Wrocław dla Wolności, czyli zwykły festiwal
Nowa krew na pokładzie współpracowników 5W - Kuba Walczak - relacjonuje dwudniowy koncert Wrocław dla Wolności.
Wyspiarski festiwal Wrock for Freedom, na dobre rozgościł się we Wrocławiu, a jego kolejna odsłona pokazała, że ktokolwiek by nie zagrał, jak wielki deszcz by nie spadł i jak miałki byłby wodzirej, młodzież, dzieci i dorośli (a jakże!) tłumnie stawią się na "Słodowej". W tym roku plejada gwiazd i gwiazdeczek niczym specjalnym nie zaskoczyła, ot solidne granie, raczej mizerny przekaz "wolnościowy", przez co koncert "dla wolności" stał się zwykłym dwudniowym festiwalem.
Zaczęło się od Świetlickiego, który jak sam mówi, częściej grywa we Wrocławiu, niż w rodzinnym Krakowie. Ale chyba pierwszy raz śpiewał w plenerze, o godzinie 13:00, dla może 100 osób, z czego ponad połowa, zespołu nie znała.
Dziewczynki z pierwszego rzędu, kurczowo trzymając się barierek, o mało zawału nie dostały, gdy ktoś krzyknął, że to Myslovitz powinien być supportem. No, ale jak to skomentował Świetlicki: zespół Świetliki istnieje 17 lat i nadal musi grać pierwszy. Obiecał za to, że te pety, które porozrzucał po scenie, pozbiera, żeby Myslovitz mieli już czysto.
I właśnie ta subtelna ironia, wielki dystans do siebie i innych, znak rozpoznawczy Świetlickiego, uchronił wszystkich przed kompromitacją. Bo jak śpiewać gotuj się kurwo, gotuj, kiedy potem na forum last.fm można przeczytać: "Świetliki totalna klapa, beznadziejne teksty i nie porwali tłumu". Aż się prosi, by ten tekst został skomentowany w jakiejś piosence Św. Marcina niczym onegdaj: Mam 19 lat i chcę mieć pana osobowość.
Uważam, że plener dla Świetlików to jak pub Łykend dla Metalliki, jednak bawiłem się setnie, szczególnie, że ukochane kawałki na O (Odciski, Olifant, Opluty, Ochroniarz) przeplatane Chmurką, Słonidarnością, Czary Mary Wonder Schponder, czy Anioł\Trup i Pod Wulkanem brzmiały świetnie. Nie zabrakło oczywiście Filandii. I jak można było się spodziewać, plenerowych okrzyków "Gdzie jest Linda!??".
Po koncercie imć Świetlicki i imć Dyduch rzekli słów kilka w kontekście wolnych wyborów, wolności jako takiej i śpiewania kolęd:
Po Świetlikach grał Budyń ze swoim Pogodnem i to już był prawdziwy szał. Żółte ogrodniczki wokalisty zrobiły furorę, muzyka żywa, energiczna, i te teksty takie o niczym, prawdziwy odjazd! Jedyna w swoim rodzaju konferansjerka Budynia, imitowane islamskie modły, specyficznie wyrażane polityczne aluzje całego zespołu: Lech Kaczyński, Macierewicz, Jacek Kurski – ch**, czy bezkompromisowe kłótnie z publiką: Nie krzycz Orkiestra – bo i tak tego nie zagramy, więc siarap!, dodawały kolorytu i tak przecież niezwykłemu zespołowi.
Pogodno na żywo to zdecydowany sukces każdej tego typu imprezy, kto nie widział, ma czego żałować – ale i okazji we Wrocławiu na odrobienie zaległości całkiem sporo.
Również Budyń zgodził się na po-koncertową chwilkę refleksji, z charakterystycznym dystansem:
Po koncercie Pogodna lunęło, a ludzie kryli się pod drzewami, parasolami, budkami, i wszędzie tam gdzie można było uciec przed deszczem. I tu, chyba największa wpadka organizatorów – choć to już niestety tradycja na Wyspie – bilet upoważnia do JEDNORAZOWEGO wstępu, toteż z Wyspy, choćby po parasol, wyjść nie było można. Ponoć takie zarządzenie policji, ale nad sensownością tego zakazu (teoretycznie brak możliwości odwiedzenia okolicznych sklepów) można by polemizować. Jak pokazuje doświadczenie, możliwości wniesienia alkoholu i tak zawsze się znajdą, a rozwodnione piwo 0,4 l. sprzedawane na miejscu za 6 zł, to nie jest szczyt szczęścia.
W deszczu zagrało Raz Dwa Trzy, ale pod sceną i tak sporo ludzi bujało się w rytm: W wielkim mieście, I tak warto żyć, Trudno nie wierzyć w nic, czy Talerzyka.
Po nich teoretyczne gwiazdy wieczoru – Myslovitz i Hey, ale centrum "wolnościowych" koncertów przeniosło się dla mnie do pubu 21 na Włodkowica gdzie, praktycznie bez reklamy, zagrał Lech Janerka.
Przed kilku dni, pisał szanowny redaktor Panek, że dawno nie słyszał Konstytucji i Loli na żywo, ale na koncercie go niestety nie dojrzałem – niech więc żałuje, bo koncert był niezwykły. Sala malutka, ludzi w sam raz, bez ścisku, więc i poskakać można i spokojnie posłuchać i pooglądać. Po chorobie Lecha już prawie śladu nie było, choć długo grać nie chciał (wnuczki czekały), to było wszystko co najważniejsze – wspomniane Lola i Konstytucje (dopiero na drugi bis!), Reformator i Śmielej, Wieje i Ewo, rewo i ja, Jezu jak się cieszę... I obowiązkowe Śpij aniele mój/Bez Kolacji. Długo publika nie pozwalała zespołowi zejść ze sceny i dla takich kameralnych koncertów warto chodzić do knajp.
Wiele osób miało na sobie koszulki "razem '89", nad głowami latały takież balony, a wokół ponaklejano plakaty i banery. Dlatego to chyba w pubie na Włodkowica tego wieczoru było wolnościowe centrum wrocławskich, muzycznych obchodów pierwszych, wolnych wyborów.
Kuba Walczak
PS
A Janerka już za kilka dni w Browarze na Podwodnym Wrocławiu!
Fot. Kuba
2 Comments:
dawno nie widział, czy raczej chyba nawet pierwszy raz widział w wykonaniu KM, Janerkę widziałem chociażby pod koniec kwietnia na żywo 8-)
Witamy na 5W 8-)
Bardzo się cieszę, że Koledze podobał się nasz koncert z Lechem. Było naprawdę ok.
pzdr.
W.S.
Prześlij komentarz
<< Home