13.3.07

O pewnym wrocławskim agencie SB, który ma być ujawniony, choć jest już ujawniony

Mija rok, odkąd wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk (PiS) zapowiedział ujawnienie nazwisk oficerów i agentów SB, którzy inwigilowali wrocławską opozycję antykomunistyczną na przełomie lat 70. i 80. Ich nazwiska udało się ustalić dzięki analizie akt z inwigilacji Studenckiego Komitetu Solidarności (Grzelczyk działał we wrocławskiej odnodze tej organizacji).

Przypomnę, że SKS powstał w Krakowie, w 1977 r., w reakcji na śmierć Stanisława Pyjasa. Współzałożycielami Komitetu byli przyjaciele Pyjasa: Bronisław Wildstein i Lesław Maleszka. Po latach okazało się, że Maleszka był gorliwym agentem SB.

Zachowała się bogata esbecka dokumentacja z rozpracowywania SKS. Od paru lat kopie tych akt krążą wśród dawnych działaczy Komitetu. Trafiły także do Krzysztofa Grzelczyka. Czytałem te papiery, są naprawdę fascynujące. Pisałem o nich rok temu w "Panoramie Dolnośląskiej". Właśnie przy tej okazji wojewoda zapowiedział ujawnienie esbeków i ich agentów. Do tej pory tego nie zrobił. Dlaczego? Bo wspólnie z historykami z Instytutu Pamięci Narodowej chce wydać książkę na ten temat. Ma ona ukazać się w kwietniu.

I tu przechodzę do sedna sprawy. Z akt wynika, że esbecy inwigilowali SKS na olbrzymią skalę. Kontrolowali de facto każdy ruch, każdy pomysł tej organizacji. Ciekawe jednak, że nigdy jej nie zniszczyli. Sądzę, że to wiele mówi o taktyce SB (lepiej mieć podziemie kontrolowane niż całkowicie zakonspirowane).

Kluczowym elementem tego systemu inwigilacji byli agenci ulokowani wśród ludzi, których można nazwać "kręgami kierowniczymi" ówczesnej opozycji. Takim superagentem był Maleszka (działał pod pseudonimami "Ketman", "Return" i "Tomek"; w aktach, które widziałem u wojewody jest jedna relacja Maleszki - o ile pamiętam, podpisana pseudonimem "Return"). We Wrocławiu taką rolę pełnił agent ukrywający się pod pseudonimem "Aleksander Hołyński". Miał dostęp do najważniejszych osób podziemia, i to nie tylko w SKS, ale i np. w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO). Dla SB pisał obszerne i interesujące sprawozdania.

To właśnie "Aleksander Hołyński" ma być główną osobą, której nazwisko ujawni wojewoda Grzelczyk. Tak o tym niedawno opowiadał Beacie Maciejewskiej w "Gazecie Wyborczej Wrocław":
K. Grzelczyk: - Wspólnie z historykami IPN udało mi się ustalić nazwiska piętnastu tajnych współpracowników. Nie wykluczam, że będzie ich więcej. Musimy mieć jednak stuprocentową pewność, że to właśnie te osoby. Najbardziej aktywny był TW Aleksander Hołyński. Od razu zorientowałem się, o kogo chodzi, bo przekazał treść rozmowy, którą prowadził ze mną w cztery oczy. A ja to akurat spotkanie zapamiętałem.

B.Maciejewska: - Powie Pan, kim jest "Aleksander Hołyński"?
- Nie. Proszę poczekać na książkę, tam znajdą się wszystkie nazwiska agentów. Naprawdę nie chcę wywoływać sensacji. Nie mam za to oporów, żeby podać dane funkcjonariuszy prowadzących moją sprawę - kapitana Frodymy i kapitana Stępnia oraz nadzorującego całość majora Niemca. Dostałem nawet z IPN ich zdjęcia.

Czy wśród tej piętnastki są osoby publiczne?
- Są.
Sęk w tym, że tożsamość "Aleksandra Hołyńskiego" została już publicznie ujawniona. I to dwa razy. Jednak w obu przypadkach z zastrzeżeniem, że to hipoteza.

Po pierwsze - w wydanej w 2006 r. przez IPN książce "ROPCiO", jej autor Grzegorz Waligóra pisze w "Zakończeniu" o inwigilacji ROPCiO przez SB. Znajdujemy tam m.in. taki oto fragment:
Na podstawie udostępnionych akt można przypuszczać, że (...) we Wrocławiu Stanisław Januszewski występował jako "Hołyński", a Tadeusz Puczko jako "Bolek" (...). We wszystkich wymienionych przypadkach nie można jednak wykluczyć pomyłki i niefortunnego zbiegu okoliczności. Pseudonimy te jak dotąd nie zostały oficjalnie rozszyfrowane przez IPN. Dlatego też sprawy te zostały pominięte w tekście zasadniczym, a w tym miejscu są jedynie zasygnalizowane jako problem badawczy dla historyków, którzy będą się zajmować dziejami ROPCiO.

(Grzegorz Waligóra, "ROPCiO", Warszawa 2006. Str. 322-323)
Tu słowo komentarza. Dziwi mnie ten passus z pracy Grzegorza Waligóry. No bo albo jesteśmy na 100 proc. pewni tożsamości jakiegoś agenta - i wówczas ujawniamy jego nazwisko pisząc, że to agent. Albo nie jesteśmy pewni - ale wówczas nie podajemy jego nazwiska, a co najwyżej piszemy, że znamy tożsamość osoby, którą podejrzewamy, iż mogła być owym agentem. Waligóra pisze, że nie jest pewien, a jednak ogłasza nazwisko domniemanego "Hołyńskiego". Cytuję jednak Waligórę, gdyż jego książka to dysertacja naukowa, którą można nabyć w każdej większej księgarni.

Po drugie - na stronie internetowej rodziny Czumów (jej najbardziej znany przedstawiciel to Andrzej Czuma, założyciel i lider organizacji Ruch oraz ROPCiO, dziś poseł Platformy Obywatelskiej) znajdziemy spis "uczestników ROPCiO". To długa lista nazwisk. Niektóre z nich zaznaczone są na czerwono. Adnotacja pod listą głosi: "W świetle aktualnego stanu wiedzy, opartego m.in. o dokumenty Instytutu Pamięci Narodowej, osoby oznaczone kolorem czerwonym w rzeczywistości dobrowolnie i świadomie działały przeciwko celom organizacji oraz jej uczestnikom". Wśród "czerwonych" nazwisk jest Stanisław Januszewski.

Rok temu skontaktowałem się z jednym z przedstawicieli rodziny Czumów. Potwierdził, że ów Januszewski z listy to - wedle wiedzy płynącej z esbeckich akt - TW "Aleksander Hołyński".

Cóż, do trzech razy sztuka. Ciekaw jestem czy wojewoda postawi kropkę nad "i" i ogłosi w swojej książce, że tożsamość "Aleksandra Hołyńskiego" udało się ustalić ze 100-procentową pewnością.

Na koniec przypomnę, że efektem zapowiedzi Krzysztofa Grzelczyka było samoujawnienie jednego z agentów działających w środowisku wrocławskiego SKS. W czerwcu 2006 r. do współpracy z SB publicznie przyznał się Jaromir Jankowski, pod koniec lat 70. działacz opozycji, dziś dziennikarz niemieckiego radia. Z SB współpracował jako TW "Piasecki".

1 Comments:

At 14 marca, 2007 14:09, Anonymous Anonimowy said...

A to ciekawe!

w tamtych czasach uczestniczyłem w wydawaniu Ślepowrona - takiego dziwnego nieregularnika. Dziwnego, bo nie drukowanego, tylko fotografowanego, co było pomysłem o tyle genialnym, że papier i wszystko do powielaczy i drukarni było reglamentowane i pod ostrą kontrolą a materiały fotograficzne były ogólnie dostępne...

Wystarczyło zrobić matrycę A-4 przy pomocy maszyny do pisania, kleju, nożyczek, piórka i flamastra. Potem fotografowało się i rozprowadzało klatki filmu małoobrazkowego, łatwe do ukrycia przy sobie. A w miejscu docelowym wystarczał powiększalnik i kuwety!

Po kilku numerach przerwaliśmy jednak działalność, bo nabraliśmy podejrzeń co do kolegi, który był w zasadzie pomysłodawcą akcji.

Ciekaw jestem, czy nasze podejrzenia były krzywdzące i bezpodstawne. Nikt z nas nie był w żaden sposób prześladowany.

 

Prześlij komentarz

<< Home