1.7.09

Marek Zoellner: Szczęsny z ogórka

Patrzę za okno. Akurat nie pada, ale padało wcześniej i pewnie za chwilę znów zacznie. Słucham radia, oglądam zdjęcia w internecie. Może w skali ostatnich kilkunastu lat nie jest to największa powódź, ale kiedy pomyślę o niej z punktu widzenia pana Władka czy Staszka np. z Jaszkowej, nad głową pojawiają się czarne chmury. Dlatego chciałem napisać kilka słów ku pokrzepieniu.

Na imię miał Szczęsny. Nie znałem go. Spotkaliśmy się w 1997 roku na samym środku ulicy Ładnej. We Wrocławiu. Prawda, że zaczyna się sympatycznie? Pojechałem na Ładną z kolegami, do schronu. Tam przyjmowali dary dla powodzian z Kłodzka. My pomagaliśmy je ładować na tiry. Wodę, jakieś ciuchy, pieluchy, podpaski, mydła... Kierowcy, którzy już byli w Kłodzku i robili kolejny kurs, opowiadali o starszych kobietach, które w samych halkach siedziały na dachu zalanego domu. A we Wrocławiu żar lał się z nieba. Spoceni zastanawialiśmy się, co będzie, jak nas też zaleje i śmialiśmy się, że to niemożliwe, bo przecież Niemcy umieli budować. Zalało kilka dni później.

Po kilku godzinach pojawił się Szczęsny. Przyjechał autobusem. Swoim własnym. To był taki stary, zdezelowany ogórek, którego sobie kupił, ale nie zdążył za bardzo wyremontować. Ale nie przejmował się tym. Tryskał optymizmem i energią. Chciał pomóc i nie zastanawiając się wiele zapytał tylko: - Dokąd mam jechać?

Staliśmy obok więc jak już zaczął załadowywać ogórka, robota poszła na kilka par rąk. Pakowaliśmy do środka krzesła, stoły, worki z ciuchami a przede wszystkim wodę. Nawet teraz w 2009 roku po ostatnich ulewach w wielu miejscach brakuje jej do picia.

Jak już nic więcej nie chciało się zmieścić, bez słowa wsiedliśmy do wehikułu Szczęsnego i pognaliśmy. Dla nas wszystkich to była przygoda, ale każdy zdawał sobie jednocześnie sprawę, że ktoś na naszą dostawę naprawdę czeka.

Odwiedziliśmy Oławę i Brzeg. Witali nas z otwartymi rękami. Nam małolatom herbatę proponowała Pani Burmistrz. Wojskowi eskortowali. Szczęki opadały, ale trzymaliśmy fason. Szczęsny też nie był stary. Ze dwadzieścia parę miał może. Jego autobus się trząsł i chyba sprzęgło ledwo działało, ale pruł tam, gdzie było trzeba. Ciągle zerkał na nas zza kierownicy i się uśmiechał.

Niestety, gdy już mieliśmy wracać, okazało się, że skończyła mu się benzyna. I to bodajże ktoś z oławskiego magistratu zaproponował, że podjedzie z nami na stację i załatwi co trzeba.

- Nic z tego, albo pieniądze, albo do widzenia - wzruszył ramionami pracownik stacji benzynowej. Urzędnicy chcieli, żeby nalał do baku a oni wystawią mu jakiś świstek. Sytuacja była w okolicy dramatyczna i nie było czasu na załatwianie. Forsę miał dostać później.

Nie dziwię mu się, że nie chciał. Co warty jest papier? Zwłaszcza, że pewnie był tylko pracownikiem. I wyglądało na to, że zostaniemy na noc. Ale nagle, po entej prośbie, nagle z jednego z odjeżdżających samochodów wysiadł facet. Całkiem obcy i nie zaangażowany wyjął z portfela banknot, włożył Szczęsnemu do ręki i odjechał. Nie powiedział ani słowa. Benzyniarzowi opadła szczęka.

Wróciliśmy do domu cali i zdrowi. Opowieść szybko się zdewaluowała, bo zalało Wrocław i na horyzoncie pojawiło się więcej bohaterów. Ale Szczęsny zawsze będzie dla mnie jakimś symbolem bezinteresowności w czasach, kiedy komuś dzieje się coś złego. I ten pan, który dał nam na paliwo też...

Mam nadzieję, że Szczęsny z ulicy Ładnej nadal gdzieś kursuje z tym nieodłącznym uśmiechem.

I mam nadzieję, że rano zaświeci słońce!

Etykiety: , , , , , , ,

5 Comments:

At 01 lipca, 2009 10:37, Blogger Szyba said...

To ja z innej strony. Byłem wtedy w Krakowie, na parkingu pod Cracovią ładowaliśmy dary. Przyznaję, że nie spodziewałem się takiego odzewu. Pamiętam smarków w białym Trasicie, którzy chwalili się, że wszędzie dadzą radę wjechać, i już trzy razy byli... Pamiętam jak przyjechał Radziwiłowicz- potężnym pick-upem z różnymi rzeczami. I kupa innych figli, małych, drobnych. Przyznaję, że czułem się wielce potrzebny i ważny, przez to moje machanie łapami :-)

 
At 01 lipca, 2009 11:09, Blogger jotesz said...

Ja pamiętam tłum z łopatami na Hallera w pobliżu skrzyżowania z Grabiszyńską. I ja tam dobiegłem ze szpadlem z Oporowa. Wywrotki zwoziły piasek a myśmy go workowali.

Ale pamiętam też na samym Oporowie ludzi siedzących w oknach domków najbliższych przepełnionej Ślęzy i przyglądających się nam, jak ładnie układamy worki na szczycie wału! Bardzo im się podobało, że przybiegliśmy ich chronić, my z wyżej położonych rejonów osiedla. I tak siedzieli w tych oknach i nie ruszyli dupy, by się do nas przyłączyć!

 
At 01 lipca, 2009 11:17, Anonymous Anonimowy said...

A ja pamiętam też na Ładnej jednego z polityków, który przyjechał ładować dary. Znany polityk. Założył rękawice, załadował kilka paczek do... TIR-a a wszystko do kamery telewizyjnej. Kamerę wyłączyli, polityk odjechał. Nie będę pisał, kto to był, ale w tekście jest delikatna wskazówka :))

 
At 01 lipca, 2009 21:35, Anonymous Piotrek said...

@Anonimowy:

Czyżby chodziło o znanego wrocławskiego przedsiębiorcę?

 
At 01 lipca, 2009 22:38, Anonymous Anonimowy said...

tirówki nie mają z nim nic wspólnego :))))

 

Prześlij komentarz

<< Home