Teczki Zorro (9): Angelus Silesius – Gdynia, wpadki, tajemnice jury. Budrewicz o Angelusie
W godzinach gorączkowego oczekiwania na wynik literackiej rywalizacji o wrocławską nagrodę Angelusa przyszła wiadomość, że „równoległą” nagrodę literacką Gdyni dostał Wojciech Bonowicz, wydany przez wrocławskie Biuro Literackie (kandydowała też wrocławianka Joanna Orska). To utwierdziło mnie w jednakowej miłości do całego Trójmiasta, wbrew temu, co usiłują stworzyć kibole Śląska, którzy mają "kosę" z Arką Gdynia (że „k...a i świnia”), a "zgodę" z Lechią Gdańsk... Niedługo po tej wiadomości trwała już gala nagrody Angelusa, która była serią małych wpadek, czasami ratowanych poczuciem humoru wrocławskiego prezydenta Rafała Dutkiewicza.
Jeszcze czytelnicy nie ochłonęli po błędzie w programie Wrocławskich Promocji Dobrych Książek (oto Zdzisław Najder, najważniejszy polski conradysta, znany publicznie nie tylko ze spraw literackich, widniał tam jako „Zbigniew”), a już gala Angelusa dołożyła swoje. Dobrze wymyślony scenariusz został kulawo zrealizowany. Prowadzący był zagłuszany oklaskami i nie wiadomo było chwilami, co mówi. Telewizja (TVP Kultura) „panoszyła się”, usadzając dorosłych ludzi jak dzieci, a nawet żądając żeby ci z balkonu zeszli na dół. Potem nazwisko kandydata z Węgier, Imre Kertesza, czytane było z offu systematycznie z błędem. Zaś Albańczyk Ismail Kadare dostał węgierskie imię kontrkandydata (tu z kolei zawinił prowadzący).
Połączenie deklamacji Jana Peszka z grą Wojciecha Waglewskiego nosiło znamiona szantażu autorytetami. Słuchając świetnego jak zwykle Waglewskiego, nie wiadomo było, jak to się miało do tekstu o ojcu-esesmanie, napisanego przez kandydującego do nagrody Austriaka Martina Pollacka.
Prezydent Dutkiewicz, który po raz kolejny w publicznym wystąpieniu wygłosił fraszkę, przyjął konwencję Jasia Fasoli, czym zdobył publiczność, choćby w momencie, kiedy okazało się, że nikt nie pomyślał, iż prezydent Wrocławia jest rosłym chłopem, podczas gdy przewodnicząca jury Natalia Gorbaniewska ma 160 centymetrów, zaś mikrofon jest jeden (młodszym przypomnę: Gorbaniewska była jedną z ośmiu osób, które w 1968 r. wyszły na plac Czerwony w Moskwie, żeby zaprotestować przeciwko inwazji na Czechosłowację).
Zwyciężył Pollack. I gdy oprócz nagrody dostał kwiaty, ten wrażliwy, mądry człowiek wyglądał jak idiota z wielkim bukietem, od którego nikt go nie uwolnił (swoją drogą: co z tą Austrią? Wpierw Hitler, Eichmann, a potem grają ofiarę... Na szczęście nie laureat, Martin Pollack).
W pierwszym głosowaniu jury dało dwa głosy kandydującemu od lat do Nobla Ismailowi Kadare, ale - jak to bywa na konklawe - ów autor potem "spadł".
Tuż przed ostateczną decyzją jury, jeden z jego członków miał powiedzieć, że nagrody nie powinien dostać syn esesmana. Ale dostał. Bo w sposób niezwykły napisał jak to jest być synem esesmana.
Pollack - OK. Nagroda też - „rispekt”.
Leszek Budrewicz
2 Comments:
Za takie kwiatki lubię Piątą Władzę. No bo gdzie indziej przeczytam tak napisany tekst o jakiejś nagrodzie literackiej? Szacunek!
Zgadzam się z komentarzem. Tekst rewelacyjny! Urzekło mnie jak TVP Kultura sadzała ludzi i z balkonu ściągała!
Prześlij komentarz
<< Home