6.6.09

Gdyby Brazylia była monarchią, mógłby nią rządzić. Ale zniknął. Nad Atlantykiem

Jak świetnie wiemy z mediów, wśród pasażerów samolotu Air France, który niedawno uległ zagadkowej anihilacji nad Atlantykiem był książę Pedro Luís de Orléans-Braganza. Przedstawiciel dynastii, która w XIX w. rządziła Brazylią jako cesarstwem.


Na zdjęciu: ks. Pedro Luís de Orléans-Braganza (Fot. Wikipedia)

Tak sobie zaglądam w związku z tym do Wikipedii i czytam, że książę Pedro Luis (a więc Piotr Ludwik) jest (był?) czwarty w kolejce sukcesorów do brazylijskiego tronu. Przy czym trzej pierwsi pretendenci to jego własny ojciec oraz dwaj starsi, ale bezdzietni bracia ojca.

Mówiąc krótko, gdyby Brazylia przywróciła sobie monarchię, książę Pedro Luis niemal na pewno zostałby królem (względnie cesarzem). Jeśli nie od razu, to jako następca przedstawicieli pokolenia swojego ojca. Mówiąc obrazowo, ks. Pedro Luis jest (wirtualnie) tym dla Brazylii, kim ks. Karol jest (realnie) dla Wielkiej Brytanii.

Ale żeby było jasne: w 1993 r. było w Brazylii referendum na temat ewentualnego przywrócenia monarchii. Opowiedziało się za nią raptem 13 proc. głosujących (inna rzecz, że to niemal 7 mln ludzi) - czytam w Wikipedii. Monarchizm jest więc w Brazylii opcją zdecydowanie mniejszościową. Choć tak sobie myślę, że 13-procentowe poparcie to tyle, ile - w najlepszym razie! - zgarnia trzecia co do wielkości partia w Polsce. Nie jest to zatem jakiś polityczny margines.

Sam ks. Luis Pedro poparł politykę prezydenta Luli. Trudno więc byłoby uznać go za opozycjonistę.

Niemniej, śmierć brazylijskiego księcia to wydarzenie nie tylko obyczajowe, ale i polityczne.