26.5.06

Słowo Polskie Gazeta Wrocławska apeluje do czytelników

Walka gazet zaostrza się. Pisaliśmy już jak "Gazeta Wyborcza" walczy z "Dziennikiem" stawiając na duże miasta i odwołując się do swojego rozbudowanego forum internetowego. Pisaliśmy też o ekspansji prasy lokalnej. Przywoływaliśmy tekst Krzysztofa Urbanowicza, który opisuje kryzys prasy regionalnej wywołany rozwojem internetu.
A jednak prasa regionalna nie składa broni. W piątkowym wydaniu "Słowa Polskiego Gazety Wrocławskiej", jedynego dziennika regionalnego na Dolnym Śląsku, na str. 2 odnajdujemy apel redaktor naczelnej Agnieszki Niczewskiej do czytelników (można go odnaleźć w pliku pdf tu). "Jesteśmy dla was" - głosi duży tytuł. "Proszę: dzwońcie, piszcie, zadawajcie pytania" - apeluje Niczewska, której duże zdjęcie towarzyszy tekstowi. Redaktor naczelna podaje przy tym swój adres mailowy. Oraz numer z serii 0-800, na który można dzwonić z pytaniami.
Obok, na dwóch szpaltach, mamy pierwszą turę takich pytań i redakcyjnych odpowiedzi. To pytania typu "co to są raje podatkowe?"; czy można zawiesić tablicę "Uwaga, zły pies" na płocie, gdy nie ma się psa; albo "co zrobić, jeśli zapomnieliśmy podpisać się pod PIT-em, który już wysłaliśmy pocztą".
Akcja "SPGW" jest podobnie pomyślana, jak akcje lokalnych dodatków "Gazety Wyborczej". W obu przypadkach dzienniki odwołują się do czytelników. Zachęcają ich do współkreowania gazety (choć w bardzo ograniczonym zakresie). Ale jest też między tymi akcjami spora różnica. "Wyborcza" stawia na wzmacnianie tożsamości lokalnej w dużych miastach. "SPGW" - na obietnicę rozwiązywania problemów zwykłych ludzi.
Jesteśmy ciekawi efektów apelu redaktor naczelnej "SPGW". Zwłaszcza, że - wnioskując po badaniach czytelnictwa zamieszczanych w miesięczniku "Press" - pozycja tej gazety nie jest zbyt mocna. Zresztą zagrożeniem dla niej jest nie tylko ostra walka "Gazety Wyborczej" z "Dziennikiem", ale i siła "Faktu", który wszak ma osobne strony wrocławskie i jest najchętniej czytaną gazetą codzienną na Dolnym Śląsku.

5 Comments:

At 27 maja, 2006 21:23, Anonymous Anonimowy said...

Nie chciałbym krytykować pomysłów red. Niczewskiej, ale to wygląda jak "bycie trochę w ciąży". Wieść gminna niesie, że coś się szykuje w tej dziedzinie. Tylko jakoś nie chce mi się wierzyć, że gazety lokalne udźwigną zmasowany odzew czytelników. To raczej internet będzie miejscem interakcji z czytelnikami. To jest nieuchronne...

 
At 29 maja, 2006 11:52, Anonymous Anonimowy said...

ciekawosteczka - zwłaszcza dla mnie - kilka lat przepracowałem w Gazecie Robotniczej w okresie burzliwych przemian, kiedy to łapy na niej położył Herr Hirschreiter z Passauer Group. Potem tenże pożarł i Słowo Polskie, by na końcu zakąsić Wieczorem Wrocławia.
Teraz z półmiska podbiera kąski Herr Springer? Ależ smacznego! Gute Appetit...

 
At 30 maja, 2006 11:19, Blogger jotesz said...

Anonymus mądrze prawi, zwłaszcza, że to ja sam, sprzed zalogowania się we bloggerwszechświecie.
Już nie bawię się w dziennikarza, ale wspomnienia tych kilku lat pracy to byłby dobry zapełniacz własnego bloga...
Gdy tak sobie stukam w klawiaturę to przypominam sobie, że przyszedłem do GR z maszynami do pisania na biurkach, z pełnoobsadową korektą i z czcionkami z linotypu. Zaliczyłem nawet kilka dyżurów w drukarni, po której został tylko pusty plac w centrum Wrocławia. To było tak niedawno!
Ahoj!

 
At 30 maja, 2006 13:30, Blogger Artur said...

Dyżury w drukarni? Suuuper! Czyli pracowałeś "w ołowiu" przy odlewarce?

 
At 30 maja, 2006 15:51, Blogger jotesz said...

No nie - ołowica mi nie grozi. Jako redaktor miałem np. dyżur w czwartek, kiedy szykowali szczotki Magazynu Gazety i decydowalem, co robić, kiedy wychodziły jakieś luki.
Imponowali mi w każdym razie fachowcy od szczotek, którzy wiersze z linotypu czytali "lustrzano".
Prawdę mówiąc, trafiłem do gazety na dwa lata przed wejściem składu komputerowego, więc poznałem jeszcze technikę ołowiową. Potem krótko skład komputerowy przenoszony był na strony plastikowe, z których robiono odlewy z metalu, ale ta technika błyskawicznie obumarła i zastąpił ją porządny skład komputerowy, DTP i w końcu nowa drukarnia w Bielanach Wrocławskich. Ale to już inna bajka, inny właściciel innej narodowości i szybko moja przygoda z redaktorstwem i dziennikarstwem się skończyła. Gdy wychodziłem z prasy, to na każdym biurku stał już komputer, wszystkie połączone w sieć a po drodze cichutko zmarła korekta. Widać to i dziś nieraz w najszacowniejszych gazetach, że korekty już nie ma i każdy pismak ma sam dbać o język, a z tym bywa różnie!
Pozdrowienia

 

Prześlij komentarz

<< Home