30.9.07

Nie czekaj na wybory - wiej do Londynu

"Nie czekaj na wybory - uciekaj już teraz", "rozdajemy bilety do Londynu i kasę na dobry początek". To nie żart, ani kampania społeczna. To nowy konkurs radia Roxy FM, szczegóły znajdziecie tutaj. Akcja połączona z konkursem wystartowała dzisiaj (1 października).

To chyba pierwszy w Polsce projekt marketingowy, który namawia obywateli do masowego opuszczania kraju. Powodem jest oczywiście polityka i kolejna zmiana sejmowej układanki (jeśli takowa będzie po wyborach). Akcja stacji Roxy FM może trafić na podatny grunt, bo partyjne szarady i kłótnie polityków coraz bardziej zaczynają przypominać rynsztokową wersję serialu "Moda na sukces", niż szlachetne "demokratyczne wątpliwości", o których pisał choćby Alexis de Tocqueville.

Nagrywanie "wyborczych transakcji", wzajemne obrzucanie się błotem, "wojna" na spoty i ogniskowanie kampanii wokół blokowania przeciwnika - to niewątpliwy "urok" tegorocznej kampanii. Już nikt nie dyskutuje o programach, gospodarce, kierunkach rozwoju kraju. Partie tego nie robią, bo nikogo to nie interesuje - ani mediów, ani wyborców.

Wybory coraz bardziej przypominają show w stylu "Tańca z gwiazdami": szybko, ostro, plotkarsko.

Podczas tegorocznej kampanii brakuje nie tylko merytorycznej dyskusji. Partie nie postarały się nawet o zaprezentowanie swoich zintegrowanych, pozytywnych i samodzielnych wizerunków. Właściwie wszyscy pokazują się w opozycji do czegoś. Jeśli założymy, że każda rewolucja jest przewrotną kontynuacją obalanego ustroju, to polska kampania nie jest niczym więcej, ani niczym mniej, od tego, czego można byłoby spodziewać się po siedemnastu latach demokracji w Polsce.

Natomiast z punktu widzenia marketingowego, w obszarze polskiej polityki mamy zazwyczaj do czynienia z dwiema skrajnymi postawami: totalnym buraczyzmem i bezczelnością, albo skrojonym w PR-owskiej pracowni wizerunkiem plastikowych liderów, którzy tak perfekcyjnie przemawiają ciałem, układem rąk, mimiką twarzy, że aż są nienaturalni.

Kampania kampanią i zapewne najostrzejsze momenty jeszcze przed nami. Jednak już chyba nic tak bardziej nie wyrazi ogólnego "doła" jak konkursowa akcja Roxy FM. "Nie czekaj na wybory - uciekaj już teraz"! Choć w sumie nie ma się z czego śmiać.

Czy zdelegalizować lekarskie związki zawodowe?

Stowarzyszenie Pacjentów Primum Non Nocere proponuje delegalizację lekarskich związków zawodowych. Nie podobają mu się skutki protestów medyków (ewakuacje pacjentów szpitali) i ich żądania.

Ostatnie miesiące przynoszą dramatyczne doniesienia o tragedii przeżywanej przez chorych przewożonych do innych szpitali. Tak jest m.in. teraz w Częstochowie. Ostatnio zareagowało Stowarzyszenie Pacjentów Primum Non Nocere. W wydanym oświadzeniu jego szef Adam Sandauer podnosi dwie kwestie. Pierwsza dotyczy delegalizacji związków zawodowych lekarzy:

"Pragnę publicznie przypomnieć Panu Premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu sytuację z roku 1984. Wtedy to amerykański Związek Zawodowy Kontrolerów Ruch Lotniczego, domagając się podwyżek zagroził dezorganizacją transportu lotniczego w USA. Ronald Reagan nie zawahał się wtedy zdelegalizować działania Związku Zawodowego Kontrolerów Ruchu Lotniczego".

Swoje propozycje tłumaczy tak:

"Leczenie wynika z poważnych dolegliwości a nikt nie leczy się dla przyjemności. Odmawianie przeprowadzania planowych zabiegów operacyjnych, to zbędne przedłużanie cierpienia. Jest to nieludzkim okrucieństwem wobec chorych i jako takie, zakazane jest przez art.40 Konstytucji".

Adam Sandauer krytykuje też żądania lekarzy:

"Postulaty Związku Zawodowego Lekarzy, min.5 tys. pensji dla każdego lekarza jeszcze przed zrobieniem specjalizacji, są nie do przyjęcia. Żaden zawód nie ma takich gwarancji. Wygląda na to że postulaty te mają na celu przedłużanie i zaognianie konfliktu".

Oczywiście oświadczenie jest jednostronne. Trudno przecież nie zrozumieć żądań lekarzy, którzy rzeczywiście zarabiają zbyt mało. Ale ostatnio mój znajomy z pracy ( po groźbach lekarzy, że wyjadą z kraju) stwierdził: "jak chcą niech wyjeżdżają za granicę więcej zarabiać. Przyjadą nowi, może lepsi ze Wschodu".

Ciekawy jestem co sądzicie Wy o tym sądzicie, ja jestem oczywiście przeciwko delegalizacji. Tak daleko jeszcze chyba nikt się nie posunął w ostatnich latach aby proponować delegalizację związków zawodowych.

29.9.07

Anarchistyczny portal musi zapłacić grzywnę za obraźliwe komentarze na forum

Ciekawostka z Hiszpanii. Jak podaje Centrum Informacji Anarchistycznej (CIA), hiszpański portal anarchistyczny Alasbarricadas.org "ma zapłacić znanemu wokaliście Ramoncinowi 6 tys. euro za obrażanie go na forum internetowym". Tak zdecydował sąd.

Co ciekawe, "komentarze napisał anonimowy czytelnik portalu" - pisze dalej CIA. - "Cała afera była związana z rolą Ramoncina w organizacji SGAE, która broni praw autorskich takich bogatych gwiazdorów, jak Ramoncin".

27.9.07

Piątek, 28 września, dniem poparcia dla buddyjskiej rewolucji w Birmie


W Birmie trwa niezwykła rewolucja, zapoczątkowana przez buddyjskich mnichów, którzy postanowili obalić rządzącą tam od niemal pół wieku juntę wojskową. Demonstrują już dziesiątki tysięcy ludzi, których brutalnie pacyfikuje policja. Są pierwsze ofiary śmiertelne. Media ochrzciły te wydarzenia mianem Szafranowej Rewolucji.

I oto w internecie krąży wezwanie, by w piątek, 28 września, założyć czerwone koszule na znak solidarności z rewoltą buddyjskich mnichów. Żeby było jasne: czerwień nawiązuje w tym wypadku do koloru szat mnichów. Paradoksem całej tej sytuacji jest fakt, że junta, z którą walczą jest wspierana przez komunistyczne Chiny.

Chyba nie mam stosownej koszuli. Ale zamiast ją zakładać, wklejam materiał telewizyjny o birmańskich protestach. Częściowo nagrany ukrytą kamerą. Pochodzi z serwisu LiveLeak, zamieściłem go też w czwartek w Pardonie:



Można rzec, że buddyści mają kolejny - po Tybecie - front walki z chińskim komunizmem i wspieranymi przezeń reżimami. Trudno nie wesprzeć ich walki.

(Autorem znakomitego zdjęcia u góry niniejszego tekstu jest niejaki Racoles, użytkownik serwisu Flickr. Pełen zbiór jego fot z Szafranowej Rewolucji można odnaleźć właśnie we Flickrze. Zdjęcia są na licencji Creative Commons 2.0).

IPN korzysta z Wikipedii. I słusznie. Ale Gazeta.pl uważa to za skandal i bije na alarm

Oto historia o tym, że nie wszystkim przedstawicielom polskiej "elity internetowej" starcza wyobraźni.

Niedawno pisałem o nowej, internetowej broni Agory - serwisie Alert24.pl. To miejsce dla tych, którzy czują się "dziennikarzami obywatelskimi". Mogą tam wrzucać swoje teksty i zdjęcia. Najciekawsze z nich promowane są na portalu Gazeta.pl, na równi z najważniejszymi niusami dnia.

W ten sposób w środę promowany był artykuł ujawniający, że w opublikowanych we wtorek wieczorem katalogach IPN znajdują się odniesienia do Wikipedii. Wychwycili to użytkownicy Alertu24.pl.

Tekst napisany jest w konwencji niemalże materiału śledczego o jakimś bulwersującym skandalu. Dowiadujemy się z niego, że Wikipedia jest kompletnie niewiarygodna jako źródło informacji. IPN kompromituje się, bo przywołuje ją jako źródło danych o kilku datach (sic!) z życiorysów trzech wysokich rangą funkcjonariuszy PZPR. Na szczęście, są jeszcze czujni internauci, którzy tę wpadkę bezlitośnie wytykają.

Awantura okazała się tak duża, że odezwał się nawet zarząd Stowarzyszenia Wikimedia Polska, który w oględnych słowach oświadczył, co następuje:
W związku z pytaniami o wykorzystanie Wikipedii jako źródła informacji przez Instytut Pamięci Narodowej, Zarząd Stowarzyszenia oświadcza, iż ze względu na charakter działalności Stowarzyszenie nie komentuje treści zawartych w Wikipedii ani sposobów ich wykorzystywania. Jednocześnie Stowarzyszenie pragnie zwrócić uwagę na fakt, że Wikipedia ze względu na swój encyklopedyczny charakter nie może być traktowana jako pierwotne źródło informacji.
Jak dla mnie - cała ta historia to jeden, wielki strzał w kolano, jaki zafundowała sobie część środowiska internetowego. Dlaczego? Bo:

a) Nikt spośród bohaterów tej opowieści nie wpadł na to, że cytowania na stronie IPN to dla Wikipedii wielki prestiż i awans, z którego "ludzie internetu" powinni się cieszyć. Z kolei dla wikipedystów to kapitalny sygnał, że ich praca została doceniona i warto działać jeszcze lepiej, jeszcze sprawniej i jeszcze rzetelniej. Oczywiście, żadna encyklopedia nie jest "pierwotnym źródłem informacji". Ale przecież zacytowanie dobrego hasła w Wikipedii bywa równoznaczne z przytoczeniem całego zasobu odnośników do "źródeł pierwotnych".
b) Nikt nie zadał sobie trudu, by sprawdzić i ocenić, jakie są procedury pracy nad tekstami w Wikipedii. Zamiast tego mamy do czynienia z milcząco przyjętym założeniem, iż Wikipedia jest pełna fałszerstw i nierzetelności.
c) Nikt nie sprawdził czy owych kilka dat wziętych przez IPN z Wikipedii jest prawdziwych. Wszak dopiero gdyby okazały się błędne, można by mówić o skandalu. A może po prostu jest tak, że wśród pracowników IPN też jest jakiś wikipedysta, który osobiście wrzucił owe daty do stosownych haseł w Wikipedii? Czy nikt nie zadał sobie tego pytania?

Słowem: wielka porażka na froncie walki o uznanie internetu za pełnoprawną płaszczyznę komunikacyjną, równą innym rodzajom mediów (w tym także i książkom).

Na koniec rada, którą podpowiadam Alertowi24.pl. Proszę podumać nad takim oto zagadnieniem: Czyją wiarygodność łatwiej podważyć? "Dziennikarzy obywatelskich" czy wikipedystów?

P.S.: Dla porządku dodam, że jako pierwszy o cytatach z Wikipedii w katalogach IPN napisał Marcin Jagodziński w swoim znanym blogu Net to :)

Brakujące głosy Grzegorza Brauna

Grzegorz Braun nie wystartuje w wyborach do Senatu. Komisja Wyborcza we Wrocławiu tuż przed północą zakwestionowała kilkaset głosów z list poparcia.

Kontrowersyjnemu publicyście i reżyserowi (o jego planach kandydowania pisałem kilka dni temu na 5W) zabrakło 184 głosów - podało Polskie Radio Wrocław.
No cóż Grzegorz Braun - Posłaniec Złej Nowiny (jak sam siebie nazywał w wywiadzie dla Pardonu udzielonym Łukaszowi) - będzie miał więcej czasu na przygotowanie się do procesu z Janem Miodkiem, którego w kwietniu nazywał informatorem policji politycznej PRL-u. Sprawa juz tuż, tuż... 4 paździenika.

26.9.07

Tomasz Lis w internecie

Tomasz Lis i jego program wracają w internecie. Jutro o godz. 18.00 pierwsza taka emisja.

O internetowym programie poinformował portal gazeta.pl , który ma być partnerem Lisa, który niedawno opuścił Polsat. Zmienia sie nieco nazwa. Zamiast "Co z tą Polską" - "Co z Polską". Dzisiaj też Fakt napisal, że Tomasz Lis wraca do TVN, który opuścił przed wyborami prezydenckim.

25.9.07

Katalogi IPN są już dostępne w internecie

Możesz je sobie poprzeglądać na internetowej stronie Instytutu Pamięci Narodowej.

IPN publikuje swoje katalogi, ale zaraz dementuje, że je opublikował

Oto siła internetu. Po godz. 17.00 wszystkie polskie media zaczęły żyć pierwszą częścią tzw. katalogów IPN, których publikacja rusza dzisiaj. Są tam m.in. informacje o obu braciach Kaczyńskich oraz adnotacja, że Andrzej Urbański, obecny prezes Telewizji Polskiej, w latach 80. podpisał tzw. lojalkę. Pisze o tym m.in. Gazeta.pl.

Nie trzeba dodawać, że internetowa strona IPN wnet zapchała się i przestała działać.

Tymczasem ok. godz. 17.50 okazało się, że wszystkie te informacje nie są formalną publikacją, a jedynie... próbą (!) publikacji podjętą przez IPN (przeczytałem o tym w Dzienniku.pl).

No cóż. Mleko się rozlało. Tak właśnie działa internet. Próba publikacji natychmiast staje się publikacją. IPN najwyraźniej nie docenił czujności mediów.

Ciekawa międzynarodowa propozycja dla młodych dziennikarzy, którzy znają niemiecki

Przeklejam ogłoszenie podesłane mi z Niemiec, z Fundacji Genshagen, którą bardzo dobrze wspominam, bo jesienią 2005 r. miałem dzięki niej możliwość przyjrzenia się z bliska kampanii wyborczej do Bundestagu. I to w samym Berlinie.

Oto treść anonsu:
Wspólny projekt Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej i Fundacji Genshagen
V Edycja programu dla dziennikarzy

Kultura w Niemczech – mozaiką kultur?
Podróż studyjna dla dziennikarzy z Polski

04 – 11 listopada 2007 r.

Miejsce: Berlin/Brandenburgia, Nadrenia Północna-Westfalia
Uczestnicy: 8-10 młodych i przyszłych dziennikarzy z Polski

Cele:

Tematem tegorocznej podróży polskich dziennikarzy do Niemiec są przede wszystkim zagadnienia kulturowe. Celem projektu jest zaprezentowanie kulturowej mozaiki Niemiec, czyli przybliżenie uczestnikom obrazu współistnienia ludzi różnych kultur, języków i religii. Jak wewnętrznie kształtuje się współżycie pomiędzy ludźmi, którzy przybyli do Niemiec jako „gastarbeiterzy”, późni przesiedleńcy, poszukujący azylu lub jako dobrze wykwalifikowani eksperci, a jak – w porównaniu z niemiecką większością? Na ile udaje się wdrożyć integrację, rozumianą jako proces, zapewniający imigrantom uczestnictwo w życiu politycznym, społecznym oraz gospodarczym RFN? A może mamy do czynienia z „życiem kultur obok siebie”, o czym wydają się świadczyć debaty społeczne na temat budowy meczetów w dzielnicach czy spory wokół koncepcji wprowadzenia do niemieckich szkół lekcji na temat islamu. Jaką rolę pełni „nowy patriotyzm” Niemców, mocno dyskutowany w ostatnim czasie oraz jakie znaczenie ma pojęcie „kultury przewodniej”, wciąż aktualne w debatach społeczno-politycznych?

Koncepcja projektu przewiduje, iż uczestnicy poprzez wizytę w dwóch przykładowych regionach zapoznają się z tematem kultury w Niemczech. Spotkania i rozmowy z przedstawicielami ministerstw, instytucji kulturalnych oraz społecznie zaangażowanych stowarzyszeń w Berlinie i Brandenburgii oraz Nadrenii Północnej-Westfalii mają służyć zaprezentowaniu różnorodności kultury niemieckiej, której obraz może stać się przedmiotem zainteresowania w późniejszej pracy dziennikarskiej. Ze względu na fakt, iż oba regiony charakteryzują się dużą liczbą obywateli polskiego pochodzenia, obecna sytuacja Polaków w Niemczech będzie jednym z istotniejszych punktów podróży.
Szczegółowych informacji udziela Malwina Pryjda, Polka pracująca w Fundacji Genshagen. Oto jej e-mail: pryjda@stiftung-genshagen.de

24.9.07

Gugała zastępuje Lisa w "Wydarzeniach"

Jarosław Gugała obejmuje od dzisiaj stanowisko szefa "Wydarzeń" w Polsacie. Taką informację podała dzisiaj oficjalnie ta stacja.

Tomasz Lis stracił stanowisko szefa "Wydarzeń" w zeszłym tygodniu. Pisaliśmy wówczas w 5W, że mógł to być ukłon szefów Polsatu wobec PiS. Stacja tłumaczyła tę decyzję "cięciem kosztów". Chyba życie pokazało, że nie o obniżanie kosztów chodziło...

Alert24.pl - nowa internetowa broń Agory

Zgodnie z zapowiedziami, Agora intensywnie rozwija internet. Chętnie przy tym korzysta z cudzych pomysłów. Od niedawna trwa kampania billboardowa serwisu Plotek.pl, wzorowanego na słynnym plotkarskim Pudelku (stworzonym i prowadzonym przez o2.pl). Teraz zaś pojawiło się (i to raczej po cichu) nowe, sprytne cudo: Alert24.pl. Jest to furtka, przez którą Agora wpuszcza do swoich zasobów medialnych tzw. dziennikarstwo obywatelskie. Tę formułę z powodzeniem ćwiczy (i to od ponad roku) Polskapresse.

Ale po kolei. Zwróciłem uwagę na Alert24.pl pod koniec zeszłego tygodnia, gdy zauważyłem, że jedna z czołówkowych informacji w Gazeta.pl pochodziła właśnie z tego nowego serwisu. Wpierw myślałem, że to jakieś źródło zewnętrzne, na które powołuje się Gazeta.pl. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to wytwór samej Agory.

"Twoja wiadomość - newsem dnia" - głosi hasło na głównej stronie Alert24.pl. Serwis tak oto zachęca internautów do współpracy:
Są wydarzenia, przy których nie ma reporterów. Są fakty, których nie znają dziennikarze. To właśnie o nich chcemy się dowiedzieć dzięki Tobie. I opublikować je tutaj oraz w serwisach informacyjnych Gazeta.pl. Nowy serwis Alert24.pl to miejsce dla uważnych obserwatorów. Czekamy na Twojego newsa.
Istnienie serwisu Alert24.pl odnotował dziś także Michał Grzechowiak w Internetstandard.pl.

Grzechowiak słusznie zestawia Alert24.pl z prowadzonym przez Polskapresse serwisem Wiadomosci24.pl oraz uruchomionym niedawno przez Interię serwisem Interia360.pl. Tyle że - jak pisze Grzechowiak - Alert24.pl "najwyraźniej nastawiony jest na newsy, a nie, tak jak Interia360.pl czy Wiadomości24.pl, na dłuższe artykuły".

Ja mam nieco inną hipotezę. W połowie października ma wreszcie ruszyć długo oczekiwany, nowy, krajowy dziennik Polskapresse. Przypuszczam, że w jakiś sposób będzie integrowany z Wiadomosciami24.pl. Może więc uruchomienie Alertu24.pl należałoby potraktować jako wyprzedzający ruch Agory w obliczu narodzin nowego, groźnego konkurenta dla "Gazety Wyborczej"? A może to po prostu nadrabianie zaległości? Tak jak Plotek.pl jest próbą dogonienia Pudelka, tak Alert24.pl może być próbą dogonienia Wiadomosci24.pl, które wszak są naprawdę udanym przedsięwzięciem.

Kolejny polityczny transfer

Kazimierz Marcinkiewicz będzie popierał kandydata PO w wyborach do Sejmu w Krakowie. Tę informacje podało dzisiaj RMF FM.

Były premier nie chciał jednak ujawnić czy jeszcze należy do PiS.

23.9.07

Zmarł słynny mim Marcel Marceau. W latach 60. inwigilowała go polska bezpieka

Marel Marceau miał 84 lata. Ten francuski artysta był najbardziej znanym mimem na świecie.

Jak niedawno ustalili historycy z wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, w latach 60. Marcelem Marceau interesował się polski kontrwywiad. Wszystko przez ożywione kontakty trupy prowadzonej przez Marceau z Wrocławskim Teatrem Pantomimy, którego twórcą i szefem był Henryk Tomaszewski. Polski kontrwywiad zakładał, że kontakty te mogą mieć drugie dno. Zdaniem esbeków, Marceau mógł pracować dla francuskiego wywiadu i stąd jego zainteresowanie Polską.

Na polecenie SB Marcela Marceau rozpracowywał sam Henry Tomaszewski, który przez krótki okres czasu działał jako TW "Henryk". Tę historię szczegółowo opisałem w maju w Pardonie, we współpracy z Polskim Radiem Wrocław, które także dzisiaj wspomina o tym wątku jako bodaj jedyne medium w Polsce.

Mimo skaptowania samego Tomaszewskiego, polski kontrwywiad nie udowodnił swojej hipotezy.

Kataryna zdekonspirowała się?!

Ale jaja! W sobotę wieczorem czołowi blogerzy z Salonu24.pl spotkali się na balanżce u Krzysztofa Leskiego z TVP 3. Przyszło ok. 50 osób. Impreza była ponoć przednia - piszą o niej w blogach Igor Janke oraz sam Krzysztof Leski.

I oto w komentarzach pod wpisem Leskiego pojawia się taka oto wypowiedź Kataryny - najsłynniejszej polskiej anonimowej blogerki politycznej, która od dawna konsekwentnie odmawia ujawnienia swojej prawdziwej tożsamości:
Impreza była super, miło mi było Was poznać :) Szczególne podziękowania dla Gospodarzy za świetną atmosferę :)
Jeśli to nie żart, to krąg podejrzanych o bycie Kataryną skurczył się do grona 50 osób obecnych w sobotni wieczór w mieszkaniu Krzysztofa Leskiego :)

Grzegorz Braun kandydatem UPR do Senatu

Niezależny publicysta, który posądził Jana Miodka o współpracę ze służbami bezpieczeństwa PRL kandydatem do Senatu. Dzisiaj UPR ujawniło swoją najbardziej skrywaną tajemnicę podczas konwencji wyborczej we Wrocławiu.

Grzegorz Braun w kwietniu oskarżył profesora Miodka i zamilkł. Stwierdził jedynie, że obciążające językoznawcę materiały pochodzą z IPN. Miodek pozwał Brauna do sądu i 4 października ma się rozpocząć proces! Pisaliśmy o tym na 5W.

Szkoda, że nie potwierdziły się plotki, że w wyborach ma wystartować profesor Miodek. Byłaby to zaprawdę arcyciekawa kampania.

Uzupełnienie od Łukasza:
Grzegorz Braun - chcąc, nie chcąc - wyrobił sobie we Wrocławiu markę człowieka, który ujawnia nazwiska dawnych agentów SB. Zwłaszcza tych działających w środowiskach artystycznych i naukowych. Sam o sobie powiedział zresztą: "Jestem posłańcem złej nowiny". Taki jest zresztą tytuł wywiadu, jaki przeprowadziłem z Grzegorzem Braunem wiosną tego roku dla Pardonu.

Piąta Władza rozmawiała z Braunem w czerwcu 2006 r., przy okazji jego głośnego dokumentu o rzekomej agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy ("Plusy dodatnie, plusy ujemne").

Czy w PiS trwa wewnętrzna walka o TVP?

Zdumiewający tekst w sobotnim "Dzienniku". Na czołówce, a potem na trzech całych kolumnach wewnątrz numeru, Luiza Zalewska próbuje odpowiedzieć na pytanie, kim tak naprawdę jest Małgorzata Raczyńska, szefowa TVP 1. Rzekoma faworyta braci Kaczyńskich.

Cały tekst jest na stronie "Dziennika". Nie będę go streszczał, ani cytował, polecam go w całości.

Tutaj napiszę tylko, że artykuł Luizy Zalewskiej to totalny, frontalny atak na Raczyńską. Poznajemy ją jako manipulantkę, oszustkę, karierowiczkę, a przy tym osobę tyleż bezwzględną, co niekompetentną. Po prostu rzeźnia. Już sama główna teza tekstu jest atakiem: "Kariera Małgorzaty Raczyńskiej wydaje się jednym z największych ekscesów IV RP". Nie muszę chyba dodawać, że Raczyńska nie zgodziła się na rozmowę z "Dziennikiem", zatem w żaden sposób nie odnosi się do zarzutów pod swoim adresem. Straszy za to autorkę tekstu procesem - i to nie za zniesławienie, a za groźby karalne (!).

Przypomnę, że Małgorzata Raczyńska uchodzi za bliską znajomą rodziny Kaczyńskich. Co ciekawe, Raczyńską tępił Bronisław Wildstein jako krótkotrwały prezes TVP. Wróciła do łask, gdy Wildsteina zastąpił na tym stanowisku Andrzej Urbański.

Ale jest w tej całej historii pewien element, który każe dopatrywać się w niej drugiego dna. Oto parę tygodni temu, w tygodniku "NIE" (nr datowany na 6 września) ukazał się tekst Andrzeja Rozenka pt. "Rzeź dziewczątek". O czym? O kobietach trzęsących dziś Telewizją Polską (Małgorzata Raczyńska, Patrycja Kotecka, Dorota Macieja, Anita Gargas). Podtytuł tekstu - zwłaszcza w zestawieniu z tytułem - jest znamienny: "Będą zmiany w telewizji". Cytuję tekst Rozenka:
W siedzibie telewizji gruchnęła w sierpniu plota, że chora jest szefowa „Jedynki” red. Małgorzata Raczyńska. Jednakże rozchorować się ma na początku września. Co jej jest? – nie wiadomo. Ile potrwa choroba? – też nie. Ale cierpieć może długo. (...)

[Raczyńska] rozchorować ma się po publikacji bardzo krytycznego dlań artykułu. Nie będzie on zawierał niczego szokującego oprócz tego, o czym wiadomo już od dawna: oddania Kaczorom ręcznego sterowania telewizją. „Grupa inicjatywna” wytypowała już autora i dziennik, który tekst wydrukuje.

Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie plotki krążące w światku dziennikarskim o tym, kto jest w tej „grupie inicjatywnej”. Mają nimi być najbliżsi współpracownicy rządzących braci, dawni promotorzy Wildsteina – Kamiński i Bielan, osoby nadzwyczaj ważne, gdyż to główni twórcy kampanii wyborczej PiS.
Przypomnę: te słowa wydrukował tygodnik "NIE" na parę tygodni przed publikacją Luizy Zalewskiej w "Dzienniku".

Czy rzeczywiście inspiratorami tekstu o Raczyńskiej w "Dzienniku" są Adam Bielan i Michał Kamiński? A jeśli tak - to w co grają? Jaki jest ich cel? Czy chodzi tylko odegranie się na Raczyńskiej i jej protektorach za obalenie Bronisława Wildsteina? Czy też o jakieś nowe rozdanie w TVP? Jakie?

I dlaczego do tych wewnętrznych porachunków o TVP dochodzi tuż przed wyborami?

Warto przy tym pamiętać, że Luiza Zalewska jeszcze parę lat temu pracowała z Bronisławem Wildsteinem w "Rzeczpospolitej". Jednym z obiektów ich wspólnych zainteresowań dziennikarskich była TVP.

21.9.07

Cisza po premierze "Katynia"

Takiej ciszy, jak ta, która zapanowała po wrocławskiej premierze "Katynia" Andrzeja Wajdy jeszcze nigdy nie słyszałem. To film, którego nie ma sensu oceniać czy jest dobry, czy zły. Jest bardzo ważny.

Zobacz trailer "Katynia" (za YouTube):


Do filmu podchodziłem z niechęcią, ot kolejny obraz, który Andrzej Wajda zrobił, bo będzie się dobrze sprzedawał - myślałem. Wiadomo, że na film o Katyniu jak i na np. "Pana Tadeusza" każdy pójdzie. Cóż. Pozostaje przeprosić reżysera za niesprawiedliwą ocenę. Tak zbity jak po tym filmie czułem się jedynie po "Pasji" Mela Gibsona. Ciężki, przytłaczający film oglądany ze świadomością, że wszystko, co najgorsze, jeszcze przed nami. Ostatnie sceny egzekucji trudno mi opisać. To trzeba zobaczyć. Choć na mnie największe wrażenie zrobiły nie sceny zabijania polskich oficerów, a widok spychacza zasypującego dół z ich ciałami. Kiedy pojawiły się końcowe napisy zapanowała cisza. Przerażająca cisza. Ludzie zaczęli podnosić się z krzeseł dopiero gdy skończyły się napisy końcowe i zapalono światła.

Oczywiście nie zabrakło w czasie seansu zgrzytów. Starszej kobiecie nieustannie dzwoniła komórka z radosną melodyjką. Ktoś inny przyszedł z dzieckiem.

Myślę, że tak jak mówił mi znajomy - ten film nie będzie się cieszył zbytnią popularnością za granicą. Po pierwsze - temat dla nich niezbyt atrakcyjny, a - po drugie - film ma spory "ciężar". Ani chwili wytchnienia. W amerykańskich filmach, o ważnych dla Amerykanów wydarzeniach zawsze jednak pojawia się jakiś moment oddechu, ulgi, uśmiechu. Dla zaczerpnięcia oddechu. Tak jest np. w "Szeregowcu Ryanie" .

I na koniec jeszcze dygresja. To chyba ostatni film Wajdy. Widać po nim, że dużo go kosztował. Dla niego to bardzo osobista, rodzinna opowieść...

A może Tomasz Lis mógłby teraz zostać redaktorem naczelnym "Gazety Wyborczej"?

Puszczam wodze fantazji. I zapraszam do intelektualnej zabawy :)

Po pierwsze - wygląda na to, że wciąż nie jest na 100 proc. rozstrzygnięte, kto przejmie ster dowodzenia w "Gazecie Wyborczej" po Adamie Michniku i Helenie Łuczywo. Michnik już dawno miał rzekomo zrezygnować ze stanowiska, ale wciąż pozostaje naczelnym "GW".

Po drugie - niemal pewny nominat na nowego naczelnego "GW", Jarosław Kurski, nadal jest "tylko" pierwszym wicenaczelnym.

Po trzecie - zanim wyszło na jaw, że to Kurski może przejąć władzę w "Wyborczej", media spekulowały, iż to stanowisko mógłby zająć albo Tomasz Lis, albo Jacek Żakowski. Lis nawet wypowiadał się na ten temat mniej więcej pół roku temu. Acz twardo wówczas podkreślał: "Nigdy takiej propozycji nie było".

Po czwarte - pod koniec sierpnia nowym prezesem Agory, wydawcy "GW", został Marek Sowa, który wywodzi się ze świata mediów elektronicznych, a nie z prasy.

Po piąte - Tomasz Lis właśnie rozstał się z Polsatem. Nie wiadomo, co będzie robił. Być może jest "do zagospodarowania".

Te wszystkie klocki układają się w ciekawą hipotezę: być może to właśnie Tomasz Lis mógłby dostać propozycję objęcia stanowiska redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej"? Wówczas Jarosław Kurski mógłby pozostać pierwszym wicenaczelnym i - niejako - "strażnikiem linii i tradycji" tego dziennika.

Inny wariant. Lis mógłby zająć się tym samym, co w Polsacie: wejść do zarządu Agory i przejąć część odpowiedzialności za kierowanie "Gazetą Wyborczą". Wówczas naczelnym mógłby zostać ktoś inny, np. Jarosław Kurski.

Czy to w ogóle możliwe? Czy to ma sens?

20.9.07

Tomasz Lis opuszcza Polsat

Szczegółowo piszę o tym w Pardonie. Tu przypomnę tylko, że na zakończenie ostatniej edycji swojego autorskiego programu "Co z tą Polską?" (w czwartek, ok. godz. 23.10) Tomasz Lis zaapelował do widzów, by poszli głosować w najbliższych wyborach.

Wielki sukces serwisu Nasza-klasa.pl. Wrocław polskim zagłębiem e-biznesu?

Wrocławskie media oszalały na punkcie internetu. O tamtejszych portalach i serwisach społecznościowych pisze od wczoraj "Gazeta Wyborcza Wrocław", dziś trafiły one na czołówkę wrocławskich "Faktów" (TVP 3) i do rozmowy "Faktów" o godz. 18.30. Teza postawiona przez telewizję: Wrocław zagłębiem e-biznesu.

Powód? Niemiecki inwestor (fundusz venture capital European Founders) kupił 20 proc. udziałów w Naszej-Klasie.pl - i to za ok. 3 mln zł! Od dwóch dni szczegółowo pisze o tym Patryk W. Młynek w "Gazecie Wyborczej Wrocław". Z kolei poproszony przez TVP 3 o komentarz Arek Osiak, twórca i prezes portalu finansowgo Money.pl (oczywiście, wrocławskiego), przewiduje, że Nasza-klasa.pl w ciągu roku ma szansę wejść do pierwszej piętnastki najpopularniejszych serwisów internetowych w Polsce!

Przypomnę, że w czerwcu w Piątej Władzy z radością powitałem istnienie Naszej-Klasy.pl. To naprawdę działa! Nie dalej jak w ubiegły piątek pysznie bawiłem się na imprezie z koleżankami i kolegami z mojej klasy z podstawówki- skrzyknęliśmy się właśnie dzięki Naszej-Klasie.pl. Na początku imprezy klarowałem nawet jednemu z kolegów, że temu serwisowi przydałby się jakiś inwestor, bo Nasza-klasa.pl czasem działa powoli i zacina się, co świadczy o tym, że jego twórcy muszą znaleźć środki na technologiczną obsługę tak popularnej strony. No i stało się. Pojawił się inwestor, a twórcy Naszej-klasy.pl zapowiadają, że uzyskane od niego pieniądze zainwestują w rozwój serwisu.

Jest mi miło, że TVP 3 odnotowała przy okazji sukces portalu Kulturaonline.pl, w którego narodzinach miałem zaszczyt uczestniczyć :)

By the way, to naprawdę dobry moment, by w miłym gronie spotkać się i pogadać o internecie we Wrocławiu :)

Tytus , Romek i A'Tomek wstępują do PiS

Tytus de Zoo popiera PiS. Dzisiaj Odezwę najbardziej znanej w Polsce małpy opublikowało PiSmo wyborcze.

Znany w PRL-u autor komiksów z Tytusem, Romkiem i A'Tomkiem Henryk Chmielewski wsparł słowem i rysunkiem PiS. Publikacja dzisiaj w gazetce wyborczej partii dołączonej do Dziennika. Oto fragment "Odezwy do Narodu":

(...) Gdyby wszyscy czytelnicy
Mojego Papcia Chmiela
(a jest ich ponad 10 milionów
z hakiem) zagłosowali
na jedną partię, powstałby
śliczny Sejm jedności narodowej.
Sejm (...),
który szybko i sprawnie
przeprowadziłby reformy
i ustawy".

itp., itd.

W PiSmie Wyborczym jest też zabawna rubryka z ogłoszeniami drobnymi. Oto niektóre z nich:

"Donald co cię opętało?" - Egzorcyści z Gdańska

"Kurs Samoobrony dla kobiet. Dzwonić przed ciszą nocną" Ł.

"Sprawy załatwiam i przychylam się od 8 do 23. Wiadomo gdzie" Rysiek

Tomasz Lis jadowicie o Dorocie Gawryluk

Tomasz Lis stracił polsatowskie "Wydarzenia", które przejmie teraz Dorota Gawryluk. Co o niej sądzi Lis? Poczytajmy, bo to urocze (wypowiedź znalazłem w serwisie Wirtualnemedia.pl, które z kolei cytują serwis "Faktów" TVN):
Dorota Gawryluk pokazuje, jaką jest gwiazdą. Prowadziła program o podobnie do innego programu brzmiącym tytule "A dobro Polski" i tam tydzień w tydzień pokazywała, że odpowiada głównie na pytanie "A dobro PiS-u?". (...) W normalnej telewizji, profesjonalnej telewizji nie może być prowadzącym ktoś, kto nie zna żadnego języka obcego, nie może być ktoś, kto jest nieoczytany, nie może być ktoś, kto nie zna świata, nie może być ktoś, kto nie ma doświadczeń dających szansę na rywalizowanie z konkurencją.
Co o tym sądzicie?

19.9.07

Leszek Miller kandydatem Samoobrony !

Kolejny transfer na polskiej scenie politycznej. Leszek Miller startuje do Sejmu z listy Samoobrony.

O tym transferze mówiło się od kilku dni. Po odejściu Millera z SLD wszyscy zastanawiali się do której pójdzie partii. Dziś wieczorem portal gazeta.pl ujawnił, że jest nią Samoobrona. Ciekawe co zrobi teraz Marek Dyduch z Wałbrzycha.

Trzeba przyznać, że Samoobrona w osobie Millera zyskała kilkadziesiąt tysięcy głosów w Łodzi!

Czy b. premier skusił się ofertą pracy w komisji śledczej, gdzie będzie mógł znowu stanąć twarzą w twarz ze Zbigniewem Ziobro ? Czy warte to jest startu z listy partii Andrzeja Leppera?

uzupełnienie: środa 11.30 Leszek Miller i Andrzej Lepper potwierdzają informacje o starcie byłego premiera z listy Samoobrony.

Hanna Smoktunowicz żegna widzów "Wydarzeń". Cała w czerni, na wizji!

Takie odejścia robią wrażenie. Hanna Smoktunowicz dołącza do Tomasza Lisa i żegna "Wydarzenia" (Polsat). Cała na czarno, live. Zobaczcie sami (materiał z portalu Gazeta.pl):


Szerzej piszę o tym w Pardonie. Wcześniej w Piątej Władzy snułem hipotezy na temat możliwych przyczyn odwołania Lisa z "Wydarzeń".

FC Barcelona wraca do gry! A ja zwiedzałam Camp Nou :) Czy Polska doczeka się takiego stadionu?

Dzisiejszy mecz FC Barcelona kontra Olympique Lyon to niezła gratka dla wszystkich, którzy cenią i lubią futbol. Miejmy nadzieję, że jesienny start Ligi Mistrzów zapewni nam nie mniejsze emocje (a może o wiele lepsze) niż tocząca się w Polsce kampania wyborcza.

Katalończycy pod wodzą Franka Rijkaarda muszą udowodnić, że zasługują na miano faworyta nie tylko w obrębie własnej grupy, ale przede wszystkim całego turnieju. Tyle że sprawa nie jest taka prosta. W końcu rywalem słynnej Barcy są mistrzowie Francji, czyli drużyna z Lyonu.

Mimo że ten mecz jest pierwszym z sześciu spotkań, to dla Barcelony, której od dwóch sezonów wiedzie się gorzej, ma być sprawdzianem formy drużyny i trenerskich możliwości Rijkaarda. Biorąc pod uwagę kontekst całej sytuacji, wydaje się, że piłkarze Olympique Lyon będą wchodzić na murawę Camp Nou ze zdecydowanie mniejszą presją psychologiczną niż "Duma Katalonii".

Komu życzyć szczęścia? To już pozostawmy kibicom.

Ze swojej strony miałam okazję zwiedzić w ubiegłym tygodniu Camp Nou i stolicę Katalonii, gdzie drużyna FCB ma zasłużone i stałe miejsce w sercach wszystkich mieszkańców.
Camp Nou jest obiektem, który robi imponujące wrażenie nie tylko ze względu na historię i dokonania drużyny piłkarskiej. Jest to świetny przykład jak można zorganizować kompleks sportowy na wysokim poziomie i maksymalnie spożytkować jego atuty marketingowo.
Zwiedzanie stadionu to prawdziwa wyprawa przez świat "futbolowego szaleństwa", poprzedzona trójwymiarową prezentacją multimedialną oraz wizytą w muzeum. Na koniec wszyscy trafiają do sporego mega store'u, gdzie można nabyć najróżniejsze gadżety związane z drużyną: od koszulek z nazwiskami piłkarzy, poprzez kubki, proporczyki aż po kosze dla psów czy zabawki dla dzieci.

Chodząc po Camp Nou można zastanowić się, czy kiedykolwiek uda się wybudować podobny obiekt w Polsce - zwłaszcza w kontekście planów EURO 2012. Nie chodzi nawet o pojemność i okazałość stadionu, ale o jego nowoczesność i komfort.

Konteksty upadku Tomasza Lisa w Polsacie: polityka, wybory, energetyka...

Podstawowe fakty znamy: Tomasz Lis w trybie nagłym został odsunięty od kierowania "Wydarzeniami" - głównym programem informacyjnym Polsatu. Teraz Lis zastanawia się czy w ogóle zostać w tej firmie. Jeśli odejdzie - straci miejsce w jej zarządzie oraz swój autorski program "Co z tą Polską?".

Nadzór nad "Wydarzeniami" przejmuje TV Biznes - stacja, w której władzach zasiada Dorota Gawryluk. Władze Polsatu tłumaczą, że decyzja o odsunięciu Lisa ma charakter ekonomiczny.

Jak komentuje sam Lis, "żyję za długo w tym kraju, żeby być zaskoczonym".

No właśnie. Czy powinniśmy być zaskoczeni? Dlaczego tak naprawdę Lis został odsunięty?

Nie chce mi się wierzyć, że poszło o jego rzekome rozmowy o przejściu do TV Puls. I to nie tylko dlatego, że sam Lis zaprzecza, by prowadził takie negocjacje. Ale i dlatego, że TV Puls ma - by tak rzec - całkiem inny profil ideowy od Lisa. Stacja ta - oraz jej właściciel Rupert Murdoch - to prawica. Docelowo być może będzie to telewizja sprzyjająca PiS. Natomiast Tomasz Lis to opcja jednoznacznie anty-PiS-owska.

A może właśnie o to chodzi? Zygmunt Solorz, szef Polsatu, podjął decyzję o odsunięciu Lisa od "Wydarzeń" równo miesiąc przed wyborami parlamantarnymi. Zaś kontrolę nad programem oddał de facto w ręce Doroty Gawryluk, o której trudno powiedzieć, że jest anty-PiS-owska. Można więc potraktować tę nieoczekiwaną roszadę jako ukłon Solorza wobec PiS.

Ale po co właściwie Solorz miałby kłaniać się partii braci Kaczyńskich? Tu też odpowiedź wydaje się być jasna. Od dłuższego czasu właściciel Polsatu jest obiektem wściekłych ataków ze strony obozu PiS. Wytykane mu są jego rzekome związki ze służbami specjalnymi PRL oraz niejasne okoliczności, w jakich Polsat dostał swoją pierwszą koncesję w pierwszej połowie lat 90. Być może Solorz zakłada, że PiS wygra październikowe wybory (do których zresztą partia ta idzie m.in. pod hasłem walki z oligarchią), to zaś realnie zagraża Solorzowym interesom.

Tu jednak stajemy przed kolejnym pytaniem. Czy mówiąc "interesy Solorza" powinniśmy mieć na myśli tylko telewizję Polsat? Wydaje mi się, że nie. Bardzo ciekawym kontekstem całej tej historii są losy Zespołu Elektrowni Pątnów Adamów Konin S.A. (PAK). To właśnie tam znajduje się bezpośredni styk interesów Solorza z interesami państwa. Połowa udziałów w PAK należy bowiem do Skarbu Państwa, a ponad 45 proc. do Grupy Kapitałowej Elektrim S.A., którą z kolei kontroluje Solorz (poprzez spółkę PAI Media).

Nigdy nie śledziłem namiętnie losów PAK. Ale w tym konkretnym temacie dostrzegam dwa interesujące wątki, które tutaj tylko zajawiam. Po pierwsze - Elektrim ogłosił upadłość i ma kłopoty z Komisją Nadzoru Finansowego. Po drugie - ważą się losy Zespołu Elektrowni PAK. Cytuję za czerwcowym tekstem "Gazety Prawnej":
Do niedawna PAK pozostawał poza głównym nurtem zmian w energetyce. Teraz jednak wraca w roli głównej, bo jest jedyną krajową znaczącą firmą energetyczną, którą zagraniczni inwestorzy mogą, przynajmniej teoretycznie, jeszcze przejąć.

- Prywatyzacja PAK niezbyt szczęśliwie ruszyła i są obawy, żeby nie zrobić następnego błędu. Cały czas forsowany był pomysł, żeby wykupić udziały Elektrimu przy pomocy którejś z bogatszych spółek kontrolowanych przez państwo, ale to nie jest przesądzone - mówi Krzysztof Tchórzewski, wiceminister gospodarki odpowiedzialny za energetykę.

W roli wykupującego pakiet akcji PAK od grupy Elektrimu mógłby wystąpić kontrolowany przez państwo KGHM Polska Miedź.
Tymczasem wokół PAK "kręcą się" wielkie koncerny energetyczne. Żeby przeprowadzić przejęcie PAK, państwo chce usunąć Elektrim z tej spółki. Z kolei Solorz zażyczył sobie za wyjście z PAK2 mld zł odszkodowania.

W tej sytuacji wszelkie ewentualne "kwity na Solorza", które rzekomo ma Antoni Macierewicz mogą okazać się (o ile w ogóle istnieją) jedynie narzędziem rozgrywki, nie zaś jej głównym celem czy powodem.

Pikantnym aspektem całej tej historii jest fakt, że szefem rady nadzorczej Zespołu Elektrowni PAK S.A. jest Piotr Nurowski, bliski współpracownik Zygmunta Solorza, wskazany w raporcie z likwidacji WSI jako kadrowy oficer służb wojskowych o pseudonimie "Tur". Nieco ponad tydzień temu ruszył proces wytoczony za te insynuacje przez Nurowskiego Ministerstwu Obrony Narodowej.

Zaznaczam: powyższy tekst ma charakter szkicu. Będę wdzięczny za wszelkie podpowiedzi i uzupełnienia.

Tomasz Lis odchodzi z Polsatu ?

Tomasz Lis został odsunięty od kierowania ''Wydarzeniami'' w telewizji Polsat - podał portal gazeta.pl. Weług nieoficjalnych informacji jeden z najlepiej zarabiających polskich dziennikarzy przechodzi do telewizji Puls Ruperta Murdocha.

Jeżeli te pogłoski okażą się prawdziwe to będzie to kolejna osoba, która nie odmawia światowemu magnatowi medialnemu. Wcześniej do Pulsu przeszedł Krzysztof Ziemiec, który w TVP2 prowadził Panoramę, Telewizję publiczną opuścili też: Katarzyna Trzaskalska (prezenterka pogody) i reporter Tomasz Lipko. Mariusz Jankowski opuścił z kolei Polsat i Polsat Sport. Telewizja Puls wystartuje z nową ramówką 28 października.

uzupełnienie: Tomasz Lis zaprzeczył w rozmowie z PAP jakoby rozmawiał o przejściu do Telewizji Puls.

18.9.07

Jak wykorzystać Wordpress w kampanii wyborczej

Proste, a wdzięczne. Zamiast z mozołem budować własną stronę internetową, można wykorzystać serwis typu Wordpress (Blogger też się nada) i w kilka chwil założyć na nim coś, co wygląda jak blog, a w rzeczywistości jest autonomiczną stroną.

Po co to? Ano choćby po to, by poprowadzić własną kampanię wyborczą do Sejmu.

Przykład daje Marek Łapiński z Trzebnicy, radny sejmiku dolnośląskiego, kandydat Platformy Obywatelskiej do Sejmu (ma mieć 9. miejsce w okręgu wrocławskim). Swoją stronę założył na bardzo fajnej domenie: Stopmonopolowi.pl, ale w rzeczywistości jest to najzwyklejszy w świecie Wordpress.

Może znacie inne tego typu przykłady? Chodzi mi nie o blogi, a o strony polityczne uruchamiane na darmowych serwisach blogerskich.

17.9.07

Dawid Jackiewicz z PiS powołany na stanowisko wiceministra skarbu

Wrocławski poseł PiS Dawid Jackiewicz odebrał nominacje na stanowisko wiceministra skarbu. Wręczył mu ją dzisiaj szef resortu Wojciech Jasiński.

„Będę odpowiadał za KGHM, LOT, Ruch, Mennicę Państwową i Wytwórnię Papierów Wartościowych” – powiedział Polskiemu Radiu Wrocław szef wrocławskich struktur Prawa i Sprawiedliwości. To kolejny wrocławski działacz PiS, który wchodzi do rządu. Pisał o tym kilka miesięcy temu Łukasz.

Z kolei kilka dni temu pisałem, że w sprawie Dawida Jackiewicza toczy się śledztwo w sprawie śmierci mężczyzny, przed którym poseł bronił swojej żony i dziecka. Dzisiaj doszło do nieudanego eksperymentu na miejscu zdarzenia z grudnia ubiegłego roku.

16.9.07

Żegnaj Sandro !

Polska powiedziała NIE Samoobronie 8-). Posłanka Sandra Lewandowska odpadła dzisiaj z programu Taniec z Gwiazdami.

O tym, że Sandra wystartuje w tym jednym z najpopularniejszych programów rozrywkowych w polskiej telewizji pisałem już w sierpniu. Wtedy jednak nie spodziewałem się, że jej kariera będzie krótsza niż Krzysztofa Bosaka z LPR, który także "tańczy z gwiazdami". Dzisiaj porażkę działaczki Samoobrony oglądał z widowni jeden z liderów partii Janusz Maksymiuk. O ich rzekomym romansie rozpisywała się bulwarowa prasa.

Można żartobliwie zapytac - czy Sandra rzeczywiście słabo tańczyła czy widownia programu wystąpiła przeciwko jej partii? Nie pomogły zachęty na oficjalnej stroniej internetowej partii do udziału w głosowaniu.

Posłuchaj jak Leszek Miller żegnał się z SLD

To mocne, dramatyczne wystąpienie. Były premier Leszek Miller wygłosił je w sobotę, na radzie krajowej SLD. Przemowa trwa niecały kwadrans, jej zapis audio wisi na znakomitej stronie Polityczni.pl.

Największy i najciekawszy zarzut Leszka Millera pod adresem obecnych władz SLD to podporządkowanie tej partii LiD-owi. Były premier podkreśla, że nie chce być już w ugrupowaniu, której gremia statutowe zostały zredukowane do roli marionetek.

Dawid Jackiewicz (PiS) wiceministrem skarbu

Szef PiS w okręgu wrocławskim, poseł Dawid Jackiewicz od poniedziałku będzie wiceministrem skarbu - podało Polskie Radio Wrocław. Tymczasem wrocławska prokuratura nadal nie rozstrzygnęła czy odpowiada on za śmierć mężczyzny, który zaatakował mu rodzinę.

Śledztwo ws. posła trwa już prawie 9 miesięcy. Jedni mówią, że tak długo bo prokuratura nie chce zrobić krzywdy człowiekowi PiS. Inni, że na prokuraturę wpływają ludzie PO, którzy może nie tyle chcą, by postawiono Jackiewiczowi zarzuty ale by zamieszanie wobec niego trwało. Nie wiem czy prawdziwa jest jedna z tych wersji. W każdym razie cały czas śledczy zbierają jakieś dowody - zlecają opinie biegłym czy przeprowadzają eksperymenty. Kolejny z nich już jutro. Czy przyniesie szybką decyzję?

Nieoficjalnie mówiło się, że od postanowienia prokuratury, która już kilka miesięcy temu chciała umorzyć śledztwo, zależy, które miejsce na liście wyborczej PiS do Sejmu zajmie Dawid Jackiewicz.

O całym incydencie pisało się tak dużo, że nie będę się zagłębiał w szczegóły.

Wracając do objęcia teki wiceministra pozostaje pytanie. Czy człowiek w sprawie którego toczy się śledztwo dotyczące spowodowania śmierci powinien zasiadać w rządzie? Czy naprawdę PiS nie ma nikogo innego? Ale z drugiej strony trzeba zapytać czy przez ślamazarne śledztwo można hamować karierę komuś, kto w świetle prawa jest niewinny, bo nie ma żadnego wyroku, a nawet zarzutów?

15.9.07

Co zrobią Leszek Miller i Marek Dyduch?

Leszek Miller i Marek Dyduch opuszczają SLD. To konsekwencja trwającej od lat rywalizacji pomiędzy Millerem a Aleksandrem Kwaśniewskim o realny leadership na lewicy.

Moim zdaniem, wycinając Millera z list do parlamentu SLD strzeliło sobie w kolano. Były premier wciąż jest potencjalną lokomotywą wyborczą. Acz jest też (z czysto politycznego punktu widzenia) postacią dwuznaczną: jako zarazem autor największego sukcesu (2001) i największej klęski (2003-2005) SLD po 1989 r.

Jednak odejście Millera i Dyducha nie jest dla mnie zaskoczeniem. W listopadzie 2006 r. rozmawiałem z Leszkiem Millerem - już wtedy był on krytycznie nastawiony do rodzącego się właśnie LiD. Jego zdaniem, należałoby wpierw wzmocnić SLD, a potem dopiero zawierać porozumienia z innymi partiami. Równo rok wcześniej, w listopadzie 2005 r., wraz z Maćkiem Wełyczką (moim kolegą, a wtedy bezpośrednim przełożonym w tygodniku "Panorama Dolnośląska") rozmawialiśmy z Markiem Dyduchem, który otwarcie obarczał Aleksandra Kwaśniewskiego winą za porażki SLD. (W ramach oldies goldies przeklejam poniżej ten wywiad z Dyduchem - zresztą nie po raz pierwszy. Po prostu uważam, że to naprawdę interesująca i wciąż aktualna rozmowa o kulisach polskiej polityki).

Co teraz zrobią Miller z Dyduchem? Być może założą coś w rodzaju neo-SLD, licząc na głosy hard core'owego elektoratu polskiej lewicy postkomunistycznej, czyli dawnej nomenklatury PZPR-owskiej (wraz z rodzinami), liczonej na jakieś kilkaset tysięcy dusz. Jest nawet potencjalna, robocza nazwa takiego ugrupowania: PDS (Prawo, Demokracja, Solidarność). Tak nazywa się współtworzona przez Dyducha platforma programowa w SLD, która zasłynęła hasłem, że nie należy przepraszać za Polskę Ludową. PDS to także nazwa partii postkomunistycznej w dawnym NRD, która jest jednym z pięciu największych ugrupowań w Niemczech.

W najbliższych wyborach Miller z Dyduchem zapewne niewiele zdziałają. Ale może ich punktem dojścia są wybory do Parlamentu Europejskiego w 2009 r.? Leszek Miller z pewnością ma z tyłu głowy casus Jerzego Buzka, który w 2001 r. rozstawał się ze stanowiskiem premiera jako polityk - wydawało się - przegrany. A jednak trzy lata później bez trudu wszedł do Parlamentu Europejskiego. Dostał wtedy ponad 173 tys. głosów w swoim okręgu! Czy Miller mógłby powtórzyć ten sukces?

A oto ów stary (ale jary) wywiad z Markiem Dyduchem z listopada 2005 r. Wraz ze stosownym wstępem:

Z Markiem Dyduchem, byłym sekretarzem generalnym SLD, rozmawiałem wraz z Maćkiem Wełyczką, redaktorem naczelnym "Panoramy Dolnośląskiej". Było to w listopadzie 2005 r., w zacisznej restauracyjce na przedmieściach Wrocławia. Kontekst: wyborcza klęska lewicy. I wcześniejsze odsunięcie Dyducha na boczny tor w SLD.

Nasz wywiad ukazał się w "Panoramie Dolnośląskiej" pod koniec listopada. Nieco później jego obszerne fragmenty przedrukowała "Angora". I choć materiał jest momentami zaskakujący, by nie rzec - sensacyjny, to jednak przeszedł bez echa. Acz z prywatnych rozmów wiedzieliśmy, że był uważnie czytany i komentowany, zwłaszcza na lewicy.

Maciej Wełyczko, Łukasz Medeksza: Co Pan teraz robi w życiu?
Marek Dyduch: - Zakładam firmę, która ma świadczyć usługi prawne. Będę współpracował z biurem prawnym. I to na bardzo godziwych warunkach. Jestem zadowolony. Na życie mi wystarczy.
Co to za biuro?
- Na razie nie powiem. Ale ta współpraca pozwoli mi nabrać praktyki. Tak, bym mógł za trzy-cztery lata zdać egzamin na radcę prawnego. Cieszę się, bo to wolny zawód. Sam decyduję o swoim czasie pracy. To ważne, bo chciałbym podziałać w polityce. Poważnie myślę też o doktoracie w obszarze prawa konstytucyjnego.
Piątkowa „Rzeczpospolita” napisała, że do SLD zgłaszają się eksposłowie tej partii z prośbą o pracę. Pan też się zgłosił?
- Nie. I nigdy bym się nie zgłosił. Nawet, gdybym nie miał pracy.
Dlaczego?
- Pracę na wszystkich funkcjach partyjnych, jakie dotąd miałem, wykonywałem społecznie. Od szefa partii w Wałbrzychu, poprzez szefa dolnośląskich władz SLD po sekretarza generalnego. Przez dwanaście lat utrzymywałem się z pracy w parlamencie. Dobrze, że SLD pomaga byłemu premierowi Leszkowi Millerowi, czy byłemu ministrowi spraw wewnętrznych i szefowi klubu Krzysztofowi Janikowi. Ich merytoryczna pomoc jest bezcenna. Ale mam wątpliwości co do formuły tej współpracy. Można było ten problem inaczej rozwiązać. Miller mógł być na liście wyborczej – i byłby dzisiaj w parlamencie. Dyduch mógł być na liście – i byłby w parlamencie. Ale o pracę w SLD nie poprosiłbym z przyczyn ambicjonalnych.
Obraził się Pan?
- Nie. Zawsze liczyłem się z tym, że w polityce mogę mieć kłopoty. Dzisiaj chcę samodzielnie sprawdzić się. Nie chcę nikogo obciążać.
Ma Pan jeszcze żal, że SLD nie umieściło Pana na liście do parlamentu?
- Nie mam żalu. Ale uważam, że SLD popełniło błąd, bo do Sejmu wygrałbym mandat, a w moim okręgu wyborczym mielibyśmy dwa mandaty, a nie jeden. Nie zasługiwałem też na karę. Nowy przewodniczący partii Wojciech Olejniczak publicznie mówi, że jestem winny spadku poparcia dla partii z 41 do 5 proc. A ja mu zawsze tłumaczyłem, że mamy realne poparcie na poziomie 11 proc., nawet jeśli sondaże wskazują 4-5 proc. Przez ostatnie dwa lata nigdy nie mieliśmy mniej, niż 9 proc. Nigdy nie było zagrożenia, że nie przekroczymy progu wyborczego. Wiem to po wynikach kilku wyborów uzupełniających do Senatu. I to się potwierdziło w ostatnich wyborach. Ale trzeba dogłębnie przedyskutować, kto odpowiada za to, co wydarzyło się w SLD. I jakie są problemy partii. Nie po to, żeby się bez końca rozliczać. Ale żeby nigdy więcej takich błędów nie popełniać. Wojtek Olejniczak mówi w telewizji, że gdy Dyduch zaczynał, to było 41 proc. poparcia. A przecież gdy w lutym 2002 r. zostałem sekretarzem generalnym, mieliśmy 35 proc.
A jednak poparcie dla SLD dramatycznie spadło.
- Publicznie pytam: kto tuż przed wyborami w 2001 r. zafundował nam niefortunną wypowiedź Marka Belki, która zabrała nam tyle głosów? Przecież nie ja. To nie ja jestem autorem ograniczeń, jakie wprowadził Belka, gdy zaczęliśmy rządzić. Czy plan Hausnera to mój pomysł? Nie. A przecież z jego powodu straciliśmy kilka-kilkanaście procent. Czy to ja wprowadziłem wojska do Iraku? Nie. Byłem temu przeciwny. Czy to ja wymyśliłem sprawę Rywina? Nie. Czy jestem częścią tej sprawy? Też nie. A to ona obciążyła SLD. Czy jestem w sprawie orlenowskiej? Nie. Czy to ja wyprowadzałem Marka Borowskiego z SLD i robiłem rozłam? Nie. Godzinami debatowałem z Borowskim, żeby nie wychodził. Czy to ja wyprowadziłem Marka Belkę, który razem z Jerzym Hausnerem zrobił PD? Nie. To wszystko było wymyślone w Pałacu Prezydenckim. Czy to ja wymyśliłem frakcję przeciwko Józefowi Oleksemu? Nie. Wymyślił ją Krzysztof Janik.
Wszystko to robota, Pana zdaniem, Pałacu Prezydenckiego?
- Tak.
O co chodziło prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu?
- Aleksander Kwaśniewski marzy o lewicy, która programowo byłaby między Unią Wolności a SLD. I chce nowej partii, więc dąży do jej powstania. Po wyborach samorządowych, gdy otrzymaliśmy 24,5 proc. poparcia Aleksander Kwaśniewski po raz pierwszy publicznie powiedział, że SLD już się skończyło. Wydawało mu się niewiarygodne, że uzyskaliśmy tak słaby wynik. Odpowiedziałem, że to może być nasz najlepszy wynik w ciągu najbliższych kilku-kilkunastu lat. Dziś okazuje się, że miałem rację. Zatem publiczne obciążanie mnie za porażki SLD, to zwykłe kłamstwo. W SLD trwa walka frakcyjna. Ktoś namówił Wojciecha Olejniczaka, żeby pozbył się Millera, Józefa Oleksego, a przy okazji Dyducha, bo jest niewygodny i głośno mówi różne rzeczy. A przecież w rządzie był też wiceprzewodniczący partii Janik, był wiceprzewodniczący Jerzy Szmajdziński, marszałkiem Sejmu był wiceprzewodniczący Marek Borowski – i oni wszyscy byli przy podejmowaniu decyzji politycznych. Czy oni są niewinni, a cała wina jest po mojej stronie? Problem pozostał. Tak jak i ludzie, którzy współdecydowali. Olejniczak to nowa twarz, tyle że za jego plecami są ci ludzie, którzy odpowiadają za to, co działo się w SLD przez ostatnie lata. Więc skoro oni pozostali u władzy w partii, to może i Miller, Oleksy i ja nie ponosimy winy nam przypisywanej. Dlatego tak naprawdę wykorzystanie jednych przeciw drugim ma osłabić SLD i doprowadzić do powstania nowej partii lewicy.
Jak Pan ocenia odejście z SLD grupy Marka Borowskiego? Musiało tak się stać?
- Pewnie, że nie. Ja już publicznie sygnalizowałem, kto jest winien rozbicia lewicy: Kwaśniewski, Janik i Borowski. Takich osób było więcej, ale te trzy nazwiska są zasadnicze. Po raz pierwszy zaczęto mówić w Pałacu, że SLD ma zejść ze sceny, gdy w wyborach samorządowych dostaliśmy 24,5 proc., choć tuż przed wyborami mieliśmy w sondażach 30-33 proc. Skończyło się na tych 24,5 proc., bo wszyscy w Polsce kłócili się o listy i stołki. I w Pałacu powiedziano, że ta partia już się zużyła. Zaczęła się walka podjazdowa. Moim zdaniem, to w Pałacu powstała sprawa Rywina. W Pałacu szukano alternatywy dla Millera. Cała grupa, która wyszła z Borowskim chciała zrobić psikusa Millerowi już rok wcześniej [w czerwcu 2003 r. - red.], gdy było głosowane wotum zaufania dla rządu - 34 osoby z klubu SLD zadeklarowały, że są gotowe głosować przeciwko Millerowi.
A Pan?
- Ja też mówiłem wtedy Millerowi, że powinien odejść ze stanowiska premiera, ale uzasadniałem to inaczej. Mojej propozycji nie poparł ani Janik, ani Szmajdziński, ani Borowski. Poparł mnie Kwaśniewski. Do koalicji chciał wrócić Jarosław Kalinowski. Usiadłem więc naprzeciwko Millera, przecież faceta z zasadami, osoby, która jest premierem i przewodniczącym partii, by powiedzieć mu, że musi odejść. Nikt inny się nie odważył. Debatowaliśmy całą noc. To było tuż przed wotum zaufania.
Jak zareagował?
- To były bardzo trudne rozmowy.
Burzliwe?
- On w tamtym czasie powołał ministra finansów [Andrzeja Raczkę - red.] bez uzgodnienia z kierownictwem SLD. Powiedziałem mu, że mamy już dość tego typu sytuacji. I że powinien odejść, bo łamie zasady współpracy wewnątrz SLD. Wymieniłem też pięć innych powodów. Po pierwsze – miał wojnę z mediami i rząd ciągnął w dół SLD. Wtedy partia miała 30 proc. poparcia, a rząd 17-20 proc. I poparcie dla partii zaczęło spadać. Po drugie – rząd lekceważył klub parlamentarny. Nasi posłowie i senatorowie czuli się niepotrzebni, drugorzędni. To musiało źle się skończyć. Po trzecie – ostentacyjnie pokazywał się z Janem Kulczykiem, a to nie było potrzebne lewicy. Po czwarte – odwiedził ks. Jankowskiego, a nikt nie zrozumiał celu ani potrzeby takiego spotkania. A po piąte – nie uzasadniał jako premier społeczeństwu, dlaczego odstępujemy od wielu punktów programu wyborczego. Powiedziałem mu: „To jest szkodliwe. I moim zdaniem masz wybór: albo przestaniesz być premierem, a pozostaniesz szefem partii i może za rok będzie inna sytuacja; albo zrezygnujesz z obu funkcji”. Odpowiedział, że nie zrezygnuje. Ale żebym w takim razie zagłosował przeciwko niemu. Powiedziałem więc: „Przepraszam cię bardzo, ale jestem sekretarzem generalnym. Tworzę zaplecze dla rządu, klubu itd. Jak sobie wyobrażasz, że sekretarz generalny zagłosuje przeciwko premierowi, który jest szefem jego partii? To nie wchodzi w rachubę”. „No to jaką masz alternatywę?” – pytał Miller. Odpowiedziałem, że premierem powinien zostać ktoś z czwórki: Szmajdziński, Cimoszewicz, Oleksy, Borowski. I że do koalicji chce wrócić PSL, ale pod warunkiem, że Miller nie będzie premierem. Dodałem, że jestem po rozmowie z prezydentem i on się na to zgodził. No i Miller trochę się zmartwił. Bo to był konkret. O wielu szczegółach tej rozmowy nie mogę mówić. Ale byłem wówczas jedynym członkiem kierownictwa SLD, który tak czytelnie postawił sprawę.
Co było dalej?
- Na drugi dzień, o godz. 9.00 rano Janik mediował ze mną, żebym wycofał się z tego pomysłu. O 11.00 miałem spotkanie z Borowskim, który powiedział, że słusznie postępuję, ale on mnie nie poprze. A o 12.00 z Kwaśniewskim, który namawiał mnie, bym na klubie doprowadził do rozłamu. Sytuacja była dramatyczna. To był dopiero drugi rok rządzenia. Gdyby Miller wtedy odszedł, SLD byłoby dzisiaj w zupełnie innym miejscu. I Leszek Miller byłby w innym miejscu. O wiele lepszym dla siebie. Muszę podkreślić, że cenię Leszka Millera za konsekwencję, za wzrost gospodarczy, za jakość umów podpisanych z Unią Europejską. Kiedyś z pewnością historia go dobrze oceni. Ale wtedy przegrywaliśmy SLD i powinien ustąpić.
To było na rok przed odejściem Borowskiego.
- Borowski już wtedy kombinował. Już wtedy był kryzys. W moim odczuciu w Pałacu wymyślono, że trzeba stworzyć nową formację. Miało to nastąpić tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2004 r. Kalkulacja była taka, że SLD nie przekroczy w nich progu wyborczego. I Borowski wyprowadzi wówczas z partii tę trzydziestkę posłów, którzy byli w jawnej opozycji do Millera – jak Izabella Sierakowska, czy Wiesław Kaczmarek. Jednocześnie trwała dyskusja, kto powinien być kandydatem na prezydenta. Wydaje mi się, że Borowski usłyszał od Kwaśniewskiego, że nie powinien kandydować. I wówczas postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wyprowadził swoją grupę o dwa miesiące wcześniej. Próbowaliśmy go wtedy przekonać: Janik, ja, kilka innych osób, żeby został. Negocjowaliśmy dwa dni. Padło wówczas hasło: Borowski na premiera. Bo Miller odchodził w maju. Ale Borowski odmówił. Miał inne plany. Nawiasem mówiąc, wyjście Belki i Hausnera też było uzgodnione w Pałacu.
Powiedział Pan, że afera Rywina też została zmontowana w Pałacu.
- O sprawie Rywina wiedziano w Warszawie już w lipcu 2002 r. [„Gazeta Wyborcza” opisała ją dopiero 27 grudnia 2002 – red.].
Tuż po tym, gdy Lew Rywin przyszedł do Adama Michnika z korupcyjną propozycją?
- Tak. Potem sprawa nabierała rozgłosu. W listopadzie, na imieninach Kwaśniewskiego było 500 osób i wszyscy rozmawiali przede wszystkim o Rywinie.
Rywin był?
- Nie wiem, ja go nie znałem, nigdy z nim nie rozmawiałem. Ale wtedy wszyscy śmiali się z tej sytuacji. Miesiąc później o sprawie mówiła już cała Polska jako o aferze.
O co chodziło w tej aferze?
- O Millera. On 13 grudnia 2002 r. zakończył w Kopenhadze negocjacje o wejściu Polski do Unii Europejskiej. Jego pozycja rosła. Kwaśniewski był zazdrosny, że to Miller zawłaszcza sukces związany z wejściem do Unii. Więc pojawiła się afera Rywina.
No ale Rywin faktycznie przyszedł do Michnika. O coś mu chodziło.
- Chciał załatwić sprawy, które były już załatwione. Załatwili je sobie Michnik z Wandą Rapaczyńską [prezes Agory, wydawcy „Gazety Wyborczej” – red.] i inni wydawcy. Zapisy, które miał wpisać Rywin do ustawy medialnej już w niej były.
Jak to „załatwili sobie”?
- Rozmowy na ten temat trwały non stop. Nie zdajecie sobie panowie sprawy, jakie były naciski z mediów komercyjnych, żeby te kwestie załatwić. Opowiem jedno takie zdarzenie. 13 grudnia, Miller podpisywał umowę z Unią Europejską w Kopenhadze, był piątek. Parę dni wcześniej, we wtorek, albo w środę przychodzi do mnie cała ekipa: Rapaczyńska, ludzie z TVN, Polsatu itd. Siadają u mnie i mówią: „Panie pośle, sekretarzu generalny, w piątek jest 13 grudnia, Miller podpisuje umowę w Kopenhadze, zaś w czwartek, a więc dzień wcześniej Jerzy Wenderlich, szef sejmowej komisji kultury przyjmuje sprawozdanie z ustawy medialnej. Prosimy, żeby tej komisji nie było. Potrzebujemy jeszcze czasu na rozmowy”. Mówię, że nie mogę wpłynąć na Wenderlicha, żeby zmienił termin posiedzenia komisji, bo to on jest jej szefem. Na to oni mówią tak: „To niech pan sobie wyobrazi 13 albo 14 grudnia, po podpisaniu umowy w Kopenhadze. I albo jest wielki sukces tego rządu, Millera, was, lewicy i wszyscy o tym mówią, albo też my mówimy, że zamyka się usta demokracji w Polsce poprzez ograniczenie wolności mediów i pokazujemy rocznicę 13 grudnia 1981 r. Non stop, aż do znudzenia. Jak pan myśli – będzie sukces, czy go nie będzie?”. No i Wenderlich odwołał tę komisję.
Pan mu powiedział, by to zrobił?
- Poprosiłem go. Nie mogłem wydać mu polecenia. To tylko jeden z wątków tej historii. Bo negocjacje między rządem a wydawcami trwały cały czas.
Rywin przyszedł do Michnika sam z siebie? Czy ktoś go wysłał?
- Nie wiem. Na pewno nie wysłała go lewica. Po pierwsze, nieprawdą jest, że mieliśmy mieć 17,5 mln dolarów z tej transakcji. Nie ma mechanizmu, żeby ukryć takie pieniądze. Nawet gdybyśmy chcieli. Po drugie, cały czas chodziło o to, kto kupi TVP 2, albo Polsat. I zdaje się, że Polsat miał być sprzedany za jakieś 200 mln dolarów – i prowizja za to miała wynosić ok. 17,5 mln dolarów. Zdaje się, że jedno z wydawnictw miało skupować telewizje w Polsce: przejąć jedną stację komercyjną i zadbać o to, by kupić część państwowej. Na ten cel, na kupienie polskich mediów przygotowane było za granicą kilka miliardów dolarów. Rywin chciał chyba wziąć te 17,5 mln dolarów jako pośrednik w jednej z transakcji.
Kto miał skupić polskie media?
- Jest jedno wydawnictwo, które ma takie zaplecze finansowe.
Miało to robić w czyimś imieniu?
- (Cisza) To poważne informacje, których nie da się potwierdzić. Ale przekonacie się w najbliższym czasie, że będzie ponowna próba skupienia części polskich mediów.
Te zapisy antykoncentracyjne w projekcie ustawy medialnej były sformułowane w oparciu o informacje, że ktoś chce skupić polskie media?
- Te zapisy nie zostały wzięte z powietrza. Trwa walka o polskie media. Na naszym rynku reklam jest w obrocie ok. 5 miliardów złotych. Przynajmniej wtedy tyle było. Teraz może jest nawet więcej. Z tego połowę pozyskuje telewizja publiczna. Dlatego była tak wściekle atakowana. I nie chodziło wcale o to, czy jest upolityczniona, czy nie. Chodziło o to, żeby mieć dojście do reklam, a do tego TVP ma abonament, dzięki któremu ta telewizja jest silniejsza na rynku. A przy tym zatrudnia dobrych fachowców, więc pod względem jakości programu nie ustępuje stacjom komercyjnym, lub jest od nich lepsza. W rezultacie ma dużą oglądalność, a to napędza reklamy. I koło się zamyka.
Jak jeszcze wydawcy zachęcali rząd, by ustawa medialna była dla nich korzystna?
- Pół roku wcześniej, w czerwcu, rozmawiałem o niej z Millerem. Powiedział: „Mareczku, nie wtrącaj się w to, sprawę prowadzą inni”. I już się nie wtrącałem. To było dla mnie błogosławieństwo. Bo nie ma mnie w sprawie, ale też o innych rozmowach mało wiem.
Czy można było uniknąć tej afery? I innych takich skandali?
- Myślę, że tak, chociażby przez inny tryb poprowadzenia tej sprawy, inny tryb zbadania jej aspektów prawnych. Byłem jedynym członkiem kierownictwa SLD, który był przeciw powołaniu komisji śledczej do zbadania sprawy Rywina, bo wiedziałem, że będzie to wyrok polityczny, a nie prawny. Prawdziwy wyrok w tej sprawie wydał sąd. Oczywiście, SLD przez sprawę Rywina wpadło w tarapaty.
A co z innymi głośnymi aferami?
- Inne tzw. afery nie przypadkowo pojawiły się w mediach. One także miały dobić SLD. Proszę zwrócić uwagę na chronologię. Po referendum unijnym wyszła sprawa starachowicka. Mimo że kilka miesięcy wcześniej Zbigniew Sobotka z Janikiem złożyli doniesienie do prokuratury, że jest przeciek [z policji do starachowickich samorządowców - red.] i należy sprawę zbadać. Prokuratura nic nie robiła przez trzy miesiące i nagle, po referendum unijnym był przeciek do „Rzeczpospolitej” i 3 lipca ukazał się artykuł o sprawie. W grudniu 2003 kończymy weryfikację w SLD, robimy jej podsumowanie – a tu zaraz w styczniu wypływa afera Stella Maris. Mimo że od sierpnia gazety na Wybrzeżu o niej pisały. Przez pół roku w prasie centralnej pies z kulawą nogą nie zająknął się, że jest tam jakiś problem. Tymczasem przez tydzień po weryfikacji sprawa była non stop wałkowana.
Ale tu przecież nie chodziło już o ustawę medialną.
- Mówię tylko, że nie ma żadnych przypadków. Niszczenie SLD było prowadzone planowo, za każdym razem, gdy wykonywaliśmy jakiś ruch. Sprawa Andrzeja Pęczaka też nie wypłynęła przypadkowo. Miała być sygnałem do obławy na Millera na tle na tle otoczenia i wydarzeń zachodzących w Łodzi.
Pewne zarzuty w tych aferach były prawdziwe.
- Zgoda. Ale proszę zobaczyć, jak wyszła sprawa Pęczaka. Poprzez informację do komisji śledczej z rozmowy Marka Dochnala z Pęczakiem. A później nastąpił przeciek do prasy. Czy prokuratura nie miała wcześniej tego nagrania?
Po drodze partia przeszła jeszcze tzw. weryfikację. To była farsa, bo - wbrew zapowiedziom - nie uzdrowiła SLD.
- Do kogo te pretensje? Weryfikacja struktur, którą ja przeprowadziłem była świetnie zorganizowana. Decyzje były w rękach partyjnych dołów. Takiego np. Andrzeja Pęczaka miało weryfikować jego własne koło partyjne.
To w ogóle nie zadziałało.
- Bo partia stchórzyła. Gdy na zebraniu koła jest 10-15 osób i to one mają powiedzieć swojemu szefowi, posłowi: „Słuchaj, jesteś nie w porządku, dziękujemy ci, odejdź” – to nikt tego nie zrobił. Tyle że potem ci szeregowi członkowie narzekali, że weryfikacja nie sprawdziła się…
Tak, ale ten poseł wcześniej całemu swojemu kołu załatwił pracę. Jak ci ludzie mieli go wyrzucać z partii?
- No tak. Powody tchórzostwa były różne. One wielu członków SLD paraliżowały. Jednak ważne, że podjęliśmy próbę weryfikacji. Żadna inna partia jej nie przeprowadziła.
Jak Pan ocenia prezydencki start Cimoszewicza i Borowskiego?
- Od początku uważałem, że Borowski nie ma szans, a Cimoszewicz je ma. Kluczem do porozumienia lewicy w tej sprawie były rozmowy, które prowadził Kwaśniewski w kwietniu tego roku. Borowski z Nałęczem byli nawet skłonni do porozumienia. Opór postawiły liderki SdPl, takie, jak Jolanta Banach, czy Izabella Sierakowska. Uważały, że SLD nie wejdzie do parlamentu i że muszą iść osobno. Było to bardzo wąskie, ambicjonalne myślenie. A że Borowski musiał liczyć się ze swoim zapleczem, to z porozumienia nic nie wyszło. Kwiecień był ostatnim momentem, kiedy można było wystawić Cimoszewicza jako wspólnego kandydata lewicy na prezydenta. Cimoszewicz w maju powiedział, że skoro nie potrafiliśmy się dogadać, to on nie kandyduje. Miał o to ogromne pretensje do SLD.
Wtedy jako kandydat SLD pojawił się na chwilę Jerzy Szmajdziński.
- To był kolejny błąd. Choć sam Szmajdziński postąpił bardzo racjonalnie: oświadczył, że jego kandydaturę trzeba wpierw skonsultować z SLD. Partia poparłaby go. Jednak opinie, jakie do nas dochodziły z terenu były wstrzemięźliwe. Szmajdziński nie odniósłby sukcesu. Zapewne uzyskałby taki wynik jak Borowski, może słabszy. Pomysł, by Cimoszewicz wrócił, a przewodniczącym partii został Olejniczak to znowuż robota Kwaśniewskiego. Ja startowałem na przewodniczącego SLD przeciw Olejniczakowi. I uważałem, że potrzebny jest charyzmatyczny kandydat na prezydenta. Rozmawiałem o tym telefonicznie z Jackiem Majchrowskim, prezydentem Krakowa. Pomysł był taki: prezydent Warszawy Lech Kaczyński przeciw prezydentowi Krakowa. Warszawa kontra Kraków. Kapitalna rywalizacja. Ale to nie wyszło, wrócił Cimoszewicz. Ja już wtedy na spotkaniach z aktywem mówiłem, że nie zdziwię się, jeśli Cimoszewicz znów zrezygnuje. I tak się stało.
W dolnośląskim SLD mówi się o Pana konflikcie z Jerzym Szmajdzińskim.
- Konfliktu nie ma. Ale myślę, że Szmajdziński popełnił błąd, że w czasie tej rozgrywki o władzę w SLD nie odezwał się ani pół słowem w mojej obronie. Gdybym ja był członkiem zarządu krajowego partii i ktoś chciałby wyciąć Szmajdzińskiego z listy parlamentarnej, to w życiu bym się na to nie zgodził. Ale on sprzyjał takim decyzjom. I to był jego błąd. Kiedyś zawsze miał kłopoty, żeby dostać się do gremiów kierowniczych partii. Zawsze musiał organizować sobie w tym celu jakieś zaplecze. A kiedy te kłopoty się skończyły? Wtedy, gdy Dyduch uczynił dolnośląskie SLD najsilniejszą organizacją wojewódzką w Polsce. Dzięki nam, Szmajdziński zawsze przechodził w pierwszej turze głosowań w Warszawie. Był poważnym partnerem dla Millera, dla wszystkich liderów. Bo gdy na 700 delegatów na kongres krajowy, stu było z Dolnego Śląska, a 99 z nich głosowało tak, jak uzgodniliśmy, zatem Szmajdziński miał za sobą siłę. A jaką dzisiaj ma siłę? Dobrze, że został szefem klubu parlamentarnego. Moim zdaniem, był najlepszym ministrem w obu SLD-owskich rządach. I to jest jego wielki atut. Ale zaczyna tracić zaplecze. Dolny Śląsk spada do drugiej ligi politycznej w SLD i w województwie.
Od budowy zaplecza na Dolnym Śląsku jest szef wojewódzkich władz SLD Janusz Krasoń. Nie panuje nad strukturami? Nie jest sprawnym organizatorem?
- Nie mam zwyczaju wypowiadania się w takich sprawach. Moim zdaniem SLD na Dolnym Śląsku już jest w drugiej lidze. Bo jakim my jesteśmy partnerem? I dla kogo? Straciliśmy nawet sejmik [do 2004 r. SLD miało większość w sejmiku, rządziło województwem; tę władzę straciło na rzecz prawicy – red.].
Co to znaczy, że dolnośląskie SLD jest w drugiej lidze?
- Zaraz będziemy w trzeciej. Na razie wciąż jesteśmy w drugiej, bo mamy trochę prezydentów, czy starostów, więc mamy jeszcze jakiś argument władzy. Ale za rok nie będziemy mieli tego atutu. Bo przy obecnym poparciu nie mamy szans na zwycięstwo w wielu miejscach, w których rządzimy. Czy prezydent Wrocławia rozmawia dziś z przewodniczącym wrocławskich struktur SLD? Nie wiem, czy w ogóle zna jego nazwisko! Wcześniej byliśmy partnerami. Dla naukowców, dla uczelni, dla miejscowych władz, także w parlamencie. Mieliśmy program dla Dolnego Śląska. Dzisiaj nasz region rozwija się najszybciej w Polsce. A kto stworzył ku temu warunki? My! Ale to prawica będzie konsumować owoce tego rozwoju. Krasoń musi zdawać sobie sprawę, że przestaje być partnerem dla kogokolwiek. A Szmajdziński powinien sobie zdawać sprawę, że traci zaplecze polityczne.
Pana partia straciła sejmik, bo z klubu SLD odeszła grupa radnych, którzy związali się z prawicą. Podobno byli to Pana nominaci.
- Ci, co zdradzili SLD w sejmiku zrobili to z powodu własnych ambicji i z chęci osiągnięcia stołków. Ich motywacja była egoistyczna. Ale Sejmik przegraliśmy już w dniu wyborów w 2002 r. Moim zdaniem, zostały w jakiejś części sfałszowane.
Jak to „sfałszowane”?
- Proszę zwrócić uwagę na ilość głosów nieważnych w 2002 r. Na wójtów, burmistrzów było to 3-4 proc. głosów. W wyborach powiatowych – ok. 7 proc. A do sejmiku na Dolnym Śląsku takich głosów było najwięcej w Polsce: 17,5 proc. Co daje 190 tys. nieważnych głosów! Czy to znaczy, że ludzie są idiotami i wiedzą, jak zagłosować na burmistrza, ale nie wiedzą, jak głosuje się na sejmik?
Kto miałby fałszować wybory?
- Nie wiem. Ale znam techniki, które zostały wtedy zastosowane, choć nie mam dowodów. Choć gdyby dzisiaj jeszcze raz przeliczylibyśmy tamte głosy, to...? Widziałem protokół z jednego miasta, w którym było piętnaście obwodów. W każdym lewica dostała jakieś głosy. Ale ich suma podana w oficjalnym wyniku była niższa od faktycznej o 200 głosów!
To dość poważny zarzut.
- Wiem, co mówię.
Wyniki były fałszowane na niekorzyść lewicy?
- Tak. Moim zdaniem SLD w tamtych wyborach powinien otrzymać ok. 17 mandatów w sejmiku. Pięć mandatów poszło w powietrze. I to była pierwsza przyczyna naszej porażki. Bo 12 mandatów, jakie dostaliśmy to było mało. Sprawy nie dopilnowali nasi mężowie zaufania i członkowie komisji. Zajęli się liczeniem głosów na burmistrzów i wójtów, a na zapleczu komisji robiono sobie, co chciano z głosami. Jeżeli ktoś chce to zweryfikować, to niech Państwowa Komisja Wyborcza przeliczy jeszcze raz te głosy, bo one przecież są. Na kartce, na której był krzyżyk przy liście SLD, dopisywano drugi krzyżyk w innym miejscu – i głos był już nieważny.
W Polsce fałszuje się wybory?
- Pewnie że tak! W Wałbrzychu prezydentowi Stanisławowi Kuźniarowi (SLD) w pierwszej turze zabrakło ok. 1,6 tys. głosów do zwycięstwa. A w drugiej turze przegrał, ponieważ ok. 3 tys. głosów zostało kupionych. W Wałbrzychu stale kupuje się po kilka tysięcy głosów. Stale! Ale tylko raz PKW unieważniła z tego powodu wybory. Dzisiaj, niestety, z polityki się żyje. To dlatego w polityce używane są wszelkie metody. Coraz częściej, niestety, nieuczciwe.
Czy czuje się Pan zdegustowany polityką?
- W polityce jest wiele patologii. Coraz mniej jest miejsca na uczciwe stawianie spraw. SLD też płaci za to ogromną cenę. Niestety jednak jest to powszechne zjawisko, które dotyka także inne ugrupowania. Dlatego, mimo że jestem zdegustowany wieloma sytuacjami, moim sensem bycia w polityce jest m.in. oczyszczanie jej z patologii. Uważam, że w swoim życiu politycznym postępuję uczciwie.

14.9.07

Rokita nie wystartuje w wyborach !

Bomba zdetonowana. Jednak nie odpalił jej Donald Tusk , jak zapowiadał w Gnieźnie, a Jan Rokita. Były "premier z Krakowa" zapowiedział, że nie będzie kandydował do Parlamentu !


Działacze PO od kilku dni zapowiadali, że mają w rękach "prawdziwą bombę", którą ogłoszą w sobotę. Tymczasem już dziś małżeństwo Rokitów zdetonowało ładunek pod PO. Najpierw Nelly została doradcą premiera, później Jan Maria ogłosił w TVN24, że nie wystartuje w wyborach ...
Po tym tygodniu widać, że to chyba będzie najbardziej pasjonująca i ostra kampania od 1989 roku. A czeka nas jeszcze nie jedna niespodzianka...

Sąd wyjaśni kto miał rację - Miodek czy Braun

Nie ma już wątpliwości. Grzegorz Braun nie skorzystał z możliwości zawarcia ugody i wrocławski sąd wyznaczył termin procesu, Jan Miodek kontra publicysta.

Sprawa była bardzo głośna w maju. Niezależny publicysta stwierdził w dyskusji w Polskim Radiu Wrocław, że językoznawca był informatorem policji politycznej w czasie PRL-u. Pisaliśmy wiele na ten temat na 5W, a Łukasz przeprowadził dla Pardonu wywiad z Grzegorzem Braunem.

Pierwszy pozew dotyczący wpłacenia 100 tysięcy złotych na konto Fundacji na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową oraz złożenia oświadczenia w radiu, czterech gazetach i telewizji o charakterze ogólnopolskim przez Grzegorza Brauna wpłynął do sądu 24 maja. Później pozew został zmniejszony do 50 tysięcy oraz przeprosin za wypowiedzi. Grzegorz Braun chce oddalenia pozwu. Twierdzi, że w aktach IPN znajdowały się materiały dotyczące Miodka, które zaginęły. Wnosi o przesłuchanie świadków z IPN we Wrocławiu i Warszawie. Chce też kwerendy na znalezienie materiałów dotyczących prof. Miodka w IPN. Proces rozpocznie się 4 października.