Czy warto kochać Madonnę?
Kogoś kochać trzeba:-). 15 sierpnia Madonna w Polsce; pierwszy raz po ćwierćwieczu od rozpoczęcia światowej kariery. Kiczowata/ambitna/pyskata/pracowita/tania prowokatorka/nos do muzyki i producentów... mogłabym tak długo wymieniać. Madonna (dla mnie) to dwa bieguny skrajności. Jedyna gwiazdeczka pop, którą ciepło zachowałam z dzieciństwa. Bloguję z Confessions On A Dance Floor, a ciągle pamiętam siebie dzieciaka jak z otwartym pyszczkiem oglądam pierwszy raz video do Material Girl:
Potargane i pofarbowane włosy, rękawiczki bez palców, tony biżuterii, czarne oczy, podkoszulki bez rękawów nakładane na te z długim rękawem, dwa różne "trampki" na stopach i popisane torby - przyznaję bez bicia - bez Madonny nie poszłabym w subkultury: pank, nową falę, a i w końcu HC. Po Madonnie było łatwiej. Zgolenie włosów, słuchanie muzyki, której wszyscy nienawidzą:-), oko na Roberta Smitha. Nie byłoby tego skoku w 89 roku:-)
O linii sekcji rytmicznej w Like A Virgin mogę gadać godzinami:
A video do Like A Prayer? Rewelacja:
Później jest Vogue, wszystkie te ero-sado-maso smaczki/kwaski i cieplarniane łóżkowe wyziewy. Rozjeżdża mi się Madonna i zresztą co tu dużo mówić pojawiają się ważniejsze alternatywne sprawy, a nie tam laska wijąca się po scenie w gorsetach:-). Ale mija trochę lat i Madonna wydaje jedną z najlepszych swoich płyt Ray of Light, a z niej pochodzi zimno hipnotyczny Frozen i chyba jeden z moich prze-ulubionych numerów: Notting Really Matters, którego słucham przy każdej okazji, kiedy chcę sobie pomyśleć o panta rei:-). O video do Frozen i jego reżyserze można napisać kawałek dobrej publikacji. Madonna z tamtego okresu jest doskonałą kwintesencją kobiecości; nigdy przed ani po Ray Of Light nie robiła aż takiego wrażenia:
W końcu jest na tapecie i ladzie w sklepach muzycznych album Music. Łoł, o tytułowym numerze z tej płyty i jego wpływie na życie towarzysko-gastronomiczne we wrocławskim klubie Na Jatkach to nawet i Łukasz mógłby powiedzieć to i owo. Hey Mr DJ!...
Reszta materiału jest taka sobie, nie przepadam za tymi utworami szczególnie.
Za to ostatnie dwie płyty jędzy popu czyli wspomniane wcześniej Confessions On A dance Floor i ubiegłoroczne Hard Candy słucha się świetnie. Prawda, to nie jest John Zorn ani Fugazi tym bardziej, ale jest w tym wszystkim (dla mnie) jakiś smak dzieciństwa i wszystkie te cholerne mody popowo-kulturowe w jednym. Dlatego z poczuciem sporej frajdy jadę na Bemowo.
Jednym słowem: Give It 2 Me:-):
Etykiety: 15 sierpnia, Bemowo, Madonna, Warszawa
3 Comments:
Madonna to chyba pierwsza tak znana gwiazda muzyki nie posiadajaca zadnych talentow muzycznych. Nie to, zeby to byl wystarczajacy powod, zeby jej nie kochac...
Cokolwiek by nie powiedzieć o prywatnym stosunku do tej Pani, to jedno jest jasne: Czuje się jak ryba w wodzie w show biznesie. I cokolwiek robi robi na 200% profesjonalnie. szacunek
Byłam, byłam, byłam:-)
Koncert bardzo ciekawy, kompletnie inaczej niż na poprzednim tour. Zajefajne wykorzystanie muzyki etnicznej i klezmerskiej. I ciekawa jestem kto złapał włączenie gitarowych riffów Anarchy In The UK Sex Pistols do pewnego seta, który wykonała Madonna.
Organizacja powrotu, którą miała zająć się policja i komunikacja miasta warszawy - pała i wał. Po 2 godzinach od koncertu udało nam się podstępem złowić taxę.
@Bardott -
ona ma podstawowy jeden talent do muzyki - zna się na niej, i wie co w trawie piszczy żeby szło dobrze.
Prześlij komentarz
<< Home