14.8.09

Czy warto kochać Madonnę?

Kogoś kochać trzeba:-). 15 sierpnia Madonna w Polsce; pierwszy raz po ćwierćwieczu od rozpoczęcia światowej kariery. Kiczowata/ambitna/pyskata/pracowita/tania prowokatorka/nos do muzyki i producentów... mogłabym tak długo wymieniać. Madonna (dla mnie) to dwa bieguny skrajności. Jedyna gwiazdeczka pop, którą ciepło zachowałam z dzieciństwa. Bloguję z Confessions On A Dance Floor, a ciągle pamiętam siebie dzieciaka jak z otwartym pyszczkiem oglądam pierwszy raz video do Material Girl:




Potargane i pofarbowane włosy, rękawiczki bez palców, tony biżuterii, czarne oczy, podkoszulki bez rękawów nakładane na te z długim rękawem, dwa różne "trampki" na stopach i popisane torby - przyznaję bez bicia - bez Madonny nie poszłabym w subkultury: pank, nową falę, a i w końcu HC. Po Madonnie było łatwiej. Zgolenie włosów, słuchanie muzyki, której wszyscy nienawidzą:-), oko na Roberta Smitha. Nie byłoby tego skoku w 89 roku:-)
O linii sekcji rytmicznej w Like A Virgin mogę gadać godzinami:



A video do Like A Prayer? Rewelacja:



Później jest Vogue, wszystkie te ero-sado-maso smaczki/kwaski i cieplarniane łóżkowe wyziewy. Rozjeżdża mi się Madonna i zresztą co tu dużo mówić pojawiają się ważniejsze alternatywne sprawy, a nie tam laska wijąca się po scenie w gorsetach:-). Ale mija trochę lat i Madonna wydaje jedną z najlepszych swoich płyt Ray of Light, a z niej pochodzi zimno hipnotyczny Frozen i chyba jeden z moich prze-ulubionych numerów: Notting Really Matters, którego słucham przy każdej okazji, kiedy chcę sobie pomyśleć o panta rei:-). O video do Frozen i jego reżyserze można napisać kawałek dobrej publikacji. Madonna z tamtego okresu jest doskonałą kwintesencją kobiecości; nigdy przed ani po Ray Of Light nie robiła aż takiego wrażenia:



W końcu jest na tapecie i ladzie w sklepach muzycznych album Music. Łoł, o tytułowym numerze z tej płyty i jego wpływie na życie towarzysko-gastronomiczne we wrocławskim klubie Na Jatkach to nawet i Łukasz mógłby powiedzieć to i owo. Hey Mr DJ!...
Reszta materiału jest taka sobie, nie przepadam za tymi utworami szczególnie.
Za to ostatnie dwie płyty jędzy popu czyli wspomniane wcześniej Confessions On A dance Floor i ubiegłoroczne Hard Candy słucha się świetnie. Prawda, to nie jest John Zorn ani Fugazi tym bardziej, ale jest w tym wszystkim (dla mnie) jakiś smak dzieciństwa i wszystkie te cholerne mody popowo-kulturowe w jednym. Dlatego z poczuciem sporej frajdy jadę na Bemowo.
Jednym słowem: Give It 2 Me:-):

Etykiety: , , ,

3 Comments:

At 15 sierpnia, 2009 22:34, Blogger Bardott said...

Madonna to chyba pierwsza tak znana gwiazda muzyki nie posiadajaca zadnych talentow muzycznych. Nie to, zeby to byl wystarczajacy powod, zeby jej nie kochac...

 
At 16 sierpnia, 2009 06:37, Anonymous Anonimowy said...

Cokolwiek by nie powiedzieć o prywatnym stosunku do tej Pani, to jedno jest jasne: Czuje się jak ryba w wodzie w show biznesie. I cokolwiek robi robi na 200% profesjonalnie. szacunek

 
At 16 sierpnia, 2009 15:56, Blogger Patrycja said...

Byłam, byłam, byłam:-)
Koncert bardzo ciekawy, kompletnie inaczej niż na poprzednim tour. Zajefajne wykorzystanie muzyki etnicznej i klezmerskiej. I ciekawa jestem kto złapał włączenie gitarowych riffów Anarchy In The UK Sex Pistols do pewnego seta, który wykonała Madonna.
Organizacja powrotu, którą miała zająć się policja i komunikacja miasta warszawy - pała i wał. Po 2 godzinach od koncertu udało nam się podstępem złowić taxę.
@Bardott -
ona ma podstawowy jeden talent do muzyki - zna się na niej, i wie co w trawie piszczy żeby szło dobrze.

 

Prześlij komentarz

<< Home