6.3.09

Adam Szynol: nowy program Polsatu tak naprawdę niczym nie zaskoczył

Nowy program Polsatu tak naprawdę niczym nie zaskoczył. Obejrzeliśmy niezbyt interesujące, miejscami nawet nudne widowisko w stylu, który znamy bardzo dobrze z wielu wcześniej zrealizowanych show. Program obnażył jednak fakt, jak trudno dzisiaj widownię zaszokować, bo przecież to miało być jednym z warunków sukcesu, oraz jak mało wymagający są komercyjni nadawcy w stosunku do siebie i do widza.

Cel, którym jest zdobycie kilkumilionowej widowni, uświęca środki i niestety nikogo to już nie dziwi i nie bulwersuje, a szkoda.

Sznyt licencjonowany


Pod względem realizatorskim "Moment prawdy" powiela dobrze znane rozwiązania. Scenografia przypomina układem i kolorystyką "Milionerów". Nawet niektóre dźwięki, rozlegające się w istotnych momentach programu są podobne. Oświetlenie studia podkreśla emocje i stan napięcia bohaterów konkursu, a czasem je wyprzedza.
Podobną rolę odgrywają charakterystyczne najazdy kamerą na twarz przepytywanego i jego bliskich. Pod tym względem program jest realizowany zgodnie ze sztuką gatunku. Nic dziwnego, bo "Moment prawdy" opiera się na licencji amerykańskiej stacji FOX, a w Polsce realizuje go firma ATM, czyli jeden z największych niezależnych producentów.

Pan od proszku, Pani od kieliszka

Prowadzący "Moment prawdy", Zygmunt Chajzer, w roli śledczego - moim zdaniem - się nie sprawdza. Jego pogodne usposobienie, oraz niestety reklamowe, sproszkowane emploi wybitnie do tego programu nie pasują. Tu potrzeba kogoś z charyzmą, charakterystycznego i, potocznie rzecz ujmując, nie tak zużytego. Nie wiem, jaki był klucz doboru uczestników show, ale i tu miałbym spore zastrzeżenia. Pierwsza bohaterka, która do pewnego stopnia miała być uduchowieniem tzw. statystycznego Polaka, okazała się byłą alkoholiczką, a jej inklinacjami do używania przemocy fizycznej wobec słabszych (dzieci, pies) mogliby się zająć specjaliści, ale bynajmniej nie od mediów.

Lizanie loda przez szybkę

Zgodnie z zapowiedziami producenta i nadawcy "Moment prawdy" miał być czymś przełomowym na polskim rynku audiowizualnym. Póki co - nie był. Pytania związane z seksem, choć oczywiście niewygodne, były jak sądzę tylko zapowiedzią tego, co moglibyśmy usłyszeć lub co może jednak usłyszymy w kolejnych edycjach programu, jeśli do nich dojdzie. Widać, że spora jest w tym wszystkim ingerencja producenta. "Moment prawdy" nie jest nadawany na żywo, co było w pierwszym odcinku bardzo widoczne. Tym samym program traci na autentyczności. Widz, nawet jeśli tego nie zauważa, to czuje, że coś jeszcze zostało w międzyczasie powiedziane, pokazane. Podobne wrażenie sprawiają bardzo równo cięte reakcje widzów - albo warm upper za bardzo przejął się rolą, albo publiczność nie była przekonana co do swoich reakcji. Bo, swoją drogą, jak nagrodzić brawami mamę, która biła dziecko po twarzy?!

Po linii najmniejszego oporu

W czasach dekoniunktury na rynku reklam, także telewizyjnych, nadawcy nie chcą ryzykować. Stąd uciekanie się do formatów sprawdzonych za granicą. "Moment prawdy" w USA miał 23-milionową widownię i został zakupiony przez 50-ciu nadawców z wielu krajów. Nawet jeśli nie okaże się hitem w Polsce, to wygeneruje zyski, które zapewne zwrócą koszty zakupu licencji, produkcji i realizacji widowiska. Nie ma jeszcze wyników oglądalności pierwszego odcinka show, ale jako że było wokół niego trochę szumu medialnego i że jest nowym programem w raczej zastałych ramówkach mógł zdobyć widownię na miarę programów publicystycznych Tomasza Lisa lub chociaż Morozowskiego&Sekielskiego. Na wynik na poziomie "Rancza" czy "M jak miłość" bym nie liczył. Nie spodziewałbym się też rosnącej widowni, no chyba że uda się Polsatowi zachęcić do udziału w nim Dody albo Palikota, ale za takie pieniądze żadne z nich się na taki blamaż nie zdecyduje.

"Moment prawdy" to telewizyjna tandeta, która schlebia najniższym gustom odbiorców. To pójście na łatwiznę przez komercyjnego nadawcę, który - jak widać - nie ma w zanadrzu lepszych pomysłów niż zakup McDonaldowej papki. Może i "prawda jest cenniejsza niż wszystkie pieniądze", jak powiedział mąż pierwszej uczestniczki polskiej edycji show w trakcie programu, ale należy się nią kierować w życiu, a nie w telewizyjnym show za pieniądze!

Dr Adam Szynol - medioznawca/Uniwersytet Wrocławski

2 Comments:

At 06 marca, 2009 16:59, Anonymous Anonimowy said...

CO TO, DO KURWY NĘDZY JEST
"NAJMnIEJSZA LINIA OPORU" ??
TZN najkrótsza? czy najcieńsza?
DEBILOWI sie pisac zachcialo..

 
At 06 marca, 2009 17:53, Anonymous Anonimowy said...

Anonimowy Krytyku,
po pierwsze: trzeba umieć cytować, "linia najmniejszego oporu", a nie - jak piszesz w swoim uroczym komentarzu - "najmniejsza linia oporu";
po drugie - to, co piszesz to akurat błędna postać zwrotu, który poprawnie brzmi: "(iść) po linii najmniejszego oporu", co oznacza: "wybierać najłatwiejszy, choć nie najskuteczniejszy sposób działania" - (zgodnie ze słownikiem j. polskiego PWN).
Debilowi się czytać zachciało...
Agnieszka

 

Prześlij komentarz

<< Home