Agenci SB we Wrocławiu ujawnieni
Obecny profesor Politechniki Wrocławskiej oraz wiceszefowa wrocławskiego radia „Solidarność” z 1981 r. to główni agenci Służby Bezpieczeństwa, których nazwiska ujawnił wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk wraz z historykami Instytutu Pamięci Narodowej.
(Piszę o tym szerzej w Pardonie - tam też moja rozmowa z Krzysztofem Grzelczykiem).
Nazwiska agentów zostały opublikowane w książce "Sprawa Operacyjnego Rozpoznania Kaskader". Tytułowy "Kaskader" to Krzysztof Grzelczyk – w latach 70. i 80. działacz m.in. Studenckiego Komitetu Solidarności (SKS), Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO) oraz "Solidarności". W stanie wojennym internowany. Książkę napisali historycy wrocławskiego IPN - Sylwia Krzyżanowska i Wojciech Trębacz.
Na podstawie akt SB udało się ustalić tożsamość kilkunastu agentów donoszących na wrocławskich opozycjonistów w tamtym okresie. Wśród nich są dwie osoby o szczególnym znaczeniu dla SB:
1. TW "Aleksander Hołyński", rozszyfrowany jako Stanisław Januszewski. Od lat 70. pracownik Politechniki Wrocławskiej, dziś jej profesor. Sądząc po jego raportach, był jednym z najcenniejszych agentów SB we Wrocławiu. Miał dostęp do ścisłej elity ówczesnej opozycji. Inwigilował m.in. działaczy SKS, ROPCiO i Solidarności Walczącej. Jego raporty są liczne, obszerne, barwne, pełne szczegółów i interesujących, drobiazgowych analiz. Sporo fragmentów jego doniesień znalazło się w książce o sprawie "Kaskadera".
2. TW "Sylwia", rozszyfrowana jako Urszula Smerecka. W 1981 r. była zastępcą redaktora naczelnego wrocławskiego radia "Solidarność". Ale już w 1978 r. funkcjonariusze SB wymienili ją w niewielkiej grupie agentów, którzy mają "dotarcie do grona ścisłego aktywu SKS-u a tym samym mają możliwości operacyjne do realizacji głębokiego rozpoznania działalności tej organizacji już w sferze zamiarów odnośnie przyszłej działalności". Usytuowanie Smereckiej było więc bezcenne dla SB.
Dodam, że wskazanie Urszuli Smereckiej jako agentki to nowość. Nieco inaczej jest ze Stanisławem Januszewskim ("Aleksandrem Hołyńskim"). Jego tożsamość była w pewnym sensie ujawniana stopniowo, w różnych publikacjach. Pisałem o tym w Piątej Władzy w marcu. Jednakże w tamtym czasie autorzy owych publikacji zastrzegali, że nie są na 100 proc. pewni, iż Januszewski to "Hołyński".
Ten stan rzeczy zmieniła publikacja książki "Kryptonim Wasale. Służba Bezpieczeństwa wobec Studenckich Komitetów Solidarności 1977–1980", która jest zbiorem dokumentów dotyczących inwigilacji SKS przez SB. Książkę wydał IPN (autorami zbioru są tamtejsi historycy - Łukasz Kamiński i Grzegorz Waligóra). I to chyba tam po raz pierwszy Januszewski został wskazany ze 100-procentową pewnością jako TW "Aleksander Hołyński". Zbiór - jako publikacja typowo specjalistyczna - przeszedł jednak bez większego echa. Dopiero wydana właśnie we Wrocławiu książka o sprawie "Kaskadera" sprawiła, że informacja o tożsamości superagenta "Hołyńskiego" nie tylko przebiła się do mediów, ale wywołała też reakcję w jego miejscu pracy. Czyli na Politechnice Wrocławskiej. O ile mi wiadomo, dawny "Aleksander Hołyński" ma pożegnać się z tą uczelnią.
A oto fragment rozmowy, którą przeprowadziłem na temat książki z Krzysztofem Grzelczykiem dla Pardonu:
Łukasz Medeksza: Chyba po raz pierwszy publicznie jako agentka SB jest wskazana Urszula Smerecka, wiceszefowa wrocławskiego radia "Solidarność" w 1981 r. Miała współpracować z bezpieką jako TW "Sylwia".Z Krzysztofem Grzelczykiem rozmawiała również Beata Maciejewska z "Gazety Wyborczej Wrocław".
Krzysztof Grzelczyk: - Od dawna krążyły plotki na temat jej współpracy z SB. Ale dopiero teraz, w sposób bezdyskusyjny, zostało rozstrzygnięte, że rzeczywiście była ona tajnym współpracownikiem SB. (...)
Czy ci wszyscy zdemaskowani agenci wiedzą o tym, że zostali ujawnieni w książce o Panu?
- Przypuszczam, że niektórzy z nich wiedzą. Co ciekawe, przed publikacją książki dochodziły do mnie sygnały, że jest pewien niepokój o to, kto zostanie ujawniony. Moje doświadczenia ze współpracy z IPN pokazują, że co jakiś czas pojawiają się nowe informacje. To nie jest zamknięty proces. To się będzie działo dalej.
Czyli to wciąż dopiero początek.
- W jakimś sensie tak.
Czego by Pan oczekiwał od ujawnionych agentów? Co powinni zrobić?
- Jeśli ktoś pełni funkcje publiczne, to mając taką przeszłość powinien z nich zrezygnować. Tym ludziom nie grozi przecież żadna kara. Mogą spokojnie żyć i pracować w Polsce. Ale niekoniecznie muszą być nauczycielami naszej młodzieży.
W takiej sytuacji jest najbardziej aktywny z ujawnionych przez Pana agentów, czyli Stanisław Januszewski.
- Oczekuję, że nie będzie już nauczycielem akademickim.
Czy oczekuje Pan, że dawni agenci przeproszą za swoje postępowanie? Wyjaśnią je?
- Nie, bo nie wierzę w ich tłumaczenia. Miałem przykład takiej próby wyjaśnienia ze strony Jaromira Jankowskiego [dziś dziennikarz niemieckiego radia, pod koniec lat 70. współpracował z SB jako TW "Piasecki"; w czerwcu 2006 r. publicznie przyznał się, że był agentem – red.]. Wydało mi się trochę dziwne jego tłumaczenie, że chciał być współczesnym Konradem Wallenrodem. Ja w takie bajki nie wierzę.
Myśli Pan, że pracownicy akademiccy, którzy współpracowali z SB, dobrowolnie zrezygnują ze swojej pracy?
- Chciałbym, żeby tak było. Żeby po 20-30 latach od tamtych wydarzeń ci ludzie pokazali, że mają odrobinę honoru. Ale takich osób nie ma zbyt wiele w książce. Jeśli dobrze pamiętam, wśród ujawnionych tam agentów jest dwóch obecnych profesorów.
Książka o sprawie "Kaskadera" jest pionierska w skali kraju. Po raz pierwszy IPN zestawił w tej formie zawartość akt dotyczących inwigilacji konkretnego człowieka z jego osobistą relacją sporządzoną już po lekturze owych dokumentów. - To eksperyment - podkreśla wciąż prof. Włodzimierz Suleja, szef wrocławskiego oddziału IPN. I zapowiada, że książka o inwigilacji Grzelczyka może być początkiem całej serii podobnych publikacji.
Spróbuję wrócić do tematu, jeśli tylko starczy mi czasu. Zwłaszcza, że wojewoda Krzysztof Grzelczyk publicznie oświadczył w środę, że to ja - poprzez swoje zainteresowanie tematem - zainspirowałem go do myślenia o tym, w jakiej formie przekazać wiedzę o dawnej agenturze SB - i stąd pomysł na książkę o sprawie "Kaskadera" :) Miło mi, choć to całkiem niezasłużony komplement. Beze mnie te informacje również zostałaby ujawnione.
4 Comments:
no toś mnie zastrzelił, Łukaszu! Profesor od zabytków techniki...
Chodziłem na jego zajęcia podczas dwusemestralnego dokształtu urbanistycznego. Wydawał mi się sympatycznym wariatem, pragnącym ożywić wrocławską wieżę ciśnień i zabytki techniki związane z żeglugą po Odrze.
Teraz wywali się go na mordę a zabytki pozostaną skażone donosicielstwem...
Wojewodzina dowodzi, że nie ma prawa wykładać młodzieży taki agent. Zastanawiam się, jak można w wykłady o historii architektury wpleść ideologię esbecką, jeśli taka istnieje. Łukaszu - popytaj kogo trzeba, czt historię architektury, sztuki i techniki można przekazywać w sposób zatruwający umysły młodych ludzi. Sam niemal nie zostałem asystentem w instytucie skażonym obecnością tego agenta, więc stąd moje zastanawianie się. Na szczęście ja nie agenciłem, tylko redagowałem kilka numerów Ślepowrona, ale jakie to alibi w dzisiejszych czasach, gdy zdrajcami okazują się wicepremierzy, ministrowie, komendanci policji i szefowie tajnych służb!
Pozdrowienia
jotesz
Jotesz,
Co ma historia techniki do współpracy z SB? Świetne pytanie. Sam nie znam na nie odpowiedzi.
Osobiście wolałbym, by w takich przypadkach działać tak, jak "Gazeta Wyborcza" wobec Lesława Maleszki: 1. potępić; 2. zażądać wyjaśnień (tudzież dać możliwość ich publicznego złożenia); 3. nie wywalać z pracy, ale przesunąć na takie stanowisko, które - że tak powiem - nie rzuca się w oczy. Maleszka dostał zakaz pisania w "GW". Być może agent na uczelni powinien mieć zakaz pracy ze studentami.
Dobrze wiesz, że z pewnych względów niezręcznie jest mi pisać o casusie Stanisława Januszewskiego, a tym bardziej komentować decyzje władz Politechniki Wrocławskiej wobec tego człowieka. Dlatego podkreślam, że nie o nim tu piszę, a o pewnej zasadzie ogólnej (notabene, wśród kilkunastu nazwisk ujawnionych w książce o sprawie "Kaskadera" jest ponoć jeszcze jeden obecny profesor - ale tego nazwiska nie podaję, bo nie mam "twardego potwierdzenia").
Temat jest nie tylko bolesny, ale i aktualny, bo to wciąż dopiero początek oddolnej "lustracji" na wyższych uczelniach.
Z okresu mojej pracy w I-12 (druga połowa lat 80-tych) wiem, że informacje (bez potwierdzenia) o tym, że Stanisław Januszewski był TW wówczas "chodziły". Sam zainteresowany często prezentował się jako zapiekły antykomunista i wróg ustroju (często b. ostentacyjnie). O tym, że się dał "złamać" jeszcze w 1968 r. wiedzieli jego b. koledzy ze studiów - dzisiaj m.in. pracujący w IPN. Teraz przynajmniej wiadomo, że akta SB potwierdziły jego ówczesną współpracę. Reszta w rękach Senatu i J.M. Rektora PWr.
Co ma historia techniki do "ideologii esbeckiej", jeśli taka jest?- a czy donosicielstwo to konkretna ideologia? Donosicielsłuży tylko totalitaryzmowi bez względu z jakiej ideologi.Mam lat sporo, szkołę podstawową robiłem w latach pięćdziesiątych,co do komunizmu ma biologia, fizyka, chemia, a szczególnie matematyka? W księgarni Ossolineum ( jeszcze w rynku)oglądałem książkę-prace naukową o indoktrynacji w szkołach podstawowych i średnich nawet na takim przedmiocie jak matematyka, krótko powiem że chodziło o "pawkizm", i dzisiaj jako leciwy człowiek wspominając potwierdzam,że taka ideologizacja była,bo zło w czystej postaci jest bezsilne, dopiero nabiera siły, gdy przybiera postać dobra.To mi przypomina dyskusje o pedofilii, przecież pedofil kocha dzieci, tylko inaczej, np. nowocześnie.Zacytuje Mikołaja Davila:"Tylko głupiec biegnie za tym co nowe, dla człowieka mądrego nic nie zależy od daty." Jak się ktoś obrazi, to potem niech się ruszy krok do swego rozumu.
Prześlij komentarz
<< Home