12.8.08

"Kaczor" - mąż stanu, Donald - ciepła kluska

Wspólna podróż prezydentów Polski, Litwy i Ukrainy oraz premierzy Łotwy i Estonii do Tibilisi jest nie tylko odważnym gestem, ale najlepszym, co można było w tej sytuacji zrobić. Lech Kaczyński zachowuje się tym razem jak mąż stanu, Donald Tusk jak polityk.

Różne rzeczy można powiedzieć o byłym prezydencie Francji, nieżyjącym już Francois Mitterandzie, ale na pewno trzeba przyznać, że jego lądowanie w oblężonym Sarajewie, praktycznie pod ostrzałem, było aktem godnym męża stanu, który chciał naprawdę powstrzymać masakrę miasta. Nie możemy do Gruzji posłać wojska, trzeba tam wysłać tyle pomocy humanitaranej i logistycznej, ile się da. Natomiast trudno sobie wyobrazić bardziej czytelny sygnał dla Rosji, niż przylot głów państw do Tbilisi w momencie, kiedy część światowych agencji podaje wiadomości, że Gruzini szykują się do obrony miasta przed nadciągającymi Rosjanami.

Prezydent Kaczyński oczywiwiście prowadzi przy okazji swoją politykę zagraniczną, nie od wczoraj wspiera Gruzję i chce sformować koalicję krajów obciążonych obawą przed Rosją (rząd i MSZ woli raczej postępowac nogę w nogę z Zachodem w tych sprawach). Rząd, choć generalnie zaregował dobrze, nie chce wychodzić przed szereg i zamierza prawdopodobnie zrobić tyle, ile sojusznicy z NATO i UE, nie więcej. Dla Gruzinów oznacza to na razie jednak nic konkretnego, co Rosja "jasno czyta". Tarcza z prezydentów może obronić Tbilisi, któremu Amerykanie na razie zaproponowali tarczę z "papierowych rakiet".

Leszek Budrewicz

Etykiety: , , , , , , , , , , , , , , , ,