Manu Chao powala na kolana
Dwie i pół godziny minęły jak chwila. Kiedy po raz ostatni Manu Chao i jego przyjaciele schodzili ze sceny, chciało mi się krzyczeć: wróćcie i grajcie jeszcze! Nie przerywajcie, niech ten koncert trwa i trwa ...
Na Manu Chao czekałem prawie 20 lat. Od lat 80. kiedy pierwszy raz usłyszałem Mano Negrę, wspaniały francuski zespół, który szybko stał się kultowy w towarzystwie, w którym spędziłem piękne lata 80. i 90. Gdy w połowie lat 90. zespół rozpadł się - nie wiedziałem, że za kilka lat Manu Chao wróci i znów dawał będzie radość swoją muzyką, a tekstami zwracał uwagę na ważne sprawy. Wtorkowy koncert był niesamowity. Pełen energii, emocji, niespodzianek, nowych wersji i politycznych deklaracji:
„Free Czeczenia, Free Palestina!”
Do tej pory te słowa brzmią mi w uszach. Mój przyjaciel Manolo, wielki fan Manu Chao i Mano Negry (przekonacie się o tym zaglądając tutaj) powiedział mi przed koncertem:
„Mam nadzieję, że po tym koncercie, gdy ludzie usłyszą najważniejszy przekaz Manu Chao, świat będzie chociaż trochę lepszy”.
Podpisuję się pod tymi mądrymi słowami i też mam taką nadzieję. Bo muzyka to także, a może przede wszystkim, przekaz. Rozmawiałem z Mańkiem o tym, że trochę czujemy się tak, jakby odebrano nam Manu i dano wszystkim: że już nie należy do tych niewielu (jak kiedyś), a do każdego. I to na dzisiejszym koncercie było widać.
Nowe wersje utworów Mano Negry były niesamowite, powalały na kolana: „King of the bongo” krzyczałem razem z Manu ile sił. Bisowali czterokrotnie, ale po ostatnim razie wiedzieliśmy, że to już koniec.
Szkoda tylko, że wrocławscy organizatorzy zawiedli: od strony organizacyjnej, koncert był na poziomie żenującym. Tłumy ludzi czekających na wejście, agresywni bramkarze nie pozwalający przejść z aparatami fotograficznymi, wąskie bramki, kiepskie nagłośnienie, trzy marne stoiska gastronomiczne, tabun ochroniarzy paradujący wśród publiczności. Znowu okazało się, że Wrocław aspiruje do wielkich rzeczy i tradycyjnie naszemu miastu nie wychodzi ...
poczytajcie co o koncercie pisze Marek.
foto. Pat
1 Comments:
Manu też się świetnie bawił na tym koncercie, nawet w jednym z ostatnich kawałków śpiewał perque me non polacco :)
A zaśpiewal moim zdaniem zaskakująco. Znam jego kawalki na pamięć, ale w takich brzmieniach jakie zaprezentował, brzmiały one zupełnie inaczej, świeżo, zaskakująco.
Szkoda tylko że PRW nie podkręcilo nastroju tak jak zrobilo to rok wcześniej, przed stranglersami
Prześlij komentarz
<< Home