Wojciech Jankowski: o bandytach
Gdyby ktoś szedł przez miasto i strzelał z pistoletu na oślep, zatrzymałaby go policja, a potem odbyłby się proces i strzelec zostałby skazany na długie lata więzienia, choćby nikogo nie trafił. W prasie pisano by o nim jako o groźnym bandycie, a w rozmowach potępiano. Człowieka, który zabija kogoś za pomocą ważących tonę albo więcej pocisków kierowanych na oślep tu czy tam nikt bandytą nie nazwie i nikt nie skaże na długie lata więzienia. Spotka się ze on współczuciem i w najgorszym razie z łagodnym, symbolicznym wyrokiem sądu.
Parę dni temu w Gorzowie Wielkopolskim dwa lata więzienia dostał kierowca, który pijany jadąc przez miasto z prędkością 115 kilometrów na godzinę uderzył swoim autem w inny samochód i zabił jadących nim ojca z synem. Na wysokość wyroku wpłynęło być może to, że dwukrotny zabójca był zakonnikiem. Gdyby nie to dostałby pewnie aż trzy lata. Można u nas pędzić miejską ulicą albo drogą przez wieś ponad sto kilometrów na godzinę, można wyprzedzać przed zakrętem albo górą, można wymuszać pierwszeństwo. Jeśli skończy się to czyjąś śmiercią, sprawca traktowany będzie jako pechowiec, któremu przydarzyło się nieszczęście. Jeśli nic złego się nie zdarzy, taka jazda będzie tematem chełpliwych opowieści, a kierowca stanie się obiektem podziwu.
Kiedy niedawno ojciec wstrząśnięty okaleczeniami córki uderzonej przez samochód na przejściu dla pieszych zamieścił zdjęcia rannej dziewczyny w Internecie, wiele osób zareagowało agresją. Skierowaną nie przeciw temu, który wjechał autem w nastolatkę prawidłowo, zgodnie z przepisami przechodzącą przez jezdnię, ale przeciw rannej i temu, kto jej fotografie opublikował. Nawet sprawca wypadku wysyłał maile z pogróżkami. Bo skoro dziewczyna wpadła pod auto, sama sobie jest winna. Mogła uważać. Kierowca ma prawo nacisnąć gaz i pojechać. Po to jest przecież samochód!
Dwa albo trzy razy w tygodniu jeżdżę samochodem między Wrocławiem a Jelenią Górą. Niemal za każdym razem na tej niewiele ponadstukilometrowej trasie widzę (a bywa, że jestem jestem ich mimowolnym uczestnikiem) sytuacje, w których gwałtowne hamowanie, rozpaczliwa ucieczka na pobocze albo inny tego typu manewr zapobiega wypadkowi. Ratunkowe manewry wykonują nie ci, którzy łamią przepisy i jadą skrajnie niebezpiecznie, ale ci, którzy jadąc rozsądnie i prawidłowo ratują się przed śmiercią w w zderzeniach z tamtymi. Sprawcy tego zamieszania jadą sobie dalej, zyskawszy kolejne doświadczenie: wyprzedzałem, choć nic nie było widać, wymuszałem pierwszeństwo, jechałem sto pięćdziesiąt na godzinę przez wieś i nic się nie stało, mogę tak jeździć dalej, to nie jest niebezpieczne. Doświadczenie to ważne jest do pierwszego wypadku ze śmiertelnymi ofiarami albo rannymi.
W ubiegłym roku zginęło w Polsce na drogach pięć tysięcy czterysta trzydzieści siedem osób. Tym, którym wyobraźni nie wystarcza spieszę wyjaśnić, że jest to mniej więcej tylu ludzi, ilu mieszkańców liczy Sobótka. Gdyby jakiś kataklizm doszczętnie wyludniał każdego roku miasteczko wielkości Sobótki, władze państwa dawno już spróbowałyby bronić się przed nim. Wypadki jednak są rozproszone po całej Polsce, w ciągu całego roku, więc można o zabitych nie
myśleć. Jak również o rannych, których liczba przekracza sześćdziesiąt tysięcy rocznie.
Dwa lata, które od sądu w Gorzowie dostał dwukrotny zabójca drogowy to wyrok skandaliczny. Sygnał takiej mniej więcej treści: wolno jeździć po pijanemu, wolno jeździć dwa razy szybciej niż pozwalają przepisy. W najgorszym wypadku (jeśli się zabije przy tym parę osób) trzeba będzie odsiedzieć parę miesięcy, najwyżej rok.
Tak długo co roku będzie bez sensu ginąć nas tylu, ilu mieszkańców liczy sobie jakieś miasteczko, jak długo panować będzie tolerancja, a nawet aprobata dla bandytów za kierownicami. Tolerancja i aprobata powszechna, podzielana przez sądy i przez posłów, którzy stanowią prawo. To są przecież bandyci! Nie tylko ci, którzy jadą po pijanemu, ale również ci, co jeżdżą tak szybko, że nie panują nad autem, co wyprzedzają tam, gdzie nic nie widać, co wymuszają ustąpienie z drogi albo gwałtowne hamowanie. Żaden z nich nie zamierza wprawdzie nikogo zabić, ale każdy wie, że taka jazda może skończyć się czyjąś śmiercią. Wie albo wiedzieć powinien, a skoro nie wie, jest głupcem, któremu trzeba odebrać prawo jazdy. Państwo, które nie próbuje ratować sześciu i pół tysiąca ludzi przed śmiercią,
a ponad sześćdziesięciu tysięcy przed ranami i okaleczeniami nie wypełnia swego podstawowego obowiązku. A polskie państwo tolerując drogowych zabójców tak właśnie się zachowuje.
Wojciech Jankowski
P.S. Uprzedzam ulubiony argument obrońców drogowych bandytów: drogi powinny być lepsze, bo to przez złe drogi jest tak wiele wypadków. Drogi rzeczywiście powinny być lepsze, ale są jakie są, a człowiek, który wąską, zatłoczoną i wyboistą szosą jedzie z autostradową prędkością jest nie tylko głupcem, ale i zabójcą.
WJ
Od Pat: dzisiejszy wpis Wojtka Jankowskiego pasuje do mojej porannej przygody, kiedy jadąc na rowerze osiedlową trasą, zostałam "trafiona" samochodem przez miejscowego kierowcę, który jak się tłumaczył: "po prostu nie zauważył, a z przyzwyczajenia wyjeżdżał z podjazdu szybko" (by the way: złamał przepisy). W sumie niby nic się nie stało: rower - odpukać - ochroniłam, siniak na nodze nie pierwszy, nie ostatni... Ale prawda jest taka, że niefrasobliwość i absurdalne poczucie niektórych, że są "inkarnacją" Roberta Kubicy - porażają. Ja tam wiem, że zaczął się "sezon na warzywa", ale akurat nie chcę się przekonać jak to jest.
5 Comments:
Każdy kiedyś umrze, wypadki chodzą po ludziach, a pięknoduchy są głupie.
moze Szan. Autor to przeczyta
ILE razy jadac do tej Jeleniej Gory dzwoniles na policje? (widzac debila za kierownica samochodu, okreslonej marki, koloru, nr rejestracyjnego zaczynajacego sie od liter DXX
Analogicznie, bojąc się o swoje życie, gdy jakiś wariat wyprzedza na zakręcie i grozi Ci zderzenie czołowe, potrafisz jeszcze zapamiętać nr rejestracyjny, kolor i markę samochodu? Jeśli tak, to gratuluję spostrzegawczości. Z podobnymi sytuacjami miałem okazję spotykać się zarówno na wspomnianej tu trasie do Jeleniej Góry, do Wałbrzycha i do Dzierżoniowa. Jakoś nigdy mi nie starczyło w podobnej sytuacji czasu, by jeszcze wyjąć notatnik i zapisać rejestrację kretyna, który ma gdzieś ludzkie życie.
Terezjusz
nikt ci nie kaze zapisywac niczego
wystarczy zadzwonic
ze droga taka a taka jedzie debil w taka i taka strone
marka i kolor samochodu to nie jest jakis specjalny cymes
tablice widac - wystarcza pierwsze litery
nie wiem
ale ja jakos na takich debili trafiam raz na 20 000 tys km
"ja jakos na takich debili trafiam raz na 20 000 tys km"
To masz widać dużo szczęścia, bo na wymienionych przeze mnie trasach to niestety częste zjawisko.
A jak w takiej sytuacji zapamiętać choćby pierwsze litery rejestracji? Oto przykład: Jedziemy do Wałbrzycha. Tym razem nie ja prowadzę, tylko kierowca z bardzo dużym doświadczeniem. Gdyby było inaczej, prawdopodobnie bylibyśmy w rowie. Naprzeciw nas kolumna samochodów, zakręt. W pewnym momencie widzimy auto jadące prosto na nas. Ja i moi znajomi odruchowo zapieramy się rękami przy gwałtownym hamowaniu (niewiele by to pomogło przy czołowym). Nasz kierowca na szczęście tak umiejętnie zwolnił i zjechał na pobocze, że się nie roztrzaskaliśmy. Nieco podobna sytuacja zdarzyła mi się na drodze z Dzierżoniowa. Tym razem ja prowadziłem. Na całe szczęście debil jadący z przeciwka w ostatniej chwili wcisnął się między jadące obok samochody. Decydowały sekundy i parę centymetrów w tę lub w tamtą stronę odstępu między autami. Gdyby nie to, prawdopodobnie bym Ci nie odpisywał, a w grobie byłyby trzy-cztery trupy. Jesteś w stanie zapamiętać rejestrację w takiej sytuacji, gdy o wszystkim decydują ułamki sekund? Tylko nie mów mi, że można się zatrzymać i obejrzeć.
Zawsze, gdy jadę tą trasą, obawiam się, że jakiś kretyn wpadnie na pomysł wyprzedzania na zakręcie, bo mu się spieszy. I z reguły się nie mylę. Przynajmniej jeden przypadek się zdarzy.
Prześlij komentarz
<< Home