16.3.09

Wojciech Jankowski: Bush/Nixon w kinie

Dwa filmy o republikańskich prezydentach USA można sobie teraz obejrzeć w kinach: „W” Olivera Stone'a i „Frost/Nixon” Rona Howarda.

Stone od jakiegoś czasu robi filmy polityczne. W 1995 roku nakręcił film o Nixonie, w którym przedstawił prezydenta jako cwanego oszusta i łgarza. Howard polityką się dotąd nie parał, interesowało go za to dziennikarstwo, a jego „Zawód: Dziennikarz” (The Paper) jest filmem znakomicie pokazującym specyfikę tego zawodu.
Bohaterem ostatniego filmu też jest dziennikarz – tytułowy David Frost – a fabułę buduje zmaganie między nim a Nixonem w trakcie nagrywania sławnego wywiadu z byłym prezydentem. Ale tak naprawdę główną postacią jest prezydent Nixon.

Bohaterowie obydwóch filmów teraz u nas wyświetlanych nie najlepiej zapisali się w historii; obydwaj musieli rządzić w czasach dla swego kraju przełomowych i podejmować decyzje niekoniecznie popularne, często tak trudne, że nie potrafili im sprostać.

Nixon – na pewno pierwszy prezydent, który ustąpił ze stanowiska pod naciskiem oskarżeń i chyba pierwszy, który wzbudził tak silną wrogość wśród tak licznych wyborców – w filmie Howarda okazuje się politykiem wielowymiarowym, realizującym polityczny program w trudnych sytuacjach i popełniającym błędy, aż do największego: sprawy Watergate. Człowiekiem pełnym sprzeczności, postacią tragiczną, mężem stanu, który sprzeniewierzył się samemu sobie i w końcu musiał przyznać się do tego. Nie tylko przed sobą, ale i przed Amerykanami.

George W. Bush – prezydent, który zmierzyć się musiał z ofensywą światowego terroryzmu i w opinii większości Amerykanów nie podołał zadaniu – w filmie Stone'a jest zakompleksionym błaznem. Facetem, który zostaje prezydentem na złość ojcu, a rządzi w oparciu o symptomy choroby psychicznej, objawiającej się przekonaniem, że Bóg kontaktuje się z nim bezpośrednio, wyznaczając zadania i sposoby ich realizacji...

Film Howarda jest wielowymiarową artystyczną wizją polityka i jego działań. Film Stone'a jest jednowymiarową polityczną propagandą.

Propaganda polityczna uprawiana w amerykańskim filmie kierowana jest zwykle przeciw republikanom; niespecjalnie to dziwi, bo antyrepublikańskie postawy są w Hollywood powszechne.
Niekwestionowanym mistrzem tej gałęzi sztuki filmowej jest Michael Moore, a jego sztandarowe dzieło to „Fahrenheit 9.11”, w którym znać dogłębną znajomość warsztatu filmowego propagandysty i metod wypracowanych w III Rzeszy, ZSSR, NRD.

To właśnie jest najzabawniejsze: że Polska, w której przez pół wieku rozwijał się się propagandowy film fabularny i dokumentalny, dziś musi filmową propagandę polityczną importować z USA. Za komuny pod tym względem było lepiej. I to cieszy.
Wojciech Jankowski

Etykiety: , , , , , , , , , , , , ,