6.5.09

Jak 5Władza sprawdzała czy Dolny Śląsk to Transylwania:-)


Pod schroniskiem na Śnieżniku.

O strategii marki dla Dolnego Śląska piszemy już od dwóch lat. Po wielu trudach (w marcu 2009) udało się opracować kolejny dokument, w którym Dolny Śląsk porównano do rumuńskiej Transylwanii (komentowaliśmy to tak). W długi majowy weekend postanowiliśmy przekonać się jak to jest naprawdę, a przy okazji zdobyć jakiś szczyt - padło na Śnieżnik.

A więc:

W niedzielę - 3 maja - wyruszyłam z Dworca Głównego pociągiem osobowym w kierunku Kłodzka, w Bardzie dołączyła do mnie Marta Zieleń (wielokrotnie goszcząca na łamach 5W). Kolejnym przystankiem była Bystrzyca Kłodzka - skąd miałyśmy autobus do stacji docelowej - Międzygórza.
Pociąg do Kłodzka obłożony w stu procentach. Najwięcej weekendowych turystów okazało się być z Wielkopolski oraz naturalnie z Wrocławia. Do Bystrzycy Kłodzkiej kursują dla odmiany szynobusy - i trzeba przyznać, że komfort i urok związane z tym transportem naprawdę stanowią atrakcję; jest to świetne rozwiązanie i sprawdza się na takich trasach! Gorzej z resztą infrastruktury. Autobusów kursujących między turystycznymi miejscowościami jest niewiele. Busów (transportu prywatnego) nie ma. Mniej więcej w godzinach 16.00-17.00 - komunikacja zamiera, o czym miałyśmy przekonać się już następnego dnia...
1. Bystrzyca - Międzygórze.
Zaplecza gastro jest tyle, że z braku wyboru nie należy narzekać na to co jest:-). Stacje kolejowe na całej trasie - to raczej skansen retro w stylu horrorów o zaginionych miasteczkach pełnych duchów niż promocyjny szlak turystyczny. Dworzec PKS w Bystrzycy - ehhh, nawet poczekalnia i toaleta były zamknięte na trzy spusty, nie mówiąc już o informacji czy kasie biletowej:-)
W drodze mijamy Długopole Zdrój - ciekawe i kameralne uzdrowisko niegdyś ulubiony azyl artystów i literatów leczących w tym miejscu choroby związane z nieżytem i dolegliwościami wątroby. Woda nadal świetna i smaczna (jedyna taka na wątrobę!). Jednak większość gości Długopola to emeryci w sanatoriach. I tak dobrze, że miejscowemu zakładowi przyrodoleczniczemu udaje się jakoś konkurować z pobliskim Lądkiem Zdrojem i Polanicą.


Bystrzyckie smaczki.


Wreszcie Międzygórze. Z radością witamy kolejne miejsce związane z postacią Marianny Orańskiej.
Niderlandzka królewna to postać barwna, świetny "ambasador marki" dla naszego regionu. Tyle, że temat Marianny Orańskiej jest słabo rozegrany. Trafiają na ten trop tylko ci co rzeczywiście chcą nieco wściubić nos w kwestie historii regionu oraz lubią coś przeczytać zanim "pozwiedzają". Kompletnie brakuje komercyjnego rozegrania tego wątku. Nigdzie nie ma nowoczesnych albo stylowych pamiątek związanych z panią kamienieckiego pałacu. Dla odmiany, w takiej Madonna di Campiglio (Włochy - Dolomity) gdzie przyszło oddychać górskim powietrzem Sisi - cesarzowej Austrii, jej podobizna jest wszędzie: na kosmetykach, czekoladkach, bibelotach, kieliszkach... Nawet osoba, która nie-zgrzeszyła w swym życiu lekturą:-) musi trafić na Elżbietę i jej historię. Na Dolnym Śląsku portret Marianny wystaje z zakurzonych witryn, wyblakłych reprodukcji, starych tablic pamiątkowych i odręcznie sporządzonych notek. Zdecydowanie za mało barwnie! Szkoda, bo "na królewnie" można naprawdę nieźle wylansować region i zarobić.


Z serii "ars satanica":-) - Krecik w Ogrodzie Bajek, skansenie dla małych i dużych dzieciaków. Zwróćcie uwagę na pozdrowienie łapką:-).


Samo Międzygórze - piękne (tanie) - choć niestety nastawione na turystę weekendowego. Już w poniedziałek okazało się, że miejscowość zamiera, czynna jest jedna knajpa na krzyż i jeden sklep turystyczny oraz spożywczy. Trudno zachęcić do przyjazdu kogoś, kto miałby tam zostać dłużej niż dwa dni. Jeśli chodzi o rozrywki nocne - zapomnijcie:-). Tak, a i owszem wieczorne słuchanie szumu górskich potoków jest super, ale starałyśmy się też wczuć w rolę innego rodzaju odbiorcy usług turystycznych. Niestety nie ma choćby jednego dużego obiektu SPA - z basenem, saunami i łaźniami oraz usługami kosmetycznymi i klubem muzycznym, który mógłby stanowić atrakcję całoroczną, niezależnie od tego czy jest weekend czy zwykły dzień.
2. Śnieżnik - kto był, ten wie jaka to fajna góra, a kto nie był niech żałuje i przyjeżdża:-). Wprawdzie schronisko (jak większość w Polsce) to aria kolejnych warstw taniej farby olejnej w jakiś strasznych kolorach, ale szarlotkę posypaną jagodami podają świetną. Dalej już trasa na szczyt - malownicza, tylko na samej górze znajdujemy... worek pełen śmieci, który jakiś żartowniś postawił obok zatkniętej polskiej flagi.


Śmieci na Śnieżniku - taki "fun".


W okolicach 15.00 schodzimy z Śnieżnika i wyniku taktycznego błędu trafiamy pod Kletno:-) mijając zamkniętą na cztery spusty jaskinię niedźwiedzią (ale jest poniedziałek, a to wszak muzeum). Pogoda pod psem - załamanie - deszcz, zimno i mgła. Drzewa klekoczą jak w horrorach, ludzi na horyzoncie brak. Wyłaniające się pod lasem wielkie figury dinozaurów z parku atrakcji, w którym można zobaczyć "jaja dinozaura" - wyglądają dość upiornie, a w połączeniu z palącym się na łące gratami oblewanymi benzyną przez jakiegoś autochtona (pierwszy napotkany człowiek) przypominają nam instalacje-happeningi artysty Hasiora. W końcu docieramy do kolonii sadyb i dobrzy ludzie zbierają nas samochodem do Stronia Śląskiego - słusznie prawiąc, że po 16.00 to cholera niczym tu nie pojedziecie:-). Rozmawiając o kwestiach odległości, samochodach i przygodach telepiemy się na około - najpierw 30 kilometrów do Bystrzycy Kłodzkiej, a potem taksówką do Międzygórza:-) bo wszak nikt o tej porze nie powinien mieć potrzeby podróżowania:-).
3. Powrót. Komunikacji nie ma w godzinach 8.20-12.20, więc z Międzygórza wyruszamy spacerem i autostopem. Na stacji kolejowej Bystrzyca Przedmieścia - kolejarze proponują nam "podwiezienie do Kłodzka na stopa" - elektryczną drezyną; dziękujemy i czekamy na szynobus:-).
O 13.12 wsiadamy do osobowego w kierunku Wrocławia, nieśpiesznym tempem będzie sunął do stolicy Dolnego Śląska - dwie godziny. W sam raz na przesłuchanie wszystkich zaległych mp3 i przeczytanie gazet. Choć rozumiemy, że nie każdemu może się to spodobać.


5Władza - na samym szczycie:-). W specjalnej kapsule ukryliśmy pod kamieniami fragment komputera z blogiem:-))))


Podsumowanie.
Czy Dolny Śląsk to nasza mała Transylwania?
Zdecydowanie tak! 10 lat temu, kiedy po raz pierwszy wyruszyłam w tour po Rumunii, głównym środkiem komunikacji był autostop, przystanki oficjalnego transportu wyznaczały dziwne słupy betonowe bez rozkładów jazdy. Miejscowe atrakcje były zaniedbane, albo obok pięknego zabytku straszyły pozostałości wymarłego przemysłu. Baza noclegowa i gastro stanowiły za każdym razem ciekawe doświadczenie. Z miejscowymi "zawsze można było się dogadać" i "nagiąć nieco oficjalne przepisy". Zupełnie jak u nas:-) A jednak do Rumunii wracałam za każdym razem i w sumie to tam zostawiłam serce - więc, jak najbardziej odwiedzajcie Dolny Śląsk! Zwłaszcza jak lubicie alternatywne podróżowanie i macie poczucie humoru;-)

Ps. Dziękuję Marcie Zieleń za towarzystwo i poczucie humoru oraz to, że nie musiałam jednak jej wnosić na Śnieżnik:-)
Tekst powstał w ramach rocznicy urodzin Marianny Orańskiej - 9 maja.

6 Comments:

At 07 maja, 2009 09:53, Anonymous tourist said...

To jest problem w ogóle Kotliny Kłodzkiej na południe od Kłodzka - jak się jedzie samochodem to też ma się wrażenie, ze wjeżdża się do jakiejś wymarłej krainy. W Międzygórzu w weekendy bardzo trudno znaleźć wolne miejsce noclegowe, ale w sumie w tej miejscowości prawie nic nie ma. W Górach Bystrzyckich jedno schronisko i zero komunikacji, w Górach Bialskich wspaniałe Chatka Cyborga, ale brak możliwości dojechania do niej bez auta. Z takiej Kudowy Zdrój nie ma możliwości dojechania komunikacją publiczną pod Szczeliniec w dni wolne od nauki szkolnej - czyli najbardziej atrakcyjne turystycznie. Taksówka na tym dystansie (10 km) kosztuje 40 zł.

I dlatego lepiej jeździć w góry do Czech! Zobaczcie sobie dziewczyny Jested, Pravcicką branę, Luż, Praded! Więcej szlaków, lepsza infrastruktura i wszędzie można dojechać lokalnym pociągiem - tu uwaga, bilet można kupić już we Wrocławiu na dworcu - jest taka fajna oferta kolejowego biletu weekendowego na polskie i czeskie pogranicze, obejmujące całe Sudety, mało rozreklamowana, a dla osób bez samochodu genialna. Jak nie ma pociągu to autobusy CSAD - rozkład w internecie zgasza się w 100% z rzeczywistym - w Polsce taki zbiorczy wiarygodny rozkład PKS - w ogóle NIE ISTNIEJE.
No i w Czechach w każdej wiosce można znaleźć knajpę z jedzeniem, a w polskich górach szkoda gadać - dwa przykłady: w Międzygórzu knajpa jest praktycznie jedna, znalezienie miejsca w niej to wielkie szczęscie, a w Karpaczu wszystkie knajpy mają ceny ok. 2 razy większe niż we Wrocławiu w ok. Rynku.
Pozdrawiam turystycznie. Polecam zainteresowanie się np. Koroną Sudetów - odkrywa się naprawdę wspaniałe miejsca.

 
At 07 maja, 2009 11:36, Blogger Patrycja said...

Tourist@
dziękujemy za polecenie i wskazania - brzmi super! O biletach słyszałyśmy. No i w Czechach dobre i tanie piwo leją;-)

 
At 07 maja, 2009 12:03, Blogger Sadysław said...

Komentarza nt. Międzygórza nie przyjmuję. W II poł. września spędziłem w Międzygórzu 8 dni z weekendem pośrodku i nie miałem powodów narzekać na brak knajp, choć w zwyczajne dni było pusto. Zakochałem się w tej miejscowości, zwyczajnie.

 
At 07 maja, 2009 14:32, Anonymous tourist said...

Ad3 - ja byłem w Międzygórzu ostatnio w czasie długiego weekendu listopadowego i otwarta była tylko ta jedna restauracja w centrum, nazwy nie pomnę. Druga najbliższa chyba w schronisku na Śnieżniku, tam zresztą też nie sposób było znaleźć wolnego miejsca ;)
A co do Czech - naprawdę, warto pojechać choćby do Liberca, zafundować sobie nocleg w ufo na Jestedzie, zobaczyć bardzo mało znaną w Polsce Czeską Szwajcarię, a o popularności Jeseników najlepiej świadczy fakt, że trudno u nas zdobyć ich mapę ;-). Tak czy siak komunikacja publiczna tam jeszcze istnieje i można sobie w internecie podróż rozplanować, a i zjeść będzie gdzie, jakość tanich pensjonatów też raczej świadczy na korzyść Czechów.
W polskie góry bez samochodu nawet nie ma się co wybierać (ja już nawet nie próbuję), ale i samochód w jakiś sposób też ogranicza wędrówkę, bo trzeba do niego jakoś wrócić, a szlaki nie zawsze są poprowadzone tak, by zrobić pętlę. Duża część szlaków wiedzie do jakichś miejscowości, gdzie 20 lat temu był PKS, dzisiaj zostaje tylko autostop - dwie dziewczyny to wzięli od razu, z facetowi nawet z dziewczyną byłoby już dużo trudniej.

 
At 07 maja, 2009 16:24, Blogger Patrycja said...

Sadysław@
zwróć uwagę co napisałam w tym punkcie - wzięłyśmy pod uwagę wszystkie konteksty preferencji turystów i uwzględniłyśmy potrzeby innych:-)
My też sobie świetnie poradziłyśmy - ale zdawałyśmy sobie sprawę, że nie każdemu może się to podobać.

 
At 07 maja, 2009 16:26, Blogger Patrycja said...

tourist@
oj nie wiem czy akurat łatwiej babkom na stopie - polscy kierowcy nie lubią autostopowiczów. Te wyszarpane trudem i kredytem auta, wypichcone, a tu ktoś chce ci się ładować:-)
I co tu dużo mówić, my z Martą też nie królowe autostrad żeby tak nas hyc z piskiem opon do autka brać;-)

 

Prześlij komentarz

<< Home