17.2.09

Katastrofa śmigłowca z ratownikami

Krytycy współczesnych mediów zarzucają dziennikarzom, że zbyt chętnie sprzedają w informacjach cudze nieszczęście. Podobno powinno się podawać pozytywne wiadomości bo ludzie mają dość syfu wokół siebie... Tylko czasem - jak się okazuje - bywa to bardzo trudne.

Wczoraj (wtorek) pracowałem przy katastrofie śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Nie na miejscu, ale u nas w newsroomie, jako współautor dzienników.
Od samego początku dzień zapowiadał się parszywie. Tomaszowi Sikorze w mistrzostwach świata nie szło najlepiej, na "autostradzie" A-4 najpierw jeden wypadek, potem drugi.
Przed 8.00 pojawiła się nieoficjalna informacja, że lecący do karambolu w pobliżu Wądroża Wielkiego śmigłowiec ratunkowy (po poszkodowaną w wypadku ciężarną kobietę) rozbił się.
Wiadomości nie potwierdza ani policja ani straż pożarna. Dopiero po pół godzinie jest oficjalny komunikat. Śmigłowiec spadł... ale nie wiadomo gdzie...
Rozpoczynają się gorączkowe poszukiwania. I nerwowe czekanie. Jeszcze nikt nie myśli o śmierci załogi. Każdy liczy, że maszyna po prostu awaryjnie lądowała.
Do dyżurnego pogotowia dzwoni ciężko ranny lekarz, mówi, że jego koledzy są nieprzytomni. Nie potrafi powiedzieć gdzie się rozbili.
Z każdą upływającą minutą nasze przeczucia stają się coraz czarniejsze.
Straż pożarna i policja nie mogą zlokalizować śmigłowca. Sytuacja robi się coraz bardziej dramatyczna. W regionie jest bardzo gęsta mgła. Policyjny śmigłowiec nie dostaje zgody do startu. Poszukiwania prowadzone przez strażaków, policję i mieszkańców prowadzone są w promieniu trzech kilometrów. W końcu startują trzy maszyny - dwie lotniczego pogotowia ratunkowego z Zielonej Góry i Gliwic oraz policyjna z Wrocławia.
Przed 9.30 pojawia się nieoficjalna informacja: dwie osoby nie żyją. Nie podajemy. Po chwili już wiadomo, że wiadomość wstrzymano ponieważ w pierwszej kolejności należało powiadomić rodziny...
W końcu i my dostajemy potwierdzenie: pilot i pielęgniarz nie żyją.
Ciężko ranny lekarz zostaje przetransportowany do Wrocławia. TVN24 pokazuje dramatyczne zdjęcia na żywo z miejsca wypadku.
Ocalały medyk trafia do szpitala, tomograf wyklucza obrażenia głowy, operacja ortopedyczna trwa kilka godzin. Przekazujemy dramatyczne apele z prośbą o oddawanie krwi dla rannego. Na stronie lotniczego pogotowia ratunkowego pojawia się nekrolog: "Odeszli na „wieczny dyżur” nasi Przyjaciele...". I jeszcze zdjęcia ofiar:

Etykiety: , , ,

1 Comments:

At 25 lutego, 2009 23:08, Anonymous Anonimowy said...

Dramatyzm realcji z nju sromu aż gnie kolana i gęsiom skurkom obsypuje plecy

 

Prześlij komentarz

<< Home