Pewien znany polski arystokrata ma zostać ujawniony jako agent SB. O kogo chodzi?
Niezwykły materiał zamieściła "Rzeczpospolita" w swoim sobotnim dodatku "Plus Minus". Maja Narbutt rozmawia z Tomaszem Lenczewskim, historykiem i genalogiem, specjalistą od dziejów polskiej arystokracji. Obecnie Lenczewski bada związki polskiego środowiska ziemiańskiego i arystokratycznego ze służbami specjalnymi PRL. I o tym właśnie jest ta rozmowa.
Najbardziej sensacyjny jest jej początek. Przeklejam:
"Rzeczpospolita": Najpierw okazało się, że z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa współpracował hrabia Wojciech Dzieduszycki, a niedługo potem, że inny potomek znanej ziemiańskiej rodziny, hrabia Ronikier, donosił na swych kolegów z Piwnicy pod Baranami. A pan w archiwach IPN znalazł coś, co przebije tamte rewelacje.Tylko tyle i aż tyle. Bo cóż to za znany arystokrata, który był agentem SB i znalazł się na liście Macierewicza? Zaglądam na tę listę. Znajduję na niej jedno, wybitne, arystokratyczne nazwisko. To nie żyjący już Jan Tomasz Zamoyski, ostatni ordynat zamojski, ojciec obecnego prezydenta Zamościa Marcina Zamoyskiego. W latach 1991-93 Jan Zamoyski był senatorem (jako przedstawiciel ZChN). Dlatego też - jako domniemany agent SB (TW "Hrabia") - znalazł się na słynnej liście sporządzonej przez Antoniego Macierewicza.
Tomasz Lenczewski: - To osoba z najwyższej arystokracji, o pięknej karcie w pewnym okresie życia. Zawsze darzyłem ją sporą atencją. Jego przypadek dowodzi, jak rzeczywistość gomułkowska potrafiła pewne osoby upodlić, skłonić do donosicielstwa na niskim poziomie. Bo ów arystokrata raportował nawet, o czym mówi się na kazaniach w kościele.
To nazwisko będzie ujawnione, a także trochę innych.
Już nawet zostało ujawnione, na liście Macierewicza. Moje badania potwierdzają, że znalazło się tam słusznie. Wiem, że po publikacji tego wywiadu wiele rodzin będzie żyć w stanie pewnego niepokoju. Pamiętam dość zaskakującą sytuację - przedstawiciel rodu, z którego pochodzi święta i błogosławiona, sam gnębiony w okresie stalinowskim za przynależność do Sodalicji Mariańskiej, zwierzył mi się, że należałoby teczki spalić, bo prawie wszyscy byli w jakiś sposób obciążeni.
Nie przesądzam, że chodzi właśnie o niego. Ale Tomasz Lenczewski dał powód do tego typu spekulacji i podsunął konkretny trop. Jeden szczegół nie zgadza się: Lenczewski daje do zrozumienia, że ów arystokrata był agentem za rządów Władysława Gomułki, a więc w latach 1956-70. Tymczasem przy nazwisku Jana Zamoyskiego na liście Macierewicza znajduje się taka oto adnotacja:
Zachowała się teczka pracy i teczka personalna TW "Hrabia". Zarejestrowany pod nr 9470 przez wydz. V dep. II Warszawa, następnie 5.04.76 pod nr 15057 przez wydz. II SUSW. Nr arch. 8952/I, 12604/I, miejsce archiwizacji WIII BEiA. Akta archiwalne zachowane, data zaprzestania kontaktów 15.09.79.Tak więc jedyne konkretne daty, o jakich wspomina lista Macierewicza to lata 1976-79.
Nie podoba mi się takie publiczne sianie niepokokoju, jakie zastosował Tomasz Lenczewski. Wolałbym, by po prostu ogłosił nazwisko agenta. Mam nadzieję, że zrobi to jak najszybciej. Oczywiście, z twardymi dowodami.
Niemniej, warto przeczytać całą rozmowę z Lenczewskim. Jest pełna pikantnych anegdot z życia polskiej arystokracji w latach komunizmu. Przytaczam jeden taki smakowity fragment:
"Rzeczpospolita": Czy środowisko byłych ziemian było dokładnie zinfiltrowane przez służbę bezpieczeństwa?Ciekawie byłoby rozszyfrować bohaterów tej arystokratycznej libacji alkoholowej.
T. Lenczewski: - Zdecydowanie tak. W teczkach znajdują się relacje nawet z bardzo kameralnych spotkań. Przytoczę tu raport ze spotkania w pewnym warszawskim salonie z wczesnych lat 50. Notabene niektórzy uczestnicy jeszcze żyją. Otóż niejaki TW Antoniewicz stworzył barwną relację oddającą klimat tamtych lat: "Na kilka dni przed moim powrotem do Warszawy odbyło się zamknięte i bardzo "ekskluzywne" przyjęcie "tylko dla arystokracji" u T. (...). Otóż N. po wypiciu dużej ilości alkoholu zaczął ubolewać, że on i Z. słusznie są nazywani obecnie katolikami reżymskimi, w odróżnieniu od rzymskich katolików w redakcji "Tygodnika" ["Powszechnego"]. Na to hrabianka M., również kompletnie pijana, wpadła w rodzaj szału, bijąc N. i Z. w taki mniej więcej sposób? "Zdrajcy, bydło, pachołki Piaseckiego świnie" itd. Z hrabiowskim poczuciem smaku i umiaru. Ponieważ gospodyni nie interweniowała, stojąc milcząco po stronie atakującej, N., lejąc łzy, zaczął się patetycznie kajać? "Tak słusznie się to nam należy. Gdybym był istotnie uczciwym człowiekiem, to będąc też prawdziwym mężczyzną, byłbym w tej chwili z pistoletem w lesie i Z. też". Po tym wyznaniu całe hrabiowskie towarzystwo szybko doszło do porozumienia - padli sobie w objęcia i przysięgali dozgonną jedność w obliczu wspólnego wroga".
Przypomnę, że jak dotąd najbardziej znanym agentem SB wśród polskich arystokratów jest hr. Wojciech Dzieduszycki.
3 Comments:
To chyba należałoby nazwać "lustracją sensacyjną". Być może to jest też "nekrolustracja", czyli rozkopywanie grobów...
jotesz
Nie mogę się nadziwić, z jakim uporem utrzymuje się te bombastyczna tytulatura arystokratyczna. A przecież Konstytucja Marcowa zniosła wszelkie tytuły dziedziczne (Art. 96.: "Rzeczpospolita Polska nie uznaje przywilejów rodowych ani stanowych, jak również żadnych herbów, tytułów rodowych i innych z wyjątkiem naukowych, urzędowych i zawodowych.").
Gwoli porządku dodam jeszcze, że jeśli już tytułować Dzieduszyckiego hrabią, to konsekwentnie w niniejszy sposób "Wojciech hr. Dzieduszycki".
Smyru,
Czepiasz się :) Jeśli ktoś lubi podkreślać swój arystokratyzm - niech to robi. Zwłaszcza że Konstytucja Marcowa już mu nie wisi nad głową.
Zresztą mało który polski arystokrata obnosi się ze swoim tytułem. Gdy np. oglądamy w TV Konstantego Radziwiłła, prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej, to jego nazwisku nigdy nie towarzyszy adnotacja, że to książę.
W przypadku Wojciecha Dzieduszyckiego uporczywe powtarzanie przez wszystkie media, że to hrabia, służyło chyba raczej kreacji jego wizerunku jako wrocławskiej celebrity. No i przyjęło się.
Prześlij komentarz
<< Home