4.6.09

Wspominamy lata 80. Marek Zoellner/Radio Wrocław: Raport mniejszości

Pamiętam, jak wyszedłem z religii w kościele przy ul. Kruczej we Wrocławiu i nie było taty. Pamiętam, że było już ciemno, a ja miałem czekać. Pamiętam, że wszyscy dorośli byli bardzo zdenerwowani a jak ojciec się wreszcie pojawił, chwycił mnie mocno za rękę i niemal niósł uwieszonego przez tych parę ulic do domu. Pamiętam jeszcze, jak już przed samym blokiem - na Pereca - stanęliśmy jak wryci, bo kilkanaście metrów przed nami maszerował oddział. Nie wiem jaki. Teraz wydaje mi się, że to byli żołnierze w hełmach z karabinami: Lewa! Lewa! Lewa! Przebiegliśmy tuż przed ich nosem.

Potem pamiętam, że patrzyliśmy z mamą przez okno balkonu. - Patrz jak ładnie się pali - mówiła, głaszcząc mnie po głowie. Z dachów leciały butelki z benzyną. Rozbijały się na chodniku i wybuchały. A koło poczty na placu Pereca płonęły samochody. Chyba jeden gazik i jedna ciężarówka, ale może były nawet dwa gaziki. Rano mama prowadziła mnie do szkoły za rękę, bo miałem zamknięte oczy. Wszędzie porozrzucane były kartonowe puszki po petardach. Szczypało w oczy i płakałem.

Pamiętam też, że zupełnie nie pamiętałem, jak wleźli do nas w nocy. Po tych butelkach przeszukiwali wszystkie mieszkania. Zaglądali nawet do łóżka dziecka, ale miałem tak twardy sen, że nawet na chwilę mnie z niego nie wyrwali. Niby fajnie, ale z drugiej strony szkoda, bo teraz więcej bym mógł napisać. Wyciągnęli od nas wujka, który co prawda nosił pod klapą "Solidarność" i gdzieś tam krzyczał, ale nie był chyba walczący. Po prostu trochę wypił i rodzice bali się go puścić do domu.

Wujka wyciągnęli na dwór i mieli go zabrać, ale babcia zbiegła za nimi i podobno tak skoczyła na komendanta - z prośbą i z mordą - że wujek został u nas. Miał szczęście. I z tego, co pamiętam, wszyscy moi znajomi mieli szczęście. Nawet babcia, która zabierała ze sobą na zadymy obraz Matki Boskiej w torebce. - Jak nie wrócę za dwa dni, szukajcie mnie albo w szpitalu, albo w komisariacie, albo w kostnicy. Żyje do dziś i słucha Radia Maryja. Jedzie po wszystkich, ale najmocniej po tych od lewej.

Pamiętam, że stałem kilka razy przed mięsnym o 5.00 rano, a raz jak się udało kupić szynkę na święta, była zielona. Starzy zamiast pralki kupili zamrażarkę i też ją mamy do dziś, chociaż jest wyłączona, bo teraz komu potrzebna zamrażarka. Przecież kryzys jest.

I jeszcze pamiętam swoje wielkie zdziwienie, jak się ukazała "Wyborcza". Myślałem, że to jakiś dodatek chwilowy do wyborów, a ona wyszła następnego dnia, a później znowu i znowu. Byłem o wiele mniejszy i nie czytałem gazet, ale i tak była czymś ważnym. Widziałem to w oczach dorosłych. Dziś... gazeta jak gazeta.

Ciekawe, co będę pamiętał w 2029 r.?

Marek Zoellner

3 Comments:

At 04 czerwca, 2009 10:11, Anonymous mk said...

Marek, jesteśmy w tym samym wieku i też pamiętam, jak zaczęła wychodzić "Wyborcza". I też było to dla mnie, oczywiście tylko intuicyjnie, ważne wydarzenie. Z tamtego czasu pamiętam też nastrój napięcia, niepokoju i oczekiwania.

 
At 04 czerwca, 2009 10:52, Anonymous Anonimowy said...

U mnie jest jeszcze wspomnienie z przedszkola. W radiu mówili o stanie wojennym. My wszyscy nad klockami siedząc na wykładzinie stwierdziliśmy że to wojna wybuchła. Taka jak w Czterech Pancernych (M.Zoellner)

 
At 04 czerwca, 2009 12:30, Blogger Patrycja said...

1989@ Koniec szkoły podstawowej. Dyrektorka organizuje obowiązkową zabawę na koniec dla wszystkich VIII klas. Nie chce na nią iść, bo mnie się nie podoba program:-). Słyszę w szkole: "to jest obowiązek, obecność obowiązkowa!".
Moja mama wraca po południu z pracy i idzie do szkoły, spotyka się z nauczycielkami i mówi: "córka nie nie musi iść skoro nie chce". Nauczycielki protestują i mówią coś o nakazach. Matka spokojnie odpowiada: "ależ proszę pań, już nic nie trzeba, bo każą".
Myślę sobie: łoł, naprawdę coś się zmieniło:-)

 

Prześlij komentarz

<< Home