy kilku dat z życiorysów trzech PRL-owskich dygnitarzy. Czy aby te daty podać, trzeba koniecznie powoływać się na jakąś "publikację naukową"? A jeśli tak - to może nie wystarczy tu nie tylko Wikipedia, ale nawet cytowana obok książka prof. Mołdowy? I trzeba po prostu sięgnąć bezpośrednio do akt pozostawionych przez PZPR...?

Na koniec nachodzi mnie jeszcze jedna wątpliwość: czy Wikipedia (lub inna podobna publikacja) może z biegiem czasu dopracować się statusu "publikacji naukowej"?

 
At 27 września, 2007 22:34, Blogger Łukasz said...

Change,

Ja po prostu traktuję Wikipedię nie jako statyczny byt, a jako proces dziejący się w czasie. Na takich cytowaniach - jak to uczynione przez IPN - Wikipedia może tylko zyskać. I to nie tylko w sensie prestiżu, ale też w sensie dopingu do jeszcze lepszej, rzetelniejszej pracy - co zresztą ująłem w swoim tekście. Nie mówię, że Wikipedia jest świetna - wskazuję tylko, że jest dobra, a może być jeszcze lepsza.

Natomiast z ostatnim akapitem Twojego komentarza zgadzam się w 100 proc. Dokładnie tak: należy ZAWSZE uważać na źródła (i ich pochodne), z których się korzysta. Tyle że tacy ludkowie jak my (a więc blogerzy, wikipedyści itp.) powinni włożyć nieco wysiłku w to, by przekazy w internecie były coraz lepsze. Tak by sam internet przestał uchodzić za rewir, w którym nie obowiązują żadne zasady.

 
At 27 września, 2007 22:37, Blogger Łukasz said...

Zefir,

Odsyłam do odpowiedzi, której udzieliłem Kikowi. Mówimy o kilku datach z życiorysów trzech dygnitarzy. Jednym z tych dygnitarzy jest Władysław Gomułka. Czy naprawdę trzeba powoływać się na jego akta personalne z archiwów pozostawionych przez PZPR, by podać parę kluczowych dat z jego życiorysu?

 
At 29 września, 2007 17:47, Blogger Szyba said...

Pycha. Polecam w takim razie zapoznanie się z artykułem o Henryku Batucie (http://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Batuta), i dla odmiany- z artykułem na temat np. Daniela Passenta. I jego stosunku do bzdur tam wypisywanych. A dodatkowo- kilka miesięcy temu czytałem o prawicowej cenzurze na Wiki... Przepraszam, ale Wiki nie jest wiarygodnym źródłem.

 
At 29 września, 2007 23:11, Blogger Łukasz said...

Szyba,

Casus Henryka Batuty znają już wszyscy. Jak dla mnie - bardzo dobrze, że taka historia się przydarzyła. Dlaczego? Bo skłoniła wikipedystów do refleksji nad mechanizmami zarządzania treściami w Wikipedii.

Jeśli zaś ktoś narzeka na Wikipedię, bo przeczytał tam o sobie nieprawdziwe informacje - a nie robi nic, by je zmienić (choć w każdej chwili ma taką możliwość) - to ja traktuję takie wypowiedzi jako mało interesującą egzotykę. Warto pamiętać, że Wikpedia jest w pierwszej dziesiątce najchętniej czytanych stron internetowych w Polsce. Dobrowolne wyzbywanie się prawa do kształtowania zamieszczanych w niej treści o sobie samym to dla mnie przejaw sporego ekscentryzmu.

Powtórzę też myśl, którą napisałem w jednym z komentarzy powyżej. Wikipedia to nie jest stały byt - to proces. Zamiast wieszać na niej psy, lepiej zacząć ją poprawiać.

 
At 01 października, 2007 15:31, Anonymous Anonimowy said...

@Łukasz
Zgadzam się, że należy otwierać się na nowe formy materiałów źródłowych i akceptować publikacje sieciowe jako prawomocne i wiarygodne źródła. Sęk w tym, że Wikipedyści do znudzenia powtarzają, że Wikipedia nie jest i nie powinna być używana jako źródło! Można się oczywiście z nimi nie zgodzić, pytanie tylko, czy to oni nie wiedzą najlepiej? IPN traktując Wikipedię jako źródło daje sygnał, który w wielu środowiskach jest nie do przyjęcia - bo w takim razie uczniowie powinni móc również korzystać z Wikipedii. Nie twierdzę, że należy konserwatywnie założyć, że nie wolno - ale trzeba zauważyć, że taki krok ze strony IPN ma poważne konsekwencje - może pora na debatę nt. roli Wikipedii w edukacji, nauce, itp?

 
At 01 października, 2007 23:44, Blogger Łukasz said...

Tarkowski,
Oczywiście, że warto podebatować nad (potencjalną i aktualną) rolą Wikipedii w tzw. dyskursie publicznym (choćby edukacyjnym). Ale z założeniem, że Wiki to proces - każdy z nas może być jego współtwórcą.

 

Prześlij komentarz

<< Home