Kim był agent "Delegat"? Cała Polska zgaduje. Lustracja zamienia się w show.
Od sobotniego poranka cała Polska zgaduje: kim mógł być agent SB o pseudonimie "Delegat", ulokowany w 1980 i 1981 r. w najbliższym otoczeniu hierarchii Kościoła i przy Lechu Wałęsie?
Tę nader perwersyjną zabawę sprowokowała sobotnia "Rzeczpospolita", a za nią wszystkie inne media (m.in. Interia.pl i Gazeta.pl). "Rz" obszernie opisała działalność "Delegata". Zamieściła też obszerne fragmenty jego raportu z wizyty delegacji "Solidarności" u papieża Jana Pawła II w styczniu 1981 r.
Na koniec autorzy tekstu - Piotr Adamowicz i Andrzej Kaczyński - piszą wprost:
"Domyślamy się, kto mógł być "Delegatem". Wielotygodniowa praca, liczne rozmowy i wywiady, analizy źródeł, uzyskana w ich trakcie wiedza sprawia, że nasze wnioski graniczą z pewnością. Taką na 90 procent. Zwykle w trudnych sprawach wystarczy przekonanie stuprocentowe. Ale naszym zdaniem w sprawach działalności SB i jej ludzi przekonanie musi być znacznie większe. Dlatego nie publikujemy imienia i nazwiska "Delegata". Może sam opowie, jak było? A może za kilka miesięcy czy za kilka lat światło dzienne ujrzą nowe dokumenty związane z jego działalnością? I wtedy już z pełną odpowiedzialnością będzie można ujawnić, kim był "Delegat". Ale może być i tak, że jego nazwisko nigdy nie ujrzy światła dziennego".I maszyna ruszyła. Nad tożsamością "Delegata" dumają dawni opozycjoniści i historycy. Lech Wałęsa wie, ale nie powie.
Co ciekawe, formalnie "Delegat" był zaszeregowany przez SB nie jako TW ("tajny współpracownik", czyli, by tak rzec, pełnokrwisty agent), a jako KO ("kontakt operacyjny" - niższego rzędu źródło informacji). Jednak z tekstu "Rzeczpospolitej" wynika, że w rzeczywistości "Delegat" mógł być superagentem. Znacznie ważniejszym dla SB niż legiony TW.
Dla ułatwienia spontanicznych poszukiwań "Delegata" przedrukowujemy - za "Rzeczpospolitą" - listę delegatów "Solidarności", którzy mieli dostać paszporty, by móc odwiedzić papieża (sporządziły ją ówczesne władze PRL). Z artykułu w "Rz" wynika, że "Delegat" może (ale czy musi?) być wśród nich...:
1. Andrzej Celiński
2. ks. Stanisław Dułak
3. Andrzej Gwiazda
4. ks. Henryk Jankowski
5. Ryszard Kalinowski
6. ks. bp Kazimierz Kluz
7. Romuald Kukołowicz
8. Tadeusz Mazowiecki
9. Jan Mędrzak
10. Karol Modzelewski
11. Piotr Musioł
12. Bożena Rybicka
13. Kazimierz Świtoń
14. Stanisław Tyszkiewicz
15. Anna Walentynowicz
16. Lech Wałęsa
17. Mirosława Wałęsa
18. Stanisław Wądołowski
(Przy czym w podpisie pod jednym ze zdjęć w "Rz" czytamy, że Piotra Musioła zastąpił Ryszard Kuś; na tym samym zdjęciu wykonanym podczas wizyty u papieża jest Władysław Siła-Nowicki, którego nie ma na liście).
Ważny szczegół: z opublikowanych przez "Rz" fragmentów raportów "Delegata" wynika, że donosił on na Mazowieckiego, Celińskiego, Cywińskiego, Modzelewskiego, także na samego Wałęsę i jego żonę, na Kukołowicza, ks. Jankowskiego, bp Kluza, ks. Goździewskiego i ks. Dułaka oraz na Bożenę Rybicką - notabene, na tę ostatnią wyjątkowo paskudnie.
W dzisiejszych "Faktach" TVN Anna Walentynowicz opowiadała, że także w esbeckich materiałach na jej temat znajdują się informacje od "Delegata".
Tak więc te osoby są poza podejrzeniami.
"Wiadomości" TVP 1 podały w sobotę, że "Delegatem" mógł być "ksiądz pochodzący z Gdańska". "Tekst [w "Rz"] wywołał duże poruszenie wśród kościelnych hierarchów" - usłyszeliśmy w relacji.
Popatrzmy na to z innej strony.
Zabawa w typowanie "Delegata" to kolejny etap przekuwania lustracji w spektakl. W zeszłym tygodniu, przez kilka dni z rzędu telewizja na żywo transmitowała proces lustracyjny Zyty Gilowskiej - były to pierwsze tego typu relacje w Polsce.
Jesteśmy za lustracją. Wprawia nas jednak w zadumę jej postępująca karnawalizacja. Bo co będzie dalej? Lustracyjny reality show? Seria quizów o SB? Typowanie "najsłabszego ogniwa" w tej lub innej komórce dawnej "Solidarności"? Konkurs "Która z wymienionych osób donosiła bezpiece" w formule audiotele?
Zresztą precedens już jest. Swego czasu TVN nadawał reality show "Agent". Uczestnicy programu musieli wytypować we własnym gronie agenta, który celowo psuje i sabotuje kolejne wyznaczane im zadania.
A może nie ma w tym nic złego? Może sposób ujęcia sprawy "Delegata" przez "Rzeczpospolitą" i transmisje procesu lustracyjnego Zyty Gilowskiej to całkiem normalne, cywilizowane sposoby mówienia o tzw. trudnej przeszłości czasów PRL?
Ciekawi jesteśmy, co Wy o tym sądzicie. Czy też macie wrażenie, że lustracja staje się spektaklem? A może sami daliście się porwać zabawie w "Delegata"?
No i kogo typujecie? ;)
18 Comments:
"PIOTR ADAMOWICZ, ANDRZEJ KACZYŃSKI
Za tydzień - o tajnym współpracowniku SB "Michalskim", doradcy prymasów Stefana Wyszyńskiego i Józefa Glempa"
Byłbyż dwojga kryptonimów? A może teraz WSI wierzga lecąc w przepaść i postanowiła ujawnić z zemsty całą serię po kościelnej stronie? A zaczyna od otoczenia Wyszyńskiego?
W propagandzie mamy jak w piłce nożnej podania, flanki i strzały. Reportaż z RP to rodzaj flanki. Prawdziwy strzał mamy tu:
http://wiadomosci.onet.pl/1366920,11,item.html
pod tytułem "Problemem Polski jest pławienie się w świństwach z przeszłości"
Ta taktyka jest już od miesięcy bardzo przejrzysta. "Superagent w najbliższym otoczeniu Papieża" już w tydzień po jego śmierci w konwencji "Wiem kto to, ale nie powiem", potem "umartwiony i prześladowany przez kościół" ks. Zaleski a teraz następny numer w stylu "wiem, ale nie powiem".
bujac to my ale nie nas!
niestety ale wyglada, ze akt po akcie final pelzajacej lustracji nie nalezy do tych, o ktorym najbardziej marzyli Ci, którym na niej zalezalo... podobnie zreszta jak dwa wczesniejsze akty... w finale bowiem niewiele sie moze zmienic, szczegolnie gdy rezyser zadbal o detale... zostaje klaskac.. plakac... cieszyc sie.. co kto lubi... jak w grecim teatrum... tylko katarsis jakies lewe...
i zapomnialem dodać swojego typa: Świtoń oczywiście..
No właśnie mi ten Świtoń też w pierwszym odruchu przyszedł do głowy, natomiast w drugim - już wyszedł. Bo Świtoń to Górny Śląsk, a nie Gdańsk. No i nie miał bezpośredniego dostępu do prymasa Wyszyńskiego.
Moim zdaniem to Jankowski.
1. Delegat szczegółowo opisuje przebieg wizyty u prymasa przed wyjazdem do Watykanu. W spotkaniu uczestniczył oprócz Jankowskiego tylko Wałęsa.
2. Skąd "Delegat" miałby wiedzieć jakie spostrzeżenia po wizycie w Watykanie przesłał ks. Jankowski do prymasa? Skąd miałby wiedzieć, jaka była odpowiedź prymasa?
"Po powrocie do kraju - czytamy w meldunku - ks. Jankowski zdał relację Prymasowi z przebiegu wizyty, przekazując swoje opinie i spostrzeżenia na temat poszczególnych osób. Podobną relację przekazał w Sekretariacie Episkopatu. Można prognozować, że Prymas zajmie określone stanowisko wobec Mazowieckiego i Cywińskiego."
[...]
"Takie spostrzeżenia na ten temat zostały przekazane Prymasowi przez ks. Jankowskiego. Prymas miał go zapewnić, że jest on i pozostanie jego delegatem do "S" i nie musi się przejmować poczynaniami bpa Kaczmarka".
Mnie też przyszedł do głowy Jankowski. Zastanawiło mnie to, że Delegata nie było wśród TW donoszących na niego a on sam w rozmowie z dziennikarzami nie kojarzył o kogo może chodzić...najmniejszego domysłu, dziwne. W artykule jest również sugestia któregoś z rozmówców, że tego typu rozmowy mógł prowadzić "któryś z proboszczów". Z drugiej strony to trochę mało, poza tym Jankowski otrzymał status pokrzywdzonego. Możliwe, że będę to wszystko niebawem odszczekiwać :)
czy to prawda, ze NIE pisalo rok temu , ze Delegat to Jankowski
Warto przypomnieć, że juź II lata temu mówiło się, że k.o. DELEGAT to zmieniony czasowo status TW Libella. To najprawdopodobniej jedna i ta sama osoba. Jednak ważniejsze jest inny aspekt, na który wskazuje red. Wyszkowski. Otóż chodzi o motyw. Rzeczpospolita, która wyrzuciła Wiledsteina za ujawnienie spisu agentów i odcinająca się od lustracji abp Życińsim nagle demaskuje agenta. Tu chodzi o równoważny atak w konserwatywne skrzydło Solidarności jako odwet za ks Czajkowskiego. Nikt tu nie ma czystych intencji. Jednak trzeba zachować przytomność i stwierdzić, że TW Jankowski był naprawdę groźnym agentem. A k.o. Delegat był bardziej celebrity wśród agentów niż profesjonalnym donosicielem jak Cz.
---Obserwator
"Ujawniajaca" dzialalnosc k.o. DELEGATA powinna z racji uczciwosci dziennikarskiej wspomniec, ze pisaly o nim w 2004 roku i "Nie" i "Fakty i mity". Niestety trudno znalezc chocby krotka informacje o tym w tekscie.
Inny kamyczek do ogrodka to fakt, ze w ubieglym tygodniu abp Goclowski zakazal zakazem kanonicznym ks Jankowskiemu ujawniania agentow z jego akt IPN. W ten sposob zaatakowany ks J. jest już bezbronny.
Skoro KO "Delegat" donosił na X. Jankowskiego to chyba jasne, że tym KO nie był X. Jankowski.
Druga przyczyna, dla której X. Jankowski nie był ani TW, ani KO to taka, że jakby był kapusiem w którejś z tych wersji, to taka, że jakby był w nim w istocie to środowisko "Gazrury Wygodnej" już 2 lata temu lub rok temu odstrzeliłoby tego patriotę jako kabla SB. Być może nastąpiło by to już wcześniej, bowiem X. Jankowski był jednym z najbardziej znanych i odważnych księży lat 80., a w latach 90. był solą w oku GW przez swoje kazania i ołtarze. Wtedy Michnik, kóry wcześniej dał swoje dziecko do chrztu X. Jankowskiemu, zapowiedział, że "zniszczy tego klechę", co uczynił rękami fagasów piszących kamieniujących duchownego serią tekstów w latach 2004-2005 o jego rzekomej skłonności do chłopców.
Oczywiście, gdyby X. Jankowski był KO, to zapewne nie przeszkadzałoby to w odbiorze ćwierćinteligentów czytających GW, że gen. Kiszczak, trzymający za mordę MSW, SB, MO, ZOMO i ORMO jest człekiem honoru.
Tajemniczy donos
W sobotę 5 sierpnia od samego rana, w mieszkaniach gdańskich działaczy „Solidarności”, rozdzwoniły się telefony. Z całej Polski pytano, kim jest, opisany w sobotniej „Rzeczypospolitej”, agent „Delegat”. Wielu rozmówców chciało tylko upewnić się, że mają rację w domyślaniu się, że chodzi o księdza Henryka Jankowskiego. Ja również odebrałem kilkanaście takich telefonów.
Jest oczywistością, że redakcja „Rzeczypospolitej”, formalnie nie podając nazwiska „Delegata”, zrobiła wiele, żeby wskazać czytelnikowi, kogo podejrzewa, jak napisano: “na 90%”. Podała, że chodzi o księdza z Gdańska (prowadził go Wydział IV gdańskiej SB); szczegółowo omówiła sprawę bursztynowego krzyża (a wszyscy wiedzą, który z gdańskich księży bardzo ceni bursztyn) oraz sprawę zachowania Bożeny Rybickiej (Piotr Adamowicz, jako gdańszczanin, musi wiedzieć o znanym konflikcie pomiędzy nią, a ks. Janowskim); na pierwszej stronie umieściła zdjęcie z ks. Jankowskim, jako pierwszym z lewej; z wypowiedzi Tadeusza Mazowieckiego wyłuskała precyzyjne wskazanie, że chodzi o „proboszcza” i z wielkim wyczuciem zauważyła, że ks. Jankowski potępił „macki bezpieki” dopiero „po chwili”.
Wszyscy wiedzą, że w najbliższym otoczeniu Lecha Wałęsy był tylko jeden proboszcz, który miał dostęp do prymasów, uczestniczył w spotkaniu z papieżem w styczniu 1981 roku i był aktywny na zjeździe „Solidarności”. Należy więc uznać, że „Rzeczpospolita” w pełni świadomie i z premedytacją opisała ks. Jankowskiego, jako groźnego konfidenta Służby Bezpieczeństwa, a tylko obłudnie udaje, że go nie wskazuje palcem.
Nie jestem w stanie takiemu oskarżeniu ani zaprzeczyć, ani go potwierdzić. Jednak pojawienie się tak niezwykłego artykułu właśnie w tym czasie i właśnie w „Rzeczypospolitej” zmusza do postawienia kilku pytań.
Pierwsze pytanie dotyczy daty publikacji. Nad artykułem redaktorzy pracowali od kilku miesięcy, ale uznali, że najlepszym momentem na rozpoczęcie druku serialu o agentach wśród ludzi Kościoła jest właśnie sierpień. Dotychczas na łamach „Rzeczpospolitej” zamieszczano raczej teksty, w których oskarżano innych, że wypowiadając się o agentach donoszących na ludzi „Solidarności” szkodzi się nie tylko dobru narodowemu, jakim jest legenda ruchu, ale również samym uroczystościom rocznicowym. I nagle, w przededniu kolejnych obchodów, gdy za chwilę prezydent RP będzie działaczy „Solidarności” dekorował orderami, „Rzeczpospolita” rzuca w to środowisko agenturalny granat, tworząc atmosferę podejrzeń i pomówień.
Pisząc w nadtytule: „Agenci Służby Bezpieczeństwa między prymasami Polski a „Solidarnością”. SB otrzymywała informacje od ludzi, którzy mieli bezpośredni dostęp do najwyższych hierarchów Kościoła, Lecha Wałęsy oraz najważniejszych spraw opozycji w latach 80.” gazeta stwierdza, że wie o całej grupie agentów obracających się w najwyższych kręgach wtajemniczenia. Czy jednocześnie uprzedziła prezydenta komu ma medalu odmówić?
Następna wątpliwość wynika z faktu, że oto redakcja, dotychczas wielce zasłużona w walce przeciwko ujawnianiu komunistycznej agentury, publikuje pojedynczy donos z archiwum IPN i taki, jak to zwykł określać znany antylustracyjny publicysta „Rzeczpospolitej” abp Józef Życiński, „esbecki świstek” traktuje jako w pełni wiarygodny dokument. Dlaczego meldunek k.o. „Delegat” jest prawdziwy, a meldunki np. t.w. „Beata” uznawane są za fikcyjne?
Sprawy „Delegata” i „Beaty” są w dużym stopniu analogiczne. Przed sądem lustracyjnym twierdzenie o agenturalności ks. Jankowskiego musiałoby upaść, ponieważ nie ma dokumentów werbunkowych i rejestracyjnych, a w dodatku ksiądz otrzymał z IPN status osoby pokrzywdzonej. Dlaczego „Rzeczpospolita” uznaje „Delegata” za agenta, skoro spisany przez funkcjonariusza SB meldunek, zgodnie z twierdzeniami przeciwników lustracji, mógł być przecież kompilacją informacji pochodzących z rozmowy towarzyskiej, podsłuchu i innych źródeł?
I dlaczego gazeta broni Zyty Gilowskiej, zarejestrowanej jako tajny współpracownik, czyli najwyższa kategoria agenta, a oskarża odnotowanego jako zaledwie „kontakt operacyjny” księdza Jankowskiego? Czy nie ma tu podwójnej miary, którą „Rzeczpospolita” stosuje w zależności od swych sympatii i interesów?
Te pytania prowadzą do następnej kwestii. „Rzeczpospolita” dysponuje pełnym dostępem do zgromadzonych przez IPN akt Lecha Wałęsy. Mimo, że Wałęsa publicznie deklarował wolę ujawnienia tych dokumentów, do dzisiaj ani on, ani Piotr Adamowicz - współautor artykułu o „Delegacie” oraz pełnomocnik Wałęsy i redakcji do eksploracji tych akt – nie ujawnili żadnych dokumentów na temat np. bardzo interesującej opinię publiczną sprawy t.w. „Bolek”? Czy dokument “Delegata” ma tu coś rozjaśnić czy raczej zaciemnić?
Jest faktem, że „Rzeczpospolita” zawsze pryncypialnie przeciwstawiała się temu co nazywała „dziką lustracją”. Przykładem niech będzie np. wyrzucenie z pracy Bronisława Wildsteina. A tu nagle gazeta daje wzór pełnej samowoli w traktowaniu materiałów, procedur i osoby oskarżonej. Cynizm? Owszem, ale czy tylko?
Trudno nie zauważyć, że ten gwałtowny lustracyjny ruch “Rzeczpospolitej” zrobiony został nie w stronę działaczy “Solidarności”, ale w stronę duchownego, a właściwie duchownych, włącznie z prztyczkiem w kierunku prymasa Wyszyńskiego. Trudno też uznać to za wydarzenie przypadkowe, bo przecież, choćby dzięki dostępowi do teczek Lecha Wałęsy, redakcja posiada tyle materiałów, że starczyłoby ich na kilka sierpniowych rocznic.
Wydaje się więc, że „Rzeczpospolita” spośród ludzi podejrzanych o agenturalność na rzecz SB wyróżnia właśnie duchownych. Ten domysł potwierdza zapowiedź, że w następnym numerze gazeta ujawni kolejnego agenta, t.w. „Michalskiego”.
To dobrze, że „Rzeczpospolita” przekonała się do konieczności ujawniania prawdy, ale należy zapytać dlaczego interesuje się prawdą w sposób tak wybiórczy? Skąd bierze się takie szczególne zainteresowanie agenturą „kościelną”, że publikuje się artykuł, który w innym przypadku zostałby zdyskwalifikowany, jako bezpodstawny donos, przy jednoczesnym milczeniu choćby o własnym środowisku dziennikarskim? Odpowiedź jest znana, przynajmniej „na 90%”.
Pytania o intencje “Rzeczpospolitej” mnożą się wraz z ich zadawaniem, ale tu postawię jeszcze tylko jedno. Redaktorzy Piotr Adamowicz i Andrzej Kaczyński, za wiedzą z-cy redaktora naczelnego Jana Skórzyńskiego spotykali się z byłymi funkcjonariuszami SB. Od nich mieli uzyskać potwierdzenie autentycznej agenturalności „Delegata” oraz poznać okoliczności jego werbunku. Wygląda na to, że cwani hipokryci liczą na to, że ksiądz Jankowski nie poda ich do sądu, bo będzie się obawiał, że wówczas powołają się na informacje np. od byłego funkcjonariusza SB Władysława Kucy (który sprawował „nadzór operacyjny” i nad „Delegatem” i nad Lechem Wałęsą), albo Ryszarda Berdysa, co do którego ksiądz Jankowski przyznawał publicznie, że wielokrotnie z nim rozmawiał (o swoich rozmowach z Berdysem mówił nawet arcybp Gocłowski).
Pytanie brzmi: czy gra „Rzeczpospolitej” jest moralna? Ze swej strony odpowiadam, że przynajmniej na tyle, żeby trzem w/w redaktorom przyznać nagrodę imienia Dariusza Fikusa.
I jeszcze jedno. Determinacja z jaką autorzy udają, że nie wiedzą, iż ujawniają agenturalność księdza Jankowskiego, jest równa tylko temu z jaką udają, że nie wiedzą, iż sprawę agenta “Libella” (tylko przejściowo występującego pod pseudonimem “Delegat”) dawno temu opisywały dwa tygodniki całkiem otwarcie specjalizujące się w walce z Kościołem - „NIE” oraz „Fakty i Mity”. I tak to uczniowie Fikusa cichcem podążają śladami Urbana. Zaiste, niedaleko pada „Rzeczpospolita” od „Polityki”.
Krzysztof Wyszkowski
http://www.glos.com.pl/strona/dodatek_1.html
zycie nie piesci...
http://wiadomosci.wp.pl/wiadomosc.html?kat=1342&wid=8448991&rfbawp=1154928239.924&ticaid=12197
kto jest TW Marcinem?
czyzby znawca poludniowoamerykanskiej pilki noznej i morderca wielu medialnych projektow? pytania mnoza sie jak kroliki...
Czy mozesz napisac, w którym DOKLADNIE fragmencie tekstu w RZ (ja go nie znalazłem) znajduje sie informacja o tym, ze KO Delegat donosił na księdza Dułaka? Ja nie znalazłem nigdzie tej informacji, a może być moim zdaniem bardzo istotna.
Jeśli masz przed sobą sobotnią "Rz", to otwórz ją na str. 7 - i spójrz w ostatnią szpaltę tekstu (czyli pierwszą szpaltę z prawej). Mniej więcej w jej połowie znajdziesz akapit, w którym "Delegat" pisze o ks. Dułaku.
A czy to o czymkolwiek świadczy? Nie wiem. Niech rozstrzygają fachowcy.
dzieki, tekst jest tak bałamutnie napisany, że w pierwszej chwili myślałem, że to wtręt autorów tekstu, a nie treść meldunku. pozdro.
http://prawica.net/node/4307#comment-88369
Prześlij komentarz
<< Home