20.2.08

Młodzieżowy The Cure

W Katowicach zagrał wczoraj legendarny zespół The Cure. Na koncercie był Janek Pelczar, który podzielił się na naszą prośbę wrażeniami z czytelnikami 5 W.

The Cure zaskoczyli publiczność w katowickim Spodku. Dla niektórych oddanych fanów, wpisujących komentarze na TheCure.pl drugi koncert w Polsce zagrany dzień po pierwszym był wobec tego porażką. Głównie dla tych, którzy na pierwszy nie pojechali. W pełni zadowoleni mogą być- idąc tym tropem- jedynie widzowie obu występów. Najwięksi fani zatem będą górą. Pytanie: czy rzeczywiście koncert nie był udany? Odpowiedź: tylko dla dążącego do trudnej do zaspokojenia perfekcji malkontenta. Zarzut postawiony przed zespołem brzmi: za mało hitów, znanych z poprzednich koncertów, radykalnie inne wykonanie, zbyt duże zamieszanie w doborze poszczególnych utworów, brak wizualizacji na scenie. Rzeczywiście koncert mógł zaskakiwać. Zamiast koncertu życzeń otrzymaliśmy głównie mocno rockowe kawałki i jeszcze bardziej rockowe aranżacje. To wymuszona zmiana: w bieżącym tournee nie występuje klawiszowiec. The Cure nie mają swej przestrzeni i melancholii, za to pokazują pazur i moc. I to jest dla mnie przyczyna nie porażki, a sukcesu. Przeboje i znana powszechnie stylistyka pokazałyby jedynie znany doskonale od lat wymiar zespołu. Inne podejście, punk-rockowy charakter koncertu, brzmienie ostrej gitary, to wszystko pokazują, że weterani z The Cure wciąż potrafią zagrać MŁODZIEŻOWO. Jeśli w tym momencie spotykają się z zarzutami fanów, to jest to bardzo niesprawiedliwe. Oczekiwania muszą od czasu do czasu rozminąć się z rzeczywistością. Zespół, który zagra trasę pełną identycznych koncertów nie będzie twórczy, świeży, zawiedzie większą liczbę fanów. Poza tym Robert Smith i jego koledzy udowadniają, że są w stanie pokonać największą słabość innych weteranów: nie starzeją się na scenie. Przez trzy godziny dają fanom prawdziwy wycisk. Ostre riffy potrafią urwać wyciszeniami łagodnymi jak tykanie zegara, ale nie schodzącymi do ciszy całym pasażem. To nagłe cięcie, przejście z jednego poziomu na drugi:
absolutnie genialna sprawa. Poza tym teksty i muzyka wciąż brzmią tak samo wyraziście. Fani The Cure często musieli znosić w latach 80. pomstowanie wielbicieli Sex-Pistols, że nie są żadnymi punkami. Gdy w latach 90. Sex Pistols reaktywowali się na trasę koncertową, byli własną karykaturą. Mało śmieszną, bardzo żałosną. Kilkanaście dni temu widziałem u kolegi koncert z Tokio, a dla porównania słuchaliśmy oryginalnych ścieżek z płyt. Różnica kolosalna. The Cure zdołali tego uniknąć. Rutyna to u nich doświadczenie.
Konsekwencja zaś to także otwieranie się na jeszcze nowsze fale. To właśnie na organizowanym przez Cure festiwalu Curiosa grali Mogwai, The Rapture i Interpol. Nie trzeba mówić o tak otwartych wielbicielach jak Marylin Manson, czy Smashing Pumpkins. Po koncercie w Spodku zawiedzeni mogą być fani gotyku, którzy teraz jadą bodajże do Łodzi na Fields of the Nephilim, ale jeśli tylko nastawią się na dobrą muzykę, bez gatunkowego uwiązania- wspomną katowicki występ jako dobry. The Cure ponad wszystko zagrali bowiem jak oryginalna kapela, a nie żaden punkowy Depeche Mode, depeszowy Sex-Pistols, czy popowo-punkowy Sisters of Mercy. To do Roberta Smitha trzeba nawiązywać.

So pull on your hair
Pull on your pout
Cut the conversation
Just open your mouth
Pull on your face
Pull on your feet
And let's hit opening time
Down on Fascination Street


O koncercie czytaj też na www.ian.blox.pl