6.7.09

Marek Zoellner: dziennikarska dieta

O naszych zarobkach było już sporo (w sensie kasy dziennikarzy). Tak na papierze, jak i w internecie. O tym, co jemy mówi się również, ale kończy się zwykle na prostym zdaniu: szybko i źle. Pora więc rozwinąć dziennikarskie menu.

Szczególnym ekspertem nie jestem. Kończyłem wprawdzie gastronomik, gdzie przeliczałem kilokalorie i układałem diety dla poszczególnych grup żywieniowych, ale to stare dzieje i wolałbym się dziś kompromitować. Potraktujcie poniższy opis raczej jako zestaw refleksji, które powstały na bazie doświadczeń własnych i obserwacji innych:-)
Zacznijmy od śniadania.

Śniadanie – Do It Yourself... albo wcale:-)
Obserwując moje koleżanki i kolegów można zaproponować jeden podstawowy podział na dwie grupy: jedna przynosi kanapki, druga nie. Ja zaliczam się do tej drugiej. Chociaż uwielbiam kanapki, ale po tym jak wyprowadziłem się od mamy, po prostu najczęściej nie chce mi się ich robić. Patrząc z zazdrością na odwijane z papieru czy folii aluminiowej smakołyki, jestem najczęściej zmuszony do korzystania z kiosku albo baru. Cena? 2,50 – 3,50 PLN za bułkę z szynką, sałatą, jakiem albo serem. Dodatkowy ser - 50 gr. Smakuje słono. I być może dlatego zdarzają się też osobniki trzeciego rodzaju (jednak!). Nie robią i nie kupują. Czekają aż ktoś im zaproponuje, albo - jeśli nie mają oporów - sami się proszą. Na takich akurat nie natrafiłem, ale znam kilku z opowieści. Tak czy inaczej ze śniadaniami nie jest najgorzej. Co zamożniejsi i mniej zapracowani mogą sobie nawet pozwolić na jakąś jajecznicę albo parówki. No, chyba że ktoś od rana jest na materiale, wtedy zazwyczaj połyka jakiegoś kęsa ukradkiem w autobusie albo tramwaju, narażając żołądek na niestrawność.

Jeśli artyleria w brzuchu na chwilę przysnęła, przydałoby się popić. Dobrze znane poranne pytanie: kawa czy herbata - akurat dla mnie nie ma większej wagi. Przez prawie dwa lata pracy w jednej z redakcji ani razu nie zagotowałem wody. Po prostu nie lubię gorących napojów, co może dziwić. Raczę się za to sokami, czasami wodą i przede wszystkim - odkąd powstały automaty na monety - różnymi formami zimnej coli. Zostawmy to bez komentarza. Większość wyznaje jednak zasadę wlewania w siebie energii w postaci kaw, herbat a czasami i barszczyków. W sumie nie ma nad czym się skupiać, bo do tej pory wszystko wygląda jak w każdym normalnym biurze. Pojawiają się też czasami pączki, słodkie bułki, batoniki i wafelki. Dzień jak każdy inny.

Wszystko przybiera jednak inny obrót po kolegium redakcyjnym. I w zależności od tego, co to za miasto, w jakim miejscu stacjonuje redakcja i ile zostało w portfelu, może to wyglądać różnie.

Lunch – zapchaj czeluść:-)
We Wrocławiu jest nieźle. Przeważnie w redakcyjnym budynku działa jakiś bufet, dlatego zazwyczaj można się spokojnie posilić. Tu oczywiście jak każdy preferuję coś na ciepło (chociaż gorącemu pozwalam, żeby trochę przestygło). Nie będzie chyba sprzeciwów, jeśli na pierwszym miejscu wymienię pierogi. To królowie szybkiego jedzenia. Porcja zwykle kosztuje 5-8 zł. Droższe to już przesada. Tym bardziej, że na jedną porcję przypada ok. 7-8 sztuk, co mnie nie satysfakcjonuje i proszę najczęściej o podwójne. Ziemniaki, trochę sera białego, cebula i mąka - czyli węglowodany, białko, trochę tłuszczu – można się zapchać. Gdyby jeszcze dołożyć zupę ze świeżych jarzyn, byłoby nawet nieźle, ale na zupę nie ma zwykle już czasu. Jakiś czas temu kolega zrobił wielkie oczy, kiedy zamówiłem 1,5 ruskich plus schabowego. Ale odkąd mu wyjaśniłem, co warte są same pierogi i stwierdził, że takie połączenie nawet smakuje, zamawia ten zestaw regularnie.
Popijać należy najlepiej po jedzeniu a nie w trakcie (oj, nieprawda, nie chodziłeś Marek na szkolenia kuchni ZEN:-) - przyp. Pat). Hmm cola już była, więc teraz może pepsi? Odnosząc talerz do okienka, łypię dyskretnie na inne stoliki. Zupki – jak najbardziej słuszne - trafiają się na stolikach biurowców. Marketing, promocja, administracja. Rasowy reporter sięga najczęściej po frytki, smażonego kurczaka, mogą być naleśniki. No i znów wpadka. Dobre frytki są dobre, ale wartości w nich tyle, co w mącznych brzegach pieroga. Skrobia i olej (ciekawe czy świeży?) (oj, najlepsze frytko-mastery z Berlina twierdzą, że olej powinien być właśnie raz „przepieczony” - przyp. Pat) . A przydałby się żur z jajem, ziemniaki albo kasza z gulaszem (dla wegetarian warzywnym), bukiet surówek albo wachlarz gotowanych jarzyn, kiszona kapusta, buraczki (mizeria z ogórków to przecież sama woda, chyba że ze śmietaną). Na popitkę kompot z dobrych owoców.

No nic to. Żołądek znów zapchany, do mózgu poszła informacja: możesz wracać do pracy. Szare komórki jednak otumanione i słabe, więc żeby nie zdążyły się niczego domyślić, można je jeszcze „podtruć”, wyskakując na fajkę (ostatnio prawie dyszkę za paczkę).

Kolacja? Nie, to tylko darmowy wypas:-)
A co tam w newsroomie? Kilka osób wróciło już z miasta. Patrzą z podziwem na tych najedzonych, bo oni od śniadania nie mieli nic w ustach. Poza papierosem. Ganiali po mrozie, deszczu, upale a tu jeszcze trzeba napisać tekst, zmontować materiał, nagrać relację. Rodzącą się w nich gastro-frustrację podsycają w dodatku ci, którzy przynoszą do pracy swój obiad i właśnie go zajadają przed komputerem. Przynoszenie do pracy obiadu należy do wyjątków. Czasami nie ma gdzie odgrzać potrawy, czasem nie ma gdzie zjeść, bywa też, że szef się krzywo popatrzy, że bałaganimy na stanowisku pracy :-)

- Ale był wypas - nagle od progu dobiega rozentuzjazmowany okrzyk szczęściarza, który przyjechał właśnie z konferencji znanego koncernu. - Stary! Łosoś, kawior na jajkach, serki pleśniowe, oliwki, sałatki a potem strogonow. Spóźnił się jakiś prezes i pozwolili zjeść wcześniej - cieszy się jak dziecko. Zapewne, gdyby oczekiwany gość pojawił się na czas, reporter musiałby uwijać się jak w ukropie, żeby zebrać informacje a potem migiem wracać do redakcji. Objadł by się oczywiście za wszystkie czasy... smakiem :-)

Marek Zoellner

Ps od Pat: interesujące jest co jedzą blogerzy tłukąc w klawiaturę:-)

Etykiety: , ,

8 Comments:

At 06 lipca, 2009 18:53, Blogger roody102 said...

Czasem życie ratują śniadania prasowe... :)

 
At 06 lipca, 2009 19:07, Blogger roody102 said...

U nas od niedawna zaczął się też - oprócz pana kanapki - pojawiać pan sushi. A nawet dwóch. Za kilkanaście pln można zjeść nieduży zestaw. Świetna odmiana od pizzy, chińczyka i kfc, ale już też się powoli przejada. Nie dowożą kebabów, ale mam wrażenie, że to lepiej dla innych ;)

A jeśli idzie o napoje, to nie można nie wspomnieć o redbulopodobnych świństwach, które czasem ratują życie. A czasem nic nie jest w stanie uchronić przed gwoździem wbitym w klawiaturę ;)

 
At 06 lipca, 2009 20:18, Anonymous Anonimowy said...

Marek Zoellner: sushi....? jak dla mnie za drogo, żeby się dobrze posilić, trzeba wydać kupę forsy. już lepiej samemu usmażyć rybkę i zjeść z ryżem :)) Byle nie pangę :))

 
At 06 lipca, 2009 21:55, Anonymous Anonimowy said...

Czasem najlepiej zmienić pracę i odkryć, że dziennikarze zarabiają naprawdę mało, a wydatek kilkunastu złotych na obiad to wcale nie ekstrawagancja, lecz normalna rzecz.

 
At 07 lipca, 2009 10:36, Anonymous Anonimowy said...

Marek, tylko w Waszej redakcji jest dobrze funkcjonujący bufet. To we Wrocławiu nie standard.

Co do ”konferencji prasowych dużych koncernów” to wiocha. Na długo mam w pamięci obraz z konferencji Alego Dadressana, na którym miał tłumaczyć się z kontroli ABW, a częśc dziennikarstwa zajadała się podanym gulaszem i kawiorem na jajkach właśnie. Wiocha, wiocha, wiocha...

 
At 07 lipca, 2009 14:31, Anonymous Anonimowy said...

Marek Zoellner: Ja nie oceniam, czy wiocha. Zwykle też tak podchodziłem do sprawy i uważałem, że obiad zjem w domu i nie będę się poniżał. Ale jeśli ktoś coś przekąsi, nie możemy powiedzieć, że jest kimś gorszym. Z bufetem fakt, chociaż na Robotniczej też chyba wciąż coś działa. No a GW ma cały Rynek dla siebie :))) z tym że w Rynku albo bułka z psem pomielonym z budą, albo trzeba wydać parę złotych. Zapomniałem jeszcze o paniach noszących kanapki. W Radiu tego nie ma, u Was nadal noszą ?

 
At 08 lipca, 2009 08:09, Anonymous Anonimowy said...

Jako bloger się wypowiem: jeśli coś w ogóle spożywam przy klawiaturze, to jest to najczęściej zupa chmielowa z dań obiadowych lub zwykła herbatka :) I tylko prze dziewiątą, czyli tak jak teraz - kawka. Ostatnio byłem ostrożny ze spożywaniem czegokolwiek przed ekranem, bo ukazywało się wiele zdjęć Michaela Jacksona.

 
At 08 lipca, 2009 11:28, Anonymous Anonimowy said...

Ossad: chmiel przed 9 ?? ale według jakiego czasu ? :)) (pzdr Marek Z)

 

Prześlij komentarz

<< Home