12.7.06

Czy Agora płaciła znanej blogerce?

Awantura w polskiej blogosferze. - Pieniądze od portalu Gazeta.pl otrzymywała np. znana blogerka Kataryna - stwierdził w komentarzu dla magazynu "Enter" Krzysztof Urbanowicz, znawca mediów i autor bardzo poczytnego bloga Media Cafe Polska.

Kataryna to bardzo znana postać polskiego internetu. Jej blog był swego czasu jednym z najczęściej czytanych, komentowanych, a także cytowanych przez duże media. Autorka udziela się też na internetowym forum portalu Gazeta.pl. Pisze najczęściej o polityce i mediach - bezkompromisowo, chłodno, analitycznie i ze znawstwem.
Całą sprawę ujawnił dziś w nocy blog "Do Kwadratu". No i zawrzało. Internauci z Forum "Kraj" portalu Gazeta.pl wywołali gorącą dyskusję. Część z nich nie wierzy, by Agora dyskretnie sponsorowała tę internetową komentatorkę polityczną. Inni przyjęli wersję Krzysztofa Urbanowicza. W dyskusji na forum wziął też udział Tomasz Bienias z Agory, pisząc:
Mam wrażenie, że Pan Krzysztof źle zrozumiał, albo Pana Krzysztofa źle zrozumieli. W zasadzie mógłby się dowiedzieć tego tylko ode mnie a niczego takiego mu nie mówiłem. Nigdy nie płaciliśmy Katarynie, nie bardzo nawet wiem kim ona jest, choć jej udział w dyskusji uważam za wartościowy.

Jego wypowiedź sugeruje, że rozmawiał on z Krzysztofem Urbanowiczem na kontrowersyjny temat finansowego wspierania niektórych bloggerów przez Agorę.
Ciekawi jesteśmy, co na to powie Krzysztof Urbanowicz. Na razie jednym zdaniem mocno nadwyrężył pozycję Kataryny jako niezależnej politycznej komentatorki.

Edit: Sprawa się wyjaśniła. Agora nie płaciła Katarynie, a my piszemy o tym tutaj.

30 Comments:

At 12 lipca, 2006 12:38, Anonymous Anonimowy said...

dlaczego nie podajesz źródła tej informacji oraz źródła, z tkórego masz sierpniowy Enter?? Skoro cytujesz, to rozumiem, że go posiadasz?? Urbanowicz nie umieścił tego na swoim blogu. Więcej rzetelności i poszanowania praw autorskich misiu.

 
At 12 lipca, 2006 12:45, Blogger Artur said...

Proponuję ponowną lekturę tekstu ze zrozumieniem:

"Całą sprawę ujawnił dziś w nocy blog "Do Kwadratu" - zwłaszcza to zdanie.

Pozdrawiam!

 
At 12 lipca, 2006 13:38, Anonymous Anonimowy said...

osobiście nie rozumiem dwóch rzeczy:

po pierwsze: skąd ta dziwaczna dociekliwość o źródło sierpniowego Entera? :) wczoraj przez chwilę leżał u mnie na biurku, zanim się nie zjawił zainteresowany administrator, który gazetę zostawił. nie pojmuję więc tego zdziwienia.

druga, istotniejsza sprawa: o co w ogóle chodzi i dlaczego to taki problem z tą Kataryną?

o ile się nie mylę, to Konstytucja RP gwarantuje każdemu obywatelowi wolność wypowiedzi, bez rozróżnienia, czy wypowiadając się pobiera jakieś wynagrodzenie, czy wygłasza swoje tezy non profit.

czy to znaczy, że (hipotetyzując) blogger, który stał się dziennikarzem, traci tym samym swoją blogową wiarygodność? trudno chyba o większy nonsens, ale widać IV RP wyzwala w ludziach przemożną potrzebę doszukiwania się spisków i nieczystych intencji wszędzie i u wszystkich...

inna rzecz, że w ten "sponsoring" osobiście raczej nie wierzę. Agora raczej kiepsko płaci swoim etatowym pracownikom, więc raczej nie podejrzewam, żeby ktokolwiek tam chciał wydać choć złotówkę na coś, co mógł mieć rówbie dobrze za darmo...

 
At 12 lipca, 2006 21:10, Anonymous Anonimowy said...

"czy to znaczy, że (hipotetyzując) blogger, który stał się dziennikarzem, traci tym samym swoją blogową wiarygodność?"

Oczywiście, że traci. Całkowicie i nieodwracalnie. Jeśli nie jest tym za kogo się podaje, czyli zwykłym bezinteresownie sobie coś tam piszącym maniakiem polityki, ale opłacanym przez sponsora wyrobnikiem to o czym my mówimy? Nie można szanować kogoś kto w żywe oczy kłamie czytelnikom.

Bez dwóch zdań, Urbankiewicz (czy jak mu tam) tym jednym zdaniem mnie zniszczył. Żeby to jeszcze była prawda mogłabym się przynajmniej pocieszać, że parę groszy zarobiłam i może byłoby łatwiej znieść tę całą awanturę. Ale to nie jest prawda. Każda moja opinia była całkowicie darmowa i pisana na moje własne konto.

Jedyne co mnie tak naprawdę zastanawia to skąd ta intryga.

 
At 12 lipca, 2006 21:16, Blogger Artur said...

Kataryno (anonimowa) - co dalej? Czy ktoś z Agory z Tobą rozmawiał? Czy ktoś napisał maila? Czy ktoś przeprosił?

 
At 12 lipca, 2006 21:19, Anonymous Anonimowy said...

Ten ostatni wpis to ja, Kataryn, nie wiem dlaczego się wyświetliło anonimowo.

 
At 12 lipca, 2006 21:22, Blogger Artur said...

Musisz "Choose an identity" --> Other i wpisać sobie "kataryna". No i ponawiam pytanie - co dalej? Bo sprawy zaszły już bardzo daleko...

 
At 12 lipca, 2006 21:34, Anonymous Anonimowy said...

Artur,

To ja, Kataryna (podpis się może znowu nie wyświetlić). Nikt z Agory ze mną nie rozmawiał bo nie mam z Agorą żadnych osobistych kontaktów, nikt tam mnie nie zna, ja też nikogo nie znam. Mój kontakt z administracją portalu był wyłącznie mailowy i dotyczył spraw technicznych (na początku nie umiałam sobie poradzić z techniczną stroną bloga). W pierwszym odruchu, jak do mnie dotarło, że mnie facet zniszczył, chciałam go pozwać i napisałam maila do TeBe czy w razie czego napisze mi zaświadczenie, że mi nigdy nie płacili (idiotka, bo kto uwierzy? przecież wiadomo, że jestem z Agorą w zmowie i TeBe może zaprzeczać do woli). Napisałam też do tego Urbankiewicza ale raczej nie liczę na jego reakcję. Nie mam mądrego pomysłu co z tym zrobić.

 
At 12 lipca, 2006 21:42, Blogger Artur said...

Kataryno,
zawsze jest jakiś mądry pomysł. Akurat Ciebie nie podejrzewam, że na niego nie wpadniesz. Prześpij się spokojnie z tą sprawą. Ale pamiętaj - nie jesteś zniszczona. Zdecydowana większość czytelników (internetu) nie uwierzyła w tę informację. Pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, to z Ustawą prawo prasowe pod pachą maszerujesz do Entera i żądasz sprostowania. Nie wyobrażam sobie, żeby odmówili. O innych działaniach pomyślę. No i na koniec prywata - wróć do pisania bloga. Szkoda, że Cię już tam nie ma...

 
At 12 lipca, 2006 21:51, Anonymous Anonimowy said...

Ja też nie uwierzyłem w ten szajs :))
Kataryna aktywnie "rozpisz" bloga bo wątpię, żeby dużo osób w to uwierzyło..
Swoją drogą niezły sposób na dykredytację groźnego bądź co bądź przeciwnika.
Proponuję w ramach odwetu napisać, że płacisz Ewie Milewicz :D

 
At 13 lipca, 2006 00:16, Blogger ckwadrat said...

Kataryna, udzielę Ci porady prawnej ;) - Enter nie może prostować czyjejś, zewnętrznej wypowiedzi. Podpisanej imieniem i nazwiskiem i opatrzonej zdjęciem osoby spoza redakcji. Sprostować może tylko osoba, która udzieliła Enterowi autoryzowanej jak sądzę wypowiedzi. I to jedynie w formie.. płatnego ogłoszenia, jeśli tak zawyrokuje sąd. I bynajmniej nie wchodzi to w zakres prawa prasowego, co przepisów kodeksu karnego o zniesławieniu (pomówieniu).

ps. A tak w ogóle, to czemu obraziłaś się na mnie i nie nie napiszesz u mnie, jaka jest Twoja wersja wydarzeń? W końcu to z mojego bloga ta informacja rozeszła się po Internecie, a nie za sprawą niszowego magazynu komputerowego. Ja już Cię przecież w samej notce zapraszałem, żebyś ucięła ewentualne spekulacje..

Do kwadratu

 
At 13 lipca, 2006 00:17, Blogger ckwadrat said...

Kataryno (i Arturze) - Enter nie może prostować czyjejś, zewnętrznej wypowiedzi. Podpisanej imieniem i nazwiskiem i opatrzonej zdjęciem osoby spoza redakcji. Sprostować może tylko osoba, która udzieliła Enterowi autoryzowanej jak sądzę wypowiedzi. I to jedynie w formie.. płatnego ogłoszenia, jeśli tak zawyrokuje sąd. I bynajmniej nie wchodzi to w zakres prawa prasowego, co przepisów kodeksu karnego o zniesławieniu (pomówieniu).

ps. A tak w ogóle, to czemu obraziłaś się na mnie i nie nie napiszesz u mnie, jaka jest Twoja wersja wydarzeń? W końcu to z mojego bloga ta informacja rozeszła się po Internecie, a nie za sprawą niszowego magazynu komputerowego. Ja już Cię przecież w samej notce zapraszałem, żebyś ucięła ewentualne spekulacje..

Do kwadratu

 
At 13 lipca, 2006 00:22, Blogger Łukasz said...

Kataryno,
Pewnym, acz niedoskonałym rozwiązaniem jest list do redakcji Entera, w którym zaprzeczysz podanej przez KU informacji.
Na ogół gazety drukują takie listy. Mimo że nie mają takiego obowiązku.
Pozdrawiam.

 
At 13 lipca, 2006 00:48, Anonymous Anonimowy said...

ckwadrat: Lepiej nie udzielaj katarynie rad prawnych, bo nie są one wiele warte.

kataryna: Oczywiście, że masz prawo zażądać od pisma Enter sprostowania nieprawdziwej informacji. Kto jej udzielił Enterowi, nie ma znaczenia. Enter ją wydrukował, Enter za nią odpowiada. Tak samo odpowiadają za nią wszystkie inne media, w tym serwisy internetowe, które nieprawdziwą informację powtarzają. Masz prawo od każdego żądać sprostowania.

W korespondencji z Enterem i innymi przyda się podstawa prawna:

Ustawa Prawo Prasowe z 26 stycznia 1984 r.
Art. 31.
Na wniosek zainteresowanej osoby fizycznej, prawnej lub innej jednostki organizacyjnej redaktor naczelny redakcji właściwego dziennika lub czasopisma jest obowiązany opublikować bezpłatnie:
1. rzeczowe i odnoszące się do faktów sprostowanie wiadomości nieprawdziwej lub nieścisłej, (...)

Art. 32.
1. Sprostowanie lub odpowiedź należy opublikować w: (...)
2. czasopiśmie - w najbliższym lub jednym z dwóch następujących po nim przygotowywanych do druku numerów, (...)
5. Sprostowanie w drukach periodycznych powinno być opublikowane lub przynajmniej zasygnalizowane w tym samym dziale równorzędną czcionką oraz pod widocznym tytułem (...).
7. Tekst sprostowania lub odpowiedzi nie może być dłuższy od dwukrotnej objętości fragmentu materiału prasowego, którego dotyczy; redaktor naczelny nie może wymagać, aby sprostowanie lub odpowiedź były krótsze niż pół strony znormalizowanego maszynopisu.

Ponadto możesz zażądać od Krzysztofa Urbanowicza zaprzestania naruszania Twoich dóbr osobistych - w tym wypadku czci - na podstawie kodeksu cywilnego.

Podstawa Kodeks cywilny z 23 kwietnia 1964 r.:

Art. 23. Dobra osobiste człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska, pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach.

Art. 24. Par. 1. Ten, czyje dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne. W razie dokonanego naruszenia może on także żądać, ażeby osoba, która dopuściła się naruszenia, dopełniła czynności potrzebnych do usunięcia jego skutków, w szczególności ażeby złożyła oświadczenie odpowiedniej treści i w odpowiedniej formie. Na zasadach przewidzianych w kodeksie może on również żądać zadośćuczynienia pieniężnego lub zapłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny.

Pozdrowienia

 
At 13 lipca, 2006 01:07, Blogger ckwadrat said...

Obserwator - to twoje porady są niewiele warte! Jeśli naruszenie dóbr osobistych ma miejsce z wykorzystaniem środków masowego przekazu, to jak najbardziej w grę wchodzi kodeks karny i wspomniane przeze mnie przepisy.

A jeśli o sprostowanie chodzi, to jak sobie wyobrażasz, że redakcja będzie rozsądzać, kto ma rację - Urbanowicz, czy Kataryna? Ma wyręczać sąd?? Gdyby napisał to ich opłacany autor/redaktor to co innego, ale nie w wywiadzie obca redakcji osoba, podpisana z imienia i nazwiska. Bo gdyby to był anonim, to już byłoby co innego.

 
At 13 lipca, 2006 02:41, Anonymous Anonimowy said...

ckwadrat: Mój drogi, nie brnij.

Każdy dziennikarz jest zobowiązana do sprawdzania informacji, które podaje. Zwłaszcza wtedy, gdy źródło informacji jest osobą postronną - pan Urbanowicz nie jest bowiem ani Agorą, która płacić Katarynie miała, ani nie jest Kataryną, która pieniądze rzekomo brała. Dziennikarz Entera nie dochował szczególnej staranności, podał nieprawdziwą wiadomość, więc jego szef ma obowiązek wydrukować sprostowanie - gdy zażąda tego osoba, której wiadomość dotyczy (a więc Kataryna, Agora lub pan Urbanowicz), lub może je wydrukować z własnej inicjatywy.

A teraz darmowy kurs Prawa prasowego - przyda Ci się, bo nieznajomość prawa szkodzi, także internautom.
Zwłaszcza tym, którzy jak Ty w swoich blogach - bez sprawdzania źródeł i zachowania szczególnej staranności - powtarzają nieprawdziwe wiadomości. Prawo traktuje dziennik internetowy jak każdą inną prasę.

Po pierwsze: wypowiedź Urbanowicza spisana przez dziennikarza czasopisma Enter jest niewątpliwie materiałem prasowym, o którym mowa w art. 7 ust. 4 Prawa prasowego (poszukaj sobie w Google).

Po drugie: Dziennikarz jest obowiązany zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło (art. 12 ust. 1 pkt. 1).
Przy czym literatura prawnicza i wyroki sądowe świadczą o tym, że sprawdzać należy nawet wiadomość z pewnego źródła (to owa szczególna staranność) i że w przypadku naruszenia dóbr osobistych innych osób zrzucanie przez redakcję winy na rozmówcę nie pomaga.

Po trzecie: redaktor naczelny odpowiada treść przygotowywanych przez redakcję materiałów prasowych (art. 25 ust. 4 Prawa prasowego).

Po czwarte: na wniosek zainteresowanej osoby redaktor naczelny jest obowiązany opublikować bezpłatnie rzeczowe i odnoszące się do faktów sprostowanie wiadomości nieprawdziwej (art. 31 pkt 1).
Podkreślam: przedmiotem sprostowania jest nieprawdziwa wiadomość, a nie artykuł - nie ma znaczenia, z czyich ust nieprawdziwa wiadomość pada. Liczy się tylko jej nieprawdziwość.

Po piąte: Kto wbrew obowiązkowi wynikającemu z ustawy uchyla się od opublikowania sprostowania, podlega karze grzywny lub karze ograniczenia wolności (art. 46 ust. 1).

Dura lex sed lex.

 
At 13 lipca, 2006 03:00, Anonymous Anonimowy said...

Post scriptum:

Oczywiście, wniosek o sprostowanie nie wyklucza wystosowania do redakcji Entera, pana Urbanowicza oraz wszelkich innych osób (np. ckwadratu) żądania naprawienia szkody, np. w drodze opublikowania oświadczenia w tej sprawie, oraz - co może Katarynę zainteresować - żądania zaprzestania naruszania jej dóbr osobistych w przyszłości.

Tu jednak podstawą jest prawo cywilne, cytowane wcześniej, a nie prawo prasowe.

Ckwadrat coś tam bredził jeszcze o prawie karnym, ale tego rozwiązania stanowczo nie polecam.

Kodeks przewiduje - to prawda - odpowiedzialność karną za "pomówidenie o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć daną osobę w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności" i grozi za to "grzywną, karą ograniczenia albo pozbawienia wolności do roku" (art. 212 kodeksu karnego).

Jednak wydaje mi się, że wniesienie prywatnego aktu oskarżenia przeciwko panu Urbanowiczowi byłoby strzałem z armaty do wróbla.

Ponadto nie godzi się, żeby w demokratycznym kraju słać ludzi do więzienia za to, co mówią w prasie. Odpowiedzialność cywilna jest wystarczająca.

 
At 13 lipca, 2006 08:28, Anonymous Anonimowy said...

Nam nadzieję, że nie odpuścicie tej sprawy.

Do tej pory nagonka na Katarynę ograniczała się do czasowego wzmożenia bezceronialnych forumowych napaści tolerowanych przez adminów.

Pozdrawiam Bloggerów i Katarynę

 
At 13 lipca, 2006 08:32, Anonymous Anonimowy said...

W nocy sprawa się wyjaśniła, dostałam informację z pierwszej ręki jak do tego wszystkiego doszło, wkrótce umieszczę to na blogu, czekam tylko na zgodę nadawcy wyjaśniającego maila na opublikowanie go na blogu. Cierpliwości zatem.

Czekam też na odpowiedź samego Urbanowicza do którego napisałam już wczoraj, ciekawa jestem czy się potrafi wyjść z twarzą z kompromitującej go wpadki.




CKWADRAT:

"A tak w ogóle, to czemu obraziłaś się na mnie i nie nie napiszesz u mnie, jaka jest Twoja wersja wydarzeń? W końcu to z mojego bloga ta informacja rozeszła się po Internecie, a nie za sprawą niszowego magazynu komputerowego."

Właśnie sobie odpowiedziałeś na pytanie. Zainicjowałeś tę nagonkę, masz prawo czuć satysfakcję ale nie oczekuj mojego udziału w niej. Zrobiłeś mi wielkie świństwo i nie ma żadnego powodu, żebym to ja się przed Tobą z czegokolwiek tłumaczyła.

 
At 13 lipca, 2006 09:08, Anonymous Anonimowy said...

"W końcu to z mojego bloga ta informacja rozeszła się po Internecie, a nie za sprawą niszowego magazynu komputerowego."

CKwadrat, może jednak trochę więcej pokory? Nie jesteś autorem ani DailyKos, ani InstaPundit, ani nawet jakiegoś niezwykle opiniotwórczego polskiego bloga, bo takich na razie nie ma. Ten "niszowy magazyn komputerowy" dociera do znacznie większej liczby osób niż twoje nierzetelne informacje. Może pochwalisz się statystykami strony i wtedy pogadamy o niszowości?

 
At 13 lipca, 2006 09:09, Anonymous Anonimowy said...

A autorom Piątej Władzy gratuluję rzetelności w podejściu do całej sprawy. Szkoda, że tej rzetelności zabrakło innym.

 
At 13 lipca, 2006 10:31, Anonymous Anonimowy said...

@ Kataryna

"Jeśli nie jest tym za kogo się podaje, czyli zwykłym bezinteresownie sobie coś tam piszącym maniakiem polityki, ale opłacanym przez sponsora wyrobnikiem to o czym my mówimy? Nie można szanować kogoś kto w żywe oczy kłamie czytelnikom."

zastanawiam się, czy przypadkiem nie zaczynamy popadać w skrajności. dobry chodziaż-amator nie przestaje dreptać wolniej, ani chodzić w drugą stronę, gdy się znajdzie chętny, który chce go za ten chód wynagradzać.
podobnie blogger, którego jakiś wydawca zamierza wynagradzać (abstrahując od Twojego konkretnego przypadku, bo akurat, jako rzekłem, w to nie wierzę), w moim przekonaniu nie traci wiarygodności. zaryzykowałbym nawet tezę, że tę wiarygodność może zyskać, skoro pod jego tekstami chce się podpisać poważny wydawca, bo to oznacza, że zarówno jego warsztat, jak i sposób prezentacji poglądów są tego warte.

o utracie wiarygodności możnaby oczywiście mówić, gdyby ów "sponsoring" proponowała któraś z partii. ale wydawnictwo? w końcu jest od tego, żeby publikować dobre teksty, a nie można przecież sprowadzać "niezależnego komentatora" do takiego absurdu, że aby pisać dobre i obiektywne teksty, musi się utrzymywać z całkowicie innych źródeł.

dla mnie osobiście źródło problemu z tą konkretną sytuacją tkwi w swoistej agorafobii. gdyby Urbanowicz napisał (lub zmyślił), że wynagradza Cię np. Edipresse, pewnie nikt nie zwróciłby na to uwagi.
no, ale Agora... Firma Samo Zło, to już przecież zupełnie co innego... ;)

trzymam kciuki za pozytywne rozwiązanie całej tej niepotrzebnej awantury.

 
At 13 lipca, 2006 10:33, Blogger Łukasz said...

Blogger, dzięki za miłe słowa :)

Obserwatorze, z prawnego punktu widzenia masz rację. I radzisz ciekawie. Natomiast - jak zapewne sam dobrze wiesz - praktyka redakcyjna bywa znacznie bardziej skomplikowana.
Bo gdyby ściśle stosować się do Twoich rad, bardzo utrudnione byłoby publikowanie jakichkolwiek ostrych wywiadów. Zanim jakaś gazeta puściłaby taki wywiad, musiałaby zebrać cały pakiet informacji i oświadczeń od osób i instytucji, którym bohater wywiadu raczył przyłożyć. A przecież tak z reguły się nie robi.
Praktyka - np. w świecie polityki - jest taka, że np. polityk PO w wywiadzie dla jakiejś gazety wiesza psy na politykach PiS. Ci następnie udzielają własnych wywiadów, w których odsądzają od czci i wiary rywali z PO i/lub zwołują konferencję prasową na ten temat. Itd. Itd. Zabawa trwa całymi dniami. Wówczas sądy są raczej z rzadka niepokojone, a już ewenementem jest wytaczanie procesów redakcjom za wywoływanie takich awantur. Dlaczego? Bo politycy wolą żyć w zgodzie z mediami.
Ale fakt faktem, że formalnie kierownictwo redakcji odpowiada za wszystko, co publikuje. Także za słowa wypowiedziane przez kogoś w wywiadzie.

Jest i druga strona medalu. Czyli przypadki działań bardziej radykalnych, niż te, które proponujesz. To m.in. wspomniane przez Ciebie sięgnięcie do kodeksu karnego.
Parę takich procesów wytoczył niedawno dwóm dolnośląskim gazetom (w tym i mojej macierzystej) pewien senator. Co ciekawe, po tekstach na swój temat, które tak go oburzyły nie żądał sprostowań, nie słał listów - nic. Po prostu po kilku miesiącach od publikacji skierował do sądu sprawy karne.

Ale najczęściej stosowaną strategią jest przemilczenie. Tak robi się zwłaszcza wobec mediów, które uznaje się za "niszowe". Jest taki ciekawy casus we Wrocławiu, o którym może kiedyś szerzej napiszę. W pewnym tekście, który ukazał się w pewnej zbiorowej publikacji zostało obrażonych kilka redakcji + kilka osób znanych w środowisku medialnym we W-wiu. Zareagowała tylko jedna z tych osób, i to nie publicznie. Reszta świadomie sprawę przemilczała. Mimo że można było sięgnąć po całe instrumentarium prawne, jakie proponujesz Katarynie.

Ale to, o czym tu piszę to tylko rozbudowana dygresja :)

 
At 13 lipca, 2006 11:24, Blogger jotesz said...

Chamopole pyta, po przeczytaniu wątku pt. "Cham" w blogu http://galba.blox.pl/2006/06/Cham.html

dlaczego zjadliwy Galba utworzył swego bloga w blox, czyli serwisie blogów gazeta.pl?

Pewnie uwierzył w hasło: "Tu się dobrze pisze"

 
At 13 lipca, 2006 11:56, Blogger jotesz said...

Jeszcze pytanie do obserwatora:
"... bo nieznajomość prawa szkodzi, także internautom... i ...Prawo traktuje dziennik internetowy jak każdą inną prasę..."
Znaczy to, że każdy blog do którego może wejść dowolny internauta jest "jak każda inna prasa"? Jeżeli ponoszą mnie emocje to ponoszę konsekwencje? Jakie i za co - jeśli można odpowiedz skrótowo lub przytaczając szczególnie dotkliwe możliwości sankcji.
Od pewnego czasu zacząłem wyrzucać z bloga różne wątki, przeredagowywać go, cenzurować (!!!)
Jeszcze trochę i straci sens tracenie czasu. Kiedyś myślałem, że w blogu można znaleźć "wyszalnię" w której można by odreagować frustracje fundowane nam przez partie, urzędy i polityków. Powoli zmieniam zdanie. Rakiem...

 
At 13 lipca, 2006 12:14, Anonymous Anonimowy said...

@ jotesz

raczej chodziło o "dziennik internetowy" jako elektroniczne wydanie dziennika (gazety), a nie o "pamiętnikowe" rozumienie dziennika ;)

co jednak nie zmienia faktu, że wolność słowa (również blogowa) ma jakieś ograniczenia. publikowanie na blogu treści sprzecznych z prawem rodzi takie same skutki prawne, jak ich publikacja w gazecie, czy dowolnym innym medium.

internet jest rozumiany dość szeroko jako medium. blog czy e-gazeta to tylko kwestia pewnej konwencji czy formy.

 
At 13 lipca, 2006 13:43, Anonymous Anonimowy said...

Obserwator> Prawo traktuje dziennik internetowy jak każdą inną prasę.

I tak i nie:). Rzeczwiście blog podpada pod definicję prasy i dziennika z prawa prasowego. Tylko, jak pewnie wiesz, istnieje obowiązek "sądowej" rejestracji dzienników.
Trudno wymagać aby każdy blogger, chcący zajmować się np. polityką leciał do sądu i się rejestrował.

W środowisku dziennikarzy, a zresztą prawników chyba też, toczy się spór czy i kiedy serwisy internetowe można uważać za prasę.

Można sobie o tym poczytać choćby w serwisie prawo.vagla.pl [np.http://prawo.vagla.pl/node/5601]
Tutaj przytoczę tylko skromny fragment artykułu:

"Temat nie ominie również Polski. Niedawno odbyła się konferencja na temat prasy internetowej zorganizowana przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. W jej trakcie pojawiły się tezy o konieczności rejestracji (na gruncie prawa polskiego) wszelkich serwisów internetowych w sądzie, a co za tym idzie - spełnienia wcześniej jeszcze innych formalnych warunków (wyznaczenie redaktora naczelnego, umeiszczania impressum, itp). Zdaniem prelegentów dopiero po rejestracji internetowy dziennikarz staje się dziennikarzem, a internetowy wydawca wydaje prasę w rozumieniu polskiego prawa."

 
At 13 lipca, 2006 19:39, Anonymous Anonimowy said...

Gdy powstawało prawo prasowe, o internecie nikt nie śnił. To częsty problem w prawie - rzeczywistość wyprzedza przepisy, rozciąga się więc je na nowe problemy.

vetro: Śledzę dyskusję na Vagla.pl.

Jak to zwykle w prawniczych sporach bywa, co prawnik - to opinia.

Moim zdaniem prawidłowy jest pogląd, że internet jest prasą.

Według ustawy ”prasa oznacza publikacje periodyczne (...), ukazujące się nie rzadziej niż raz do roku, opatrzone stałym tytułem albo nazwą, numerem bieżącym i datą (...) także wszelkie istniejące i powstające w wyniku postępu technicznego środki masowego przekazywania (...)”.

Niektórzy prawnicy dowodzą, że internet jest raczej środkiem masowego komunikowania (z racji swej interaktywności), a nie przekazywania.

Czymże jednak jest np. blog Piąta Władza, jak nie periodykiem, ukazującym się cyklicznie, ze stałą nazwą i datą publikacji? Blog służy autorom do przekazywania innym wiadomości i komentarzy. Jak bardzo ten blog jest masowy - nie wiem, ale życzę mu jak najlepiej. Dostęp do niego nie jest ograniczony - a to wymóg masowości. Oczywiście posty można komentować, a więc dochodzi element interakcji, ale czym się te komentarze różnią od listów do redakcji?

Dlatego sądzę, że - stety lub niestety - Piątą Władzę można uznać za Czwartą (w rozumieniu Prawa prasowego) :)

Taki stan rzeczy przynosi jego wydawcom różne prawa i obowiązki. Jednym z nich - teoretycznie - jest rejestracja periodyku w sądzie.

Czy niezarejestrowany periodyk może umknąć rygorom Prawa prasowego i stać się czymś innym niż prasa? Poglądów jest wiele. Moim zdaniem analogicznie jak w przypadku prasy drukowanej jej wydawanie bez rejestracji nie zwalnia od rygorów Prawa. Mówi o tym choćby art. 45 ”Kto wydaje dziennik lub czasopismo bez rejestracji (...) podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności.”. A więc sama rejestracja służy tylko potwierdzeniu stanu faktycznego.

Oczywiście, można mieć inny pogląd. Spór może rozstrzygnąć w praktyce tylko utrwalone orzecznictwo sądowe, z wyrokiem Sądu Najwyższego włącznie.

Pół żartem, pół serio: gdyby więc Kataryna pozwała Ckwadrata do sądu w związku np. z odmową sprostowania mogłaby przyczynić się do rozstrzygnięcia tej intrygującej kwestii - czy blog jest prasą.

Czego w sumie Ckwadratowi nie życzę, a Katarynie w tym konkretnym wypadku nie polecam.

A wszystkich dyskutantów pozdrawiam serdecznie.

 
At 13 lipca, 2006 19:50, Anonymous Anonimowy said...

jotesz: ”każdy blog do którego może wejść dowolny internauta jest "jak każda inna prasa"? Jeżeli ponoszą mnie emocje to ponoszę konsekwencje?”

Za wypowiedzi naruszające czyjeś dobra osobiste odpowiadają przede wszystkim ich autorzy - a więc internauci, którzy swoje brednie wypisują np. w formie komentarzy pod postami albo na forum.

Jako wydawca bloga czy forum odpowiadasz jednak za treści, które się w Twoim medium pojawiają - nawet gdy nie Ty jesteś ich autorem. Twoja odpowiedzialność zaczyna się jednak, gdy w odpowiednim czasie nie zareagujesz na naruszenie czyichś dóbr osobistych. Np. osoba pomówiona zgłasza Ci problem, a Ty nie usuniesz postu.

Więcej na ten temat u Vagli: http://prawo.vagla.pl/felietony/felieton_055.htm

Na marginesie: w ten sposób postępuje np. większość portali internetowych.

1) Kasują posty na prośbę osób, które twierdzą, że naruszono ich dobra.

2) Bez czekania na skargę, z własnej inicjatywy, portale kasują też posty, które są niezgodne np. z ogłoszonymi wcześniej zasadami użytkowania forum.

Pamiętaj, że niezależnie od tego, czy uznamy blog za prasą czy nie, jego autor odpowiada za naruszenia dóbr osobistych na podstawie kodeksu cywilnego i za przestępstwo zniewagi na podstawie kodeksu karnego. Internet czy ulica - nie ma znaczenia.

 
At 14 lipca, 2006 11:28, Anonymous Anonimowy said...

Obserwator> "Pół żartem, pół serio: gdyby więc Kataryna pozwała Ckwadrata do sądu w związku np. z odmową sprostowania mogłaby przyczynić się do rozstrzygnięcia tej intrygującej kwestii - czy blog jest prasą.

Gdyby blogi uznać za prasę i stosować do nich wymogi prawa prasowego to byłby cios w całą polską blogosferę.
Przetrwałoby może z 10 blogów:)).

Rzeczywiście, stosując wykładnię gramatyczną:))) musimy uznać internet za prasę w rozumieniu prawa prasowego. Jednak ja uważam, że to nie rozstrzyga sprawy.
No ale wiążąco to już muszą rozstrzygnąć sądy.

Jak odpowiadasz, w następnym komentarzu joteszowi- Kataryna mogłaby pozwać Enter i ckwadrata za naruszenie dóbr osobistych.

Tak więc nawet przy założeniu, że pr. prasowego nie stosuje się do blogów to obywatelom służą środki obrony

Organy państwa też chyba nie uważają blogów za prasę bo nie nakładają na nie tych grzywien o których mówisz.

 

Prześlij komentarz

<< Home