20.6.07

List o samobójstwie Betanek: Fakt czy wymysł?

"Fakt" przyznaje się, że list sugerujący, iż kazimierskie Betanki mogą popełnić samobójstwo mógł być fałszywy - pisze portal Gazeta.pl. To pierwszy taki przypadek w historii tego tabloidu?

O Betankach było głośno od kilku dni, kiedy w "Fakcie" pojawiła się informacja, że byłe zakonnice mogą się zabić. Presja mediów spwodowała, że śledztwo wszczęły policja i prokuratura.
Dzisiaj przesłuchano szefów bulwarówki.

Od dawna wiadomo, że niektóre z tekstów w "Fakcie" są naciągane (delikatnie mówiąc). Ale w tekście o Betankach, wykorzystując sfałszowany list, ta redakcja przekroczyła wszelkie granice. Pytanie czy ktoś wyciągnie jakieś konsekwencje - i jakie - żeby okazały się one dotkliwe...

Środa, 22:25 uzupełnienie:
Dziennik.pl zamieścił list, który w czwartek "Fakt" opublikuje na temat artykułu o Betankach...:

Popełniliśmy błąd. Opublikowane przez sobotni "Fakt" informacje w sprawie groźby samobójstwa sióstr betanek w Kazimierzu okazały się nieprawdziwe. Zawsze każdą informację sprawdzamy i staramy się dochować należytej staranności. Ale tak jak każdemu może przytrafić się pomyłka, tak tym razem przytrafiło się to nam (...).

25 Comments:

At 20 czerwca, 2007 22:01, Blogger Łukasz said...

Pinio,
No ale naród to kocha :) "Fakt" jest najlepiej sprzedającą się gazetą w Polsce.

 
At 20 czerwca, 2007 22:04, Blogger pinio said...

Oczywiście, ja też codziennie przeglądam Fakt i często śmieję się. Ale co innego bzdury o byku homoseksualiście, który uciekł z Polski na Białoruś, czy wielorybie, który z Bałtyku płynie do Warszawy. Swoją drogą bzdura , na którą dała się nabrać połowa dziennikarstwa ze stolicy. Wszyscy nie wierzyli, ale w momencie planowanego przypłynięcia czekali w krzakach w napięciu 8-)

 
At 20 czerwca, 2007 22:12, Anonymous Anonimowy said...

polecam jako dodatkowy temat jedynkę na dziennik.pl "nie ma zagrożenia życia betanek" - prawda że piękne?
Możnaby pomyśleć, że psycholog "Faktu" odwiódł te grzesznice od popełnienia samobójstwa

 
At 20 czerwca, 2007 22:25, Blogger pinio said...

rappaport:

dzięki, Fakt przeprasza , ciekawe, że nie zrobili akurat jutro Dnia Przeprosin, co im się już zdarzało ...

 
At 20 czerwca, 2007 23:00, Anonymous Anonimowy said...

Rozbawiłem się do łez. Jeden tabloid poprawia drugi :>
Nie wiem która gazeta jest bardziej szkodliwa dla psychiki ludzkiej :D

 
At 20 czerwca, 2007 23:39, Anonymous Anonimowy said...

>> unicorn
"bardziej szkodliwe" to są (jednak) Sekty;
a te (tzw.) betanki -- to sekta jest; i tyle.
co z tego, że wyrosła z tradycji KK...

 
At 21 czerwca, 2007 00:11, Anonymous Anonimowy said...

Chyba coś ci się pomylilo Makowski ;-)
Jeśli to sekta co powiesz o "kościele" Niemca? Tego od geistów :>

 
At 21 czerwca, 2007 09:09, Anonymous Anonimowy said...

Pierwszy przypadek? Ależ skąd!

Rok czy dwa lata temu Brief opisał, jak Fakt zmyślił od początku do końca relację ze ślubu Edyty Górniak. Wymyślono miejsce, wszystkie zdjęcia, całą relację - prawdziwy był tylko fakt, że Górniak wzięła ślub.

Fakt zmyśla najczęściej historyjki o gwiazdach i o głupotach typu wieloryb w Wiśle, piranie w Zalewie Zegrzyńskim, duch w starym domu, wilkołaki pod Szczecinem itd.

Tym razem Fakt się przeliczył, bo w sprawę zaangażowała się prokuratura. Gdyby nie ona, nie byłoby sprostowania i przeprosin.

Pytanie: czy w Fakcie w ogóle można mówić o dziennikarstwie?

 
At 21 czerwca, 2007 10:46, Blogger Łukasz said...

Jasiu,
Ja zawsze w takich sytuacjach mówię, że "Fakt" to nie jest zwykła gazeta, to nie jest dziennikarstwo. To po prostu szołbiznes. Podstawową funkcją "Faktu" jest zabawianie, a nie informowanie.

A że ludziom myli się kabaret z dziennikiem telewizyjnym - to już "insza inszość".

 
At 21 czerwca, 2007 11:28, Anonymous Anonimowy said...

pamiętam z głowy dwa inne przypadki, kiedy Fakt zmyślił coś, co potem łyknęli wszyscy. niepełnosprawną dziewczynkę, która naklejała na samochody zaparkowane na kopertach dla inwalidów plakaty (w rzeczywistości była to stażystka Faktu) i plaże, na którą nie wpuszczano grubasów. te informacje nie były w ogóle nie były śmieszne. udawały newsy. tak więc betanki to nic nowego. kiedy trzymam tę gazetę w ręku, często wydaje mi się, że mam przed sobą Skandale - pamiętacie ten tytuł?

 
At 21 czerwca, 2007 12:45, Blogger pinio said...

jasiu:

pierwszy raz chyba jednakl Fakt tak jednoznacznie się przyznał do wypuszczenia nieprawdziwego materiału i przeprosił za to.

 
At 21 czerwca, 2007 14:05, Blogger Łukasz said...

Nic jednak nie przebije całostronicowego zdjęcia pedofila na czołówce Faktu. Wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że redakcja omyłkowo dała zdjęcie nie tej osoby, co trzeba.

 
At 21 czerwca, 2007 15:38, Anonymous Anonimowy said...

Przegląd prasy
22.06.2005, Polityka str 36

Fakty i kłamstwa

W gazecie "Fakt" upierają się, że "Zamiana żon" to był psychologiczny eksperyment. A to była gra. Przez dwa tygodnie dziennikarze polowali na zdjęcia, które można by ładnie podpisać, na przykład "poszli ze sobą do łóżka", a małżeństwa próbowały nie dać się złapać.
Martyna Bunda
Zaczęło się w styczniu 2004 r. Redaktor naczelny "Faktu" zobaczył w brytyjskiej telewizji Channel 4 startujący tam program "Wife Swap" (Zamiana żon) i postanowił to samo przenieść na łamy. Rozpisano prasową wersję scenariusza, wymyślono scenki i typy charakterologiczne (i że będzie medialnie, jeśli jednaz żon okaże się zołzą, a druga kobietą domowo-kuchenną) i zaczęto przez znajomych po cichutku szukać bohaterów. Ale choć naczelny parł, żeby natychmiast startować, to ciągle coś z tą zamianą żon nie szło. Wersja oficjalna: "Fakt" uważnie przesiewał kandydatów, żeby mieć pewność, że ci, co wyrażają wstępną zgodę, nie robią tego dla pieniędzy albo nie są z tych, co dla sławy zamieszkaliby nawet z jeżozwierzem. Nieoficjalnie wiadomo, że nie było łatwo o matkę, która za tysiąc pięćset złotych (pierwsza propozycja) zgodziłaby się na dwa tygodnie zostawić komuś dziecko, a do tego prezentowała się tak, żeby się czytelnik "Faktu" mógł się z nią identyfikować. Poza tym w kolejnych zespołach dziennikarzy "Faktu" powoływanych do projektu niejeden z powodów moralnych próbował
się z niego wykręcić. A gdy już wszystko dopięto, to chętni się wycofali. I tak na koniec, w maju 2005 r" ustalono, że będzie prościej zamienić mężów, nie żony.
Pionki
Oficjalnie jedno małżeństwo jest ze Szczecina, a drugie ze Świnoujścia. Poznały się dopiero w pociągu do Warszawy, jadąc wspólnie na plan reklamówki. Tak naprawdę wszyscy się znają z dzieciństwa. Prócz Marcina Skóry pozostali są ze Świnoujścia.
Estera, Marcin i Amelka Skórowie wrócili na wyspę dwa lata temu, po krótkiej przerwie na Kraków, Magda, Adam i Michałek Aleksander-kowie trzy lata temu zamienili Świnoujście na Szczecin, bo tam im rodzice kupili mieszkanie. Estera Skóra mówi tak: - Wiedzieliśmy, że ta druga para też nie będzie próbowała pokazać się za wszelką cenę, na przykład kosztem dzieci. Z nimi czuliśmy się bezpiecznie, I to zadecydowało, że weszliśmy w ten układ.
Układ, bo jak powiadają, nie mieli większych złudzeń, w czym tak naprawdę biorą udział. Uznali jednak, że razem mają szansę wykorzystać fakt, że "Fakt" daje pieniądze i łamy. Coś więcej o motywacjach: najbardziej ze wszystkich chciała wystąpić Estera. Z zawodu
kaowiec na 24-godzinnych wycieczkach dla emerytów ze Świnoujścia do Danii i Szwecji ("Skandynawia w pigułce", nie dłużej, bo kiedy Narodowy Fundusz Zdrowia płaci, to kuracjuszom nie wolno na dłużej niż dobę opuszczać sanatorium). Ale tak naprawdę niespełniona aktorka. Rzuciła studium aktorskie w Krakowie, gdy się urodziła Amelka, a oni z Marcinem naraz stracili pracę i trzeba było wrócić pod opiekę mamy.
Najbardziej z całej czwórki przeciwna była Magda, ale mąż ją przekonał, jak zawsze. Jak na przykład wtedy, gdy chciała pójść na pedagogikę, co było jej marzeniem z dzieciństwa, a w końcu złożyła papiery na komputeryzację, bo mąż powiedział, że w tym są pieniądze i że pedagogika to wstyd i zawracanie głowy.
U Skórów argumentem rozstrzygającym "za" było, że być może ktoś ich na tych zdjęciach wyłowi, zaproponuje Marcinowi pracę, najlepiej w Krakowie. W przypadku Alek-sanderków przeważyło, że i tak w lipcu wyjeżdżają do Anglii na zawsze. Niechby więc "Fakt" pisał o nich - opowiada Adam - co chce, im to już i tak nie robiło różnicy.
Strategia przetrwania
Dowiedzieli się, że startują razem, zanim jeszcze oficjalnie z tą wieścią przyjechał do Świnoujścia szef działu wydarzeń z Warszawy. Debatowali już wówczas intensywnie przez telefon, jak się "Faktowi" nie dać. A konkretnie: czy podpisać przesłaną umowę, czy jeszcze trochę negocjować, skoro "Fakt" za każdą niesubordynację, na przykład rozgadywanie obcym dziennikarzom czego nie trzeba, przewidział miażdżącą karę finansową. Co do pieniędzy - Estera postulowała, żeby nie przeginać, za bardzo "Faktu" nie cisnąć i nie spalić sprawy. Ostatecznie miało się skończyć na pięciu tysią cach do podziału, wliczając wyjazd na basen za granicę i opisane na łamach wyjście na wielkie zakupy.
Ale najwięcej Skórowie i Aleksanderko-wie debatowali nad strategią przetrwania. Nad tym, jak się przez dwa tygodnie nie dać ustrzelić "Faktowi". Wymyślili tak: matki będą spać z dziećmi. Żadnego łażenia po mieszkaniu po nocy. Uwaga zwłaszcza na kuchnie, bo ciasne, gdy dwie osoby będą się przeciskać, to w kamerze to będzie dwuznacznie wyglądało. Żadnych wspólnych rozebranych zdjęć w trakcie porannej toalety. A im dłużej tak gadali, tym bardziej im się to wszystko podobało: przechytrzą "Fakt", dostaną zastrzyk gotówki i może nawet będzie z tego jakaś propozycja.
Sędzia, czyli wróg
Pierwszą bitwę z "Faktem" przegrali już dnia czwartego {a tak naprawdę jedenastego, bo odcinki publikowano z tygodniowym opóźnieniem). Ci z "Faktu" na okładce dali Adama ledwo przesłoniętego ręcznikiem, a obok Esterę, zmieszaną, choć ubraną. Górą szedł wielki napis: "Wczoraj kłótnia, a dzisiaj poszl i do łóżka". - To był fotomontaż - opowiada Estera. - Zrobili mi zdjęcie, gdy otwierałam drzwi do mieszkania, Adamowi wcześniej. W tekście, owszem, na samym końcu można się doczytać, że my na tym łóżku jedynie siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Ale ludzie niestety nie czytają tekstów do końca. A zwłaszcza tego, co jest małym drukiem.
Tego dnia, pamięta Estera, pod kioskiem pod jej domem była spora kolejka: 26 osób, każda brała "Fakt", spogląda na okładkę, a potem wymownie na Esterę. Emeryci z wycieczek w pigułce się poobrażali, część ostentacyjnie, choć był też jeden pan, co powiedział, że młodą krew rozumie i że jest w tej sprawie całym sercem za nią.
Adam był głównie zdziwiony, ale też i rozbawiony, powiada, sytuacją: że się jednak mimo wszystko "Faktowi" udało. Za to Estera się wściekła. Popłakała się, a potem zadzwoniła do Warszawy, krzycząc, że żąda wycofania jej z programu. Hubert Biskup-ski, szef wydarzeń, do którego wówczas zadzwoniła, widzi sprawę tak: eksperyment to eksperyment, można się było spodziewać załamań, a w razie czego w pełnej gotowości czekał w Warszawie psycholog. A co do telefonów Estery do Warszawy: podobne odbierał codziennie, bo prawdziwym powodem furii Estery były nie zdjęcia, ale niemożność dogadania się z Adamem. A Esterze przeszło, gdy dziennikarze jej przyrzekli, że trochę z niej zejdą. I faktycznie, powiada Estera, z chwytów poniżej pasa było jeszcze tylko zdjęcie śpiących razem Estery i Amelki z podpisem, że to Estera śpi z Adamem.
Wróg, czyli przyjaciel
Stosunki z gazetą zaczęły jednak ocieplać się z innego powodu. Było tak: w biurze podróży, w którym pracuje Estera, zjawiła się woźna z sądu rodzinnego w charakterze umyślnej, z wezwaniem. -Kurator, w efekcie interwencji z Warszawy, od rzecznika praw dziecka, chciał badać, czy małoletniej, bo tak napisali, Amelce nie dzieje się krzywda - opowiada Estera. - Byłam przerażona, zrozpaczona, naprawdę się bałam, że mi zabiorą dziecko. Ale Hubert z Warszawy szybko mi wytłumaczył, że to nie moja wina. Że po prostu padłam ofiarą, że to rzecznik mści się na redakcji, bo coś na niego mają.
"Fakt" obiecał, że w razie czego świetny prawnik czeka w pogotowiu. Szczeciński dziennikarz gazety sekundował Esterze, gdy wezwano ją na przesłuchanie do pani kurator. Wyproszono go z tego przesłuchania (bo to przecież żadna rodzina), on jednak tkwił pod drzwiami. Co jakiś czas wsadzał głowę, grożąc, że jeśli Estera zostanie skrzywdzona, to "Fakt" pani kurator dopiero pokaże.
A potem były jeszcze cięgi od dziennikarzy i psychologóww rozmaitych mediach, a nawet Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (która zakwestionowała telewizyjne spoty reklamujące całe to przedsięwzięcie, stwierdzając przy okazji, że eksperyment jest psychologicznie szkodliwy). Lokalne Towarzystwo Przyjaciół Dzieci powiadomiło prokuraturę o popełnieniu przestępstwa. - W pewnym momencie poczułam się jak w tej historii z lodówką - opowiada Estera - otwieram, a tam ktoś mi zarzuca, że taki eksperymen t m usiał się odbić na naszej psychice, że z tego nie wyjdziemy bez szwanku my i nasze dzieci. I tylko "Fakt" i jeszcze szef "Super Expressu" Mariusz Ziomecki w telewizyjnych debatach z udziałem psychologów stawali po naszej stronie, wykazując się zdrowym rozsądkiem i poczuciem humoru.
I tak krok po kroczku dziennik "Fakt" z przeciwnika, potem wroga, stał się jedynym wiernym przyjacielem państwa Aleksanderkówi Skórów.
Sami wygrani
Z punktu widzenia gazety eksperyment się bardzo udał. Psycholog nie okazał się potrzebny, sprzedaż wzrosła, przyszło około tysiąca listów od czytelników, choć zazwyczaj jeśli nie ma nagrody, to ludziom nie chce się pisać.
Najbardziej zadowolony jest szef działu wydarzeń: koledzy zazdroszczą mu premii, 25 tys. zł, na razie to tajemnica, ale po redakcji poszło lotem błyskawicy.
Aco do bohaterów: Aleksanderków w Szczecinie nikt nie rozpoznaje, mają spokój. W Świnoujściu - owszem, mama Estery Skóry, pracująca na poczcie, i mama Adama Aleksanderka, pracująca w ZUS, tłumaczą petentom przez okienka, że z tym łóżkiem na okładce to była tylko przenośnia.
Estera i Adam od tamtej historii ze sobą nie rozmawiają: Estera uznała po namyśle, że to właściwie Adam jest winien, bo się pozwolił sfotografować w majtkach, łamiąc warunki ich tajnej umowy.
A w kwestii sądu: sprawa wciąż trwa, ale dalszego ciągu raczej już nie będzie. Estera zeznała do akt, że z Aleksanderkami znają się od zawsze, odwiedzali się wcześniej, a sceny w gazecie w istocie były markowane oraz że oni z Marcinem weszli w to dla pieniędzy, a więc de facto dla dziecka - co u pani kurator znalazło zrozumienie. Podobnie być może będzie z prokuraturą.
W innych kwestiach: media dzwonią rzadko. Marcin Skóra na koniec każdej rozmowy pyta dyskretnie, czy oni będą coś z tego wywiadu mieli. Nie to, żeby się narzucał, powiada, jeśli nie, nie ma sprawy. Po prostu, mówi, już się pogubił, które media płacą, które nie, które wymagają, a od których to oni powinni wymagać. Poza tym - właśnie przyszły rachunki za telefon. Strategia nie wypaliła, ale niestety sporo wówczas wygadali. Więcej o tym, jak tabloidy zmieniają praktykę dziennikarską ostatnich lat, i o tym, jak się "Zamiana żon" wpisuje wtozjawisko, warto przeczytać w dołączonym do tego numeru "Niezbędniku Inteligenta" w tekście Wiesława Godzica "Szybciej, krócej, głośniej

 
At 21 czerwca, 2007 15:56, Anonymous Anonimowy said...

Na historię z wielorybem wcale nie "dało się nabrać połowa dziennikarzy w stolicy" (akurat wtedy w niej pracowałem). A w krzakach czuwali ludzie, którzy - owszem - czekali, ale na dmuchanego wieloryba, którego Wisłą puścił Super Express.

A co do Betanek - cóż, sprawy zaszły za daleko ;-)

 
At 21 czerwca, 2007 15:58, Anonymous Anonimowy said...

Do moich faworytów należą jednak:

1. Historie chomików-kamerzystów.

2. Baba z siną dupą, która przebaczyła mężowi i razem zostali "przyłapani" w restauracji na romantycznej kolacji (oboje zainkasowali za to "story" po 600 zł.

3. Jezioro pełne wódki

 
At 21 czerwca, 2007 16:25, Blogger Łukasz said...

Oporowski,
Chomiki z kamerami i jezioro pełne wódki były veeery cool :) No i jak tu nie lubić "Faktu"?!

 
At 21 czerwca, 2007 16:51, Blogger pinio said...

Łukasz:

należysz do klubu fanów Faktu ?

8-)

 
At 21 czerwca, 2007 18:12, Blogger Łukasz said...

Pinio,
Wciąż nie mogę nadziwić się, że istnieje taka gazeta :) Słusznie ktoś powyżej zauważył, że "Fakt" przypomina dawne "Skandale". O tak, to są nowe "Skandale". Nie zapomnę tekstu w "Skandalach" o inwazji świerszczy-gigantów (takich wielkości ludzi!) na Amerykę. Dokładnie tym samym zajmuje się dziś "Fakt". Mutuje świerszcze, płodzi wieloryby i zapełnia jeziora gorzałą.

 
At 21 czerwca, 2007 19:00, Blogger djhardcore said...

zacznę od pozdrowień i małych podziękowań za wpis o moim blogu, jaki kilka tygodni temu daliście w 5 władzy (odfrontu).

a co do Faktu, to napisałem kiedyś, że jestem podwójną ofiarą tej gazety. z jednej strony zastanawiam się, jak możliwe jest wciskanie ludziom takich kitów, a z drugiej, czytam je z największym zainteresowaniem. tyle, że ja jestem "świadomym czytelnikiem". wiem, co trzymam w ręku. teoretycznie nie ma więc problemu. kłopoty zaczynają się wtedy, gdy taka gazeta trafia w ręce człowieka kompletnie nie nie rozumiejącego mechanizmów, jakie prowadzą do jej powstania.

i właśnie z tą sprawą wiąże się następna myśl. jakiś czas temu LPR lansował pomysł wprowadzenia do szkół wychowania patriotycznego. chodziłem wtedy wściekły i pytałem, a dlaczego nie medialnego? ono by się przynajmniej przydało. Polaków nikt nie uczy odbioru programów telewizyjnych, czytania gazet, analizowania serwisów. a szkoda, bo gdyby istniał taki program, na pewno bylibyśmy bardziej świadomym społeczeństwem. przypomina mi się reportaż o tym, co Polacy rozumieją z programów informacyjnych. napisał go w GW dziennikarz z Bydgoszczy. przeczytajcie w wolnej chwili: (http://www.gazetawyborcza.pl/1,75480,3454529.html)
a potem pomyślcie, co myślą ludzie, którzy są świeżo po lekturze F.

nie mam złudzeń, że taki pomysł (społecznej kampanii na rzecz wychowania medialnego) zyska szerokie poparcie. zwłaszcza teraz. wiadomo przecież, że im człowiek głupszy, tym łatwiej nim manipulować i rządzić.

 
At 21 czerwca, 2007 19:35, Blogger pinio said...

dj hardcore:
I widzisz w tym rzecz. Jeżeli świadomie czytasz fakt to Cię to bawi, ale na przykład ktoś z mojej rodziny czyta i wydaje mu sie to prawdą. I np. informację o zagrożeniu szczurami Wrocławia są dla niego wiarygodne...

 
At 21 czerwca, 2007 20:10, Blogger Łukasz said...

Pinio,
Ależ Wrocław JEST miastem pełnym szczurów! :)

 
At 21 czerwca, 2007 20:13, Blogger Łukasz said...

DJHardcore,
B.miło Cię widzieć w 5Władzy :) A co do wychowania medialnego - taką inicjatywę lansuje ekipa tworząca bloga Kultura 2.0. Na ten temat pisał swego czasu Mirek Filiciak z Kultury 2.0. Polecam!

 
At 21 czerwca, 2007 20:27, Blogger pinio said...

Łukasz:
Ale nie wielkości słonia 8-)

 
At 21 czerwca, 2007 20:58, Blogger szweyk said...

W sprawie exBetanek jest moim zdaniem ciekawy nie tyle sfałszowany przez fakt list, co specyficzna atmosfera medialna wokół całej tej histori. Nawet uznawane za poważne media (np TVN24) opisują ten temat językiem tabloidu adresowanego do zdewozciałych babć. Możliwe, że ma to związek z otwieranym kanałem religijnym TVN. Ale ad-rem: owóż sądzę, że media wespół- zespół namawiają exBetanki do zbiorowego samobójstwa. Suflują im ten pomysł i już po części dyskontują go na łamach. Oczyma wyobraźni, już widzę te specjalne wydania i relacje na żywo z miejsca, dajmy na to, zbiorowego samospalenia.
Łamów i eteru nic nie grzeje bardziej od takich płomyczków. I można powiedzieć "a nie mówiłem".
Ciekawe w tym wszystkim jest także to, że media wcieliły się w tej sprawie rolę rzecznika kościoła katolickiego (który w całej sprawie nie wypowiada się publicznie, bo nie musi). Nikt nie wpadł jeszcze na koncept, że jak betanki chcą wierzyć w objawienie swej szefowej to mają do tego prawo - pozostaje zwykły spór o budynek.

 
At 21 czerwca, 2007 21:56, Blogger Łukasz said...

Szweyk,
W 100 proc. zgadzam się z tym, co napisałeś. A z ostatnim zdaniem - w 150 proc.

 

Prześlij komentarz

<< Home