13.9.07

TOK FM ujawnia jak się robi PR prezydentowi Wrocławia. Urocze :)

"Byłem tak wkurwiony tym, co usłyszałem, że dobrze, że rozmawialiśmy przez telefon". Czy to cytat z rozmowy dwóch meneli, albo nawalonych kiboli? Nic bardziej mylnego. Tymi słowy rzecznik prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza zrecenzował dziennikarzowi radia TOK FM jeden z jego materiałów. Czy robił to w prywatnej rozmowie przy piwie? Znów nic bardziej mylnego. Rozmowa była jak najbardziej służbowa.

W dodatku miała jeden cel. Oto jak go zdefiniował rzecznik: "Dałeś dupy frontalnie, każdemu się to zdarza, napraw to".

"Po to nam płacą, byśmy takich rzeczy pilnowali" - dopowiedział beztrosko trzeci uczestnik rozmowy, szef biura prasowego prezydenta Wrocławia.

Krótko mówiąc, dziennikarz usłyszał, że PR-owcy prezydenta przestaną być "wkurwieni", jeśli na antenie radia TOK FM pojawi się materiał pokazujący Wrocław i jego prezydenta w pozytywnym świetle. Ups, przepraszam... Nie "pozytywnym", a "prawdziwym", jak wyraźnie zaznaczyli prezydenccy PR-owcy.

Do tego uroczego spotkania doszło 8 sierpnia, w gabinecie rzecznika prezydenta Wrocławia. Rozmawiali:
  • Robert Włodarek, dziennikarz radia TOK FM
  • Marcin Garcarz, rzecznik prezydenta Wrocławia
  • Zbigniew Morawski, szef biura prasowego prezydenta
Rozmowę nagrał z ukrycia Robert Włodarek. Nagranie jest na stronie radia TOK FM.

Jak doszło do spotkania? Garcarz z Morawskim byli wściekli na relację Włodarka z protestu wrocławskich rowerzystów. Mieli sporo racji, bo dziennikarz ogłosił na całą Polskę, że choć rowerzyści podjechali pod siedzibę prezydenta miasta, to nie wyszedł do nich żaden z urzędników. Tymczasem była to nieprawda, gdyż protestujących przyjął dyrektor biura prezydenta.

Tyle że zamiast żądać sprostowania, Garcarz z Morawskim postanowili nakłonić Włodarka do specyficznej "rehabilitacji". Całe to zdarzenie szczegółowo opisuje Karolina Łagowska w "Gazecie Wyborczej Wrocław".

Dla mnie to szok. Nie wiedzieć czemu, PR-owcy prezydenta Dutkiewicza postanowili "pojechać po bandzie" i zachowali się jak jacyś kacykowie z czasów PRL. A przecież mogli: a) żądać formalnego sprostowania (taką możliwość daje prawo prasowe, o czym wszyscy uczestnicy spotkania wiedzą); b) zrugać dziennikarza w prywatnej rozmowie, nie nakłaniając go przy tym do żadnej "rehabilitacji". Wybrali jednak drogę najgorszą, drogę szantażu (acz podczas rozmowy Zbigniew Morawski podkreśla, że nie jest to żaden szantaż). Trochę na zasadzie "wicie, rozumicie, towarzyszu, zapomnimy o wszystkim, ale podpiszcie mi tu taki oto papierek". Obrzydliwe.

Tę nieformalną, "kacykoidalną" aurę spotkania podkreślają niektóre teksty Marcina Garcarza pod adresem Roberta Włodarka: "Dogadajmy się, jesteś normalnym, fajnym facetem", "znamy się od dawna i się lubimy", a pomiędzy tymi słodkościami szpilki i sugestie w rodzaju: "Odbieram to jako absolutne skurwysyństwo (...), palnąłeś babola. I teraz musimy zastanowić się, co zrobić, żeby było dobrze".

W głowie mi się nie mieści, że rzecznik prezydenta wraz z szefem biura prasowego wzywają sobie w ten sposób dziennikarza, by go zrugać jak własnego podwładnego. W dodatku podpowiadając mu, co ma zrobić. Jest to dla mnie tym bardziej niezrozumiałe, że osobiście znam obu negatywnych bohaterów tej historii i wiem, że są to ludzie inteligentni i obdarzeni poczuciem humoru.

Być może cała ta sytuacja wiele mówi o kulisach PR-u Rafała Dutkiewicza, jednego z najpopularniejszych prezydentów polskich miast. Jak dotąd, ów PR był nader skuteczny, o czym świadczy wynik wyborczy Dutkiewicza z 2006 r. (85 proc. głosów w pierwszej turze!). Tyle że ostatnio coraz wyraźniej widać, jak bardzo Dutkiewiczowy PR odstaje od realiów (to temat na osobny tekst, ale zajawię główne przykłady: wpadka z aquaparkiem, opóźnienia w licznych - zbyt licznych - remontach dróg, spodziewana klęska w walce o Expo). Stąd być może nerwowość prezydenckich PR-owców, którzy muszą coraz bardziej gimnastykować się, by podtrzymać hurraoptymistyczny, ultrapozytywny wizerunek swojego szefa.

By the way, jak znam życie, zaraz znajdą się złośliwcy, którzy Marcinowi Garcarzowi wytkną członkostwo w PO. Zaś Zbigniewowi Morawskiemu przypomną, że został szefem biura prasowego po tym, jak pół roku temu jego poprzednik (a prywatnie kolega) stracił pracę za jazdę po pijanemu. Ale to przecież nie ma znaczenia w dzisiejszej awanturze o "taśmy Włodarka".

W każdym razie prezydent Rafał Dutkiewicz przeprosił Roberta Włodarka za zaistniałą sytuację.

21 Comments:

At 13 września, 2007 14:03, Anonymous Anonimowy said...

Mało znam klimaty dziennikarskie we Wrocławiu ale sądzę, że po prostu panowie chcieli się dogadać jak z innymi, a "gościu nie zajarzył" i zrobił z tego materiał.

Czuję też, że końcem końców to on na tym najbardziej na przyszłość ucierpi, bo mało kto będzie go traktował poważnie :(

Przy czym - żeby była jasność - postąpił w 100% prawidłowo.

 
At 13 września, 2007 14:06, Anonymous Anonimowy said...

Szanowny Panie Łukaszu!

Delikatnie mówiąc jestem wk... tzn. zdenerwowany sytacją w której obrońcą niezależności dziennikarskiej ma być redaktor Włodarek. Przecież jego błąd w przygotowywaniu relacji polegał nie tylko na pominięciu informacji o spotkaniu dyrektora z rowerzystami. Nie było go na miejscu wydarzyeń a w jego radiowej relacji znalazło się przynajmniej kilka informacji nieprawdziwych. W mojej ocenie taki sposób przygotowania relacji dyskwalifikuje tego pana jako dziennikarza.
Bez dyskusji oczywiście jest naganne postępowanie urzędników, którzy nie powinni w ten sposób z panem Robertem rozmawiać.
Ponieważ jednak na styl rozmowy sobie pozwolilic wnioski są dwa. Wiedzieli, że w podobny sposób mogą z redaktorem rozmawiać lub w podobny sposób rozmawia się z innymi dziennikarzami. Z moich informacji wynika, że jedna i druga wersja jest prawdziwa. Sluchajac relacji radia TOK FM w ktorych nie ma slowa o dziennikarskim bledzie szczerze mowiac noz mi sie w kieszeni otwiera. Jesli finlem tej historii mialo by byc zakonczenie kariery bohaterow tej historii to takze red. Wlodarka.

 
At 13 września, 2007 14:26, Blogger Łukasz said...

Szanowny Juniorze,
W żadnym wypadku nie bronię materiału Roberta Włodarka o rowerzystach. Ale przecież nie to jest tematem całej historii.

Tematem jest sposób, w jaki PR-owcy prezydenta Wrocławia traktują media i dziennikarzy. Zastanawia mnie bowiem jedno: czy rozmowa z Robertem Włodarkiem była wypadkiem przy pracy?

 
At 13 września, 2007 14:38, Anonymous Anonimowy said...

Już Ci, Łukaszu, odpowiem, chodź nie do mnie było to pytanie:

To żaden wypadek przy pracy. Garcarz et consortes od dawna robią takie numery. Mniej więcej od czasów Maszkarona polityka medialna ratusza polega na chlaniu z dziennikarzami, fundowaniu im imprez "integracyjnych" np. w Andrzejki, a także opierdalaniu, gdy tylko ktoś osmieli sie skrytykować Kacyka.

 
At 13 września, 2007 14:52, Anonymous Anonimowy said...

Szanowny Panie Łukaszu!

To prawda, że sposób potraktowania dziennikarza przez urzedników jest naganny i niedopuszcalny. Ponawiam jednak pytanie: dlaczego urzędnicy na tak dużo pozwalają sobie z redaktorem Włodarkiem? To prawda, że polityka sukcesu uprawiana przez wrocławski magistrat stała się ostanio nie do zniesienia. Nawet z ewidentnej porażki (jaką jest na przykład sprawa parku wodnego) biuro prasowe w postaci rzecznika stara się zrobić sukces. To prawda że od słuchania słów rzecznika prezydenta który pod niebiosa zachwala prezydenta i jego miasto robi się słabo a ja na przykład zmieniam wtedy kanał... ale po to dziennikarz czy jego odbiorca ma mózg by z niego korzystać i oddzielić propagandę od faktów. Wydaje mi się że wrocławscy dziennikarze potrafią stawić czoła tej propagandzie sukcesu i pokazują prawdziwy obraz miasta. Redaktor Włodarek postanowił zagrać w grę przygotowaną przez urzędników a wynik meczu wszyscy znamy.
Prawdziwy dziennikarz na podobny sposób traktowania nigdy by sobie nie pozwolił.

 
At 13 września, 2007 14:59, Blogger Łukasz said...

Anonimowy z 14.38,

W samym fakcie "chlania z dziennikarzami" nie dopatrywałbym się jakiegoś rażącego odchylenia. Zresztą co tu dużo mówić - sam "chlałem" z jednym z bohaterów "taśm Włodarka" i nie wspominam tego źle ;) Wręcz uważam, że to znakomity kompan.

Ale co innego "chlać", a co innego montować jakieś dziennikarsko-PR-owskie akcje "na łamach".

A może najwyższy czas zastosować wobec władz Wrocławia takie narzędzie, jakim wobec Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie jest blog Bufetowa Watch?

 
At 13 września, 2007 15:06, Anonymous Anonimowy said...

Odpowiednikiem Bufetowej na Dolnym Śląsku jest blog "Na zapleczu" :-), choć nie jest tak regularny...

 
At 13 września, 2007 15:09, Blogger Łukasz said...

Szanowny Juniorze,

Też chciałbym, by wrocławscy dziennikarze potrafili przebić się przez owe kłęby różowej piany, jakie wydziela z siebie komórka PR-owska wrocławskiego magistratu - i zbadali czy w owych kłębach kryje się jakiś konkret, czy też nie ma tam nic.

Podstawowa strategia PR-owska wrocławskiego Ratusza jest łatwa do opisania: prezydent miasta jest od ogłaszania sukcesów i nowych pomysłów. Gdy zaś coś nie idzie, w mediach tłumaczą się z tego urzędnicy znacznie niższego szczebla. Względnie winnych szuka się na zewnątrz.

Dwa klasyczne przykłady: 1. Aquapark - szumnie zapowiedziany przez prezydenta Rafała Dutkiewicza, w sytuacji kryzysowej komentowany przez dyrektora Rafała Guzowskiego (w moim odczuciu ewidentnie wystawianego mediom jako kozioł ofiarny); 2. starania o Expo - można przewidzieć, że zakończą się porażką, dlatego winą obarczona zostanie minister Anna Fotyga (i w ten sposób uratowany zostanie wizerunek nie tylko prezydenta Dutkiewicza, ale i jego kolegi - ministra kultury Kazimierza M. Ujazdowskiego, który stoi na czele komitetu organizacyjnego Expo).

Słowem: "Dobry car, źli bojarzy". Ta metoda sprawdza się znakomicie i zapewne wrocławianie nieprędko skojarzą, że za funkcjonowanie samorządu miejskiego odpowiada przede wszystkim prezydent miasta.

 
At 13 września, 2007 17:10, Anonymous Anonimowy said...

Szanowny Panie Łukaszu!

Jak funkcjonuje biuro prasowe magistratu i jakie zasady rządzą przekazywaniem złych lub dobrych wiadomości to wiemy wszyscy. Nie chciałbym aby ta dyskuja zamieniła się w analize skuteczości działania PR-owych urzędników magistratu.
Nie zgadzam się z Pana oceną potępiejącą jedynie PR-owców prezydenta(choć bezdyskusyjnie postąpili nagannie). Tak jak zaznaczyłem wcześniej na niezwykle surową ocenę zasługuje autor prowokacji. Dlaczego? Pisałem wcześniej. Dodam jedynie, że moja ocena wynika także z dzisiejszych materiałów publikowanych na antenie Tok Fm, w których red. Włodarek opisuje sytacje. Mówi, że urzednicy zarzucili mu podanie nieprawdy a on się z tym nie zgadza?! Litości przecież go nawet nie było na miejscu wydarzeń. Tak naprawdę powinien za taki błąd zostać wyrzucony z pracy. Poza tym dokładnie przesłuchałem zapis rozmowy i ubawiło mnie stwierdzenie redaktora który mówi że zdanie "do protestujących nikt nie wyszedł" było skrótem myślowym. Chodziło mu ponoć o to że prezydent nie wyszedł. Przecież tego nie można słuchać...

Dziś w wielu redakcjach z pewnością dyskutowano o sprawie. W mojej również. Pojawło sie takie oto zdanie: to dobrze, że ktoś ujawnił metody sztabu prezydenta. Dało się zrozumieć, że wielu pewność siebie, arogancja, wpływy u redaktorów naczelnych ludzi prezydenta... przeszkadza. Dlaczego zatem ludzie, którym podobne zachowanie przedstawicieli władzy samorządowej przeszkadzało powiedzieli o tym wcześniej głośno.

Taka ocena sprawia, że red. z Tok Fm staje się największym obrońcą rzetelności dziennikarskiej w powojennej historii Wrocławia. A on najzwyklej w świecie "dał d.". Ja z taką ocena się nie zgadzam.

 
At 13 września, 2007 18:48, Blogger Łukasz said...

Szanowny Juniorze,

Ależ to jest odwracanie kota ogonem! Oczywiście, że osoba nagrywająca nie ma w tej historii żadnego znaczenia. Tak jak najmniejszego nawet znaczenia nie ma jej wcześniejszy materiał o rowerzystach.

To jest tak jak z zapisami podsłuchanych rozmów Janusza Kaczmarka i jego kolegów: zamiast skupiać się na treści rozmów, niektórzy woleli trąbić na alarm, że mamy państwo policyjne, w którym podsłuchuje się ludzi. Gdzie Rzym, gdzie Krym?

 
At 13 września, 2007 20:15, Anonymous Anonimowy said...

a ja sie ciesze za kazdym razem ktos spusci powietrze z tego nadetego balona piarowskiego UM, to jest nie do zniesienia, ta propaganda sukcesu. robi mi sie niedobrze,jak widze te facjaty, wiec tutaj kibicuje Robertowi, jakkolwiek moznaby oceniac to co zaprezentowal w radiu. i mysli tak wielu moich znajomych

 
At 13 września, 2007 20:45, Blogger pinio said...

Cd sprawy w GW

http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,4487264.html

 
At 13 września, 2007 22:18, Blogger Łukasz said...

Prezydent Rafał Dutkiewicz powiedział w "GW" rzecz prostą, a ważną: jego PR-owcy powinni wysłać do TOK FM sprostowanie od razu i nie bawić się w żadne negocjacje.

Dokładnie tak.

 
At 14 września, 2007 13:12, Anonymous Anonimowy said...

To straszne... Żyjemy w państwie podsłuchów. Nic już nie można powiedzieć, żeby nie zostało to nagrane i wykorzystane przeciw Bogu ducha winnej osobie. Popatrzcie do czego doprowadziła ta atmosfera podejrzliwości, te rządy Kaczorów. Aaa... to dziennikarz Agory nagrał?... Hmm

 
At 14 września, 2007 19:37, Anonymous Anonimowy said...

@Łukasz
W samym fakcie "chlania z dziennikarzami" nie dopatrywałbym się jakiegoś rażącego odchylenia.

Jestem w szoku. Czy jeszcze jesteś w stanie to zrozumieć?

 
At 15 września, 2007 15:46, Blogger Łukasz said...

Placownik,

Nie bardzo rozumiem. Co Cię tak dziwi?

Przecież różnego rodzaju kontakty (także towarzyskie) dziennikarzy z innymi środowiskami to norma. Może nie mówi się o tym głośno - ale tak jest.

 
At 15 września, 2007 20:10, Anonymous Anonimowy said...

Gdzie kończy się „chlanie” służbowe, a gdzie zaczyna towarzyskie? Albo gdzie kończy się towarzyskie, a zaczyna służbowe?

Nie czepiam się „chlania”. Dostrzegam cudzysłów, choć często nie jest konieczny. Problem jednak pozostaje.

Nie każdy jest dziennikarzem śledczym, dla którego „chlanie” służbowe to często jedyny sposób zdobywania niektórych informacji
i nie każdy rzecznik prasowy jest starym znajomym z redakcji.

 
At 15 września, 2007 22:37, Blogger Łukasz said...

Placownik,

Dziennikarze polityczni popijają z politykami, gospodarczy z biznesmenami, kulturalni z artystami, sportowi ze sportowcami... W ten sposób wytwarza się tzw. dobrą atmosferę, która sprzyja obu popijającym stronom.

W takiej sytuacji łatwo przekroczyć pewne granice. Ale gdzie tak naprawdę są i na czym polegają owe granice?

 
At 16 września, 2007 00:01, Anonymous Anonimowy said...

Polityk, biznesmen, artysta czy sportowiec są źródłem informacji. Rzecznik prasowy jej przekaźnikiem i to dość specyficznym. Ma Cię przekonać, że czarne jest białe, a białe czarne. Dobry rzecznik Cię przekona, jeśli Ty nie jesteś dobry. Jeśli inni są lepsi i, w przeciwieństwie do Ciebie, nie dadzą się przekonać, to Ty możesz stracić pracę. Jeśli rzecznik nikogo nie przekona, to on wylatuje z roboty. Nie ma zmiłuj się. Ale jeśli razem z rzecznikiem dojdziecie do wniosku, że najbezpieczniej będzie ustalić na gruncie towarzyskim jak mnie przekonać, że białe jest czarne, to obaj powinniście się rozejrzeć za innym zajęciem.

Tego co napisałem nie traktuj, broń boże, jako osobisty przytyk.

 
At 16 września, 2007 00:38, Blogger Łukasz said...

Placowniku,

Masz oczywiście rację, tak to działa. Dodam tylko, że taki np. polityk też wiele ryzykuje utrzymując tego typu kontakty, bo może niechcący popaść w nadmierną gadatliwość.

Inna rzecz, że taka "szara strefa" bywa utrzymywana celowo także i po to, by karmić media tzw. celowymi przeciekami. Dziennikarzowi często trudno odróżnić czy ma do czynienia z przeciekiem przypadkowym, czy celowym (czyli z elementem gry politycznej). Ale nawet jeśli o tym pomyśli, to i tak sprzeda ów przeciek jako niusa, bo to jest w jego interesie.

 
At 17 września, 2007 16:53, Anonymous Anonimowy said...

Szanowni blogowicze!

Jestem daleka od chwalenia red. Włodarka. Jego błąd, którego konsekwencją jest brak wiarygodności ocenią słuchacze.
W tej sprawie nie chodzi jednak o brak dziennikarskiej rzetelności, a o coś stokroć gorszego - o naciski na niby wolną i niezależną dolnośląską prasę. Słyszałam o kilku próbach poprawiania tekstów w gazetach, czy montowania felietonów w telewizji. Ta sprawa była szansą, aby powiedzieć o tych wszystkich patologiach, o naciskach, sugestiach, czy wpływach u redaktorów naczelnych. Ale jak widać dolnośląskie media
nie mają na tyle siły, a dziennikarze są wystraszeni. Szkoda!

 

Prześlij komentarz

<< Home