30.9.09

Zmarł Nicolae Pleşiţă, były szef rumuńskiego Securitate

Zmarł generał Nicolae Pleşiţă, szef rumuńskiej Securitate w latach 1980-84. Komunista i zwolennik rządów Nicolae Ceaușescu był zarazem jednym z najbardziej zapalonych przeciwników Iona Pacepy, generała i szefa wywiadu w Rumunii, który zbiegł do USA w 1978 roku. Szerzej znany jako autor Czerwonych horyzontów, książki w której opisywał kulisy życia i działań rumuńskiego reżimu w tym najróżniejsze ekscesy obyczajowe.

Temat rumuńskiego reżimu, działania służby bezpieczeństwa i wywiadowczej jest stosunkowo mało eksploatowany w Polsce. Właściwie powszechna uwaga kończy się na sprawie procesu i egzekucji Nicolae i Eleny (1989 rok, retransmisja w polskiej TV) oraz mniej znanym (choć przypominanym ostatnio) epizodzie związanym z listem robotnika Iuliusa Filipa z Cluju (Kluż). Założycieli rumuńskiego wolnego związku zawodowego "Libertatea" napisał w 1981 roku list do polskiej "Solidarności". Tekst został odczytany I Zjeździe NSZZ "Solidarność" o czym Rumunom doniosła skwapliwie polska SB. Filip został zatrzymany, był torturowany, przebywał w wyjątkowo ciężkich warunkach w więzieniu. To właśnie wówczas szefem Securitate był Pleşiţă, znany z takiego "stylu" zarządzania podlegającymi jego osobie jednostkami.

Choć po upadku komunistycznego reżimu Pleşiţă był sądzony, to przez całe kolejne lata nie wiodło się byłemu decydentowi źle. Co więcej na stałe wszedł do kanonu informatorów rumuńskich mediów, co jakiś czas racząc czytelników opowieściami o kolejnych sekretach władzy Ceaușescu. Jednym z bardziej niechlubnych związków (jeśli w ogóle można działalność tego tupu stopniować) były relacje z wenezuelskim terrorystą Carlosem lub Szakalem, Ilichem Ramirezem Sanchezem. To jemu zlecił zamordowanie rumuńskich dysydentów we Francji. Carlos był też autorem (1981 rok) zamachu na siedzibę Radia Wolna Europa w Monachium.

Co ciekawe nie powiodło się zorganizowanie zamachu na wspomnianego wcześniej Iona Pacepę, który poza tym, że za swoją ucieczkę na Zachód otrzymał wyrok śmierci w Rumunii to jeszcze na "honorarium" za jego głowę dorzuciło się dwóch innych polityków, a byli to: Jaser Arafat i Muammar al-Kadafi. Skąd taka niechęć? Otóż całe rzesze czytelników mogły za pośrednictwem książek Pacepy dowiedzieć się m.in. o homoseksulanych orgiach, które jakoby Arafat urządzał podczas wizyt w Rumunii oraz o finansowych powiązaniach rządu w Bukareszcie z innymi reżimami i organizacjami terrorystycznymi.
Publikacje Pacepy nie bez powodu kładą nacisk na obyczajowy i sensacyjny aspekt kulisów polityki. Wiele lat wcześniej (choć zdecydowanie w wersji light) w oparciu o podobną strukturę zostały napisane pamiętniki Józefa Światły, ponieważ ta forma narracji szczególnie trafiała do powszechnej wyobraźni.

Zresztą do tej pory Pacepa nie wypadł z obiegu i w 2007 roku ujawnił szczegóły domniemanej akcji dotyczącej kompromitacji Piusa XII jako antysemity i zachęcającego Hitlera do przeprowadzenia Holocaustu. Zważywszy na wiele nieścisłości, brak dostępu do informacji, a poza tym olbrzymie ubytki dokumentalne w archiwach dawnych reżimów komunistycznych, wielu tego typu historii nie da się w sposób łatwy i jednoznaczny zbadać.

Pleşiţă został pochowany dzisiaj w swojej rodzimej miejscowości Curtea de Argeş, w której znajduje się słynna cerkiew metropolitarna, z której budową jest związana legenda o mistrzu Manolo.

Etykiety: , , , , ,

29.9.09

Mikrofony Kaniony - kolejna archiwalna kapela na cd!

Firma Sławka Pakosa W Moich Oczach znowu odwala kawał dobrej roboty. Tym razem publikuje nagrania znanej z lat 80. dolnośląskiej kapeli Mikrofony Kaniony.

Płyta ukazała się w sklepach wczoraj. Choć przyznam szczerze, że jeszcze jej nie słyszałem to zapowiedzi zachęcają! To wspólna inicjatywa "Muzyka z Jarocina" W Moich Oczach i Archiwum TRASA W-Z (wcześniej wydały płyty Siekiery - czytaj tutaj i Made In Poland). Płytę już można kupić na cd, a w październiku pojawi się limitowana wersja na winylu.

Mikrofony Kaniony działały w Lubinie w latach 1983-86. Niestety nie miałem okazji widzieć ich na żywo (może dlatego, że w Jarocinie grali w 1986 roku, a ja pierwszy raz byłem tam w 1987 roku- może ktoś widział i coś napisze??), ale nagrania robiły na mnie zawsze dobre wrażenie. Nagrania na płycie pochodzą właśnie z 1986 roku, a są to: sesja z piwnicy w Lubinie, koncert z Jarocina i bonus ze studia radiowego w Częstochowie. Wydawca tak pisze o ich koncercie w Jarocinie: "Intrygująca, antygitarowa muzyka grupy, oparta na brzmieniu instrumentów dętych: saksofonów, trompetty oraz basu i helikonformu podbiła serca festiwalowej publiczności i wprawiła w zdumienie krytyków muzycznych i dziennikarzy".

Co ciekawe kapela reaktywowała się w tym (?) roku i zagrała w Lubinie 30 sierpnia na koncercie "Muzyka z Oblężonego Miasta”. Było to zaskoczenie, jak pisał mi znajomy z Legnicy - nawet on nie spodziewał się ich koncertu!). A dodatkowo młode zespoły lubińskie zagrały kawałki Mikrofonów Kanionów podczas swoich występów!

Tu możecie zobaczyć jeden z kawałków właśnie z koncertu w Lubinie:


A tutaj teledysk z 1986 roku!!


Koncerty w Lubinie pod koniec sierpnia są organizowane z okazji wydarzeń z 1982 roku (tu jeden z artykułów na temat procesów lubińskich).

Etykiety: , , , , , , , , , ,

Królowa netu jest tylko jedna - Rania


Rania Al-Abdullah - jakbyśmy powiedzieli w Polsce - z domu al-Jasin, to kobieta niesamowita. Królowa Jordanii, muzułmanka, matka czworga dzieci, honorowy pułkownik jordańskich sił zbrojnych, zapalona działaczka na rzecz poprawy życia kobiet na Bliskim Wschodzie, propagatorka edukacji, jedna z najpiękniejszych kobiet na świecie (chyba nie ma co do tego wątpliwości:-) oraz blogerka i internautka.

Temat królowej Ranii i jej aktywności w sieci pojawił się w dyskusji na 5Władzy z dwóch powodów. O pierwszym będzie w PS, a drugi sprowokował Łukasz, który zwrócił uwagę na oficjalny kanał Ranii w serwisie YouTube. Jest aktualizowany nie tylko bardzo często, ale jego zawartość zdecydowanie odbiega od standardowych celebryckich kanałów. Aktywność Ranii dotyczyła wypowiedzi na temat sytuacji kobiet na Bliskim Wschodzie oraz walki ze stereotypami panującymi w Europie Zachodniej na temat ich życia. Rania nie uciekając od problemów stara się jednocześnie pokazać specyfikę życia kobiet, ich tradycję, potrzeby oraz możliwości rozwoju.
W ubiegłym roku, szczególną uwagę zwróciła akcja Ranii, kiedy to w krótkim viralu zwróciła się z prośbą o przesyłanie na jej adres stereotypów na temat muzułmanów, z którymi ona osobiście się zmierzy i ustosunkuje.
Jak widać lekcję dotyczącą działań w ramach buzz marketing Rania odrobiła doskonale.



Królowa ma również swoją oficjalną stronę (zamieszcza też posty), profil na Facebook oraz jest mistrzynią Twittera, gdzie można za Ranią codziennie podążać. Jak na tym tle wypadają europejskie królowe i księżniczki? Słabo. Zarówno pod względem ogarnięcia internetu jak i stylu:-). Ale być może to dlatego, że w naszych warunkach nie bardzo wiadomo co monarchia ma robić.

W każdym bądź razie warto czasem z ciekawości zaglądnąć na którąś ze stron Ranii.

Ps. pretekstem do spojrzenia na jordańską specyfikę jest to, że nasza PR/marketingowa część 5Władzy znalazła się właśnie w ostatnim etapie postępowania konkursowego jordańskiego ministerstwa pracy (w ramach uczestnictwa w złożonym konsorcjum) na rzecz Awareness Campaign to Raise the Image of Employment-Technical and Vocational Education and Training.

Etykiety: , ,

28.9.09

Czy polska klasa polityczna opowie się za kastracją Romana Polańskiego?

Takie pytanie stawia bloger o nicku menda w Salonie24.pl. I jest to pytanie jak najbardziej zasadne.

Nie dalej jak w piątek Sejm przegłosował zmiany w Kodeksie Karnym, które zakładają, że:
W przypadku gwałtu na osobie poniżej 15. roku życia lub osobie najbliższej, umieszczenie w zakładzie zamkniętym lub skierowanie na chemiczną kastrację ma być obligatoryjne.
(Cytat stąd).

Tę nowelizację publicznie zachwalał minister sprawiedliwości.

Minęło parę dni. Szwajcarska policja zatrzymała Romana Polańskiego. Za gwałt na trzynastolatce.

Ja wiem, że to było wiele lat temu. I że ówczesna ofiara - dziś dojrzała kobieta - publicznie przebaczyła Polańskiemu. I że ich - hmmm... - spotkanie sprzed lat można rozmaicie interpretować. I że reżyser może być ułaskawiony. I że to, że tamto.

Rozumiem jednak, że w świetle najnowszych zmian w polskim Kodeksie Karnym Roman Polański mógłby być poważnym kandydatem do chemicznej kastracji. A polscy posłowie (oprócz jednego, który głosował przeciw) - w tym premier, minister sprawiedliwości i przywódcy opozycji - potrafią publicznie przyznać: tak, Polański powinien być wykastrowany, jeśli zostałby uznany winnym zarzucanego mu czynu.

Trudno o lepszy test na wiarygodność posłów na Sejm.

P.S.: Komentując powyższy tekst, Raszty słusznie sugeruje, że w polskim kodeksie karnym jest furtka, która przemawiałaby na korzyść Polańskiego, gdyby był on sądzony za swój czyn w Polsce. Dlatego lekko osłabiłem wymowę końcówki wpisu - zamiast jednoznacznego stwierdzenia "Polański jest najpoważniejszym obecnie kandydatem do chemicznej kastracji" przyjmuję bardziej "lajtowe" sformułowanie "Polański mógłby być poważnym kandydatem..." itd.

24.9.09

W Polsce właśnie wybuchła wojna o nowe pojmowanie praw autorskich

"Złodziej", "bolszewickie pomysły" - takie inwektywy usłyszał podobno pod swoim adresem Jarosław Lipszyc, propagator wolnych licencji i swobodnego dostępu do tzw. dóbr kultury, prezes Fundacji Nowoczesna Polska. Te sympatyczne określenia nie padły pod jego adresem w jakiejś spelunie. Ani podczas meczu piłkarskiego. Ani w ciemnym parku.

Lipszyc usłyszał je na trwającym właśnie w Krakowie Kongresie Kultury Polskiej. Od przedstawicieli szeroko pojętego świata tzw. kultury.

Jako pierwszy napisał o tym Edwin Bendyk z "Polityki", publicysta, apostoł nowej cywilizacji, który tak m.in. opisuje pierwszy dzień Kongresu:
Ciekawe jest zarówno to co się mówi podczas wystąpień plenarnych, to o czym się dyskutuje podczas seminariów specjalistycznych ale najciekawsze jest to, co się mówi w kuluarach i czego się nie mówi. A nie mówi się wielu rzeczy, bo w programie zabrakło miejsca dla wielu przejawów żywej kultury, która nie zmieściła się w horyzoncie postrzegania komitetu programowego kierowanego przez prof. Piotra Sztompkę. Nie ma niemal nic o organizacjach społecznych i nowych formach kultury dziejącej się poza oficjalnym obiegiem. Tematy kluczowe, jak kwestia praw autorskich zostały opanowane przez kartel organizacji zbiorowego zarządzania. Biedny Jarek Lipszyc, który miał wprowadzenie do dyskusji w panelu o prawach został rozjechany, a jego egzekucja przypominała "ustawkę", jakby wszystko było z góry zaplanowane.
Ten wątek podjął w blogu Piotr "VaGla" Waglowski, najbardziej znany polski spec od prawnych aspektów działania internetu. W jego wpisie znajdziemy zapis wideo z kongresowego wystąpienia Lipszyca oraz pakiet stosownych linków. "VaGla" dodaje:
Jarosław Lipszyc "wrzuca" właśnie do internetu kolejne nagrania, więc - być może - będzie można zobaczyć również akt egzekucji, który ponoć następował etapami (w kolejnych wystąpieniach osób komentujących wstęp padło ponoć zarówno "złodziej", jak i "bolszewik")...
Tak oto do Polski dotarła wojna, która trwa już na dobre na Zachodzie. Po jednej stronie barykady jest świat internetu, w którym normą jest swobodna wymiana i remiksowanie "dóbr kultury". Po drugiej stronie są właściciele i zarządcy praw autorskich. Kolejne bitwy tej wojny prowadzone są o serwisy P2P (na czele ze słynnym The Pirate Bay), o utwory zamieszczane w takich miejscach jak YouTube, tudzież np. o projekt Google Books. Arenami bojów są m.in. sądy i parlamenty. Wśród uczestników sporu znajdziemy władze Francji i Komisję Europejską.

Atak na Jarosława Lipszyca oznacza, że po raz kolejny duże instytucje kultury udają, że nie dostrzegają rewolucyjnych zmian, jakie zaszły w - że tak powiem - formach zaangażowania zwykłych ludzi w tworzenie i odbiór sztuki. Ale też np. w formach przekazu treści przez media. Ministerstwo kultury w zasadzie nie zauważyło internetu nie tylko w swoim projekcie ustawy medialnej, ale też podczas niedawnej debaty o przyszłości mediów - co odnotował Dominik Kaznowski.

Zdecydowanie popieram liberalizację reżimu praw autorskich. Zdecydowanie opowiadam się za taką definicją mediów publicznych, która na pierwszym miejscu uwzględni internet - i to w jego interaktywnej formule.

Atak na Lipszyca (którego - żeby było jasne - w ogóle nie znam) traktuję jako casus belli. Powalczmy więc - jak kto może. Punktem dojścia są zmiany w polskim prawie.

23.9.09

Śledztwo ws. skandalu na festiwalu teatralnym umorzone!

Skandal wybuchł w kwietniu podczas festiwalu zorganizowanego we Wrocławiu z okazji wręczenia Europejskiej Nagrody Teatralnej. Część widzów zbulwersowały przedstawienia reżyserowane przez hiszpańskiego artystę Rodrigo Garcię.

Podczas spektaklu "Wypadki: zabić żeby zjeść" zabił homara, ugotował go i zjadł. "Aktor podwiesił na lince, na środku sceny żywego homara, do grzbietu przymocował mu czuły mikrofon dzięki czemu wszyscy słyszeliśmy bicie serca zwierzęcia. Słyszeliśmy jak przyśpiesza, jak słabnie, jak homar się boi! Kiedy aktor bez słów zaczął wbijać szpikulec w żywego homara nie wytrzymałam, wyszłam" - tak opisywała to wówczas zbulwersowana Elżbieta Osowicz z Radia Wrocław (całą jej opowieść czytajcie tutaj). Dziennikarka postanowiła złożyć zawiadomienie o przestępstwie. Tutaj możecie zobaczyć podobne przedstawienie tego "artysty".

Tymczasem nie był to jedyny incydent. Dzień później podczas innego spektaklu "Zasypcie moimi popiołami Myszkę Miki" aktor wrzucał do akwarium chomiki, przywiązywał też linkami do aktorów żabki afrykańskie. To przedstawienie zostało przerwane przez Straż dla Zwierząt. Działacze tej organizacji także złożyli zawiadomienie o przestępstwie (szczegóły tutaj).

Na pięć miesięcy wokół tego śledztwa zapadła cisza. Rzecznik prokuratury Małgorzata Klaus - na pytania o jego przebieg odpowiadała: "toczy się". Dziś już wiemy - śledztwo zostało umorzone. Teraz autorzy zawiadomień o przestępstwie mają siedem dni na odwołanie się o decyzji o umorzeniu śledztwa.

W uzasadnieniu decyzji znajdujemy idiotyczne opinie Głównego Lekarza Weterynarii oraz biegłego z Uniwersytetu Przyrodniczego, którego nazwisko nie zostaje opublikowane.

Główny Lekarz Weterynarii pisze: "warunki przedstawienia nie zagrażały życiu, zdrowiu i nie powodowały cierpień zwierząt".Nie wiem czy ten człowiek nadaje się na takie stanowisko. Moim zdaniem powinien zostać natychmiast zdymisjonowany skoro nie widzi problemu.

Garcia Rodrigo w śledztwie zeznał, że sposób w jaki na scenie zabijał, a następnie gotował i zjadał homara jest identyczny z tym jak to się robi w restauracjach. Dodał, że żaby były delikatnie przywiązywane do aktorów, a chomiki przebywały w wodzie nie więcej niż 10 sekund.

Z kolei biegły stwierdził, że nie doszło do znęcania się nad homarem bo jego układ nerwowy znacznie różni się i stoi na niższym etapie ewolucyjnym niż podobne układy u ssaków. Nie był więc - czytamy dalej - w stanie odczuwać bólu w taki sposób jak inne, wyżej stojące, zwierzęta. Jego zdaniem homara zabito w sposób humanitarny, przypomina, że w restauracjach homary są wrzucane do gotującej się wody. Z dalszej opinii biegłego wynika, że chomiki co prawda były poddane stresowi, jednak na krótki czas, a sposób obchodzenia się z nimi nie miał charakteru znęcania się. Jego zdaniem chomiki potrafią pływać, w wodzie utrzymują się około 30 minut. Zdaniem biegłego artyści nie znęcali się także nad żabkami.
Prokuratura uznała więc, że homara uśmiercono w sposób prawidłowy, podobny do sposobu uśmiercania zwierząt gospodarskich, a także wręcz bardziej humanitarny niż niekiedy robi się to dla potrzeb kulinarnych. Podobnie w przypadku chomików i żab prokuratura nie dopatrzyła się elementów znęcania nad zwierzętami.

W tym roku do wrocławskich prokuratur trafiło 26 zawiadomień o znęcaniu się nad zwierzętami (psami, kotami, ale także nad gołębiami, łabędziem, dzikiem czy szczurem domowym). 6 postępowań dalej trwa, 19 umorzono (w tym 7 z powodu niewykrycia sprawców), a w jednym (!!!) przypadku sprawa trafiła do sądu. Oskarżony mężczyzna został skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata.

Sędzia Marek Poteralski mówi, że sprawy znęcania się nad zwierzętami to jednostkowe przypadki. Za ubiegły rok znalazł w sądzie na Śródmieściu trzy wyroki skazujące na karę więzienia w zawieszeniu.

Patrycja Starosta, Straż dla Zwierząt
: "Policja z nami coraz częściej współpracuje, często z nami interweniuje, ale później sprawy są umarzane. Myślę, że sędziowie nie do końca nam ufają. Nie jestem więc zdziwiona umorzeniem sprawy homarów...Ludzie nie bardzo rozumieją, że znęcanie się nad zwierzętami jest pierwszym krokiem do znęcania się nad ludźmi".

Mojego materiału na ten temat możecie posłuchać na stronie Radia Wrocław.

O sprawach zwierząt pisałem na 5 Władzy kilka razy.
O wyrzuceniu prosiaka na tor żużlowy przed meczem Atlasu Wrocław z Unią Leszno czytaj tutaj i tutaj.
O niedźwiedziu brunatnym Mago czytaj tutaj i tutaj.
O karach za znęcanie się nad zwierzętami czytaj tutaj i tutaj.
O eksperymentach na zwierzętach czytaj tutaj.

I pozostaje tylko znowu zacytować jeden z utworów Włochatego: "strzeż się kopniaka, kija kamienia, kół samochodów..."


Etykiety: , , , , , , ,

Weronika Marczuk-Pazura i CBA. Kolejna upadła gwiazda TV?


Wydawało się, że Weronika Marczuk-Pazura ma posągowy wizerunek, na który składały się tak istotne wydarzenia jak:
- sympatia "opinii medialnej" po odejściu męża czyli Cezarego Pazury (obecnie związanego z Edytą Zając - dopiero raczkującą jeśli chodzi lans przyszłą gwiazdą programów TV)
- sympatia widowni TVN Style, gdzie Weronika wydawała się szalenie subtelna przy dominującej program Paulinie Młynarskiej (jak donosiły serwisy plotkarskie, Weronika odeszła z programu "Miasto kobiet" przez charakter Pauliny:-)
- sympatia widowni i "opinii medialnej" za udział w składzie jury zdaje się popularnego show "You Can Dance" (emisja w TVN)
- sympatia "redaktorów magazynów kolorowych" za stonowane eleganckie sesje zdjęciowe, zawsze dobrze dobrane kiecki oraz niechęć do niesmacznego szokowania.

Jednym słowem wszystko super.

Tyle, że w tym tygodniu wydarzył się incydent, który jednak wpłynie w sposób zasadniczy na wizerunek Weroniki.
Dziś funkcjonariusze CBA zatrzymali prezenterkę na gorącym uczynku: miała przyjmować łapówkę za pomoc w wpłynięciu na proces zakupu Wydawnictw Naukowo Technicznych, które ma objąć prywatyzacja. Skąd w tym wszystkim Weronika? Jeszcze nie wiadomo poza tym, że nie przyznaje się podobno do wizy. Ale przy okazji okazało się, że jurorka YCD rozpoczęła niedawno działalność biznesową i została prezesem WSEInfoEngine SA (spółki zależnej warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych).

Innym (niemiłym) wydarzeniem w życiu Weroniki jest zapewne okładka aktualnie reklamowanego Wprost Light - gdzie kobietę pokazano na tle byłego męża i jego nowej żony z sugestią wzajemnej nienawiści.
Jak widać, łaska medialna na pstrym koniu jeździ, a wizerunek jednak zając: uciec może. Inna sprawa: po aferze towarzysko-biznesowej w której brał udział Tomasz Kammel i Katarzyna Niezgoda, to szykuje się "nam" kolejna upadła gwiazda.

22.9.09

Dutkiewicz kontra rowerzyści

Niektórzy pytają się: po cholerę tyle piszesz o Rafale Dutkiewiczu, po co się przyczepiłeś? Ale jak tu nie pisać, kiedy ostatnio tyle dzieje się we Wrocławiu wokół jego osoby...

Dzisiaj Europejski Dzień Bez Samochodu. Miało być miło i przyjemnie, a prezydent Rafał Dutkiewicz miał wybrać się na przejażdżkę z rowerzystami, którzy chcieli mu pokazać jak ciężko się jeździ po Wrocławiu. Dbający o public relations prezydenta ludzie zapewne ucieszyli się, że znowu będzie można zobaczyć prezydenta, który jak normalny człowiek rusza na rowerze w Dzień Bez Samochodu (ciekawe czym przyjechał do pracy).

Nie wiem czy Inicjatywa Rowerowa od początku planowała podstęp czy też działanie jej działaczy było spontaniczne. Kiedy prezydent ubrany przepisowo w kask pojawił się z rowerem przed ratuszem i zamierzał ruszyć ktoś nagle zaoponował: panie prezydencie, ale tu nie można. W rynku jest zakaz! Taka uwaga i szereg innych pytań dotyczących skandalicznego stanu ścieżek rowerowych w mieście (pewnie Rafał Dutkiewicz uznał je za złośliwe, trudne i niegodne uczciwego człowieka) bardzo go zirytowały i dlatego najpierw z rowerzystami, a później już samotnie ruszył w swoją stronę. Wypowiedzi rowerzystów i prezydenta możecie posłuchać na portalu Radia Wrocław.

A szkoda, bo mógł wyjść z niego dużego formatu polityk, mógł odpowiedzieć na trudne pytania i obiecać poprawę. Nie zrobił tego. Wolał obrazić się i ruszyć w trasę samotnie. A może powinien się cieszyć? Bo co by się stało jakby prezydenta na monitoringu przyuważyli strażnicy miejscy? I postanowili ukarać za złamanie zakazu jazdy w rynku na rowerach...

Nasze artykuły o Rafale Dutkiewiczu możecie przeczytać tutaj.

p/s zdjęcia: Katarzyna Górowicz (Radio Wrocław)

Etykiety: , , , , ,

17.9.09

Paweł Kukiz o 17 września

Paweł Kukiz u wielu wzbudza kontrowersje. Jedno wiadomo na pewno. Kiedy chce wali prosto z mostu. Dzisiaj z okazji rocznicy agresji ZSRR na Polskę w sieci pojawiła się jego piosenka "17 września". Utwór poświęcony jest ofiarom zbrodni katyńskiej.



A oto tekst tego utworu:
„17 września”
Kurica – nie ptica
Polsza – nie zagranica
Więc polej wódki, Grisza
Bo zaraz oddasz strzał
W tył głowy
Potem do dołu
Ciało na ciało się zrzuci
Sasza ugnieść je musi
A spychacz zepsuł się nam
Więc polej, Grisza,
Tak z duszy
Dla Saszy, bo spychacz nie ruszy
Ile ich jeszcze zostało
A naszym chce się już spać
Raboty oczeń mnoga
Starszyna chodzi zły (...)
A nam wciąż nowych dowożą
Nie dają wytchnienia nam
Eeee, Grisza, co jest z tobą
Czyżby ci było ich żal?
Kurica – nie ptica
To tylko polski pan
Niech Wasia wapnem sypnie
Na ten ostatni stos
A wapno pamięć rozpuści
Sumienie prześpi się w nas
A potem, by nie bolało,
Posadzi się tu las
I prawda nie wyjdzie na jaw
A Stalin odznaczy nas
Tylu ich jeszcze zostało
A spychacz zepsuł się nam
Tam na dole się jacyś ruszają
Wypijmy, Grisza, do dna

Na stronie Powiernictwa Polskiego Paweł Kukiz tłumaczy dlaczego zdecydował się na nagranie takiej piosenki:
"Nie mogłem dalej słuchać tych bredni! „…Polskie obozy koncentracyjne, Polska rozpętała II Wojnę Światową, „Katyń” to nie było ludobójstwo, Polacy wypędzili Niemców i teraz muszą za to zapłacić……” NA BOGA ! Pół biedy, gdy brednie o „wypędzeniu” wypowiada Erica Steinbach, ale żeby tak wielka partia, jaką jest CDU, miała czelność żądać potępienia „wypędzeń”? To już coś więcej niż przesada! Postanowiłem więc, że moje najnowsze piosenki będą właśnie wyrazem osobistego sprzeciwu przeciwko zniekształcaniu podstawowych historycznych faktów!".

Paweł Kukiz nie pierwszy raz nagrywa politycznie zaangażowane piosenki (kiedyś robił to w sposób mistrzowski Kazik Staszewski). Najbardziej radykalny i kontrowersyjny był chyba "Virus SLD". Oto fragment tekstu:

"Jak ja was kurwy nienawidzę
I jak ja wami kurwy gardzę
Jak ja się za was kurwy wstydzę
Gdy za granicę czasem zajrzę
Jak ja się wami kurwy brzydzę
Jak ja was dobrze kurwy znam
Jak ja się bardzo ludziom dziwię
Którzy wybrali taki chłam (...)"


Paweł Kukiz śpiewał niedawno także o Erice Stainbach:


Kilkanaście lat temu Kukiz śpiewał też o ZChN:


Ale artysta wdawał się także w polemiki. Atakował Zbigniewa Ziobrę za spadek liczby przeszczepów (pisałem o tym tutaj). Szkoda, że artystów, którzy mają swoje zdanie na temat tego co się dzieje w kraju jest tak niewielu. A właściwie nie ma ich wcale, łatwiej wszak jest wystąpić na festynie czy imprezie partii politycznej i zarobić kilkadziesiąt tysięcy złotych...

Na zaangażowane teksty możemy liczyć niemal tylko w przypadku kapel punkowych. Pisałem niedawno o Włochatym czy brytyjskiej kapelce Conflict (czytaj tutaj).

Etykiety: , , , , , , , , , , , ,

Czas na politykę współpracy z Rosją

Rusofobia to coś więcej, niż przypadłość polskiej polityki. Ona tkwi głęboko w podświadomości wielu z nas. Ja też któregoś dnia musiałem sam sobie wyznać: - Tak, jestem rusofobem.

Carska Rosja, a potem ZSRR jako diabeł, opresor, ciemiężca jest elementem historii mojej rodziny. Była też centralnym punktem mojego wczesnego, nastoletniego doświadczenia politycznego - pod koniec lat 80. byłem wśród tych, którzy marzyli o zakończeniu "sowieckiej okupacji". Nie czarujmy się: cała późniejsza integracja Polski z Zachodem, wejście do NATO i UE było jedną wielką - słuszną i zrozumiałą - ucieczką od Moskwy.

Rusofobia jako jedna z naczelnych zasad polskiej polityki miała (być może) sens w sytuacji narastającego napięcia pomiędzy Zachodem (zwłaszcza USA) a Rosją. Polska mogła drażnić Moskwę czując wsparcie Stanów Zjednoczonych. Mogła pozwolić sobie na wojownicze gesty w rodzaju otwartego poparcia dla skonfliktowanych z Rosją władz Gruzji i na bardziej subtelne działania w rodzaju przeforsowania programu Partnerstwa Wschodniego w UE.

To nie mogło wiecznie trwać. Amerykanie dogadują się z Rosją w sprawie Azji, która dla obu mocarstw jest kluczowa, a dla Waszyngtonu z pewnością ważniejsza niż nasza część świata. Dlatego w lipcu pisałem, że Europa Środkowa powinna przestać myśleć o sobie w kategoriach klienta USA i "wymyślić się na nowo", zakładając, że zmieni się jej otoczenie geopolityczne. Są dobre wzorce:
... Czarnogóra, która jest turystycznym kurortem Rosji, wybrzeżem morskim Serbii - na złość której ogłosiła niepodległość - a zarazem jednostronnie wprowadziła u siebie euro, jest otwarta na turystów i inwestorów z zewsząd i chce wstąpić do UE i NATO.

... Niemcy, które mają i amerykańskie bazy wojskowe, i świetne kontakty gospodarcze z Rosją.
Myślę, że właśnie nadszedł na to czas. Już wiemy, że Amerykanie nie dadzą nam Tarczy Antyrakietowej. Owszem, w zasadzie wiedzieliśmy to od dawna, być może odkąd Barack Obama jest prezydentem USA. Ale nasza klasa polityczna chyba wciąż się łudziła, że Tarczę uda się uzyskać.

W dodatku wiadomość o decyzji Waszyngtonu w sprawie Tarczy nadeszła w wyjątkowo fatalnym momencie: 17 września, w 60. rocznicę napaści ZSRR na Polskę, w szczycie naszego sporu z Rosją o interpretację najnowszej historii.

Przypomnę, że nie podpisaliśmy Traktatu Lizbońskiego, co nie wzmacnia naszej pozycji w UE.

Wyobraźmy sobie zatem taki oto scenariusz: Amerykanie przestają interesować się Europą Środkową - ich uwaga skupia się na Azji (tak zresztą jest już dziś; dobitnie pokazały to obchody rocznicy wybuchu II wojny światowej). Upada Traktat Lizboński (grają na to brytyjscy konserwatyści) i UE pozostaje zlepkiem państw, które prowadzą samodzielną politykę zagraniczną. Niemcy współpracują sobie w najlepsze z Rosją, co zresztą nie jest niczym nagannym, dziwnym, ani wstrząsającym. Polska powoli ugina się pod ciężarem ogromnego deficytu budżetowego. Mniejsze kraje Europy Środkowej zżera kryzys gospodarczy.

Pytanie: co w tej sytuacji robi Rosja? Stoi z boku i biernie przygląda się rozwojowi wypadków? Czy też - przeciwnie - powoli umacnia swoją obecność w Europie Środkowej? W jaki sposób?

Ten scenariusz staje się całkiem prawdopodobny. Dlatego polityka antyrosyjska nie ma żadnego sensu. Musimy założyć, że Europa Środkowa znów będzie czymś w rodzaju płynnego pogranicza między Niemcami a Rosją. I że żadne "dalekie mocarstwo" nie zainteresuje się naszym losem. Gdy piszę te słowa, mam wrażenie, że cofam się w czasie - taką sytuację Polska wielokrotnie przerabiała, zbyt często upatrując nadziei w interwencjach państw "odległych", zbyt rzadko szukając porozumienia z potężnymi sąsiadami.

Nie mitologizujmy Rosji. Ona też ma swoje problemy. Boleśnie odczuwa skutki kryzysu. Szuka nowych dróg przesyłu swojego gazu na Zachód (bo pod tym względem jest uzależniona od Ukrainy). Chce modernizować własną energetykę, czego nie zrobi o własnych siłach.

Mam pełną świadomość, że gaz i ropa to dzisiejsze czołgi Moskwy. Dlatego dealujmy z Rosjanami w sposób rozsądny, zarazem wzmacniając spójność energetyczną UE (co proponuje Jerzy Buzek jako nowy szef Parlamentu Europejskiego) i wspierając de facto antyrosyjskie inwestycje jak budowa gazociągu Nabucco.

Propozycja Moskwy, by postawić wspólną elektrownię atomową w obwodzie kaliningradzkim jest warta rozważenia. Ale nie w sposób polityczny/rusofobiczny - jako klin wbijany między Polskę a Litwę - a jako pomysł biznesowy, który należy przeanalizować od strony finansowej i ekologicznej.

Warto wreszcie pomyśleć o Rosji w kategoriach wielkiego rynku - jak proponuje portal Rosja.biz.pl.

Te wszystkie pomysły nie oznaczają osłabienia więzi Polski z Zachodem. Przeciwnie - w tym samym czasie warto wzmacniać Unię Europejską i utrzymywać jak najlepsze relacje z USA. Wciąż za przykład daję Niemcy: mają bazy amerykańskie, walczą u boku Amerykanów w Afganistanie, a jednocześnie robią gigantyczne interesy z Moskwą.

Nie ma to też nic wspólnego z kwestiami historycznymi. Bijmy się o prawdę, prowadźmy swoją własną politykę historyczną, ale nie łączmy tego z biznesem, czy geopolityką.

Pytanie: co z innymi krajami naszego regionu? Co z Ukrainą?

(O relacjach polsko-rosyjskich rozmawiałem niedawno dwukrotnie na antenie Radia Wrocław. Za pierwszym razem - z Andrzejem Krajewskim i Wojciechem Kazaneckim. Za drugim razem - z Pawłem Rybickim, czyli blogerem Rybitzky'm).

15.9.09

Mój pomysł na uchwałę w sprawie Katynia

Przyznaję, że z obrzydzeniem obserwuję to co się dzieje ws. uchwały upamiętniającej rocznicę zbrodni katyńskiej. Uważam, że to kolejny przykład kompletnego upadku obyczajów naszej "klasy" politycznej. I namawiam dziennikarzy do bojkotu!

To chyba jedyne wyjście. Koniec przepychanek, koniec pyskówek w mediach. Zbojkotujmy (my dziennikarze) wszystkie informacje, wystąpienia czy konferencje polityków na ten temat. Nie zapraszajmy do dyskusji, nie poruszajmy tej sprawy. Niech się sami kopią i kompromitują. Nie mówmy, nie pokazujmy, nie piszmy. Może to da im coś do myślenia? Może nabiorą pokory i w zaciszu gabinetów ustalą godną pamięci ofiar uchwałę. Choć zapewne zabici przewracają się w grobach lub patrzą z niebios z zażenowaniem i mówią: "Dajcie nam spokój".

I jeszcze jeden przykład kompletnego upadku. Zlekceważenie wczoraj przez "działaczy" siatkarskich zaproszenie prezydenta RP na spotkanie (ktokolwiek by nim nie był) było skandaliczne. Jak zwykle tzw. działacze starają się wybić na sukcesie sportowców....

Etykiety:

Autor pierwszej polskiej książki o demokracji uczestniczącej poważnie chory. Pomóż!

Politycznie Rafał Górski związany jest ze środowiskiem krakowskich anarchistów. Wcześniej działał w KPN. Merytorycznie jest propagatorem modelu tzw. demokracji uczestniczącej, czyli (mówiąc niezbyt ściśle) bezpośredniej, który w ostatnich latach zyskuje popularność na świecie (czemu zapewne sprzyja fenomen Web 2.0).

Górski napisał bodaj pierwszą i jedyną jak dotąd polską książkę na ten temat - "Bez państwa. Demokracja uczestnicząca w działaniu". Ukazała się w 2007 r. Polecam ją każdemu, kto interesuje się tematyką Gov 2.0 i przyszłością demokracji.

W lipcu zaprosiłem Rafała do Wrocławia. Był gościem Blogoskopu Radia Wrocław (posłuchaj naszej rozmowy). I wziął udział w debatach zorganizowanych w Hali Ludowej/Stulecia pod szyldem Habeas Lounge.

Wrocław, lipiec 2009. Jedna z debat z cyklu Habeas Lounge. Rafał Górski drugi od prawej (Fot. Anna Radłowska)

Niestety, od kilku lat Rafał zmaga się z chorobą nowotworową. Ostatnio znów go zaatakowała. Trwa zbiórka pieniędzy na leczenie Rafała. Liczy się każda złotówka. Oto numer konta (przeklejam za Indymedia):

PKO BP
57 1020 2906 0000 1002 0138 1219
Jakub Rudnicki
ul. Komorowskiego 8/5
30 - 106 Kraków
Z dopiskiem "pomoc dla Rafała"

Dodam, że idea, którą propaguje Rafał Górski rozkwita właśnie wśród polskich urbanistów. W tym tygodniu w Gdańsku będzie dwudniowa konferencja "Partycypacja społeczna w planowaniu przestrzennym". We Wrocławiu trwają międzynarodowe warsztaty "Gardens of Art", podczas których studenci próbują "wymyślić na nowo" ul. Szewską w dialogu z jej mieszkańcami. A na niedawnym krajowym zjeździe Towarzystwa Urbanistów Polskich w Poznaniu ideę planowania uczestniczącego poparł publicznie wiceminister infrastruktury Olgierd Dziekoński.

W tym kontekście uważam, że Rafał Górski jest już klasykiem, trendsetterem.

12.9.09

Katyń

Ciekawe czy Stefan Niesiołowski ogląda teraz Katyń Andrzeja Wajdy (tutaj moja recenzja filmu)? Jakie ma samopoczucie?

p/s niedziela: po obejrzeniu "Kawy na ławę" widać, że samopoczucie kiepskie, oj kiepskie...

Etykiety: , ,

Gabriele D'Annunzio - 12/09/1919 marsz na Fiume. 90 lat komplikacji politycznych

Dokładnie 12 września 1919 roku, dziewięćdziesiąt lat temu, Gabriele D'Annunzio wraz z popierającymi go oddziałami zajął miasto Fiume (obecnie Rijeka/Chorwacja). Bez oficjalnego poparcia włoskiego rządu, po wycofaniu się sprzymierzonych oddziałów brytyjsko-francusko-amerykańskich została proklamowana Regencja Carnaro. Dziwaczny twór/eksperyment wokół którego ciągle trwają spory.



Po zakończeniu pierwszej wojny światowej kwestia Fiume stała się jednym z ważniejszych punktów spornych na arenie międzynarodowej. Oficjalnie był to konflikt dotyczący Włoch i Serbii, ale tak naprawdę sprawa Fiume stanowiła próbę sił państw, które kształtowały powojenny porządek. Rzecz szła o to, kto będzie liderem (podobnym przykładem jest casus Gdańska i jego status wolnego miasta - identyczny został nadany Fiume w 1920 r.).
Wkroczenie D'Annunzio i jego Arditi wywołało spore zamieszanie, a pisarza okrzyknięto największym światowym awanturnikiem. Co ciekawe, ten włoski dramaturg i polityk, starający się o wsparcie (przy marszu na Fiume) Benito Mussoliniego został nazwany przez Lenina jedynym prawdziwym rewolucjonistą we Włoszech. Akcja z Fiume została przyjęta jako działanie sił politycznych związanych z reakcją i o sympatiach profaszystowskich (zaznaczmy tylko, że w tym czasie kwestia polaryzacji i nazewnictwa sceny politycznej we Włoszech, ale nie tylko tam, nie była jeszcze tak klarowna jak można to widzieć z perspektywy czasu). Z całą pewnością marsz na Fiume był próbą generalną powtórzonego później przez Mussoliniego marszu na Rzym, a co za tym idzie umocnienia się faszyzmu na arenie polityki europejskiej.
Wróćmy do D'Annunzio - do którego tak chętnie przyznają się faszyści co i anarcho-syndykaliści.

We Włoszech D'Annunzio ma status wieszcza. W swej epoce był gwiazdą. Dandysem, kobieciarzem, szalenie popularnym pisarzem. Styl Gabriele to rzecz nie do strawienia dla współczesnego czytelnika:-), ale jeśli chodzi o badanie form stylistycznych i estetykę języka to chapeau bas. Jednym słowem trzeba lubić żeby czytać. Szokował nie tylko stylem życia, ale również tematyką swoich książek: trójkąty miłosne, zdrady, mordy w imię własnego egoizmu, kazirodztwo oraz kult nadczłowieka jako jednostki swobodnie dysponującej swoim życiem oraz prawem. Z drugiej strony ten sam człowiek uchodził za wzorowego patriotę, odważnego uczestnika pierwszej wojny światowej i porywającego tłumy mówcę.
Jakość relacji jakie stały się udziałem D'Annunzio - zwłaszcza w kreowaniu wydarzeń społecznych, umiejętnego radzenia sobie z tłumem i dobrych - chciałoby się rzec - medialnych posunięć, sprawiało, że pisarz był liczącym się elementem sceny politycznej. Co ciekawe o D'Annunzio i jego socjalistycznym spojrzeniu na kwestie społeczne wyrażał się sam Antonio Gramsci.

Najciekawszym wydarzeniem w sprawie Fiume było powołanie do życia jednego z bardziej frapujących dokumentów dotyczących umowy społecznej i organizacji polityczno-prawnej państwa, chodzi o Carta del Carnaro napisaną wspólnie przez D'Annunzio i Alceste De Ambris, syndykalistę o anarchizujących poglądach. Konstytucja miała realizować radykalną demokrację, ograniczyć niewydolny parlamentaryzm, a pod względem organizacji systemowej wzięto w niej pod uwagę formy parlamentarne, prezydenckie oraz absolutyzm. Nie jest to miejsce dla omawiania Carta del Carnaro, ale warto zajrzeć do tego dokumentu żeby przekonać się jak pewne rozwiązania i intuicyjne podejście do przyszłości polityki XX wieku weszły do kanonu współczesnego dyskursu dotyczącego ustroju państw. Osobną kategorią w tej wówczas bardzo awangardowej i nowoczesnej Konstytucji były rozwiązania dotyczące kultury. Interesujące jest to jak D'Annunzio i Ambris sporo przewidzieli jeśli chodzi o udział popkultury (wówczas nieznanej oczywista:-) w życiu społecznym.

Wyprawa na Fiume i działalność D'Annunzio oraz współpracujących z nim polityków to przykład na to jak przywiązanie do opozycji prawica/lewica bywa złudne. Niezależnie od oceny wydarzeń z 1919 roku oraz ich następstw, warto przeczytać Carta del Carnaro i oczywiście zobaczyć osobiście Rijekę, zwłaszcza pokonując trasę od strony Triestu. Ale to już zupełnie inna historia:-)

Etykiety: , , , ,

Ostatnie wydanie Dziennika

Tak to już ten dzień. Dziennik wychodzi po raz ostatni. W poniedziałek w kioskach pojawi się Dziennik Gazeta Prawna (czytaj o zgodzie UOKiK na fuzję).

Dziś rano szybko pobiegłem do kiosku bo byłem ciekawy ostatniego numeru. Szybko dlatego, że do mojego kiosku w centrum Wrocławia przychodzi zaledwie kilka egzemplarzy tej gazety i szybko znikają. Ale dziś po 9.00 były jeszcze dwa 8-). I głębokie rozczarowanie. Swoją pracę w tej gazecie podsumowuje, jak zwykle błyskotliwie, tylko Mazurek. Oczywiście Michał Kobosko, redaktor naczelny dziękuje i zaprasza. Ale to takie ple, ple.

W tym numerze też niestety nie za wiele jest ciekawych materiałów. Może nikomu już się nie chciało? Może szykują się na poniedziałek? Magazynu Europa nie ma już od kilku tygodni (ale z zapowiedzi wynika, że w przyszłą sobotę będzie reaktywacja tej wkładki). Dzisiaj na pewno warto przeczytać wywiad Mazurka z Oleksym, rozmowy z Zytą Gilowską (czytaj tutaj) i Małgorzatą Niezabitowską...

Dziennik musiał upaść, stawał się coraz bardziej miałki, coraz mniej wyrazisty. Czytelnicy chyba zaczęli się gubić dlaczego gazeta najpierw popierała PiS, potem PO, a teraz właściwie nie wiadomo kogo, ale Platformy na pewno już nie. Spadała też sprzedaż, nie pomogły liczne dodatki i rozdawanie sobotniego wydania w Almie. Dziennik zraził też do siebie bloggerów skandaliczną awanturą z Kataryną (czytaj tutaj i tutaj), opublikował stenogramy podsłuchów małżeństwa Kaczmarków (czytaj tutaj jak Gazeta Wyborcza potępiała za to konkurencję. Zresztą o walce obu gazet możecie poczytać z kolei tutaj), które później w tajemniczy sposób zniknęły z portalu Dziennika.

Ale też na pewno zapamiętam Dziennik za drobne sukcesy, jak chociażby "uwalenie" skandalicznej nominacji wrocławskiego prokuratora Leszka Pruskiego (czytaj tutaj).

Cóż. Na rynku pozostaje dwóch poważnych konkurentów: Gazeta Wyborcza i Rzeczpospolita. A szkoda bo miejsce na jeszcze jeden poważny, wyrazisty dziennik jest. Jest jednak pytanie czy w dobie kryzysu ktoś się zdecyduje na taki ruch?

Etykiety: , , , , , , , , , , , ,

10.9.09

Sąd Najwyższy: Braun musi przeprosić! Braun: nie przeproszę!

To był kwiecień 2007 roku. Grzegorz Braun uczestniczył w porannym programie publicystycznym Kontra z Leszkiem Budrewiczem w Polskim Radiu Wrocław. Pamiętam to jak dziś. Miałem wtedy dyżur dziennikowy...

Tuż przed 8.00, gdy program już się kończył Grzegorz Braun - wrocławski publicysta, reżyser i dokumentalista - rzucił do mikrofonu, że profesor Jan Miodek był w latach 80. "informatorem policji politycznej" i wybiegł ze studia. Zaskoczony Budrewicz i prowadzący program Filip Marczyński zamarli. Nikt nawet nie zdążył zadać Braunowi pytania. Nie udało się go też dogonić na radiowym korytarzu. W naszym newsroomie zawrzało. Wycięty dźwięk czekał na emisję w serwisie o 8.00. W czasie dziennika błyskawiczne ustalenia. Decyzja - nie puszczamy. Czekamy na komentarz Jana Miodka i komentarz szefa wrocławskiego IPN Włodzimierza Suleji. Ale po kilku, kilkunastu minutach dzwonią przedstawiciele wszystkich wrocławskich mediów. Pytają czy to prawda. Potwierdzamy. Zapada decyzja - publikujemy o 9.00. W tym czasie nasza reporterka Ewa Waplak już szuka profesora i nagrywa z nim poruszającą rozmowę. "Rewelacją" żyje już cała Polska.
Robi się jednak coraz większy "kwas". Grzegorz Braun nie chce ujawnić swojego źródła. Ostatecznie Polskie Radio Wrocław zawiesza z publicystą współpracę (czytaj tutaj). Trzeba pamiętać, że to były czasy kiedy sensacje lustracyjne niemal co tydzień wybuchały w różnych mediach.

Grzegorz Braun po kilkunastu dniach Łukaszowi Medekszy mówi: "Jestem posłańcem złej nowiny" (czytaj tutaj)!. Zaraz potem sprawa trafia do sądu (czytaj tutaj). Jesienią 2007 roku Grzegorz Braun nazwany "lustratorem numer 1 we Wrocławiu" (ujawniał też informacje o współpracy z SB Wojciecha Dzieduszyckiego i Henryka Tomaszewskiego) zostaje kandydatem UPR do Senatu (czytaj tutaj), jednak nie wystartował w wyborach z powodu błędów proceduralnych.

Rok po wypowiedzi o profesorze Miodku publicysta znowu oskarża. Tym razem we wrocławskim sądzie Lecha Wałęsę i Grzegorza Schetynę (więcej tutaj), później zresztą z byłym prezydentem spotyka się w sądzie. W lipcu 2008 roku Grzegorz Braun przegrywa proces z Janem Miodkiem (czytaj więcej tutaj), a w październiku tego samego roku wyrok się uprawomocnia (więcej tutaj). W tak zwanym międzyczasie Braun ma kolejne kłopoty - prokuratura oskarża go o poturbowanie policjanta podczas nacjonalistycznego wiecu we Wrocławiu (czytaj tutaj) - proces trwa do tej pory.

Dzisiaj Sąd Najwyższy zajął się kasacją Grzegorza Brauna. Została ona odrzucona. Jedyne co zmieniono to liczbę mediów, w których publicysta musi przeprosić Jana Miodka. Z długiej listy ostały się jedynie Radio Wrocław i Gazeta Wyborcza Wrocław. Zaraz po ogłoszeniu wyroku Grzegorz Braun ogłosił, że nie przeprosi. Czy Jan Miodek zdecyduje się na zamieszczenie przeprosin na koszt Brauna i komornicze dochodzenie zwrotu kosztów? Tego jeszcze nie wiemy.

I jeszcze jedno. Nawet jeżeli Grzegorz Braun miał rację ws. Jana Miodka (bo tego nie możemy wykluczyć) to i tak sposób w jaki poinformował o rzekomej współpracy naraziły go na utratę wiarygodności. Odmówił bowiem ujawnienia swojego źródła... A to zapewne musiało pochodzić ze ściśle tajnego zbioru dokumentów IPN...

p/s Łukasz znalazł w Youtubie zapis spotkania z Grzegorzem Braunem, w którym publicysta mówi gdzie znajdują się informacje o Janie Miodku. W pierwszej części nagrania temat językoznawcy rozpoczyna się po 6 minucie.



Etykiety: , , , , , , , , , , ,

9.9.09

Rafał Dutkiewicz rozpoczyna kampanię wyborczą!

Czeka nas wielomiesięczna kampania wyborcza Rafała Dutkiewicza. Prezydent Wrocławia wrócił z wakacji i zaczął się starać o reelekcję.

Pod koniec sierpnia pisałem o tym, że Wrocław staje się coraz bardziej prowincjonalny. Jednym z argumentów były skandaliczne plany magistratu ograniczenia komunikacji miejskiej (ujawniła to Gazeta Wyborcza Wrocław). Projekt skrytykowały wszystkie media, a przede wszystkim mieszkańcy (czytaj i słuchaj tutaj). Publicyści zaczęli spekulować, że jak Rafał Dutkiewicz wróci po urlopie to skarci podległych mu urzędników. I tak się oczywiście stało (czytaj i słuchaj tutaj). Prezydent stwierdził, że nie wiedział o tym pomyśle i zapowiedział, że w październiku wszystko wróci do normy.

Dzisiaj prezydent postanowił ogłosić mieszkańcom, że w budżecie "cudownie" znalazło się 45 milionów złotych oszczędności. Na co pójdą te pieniądze? Oczywiście na edukację (to zapewne efekt kompromitującego wywiadu w Gazecie Wyborczej Wrocław z Krzysztofem Czają, nowym dyrektorem wydziału edukacji UM - czytaj tutaj) i na... zwiększenie liczby połączeń komunikacji miejskiej!! Ale zaraz, zaraz. Liczba połączeń nie zostanie zwiększona, tylko przywrócona zapewne do tej sprzed wakacji. Po co więc mydlić oczy mieszkańcom??

I jeszcze jedna sprawa. Dla mnie najbardziej bombowa. Dzisiaj okazało się, że miastu jednak zależy na koszykarskim Śląsku. Zamierza kupić pamiątki po 17., krotnym mistrzu Polski. Pewnie. Trwają Mistrzostwa Europy w koszykówce, m.in. we Wrocławiu, media krytykują, że miasto nie wykorzystało szansy na promocje na tej imprezie (czytaj i słuchaj tutaj), zawody są źle przygotowane (nie ma m.in. dodatkowej komunikacji miejskiej w rejonie Hali Ludowej gdzie rozgrywane są mecze polskiej reprezentacji), a dodatkowo Gazeta Wyborcza Wrocław napisała, że pamiątki po Śląsku, które na licytację wystawił syndyk, mogą wpaść w przypadkowe ręce. Nic więc dziwnego, że magistrat ogłosił (wypytywany przez media), że chce kupić pamiątki. Jakoś wcześniej nie znalazł pieniędzy na reaktywację Śląska i kibice sami walczyli, niestety bezskutecznie, o zgłoszenie drużyny do rozgrywek w tym sezonie (pisałem o tym tutaj). Ale co się odwlecze to nie uciecze... Miasto będzie miało pamiątki i zapewne w przyszłym roku Rafał Dutkiewicz triumfalnie ogłosi, że magistrat pomoże w reaktywacji Śląska Wrocław. Co za "przebiegła" taktyka wyborcza, nieprawdaż? I zapewne część głosów fanów koszyków "kupi" tą decyzją...

Oczywiście podstawowym elementem w kampanii wyborczej Rafała Dutkiewicza będą przygotowania do Euro 2012. Coraz więcej inwestycji będzie się zbliżać ku końcowi i będzie się czym chwalić. Pytanie tylko co dalej? Co po roku 2012?

Poczytaj co Pat pisze o planach rozwoju Wrocławia.

Etykiety: , , , , , ,

Wrocław miasto źle-wirtualne?*

Zanim Wrocław pogrąży się w charakterystycznych dla kampanii wyborczej przepychankach i zapasach (gdzie połowa tematów będzie ogniskować się wokół jednej kwestii: kto jest w stanie zagrozić Rafałowi Dutkiewiczowi, a nikt nie będzie zastanawiał się nad planowaniem strategii rozwoju miasta - nie chodzi mi w tym wypadku o kolejny remont kawałka infrastruktury czy ceny biletów komunikacji publicznej), może należy zastanowić się nad powracającym zarzutem dotyczącym pogłębiającej się prowincjonalności miasta. Tu dla przykładu choćby teksty z 5W: Wrocław - miasto coraz bardziej prowincjonalne i drugi dotyczący decyzji wrocławskich włodarzy, czy dyskusje blogerów na serwisie dolnoslazacy.pl albo doniesienia Radia Wrocław.
A więc, co dalej moje miasto?

Prowincjonalności należy przeciwstawić pozytywny obraz, albo choćby receptę na rozwiązanie tego problemu (jeśli już tej prowincjonalności czepiamy się). Tyle, że w dyskusji o Wrocławiu nie ma takich wątków ani pomysłów (realnych). Podobnie jak w sprawie stadionu na EURO 2012 - niech się zbuduje, a co będzie się z nim działo, to pomyślimy później. Dlaczego tak się dzieje? Bo nie ma odpowiednich ludzi? Czy może dlatego, że w zasadzie na każdym polu dyskusji publicznej spotykają się ciągle ci sami ludzie i zaczyna brakować spojrzenia delikatnie mówiąc świeżego? Wszak jeśli przez rok pić wódkę w tym samym gronie, to prędzej czy później musi wyjść z tego bezwarunkowa przyjaźń albo nienawiść. To pierwsze wymaga przytakiwania, ale to drugie wykluczy wspólne biesiadowanie. Więc, każdy racjonalnie myślący człowiek wybierze "przyjaźń" :-).

Co jeszcze jest nie tak w moim mieście? Niestety większość projektów, które mają zapewnić Wrocławiowi "światową hegemonię" (proszę wybaczyć ciepłą ironię) albo nie znajdują odpowiedniego poparcia, albo po prostu nie są na tyle ciekawe aby konkurować z europejską czołówką. Osobną kategorią stają się pomysły błyskawice: mają swoje medialne pięć minut, po czym giną w czeluściach zapomnienia. Przykłady? Idea wykorzystania motywów z książek Marka Krajewskiego do aranżacji przestrzeni miasta. Najwyższy budynek biurowo-mieszkalny w Polsce w miejsce po wyburzonym Poltegorze. Wrocławskie Forum Festiwalowe i jeszcze parę innych. Aha, należałoby dodać kilka dorocznych dyskusji na tematy w stylu: dlaczego związane od lat z Wrocławiem imprezy nie są już tak fantastyczne jak niegdyś? (na szczęście nie dotyczy to wszystkich wydarzeń cyklicznych).

W ubiegłym miesiącu podobną rozmowę na temat Wrocławia przeprowadziłam w Walencji. W mieście odbywały się właśnie wyścigi Formuły 1 (które Walencja gości od 2008.) i była ogólnie fiesta, a nasi gospodarze zapewniali, że na ulicach jest i tak spokój bo są wakacje i wszyscy wyjechali :-). Co ciekawe Hiszpanie zauważyli, że Wrocław stoi przed podobnym dylematem jaki miała prawie dekadę temu Walencja (jeśli chodzi o rozwój i wyróżnienie się). Choć z lekkim dystansem należy potraktować to porównanie, może warto zobaczyć co zrobiono nad Morzem Śródziemnym aby poprawić sobie notowania.



Przede wszystkim architektura. Inwestycje związane z projektami Santiago Calatravy, zwłaszcza budowa Miasta Sztuki i Nauki. Gdyby Calatrava zaprojektował we Wrocławiu choć jeden wiadukt, to myślę, że nasi włodarze chwaliliby się taką inwestycją przez kolejne trzy dekady:-). I tu dziwi brak odpowiedniego lobbingu we Wrocławiu, bo gdyby spojrzeć na historię pracowni architektonicznych (zwłaszcza w okresie przedwojennym) to akurat to miasto zasługuje na ciekawą inwestycję budowlaną (zaznaczam ciekawą - nie standardowy moloch ze stali i szkła).




Zagospodarowanie rekreacyjne. Walencja zaskakuje wyschniętym korytem rzeki, w którym urządzono największy w mieście park i teren rekreacyjny (jest to przedsięwzięcie rozwijane dekadami, ale skutecznie). Rzeka - ogród.



Kompleks zoologiczny to Bio Park, czyli miejsce łączące tradycyjne myślenie z nowymi formami otwartych przestrzeni i przede wszystkim wykorzystujące internet do propagowania wiedzy dotyczącej ochrony zagrożonych gatunków zwierząt oraz organizowania społeczności.

Inicjatywy społeczne. Jeszcze kilka lat temu niewielkiej portowej dzielnicy Walencji groziła zagłada. Władze miasta chciały w tym miejscu postawić nowoczesne centrum. Mieszkańcy zorganizowali się i urządzili społeczną akcję mającą na celu ochronę tego skrawka metropolii. Z powodzeniem. Do dziś jest to świetny plener fotograficzny i rodzaj skansenu, w którym czas zatrzymał się w sposób pozytywny. Gwoli wyjaśnienia, tuż obok znajdują się obiekty związane z Formułą 1 oraz ekskluzywne hotele (w tym ten należący do Romana Abramowicza) i nikomu to nie przeszkadza.

I na koniec. Na doroczny wakacyjny (darmowy) festiwal do Walencji przyjeżdżają zespoły pokroju The Cure :-).

Konkludując. Nie można porównać budżetów Walencji i Wrocławia. To prawda. Ale nie wszystko zależy od nakładów finansowych, związanych z wpływami do miejskiej kasy czy dotacjami. Ważny jest pomysł, a zwłaszcza jego oryginalność, no i świeżość - bo w pokoju o zamkniętych szczelnie oknach prędzej czy później psuje się powietrze:-)

Ps. Sporo też zarabiają na byłym caudillo - egzemplarz kolekcjonerski:-)



* określenie wirtualny w potocznym znaczeniu odnosi się do projektów czy pomysłów mających małe szanse na realne zaistnienie. Jednak, w dobie internetyzacji, wirtualny nie może być czymś negatywnym, stąd pomysł na dodanie jeszcze określnika - źle.

4.9.09

Pożegnanie


Dziś - 04.09.2009 roku - odeszła po długiej i ciężkiej chorobie Alicja Gowieńczyk. Miała 63. lata. Przez całe życie zawodowe była związana z Biurem Inżynieryjno Projektowym NZPO "Rokita".
Wszyscy, którzy mieli okazję poznać osobiście moją Mamę, niech zachowają w pamięci jej entuzjazm, niebanalne poczucie humoru oraz ciekawość świata, którą starała się zachować do końca.
To see the world in grain of sand,
and the sky in beautiful flower.
To close infinity in the palm of your hand,
and eternity in hour

(William Blake)


Ps. Dziękuję Wszystkim, którzy wykazali bezinteresowną pomoc oraz wsparcie.

3.9.09

Habeas Lounge Wrocław. Od tego zaczęliśmy

Wakacje za nami. Czas nadrobić pewną zaległość i podsumować coś, co zdarzyło się dwa miesiące temu ;)

W lipcu miałem zaszczyt współorganizować we wrocławskiej Hali Ludowej (czy jak kto woli – Hali Stulecia) pięć debat pod szyldem Habeas Lounge. Były elementem wystawy Na okrągło, która upamiętniała przełom 1989 roku.

Tak to mniej więcej wyglądało:

(Habeas Lounge we Wrocławiu, dyskusja o roli Kościoła; zdjęcie ze zbiorów Anny Radłowskiej).

Autorką projektu Habeas Lounge jest Linda Pollack – amerykańska artystka i, by tak rzec, animatorka życia społecznego. Jej koncepcja jest prosta: na czerwonej sofie w kształcie przypominającym owal siadają naprzeciwko siebie ludzie zainteresowani jakimś ważnym tematem i dyskutują. Dzieje się to w przestrzeni publicznej. Dokładnie – w galerii (lub w innym miejscu, które kojarzy się raczej ze „sztuką”, niż z „polityką”). W ten sposób każda taka dyskusja jest z definicji otwarta na różnego rodzaju interpretacje – także te (para)artystyczne.

Jak przystało na porządną obywatelkę Stanów Zjednoczonych, Linda Pollack przywiązuje szczególną wagę do konstytucji. Wymyślając tematy debat prowadzonych na czerwonej sofie stara się patrzeć na rzeczywistość przez pryzmat prawa obowiązującego w danym kraju. Dzięki temu każda dyskusja w ramach Habeas Lounge jest nie tylko wydarzeniem (para)artystycznym (ze względu na kontekst), ale łatwo zamienia się w spór między zwolennikami i przeciwnikami konstytucji i/lub jej konkretnych artykułów (albo po prostu szczegółowych zapisów ustawowych). To zaś skłania do refleksji o charakterze systemowym.

W ramach wrocławskiego Habeas Lounge wymyśliliśmy z Lindą pięć takich dużych tematów, wokół których 11 i 12 lipca zrobiliśmy debaty:
1. Od nowych mediów do nowej polityki. Czy kolejną Konstytucję napiszą internauci?
2. Nie lubimy chodzić na wybory. Czy polubimy demokrację uczestniczącą?
3. Lustracja jako zbiorowa psychoterapia?
4. Kanclerz czy prezydent? Kierunki zmiany modelu władzy wykonawczej w RP.
5. Państwo świeckie tylko w teorii? Polityczny i kulturowy wpływ Kościoła na życie publiczne w Polsce.

Czas na moje krótkie, autorskie, całkiem subiektywne podsumowanie tych dyskusji.

(Wpierw refleksja ogólna: niemal wszystkie debaty zaowocowały negacją „zadanych” tematów i tonęły w pesymizmie. Dlatego w moim podsumowaniu wskazuję, w jaki sposób obalane były wyjściowe tezy dyskusji. I proponuję nowe tezy – jako konkluzję debat Habeas Lounge prowadzonych „w realu”, a zarazem potencjalny punkt wyjścia ich kontynuacji „w wirtualu”.

I choć nie było to naszym założeniem, debaty ułożyły się w logiczny ciąg. Od szczegółu do ogółu. Od refleksji nad internetem i nowymi formami demokracji, poprzez spory o wpływ historii na politykę i o konstytucję – aż po dyskusję o aksjologicznych podstawach państwa).

1. Od nowych mediów do nowej polityki. Czy kolejną Konstytucję napiszą internauci?

Żadnej nowej konstytucji nie napiszą żadni internauci. Dlaczego? Bo nie ma czegoś takiego jak internauci – wskazywał Wiesiek Cupała (matematyk; w latach 70. i 80. współtwórca Ruchu Nowej Kultury i Pomarańczowej Alternatywy, dziś znawca internetu i nowych technologii, headhunter pracujący dla dużych firm z branży IT). - Internet jest tylko narzędziem – dodawał. Innymi słowy: z faktu, że kilka milionów ludzi korzysta z internetu nie wynika, że łączy ich wspólny zestaw poglądów.

Poza tym wpływ obywateli na ustrój jest w Polsce żaden – dodał Tomek Styś, ojciec-redaktor serwisu Dolnoslazacy.pl. Przypomniał losy obywatelskiego projektu konstytucji lansowanego przez „Solidarność” w połowie lat 90. Podpisało go ok. 1,5 mln obywateli. Bez skutku. Projekt nie został uwzględniony.

Internet nie jest jakąś anarchiczną przestrzenią oderwaną od świata wielkiej polityki. Przeciwnie – jest kolejnym polem, na którym mamy do czynienia z różnymi „relacjami władzy”, w tym z klasyczną działalnością władzy instytucjonalnej, np. państwowej. Jest więc także przestrzenią odgórnej manipulacji i propagandy. W taką właśnie stronę biegły rozważania Tomka Stysia.

Adam Szynol, medioznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego, spec od prasy regionalnej, wskazywał, że w mediach internetowych – podobnie jak w mainstreamowych – dominuje kilka dużych koncernów. To kolejny argument przeciwko optymistycznej tezie o systemowej unikatowości internetu. Z tej perspektywy, jego „korporatyzacja” jest zagrożeniem dla wolności i spontaniczności. Z Adamem polemizował Tomek Sikora z Radia Wrocław, który przypominał (słusznie), że dzięki internetowi mamy np. coraz więcej nowych stacji radiowych. Łatwość w tworzeniu oddolnych mediów jest zatem czymś, co odróżnia internet (na korzyść) od medialnego mainstreamu.

(Linda Pollack i Tomek Sikora; zdjęcie ze zbiorów Anny Radłowskiej).

Wiesiek Cupała proponował, by zamiast mówić o nieistniejących internautach, zmienić całkowicie paradygmat myślenia o ustroju państwa. Z mechanistycznego („nakręcamy parlament” raz na cztery lata jak zegarek i oczekujemy, że będzie sprawnie działał) na – powiedzmy – kwantowy (każdy parlamentarzysta dostaje od wyborców „pakiet akcji”, których „pozbywa się” podczas kolejnych głosowań; gdy mu się skończą, zastępuje go kolejny parlamentarzysta).

Moja konkluzja (czyli nowa teza): ewolucja technologii i mediów zmienia społeczno-kulturalny kontekst uprawiania polityki. Stąd jednak daleko do zmiany polityki jako takiej. Nie mają uzasadnienia optymistyczne interpretacje internetu (rozumianego jako utopijna przestrzeń wolności i równości oraz jako nowy, potężny podmiot, który zmieni oblicze polityki).

Pytanie: czy z podobnym pesymizmem mamy podchodzić do popularnych ostatnio eksperymentów z Gov 2.0, czyli interaktywną demokracją ery Web 2.0?

2. Nie lubimy chodzić na wybory. Czy polubimy demokrację uczestniczącą?

Punktem wyjścia była znakomita książka Rafała Górskiego „Bez państwa. Demokracja uczestnicząca w działaniu”. Dyskusję otworzył sam autor tej publikacji (niniejszym bardzo mu dziękuję, że chciało mu się przyjechać aż z Krakowa, by z nami podyskutować! Wcześniej był gościem Blogoskopu Radia Wrocław).

Choć demokracja uczestnicząca jest bardzo kuszącym projektem, to jednak szanse jej implementacji w Polsce wydają się słabe.

Po pierwsze dlatego, że życie obywatelskie jest u nas zbyt mizerne. Po drugie dlatego, że nawet jeśli pojawiają się takie oddolne inicjatywy, to natrafiają na opór biurokracji, np. na szczeblu samorządowym i/lub spółdzielczym. O swoich negatywnych doświadczeniach w tym zakresie opowiadali Małgorzata Giełda (na co dzień administratywistka na Uniwersytecie Wrocławskim, prywatnie zaangażowana w życie Spółdzielni Mieszkaniowej „Piast” - jednej z największych takich spółdzielni we Wrocławiu), Radek Lesisz, cyklista z koalicji Rowerowy Wrocław oraz Marek Krukowski z Zielonych 2004 (ekolog, wykładowca na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu).

Zresztą w Polsce nie ma zadowalających przykładów działania demokracji uczestniczącej, co może świadczyć na rzecz tezy o utopijności tej wizji.

Z drugiej strony, trzeba docenić przykłady ciekawych, prężnych działań podejmowanych przez NGO-sy w przestrzeni takiego miasta, jakim jest Wrocław. To nie tylko inicjatywy Giełdy, Lesisza, czy Krukowskiego, ale też chociażby działalność Towarzystwa Upiększania Miasta Wrocławia, o której opowiadał jego rzutki prezes – Przemek Filar. Płyną do nas pozytywne i inspirujące wzorce zza granicy. Choćby te dotyczące zaangażowania obywateli w planowanie przestrzenne. Mówiła o tym Izabela Mironowicz z Politechniki Wrocławskiej, urbanistka wierząca w ideę „planowania uczestniczącego” (a od niedawna wiceprezeska wrocławskiego oddziału Towarzystwa Urbanistów Polskich).

Debata o demokracji uczestniczącej pokazała, że dla wszystkich jej uczestników główną inspiracją jest Wrocław. Nic dziwnego, że pod koniec wszyscy spojrzeli sobie w oczy i wyrazili wolę współdziałania ;) (Pytanie do uczestników spotkania: czy pamiętacie o tym?).

Moja konkluzja (czyli nowa teza): polscy obywatele są zbyt słabi, by dać im jeszcze więcej odpowiedzialności za sprawy publiczne. W naszych warunkach demokracja uczestnicząca wciąż pozostaje projektem utopijnym.

Pytanie: czy chcemy to zmienić? Jak?

3. Lustracja jako zbiorowa psychoterapia?

Takie ujęcie tematu lustracji podsunęła Linda Pollack. Interpretuję tę propozycję jako przykład podejścia typowo amerykańskiego, ale niezwykle inspirującego (bo nieznanego) na gruncie polskim.

Zabrakło nam zawodowego psychoterapeuty, więc dyskusja nie rozwinęła się tak, jak można by tego oczekiwać po jej temacie. Niemniej, zmierzyliśmy się z nim. Wniosek: polska lustracja jest raczej psychozą, niż psychoterapią. Ma więc raczej cechy choroby, niż lekarstwa.

(Po lewej - Habeas Lounge we Wrocławiu, dyskusja o lustracji; zdjęcie ze zbiorów Anny Radłowskiej).

Nasze rozdyskutowane grono było niewielkie: Kasia Uczkiewicz (naczelna kwartalnika „Pamięć i Przyszłość”), Andrzej Krajewski (historyk, publicysta „Newsweeka” i „Polski The Times”) oraz Maciek Wełyczko (publicysta, swego czasu naczelny tygodnika „Panorama Dolnośląska”, potem dwutygodnika „Biznes Wrocławski”).

Przeważyła teza, że lustracja w Polsce jest narzędziem walki politycznej, a Instytut Pamięci Narodowej ma charakter – no właśnie – polityczny.

Ustalenia IPN bywają OK (Maciek Wełyczko wskazał w tym kontekście na badania nad prześladowaniami Żydów). Ale bywają też wątpliwe (casus Stanisława Januszewskiego z Politechniki Wrocławskiej, który został wskazany jako superagent SB, zaprzeczył i teraz procesuje się z IPN; albo casus wydanych przez Instytut wspomnień Leszka Budrewicza, gdzie jest parę mocnych komentarzy odautorskich, w tym jeden, który można by zakwalifikować jako pomówienie o agenturalność, tyle że zostały „puszczone” bez jakiegokolwiek komentarza wydawcy).

Kolejne pesymistyczne wnioski z naszej dyskusji: nie bardzo wiadomo po co – i jak – działa i powinien działać (w sensie ustawowym) IPN. Na to nakłada się dzika lustracja prowadzona przez osoby prywatne i przez media.

Jednak najbardziej zaskakujący dla mnie wątek dotyczył wycofania historii ze szkół średnich. Przyznam, że nie wiedziałem o tym. Ta sprawa znacząco poszerza kontekst wszelkich debat o IPN, polityce historycznej itp. - i to kierując je ku zdecydowanie pesymistycznym konkluzjom. Nieważne, czy ktoś popiera, czy kontestuje IPN. Kształcenie młodzieży w oderwaniu od jakiejkolwiek świadomości historycznej powoduje, iż wkrótce nie będziemy już mieli z kim rozmawiać o historii. Zaś produkcja IPN (tudzież jakiegokolwiek innego podmiotu zajmującego się badaniem i upowszechnianiem wiedzy historycznej) będzie miała – za przeproszeniem – wąski, coraz węższy target.

Rolę nauczycieli historii przejmą „medialni sensacjonaliści”. Także ci od tzw. lustracji – acz na krótką metę, bo lustracja szybko się nudzi (może już się znudziła?).

Niemniej, na tym właśnie polega zawodowa historia, by dociekać prawdy, rozdrapywać rany. Zatem historyk to w jakimś sensie psychoanalityk, który wywleka na światło dzienne ciemne zakamarki „duszy” badanej przez siebie zbiorowości. Czy jest zarazem psychoterapeutą, który ową „duszę” leczy? Taką rolę mógłby pełnić IPN (lub inna podobna instytucja). Tyle że zbyt często przyczynia się do utrwalania różnych mitów.

Moja konkluzja (czyli nowa teza), a zarazem pytanie: czy jest możliwe takie uprawianie historii – zwłaszcza najnowszej – które nie będzie wikłało jej w bieżącą politykę? A przy tym będzie atrakcyjne dla mediów i młodzieży?

4. Kanclerz czy prezydent? Kierunki zmiany modelu władzy wykonawczej w RP.

To była chyba najciekawsza z pięciu debat. Starli się Bartłomiej Nowotarski (twórca Małej Konstytucji, politycznie związany z UD, UW i PD), Tomek Styś (Dolnoslazacy.pl) oraz Paweł Karpiński (PO).

(Habeas Lounge we Wrocławiu, dyskusja o konstytucji; zdjęcie ze zbiorów Anny Radłowskiej).

Mówiąc najkrócej – Nowotarski bronił obecnego ustroju państwa i zasady balansu władz. Zaś Styś i Karpiński (mimo dzielących ich różnic stricte politycznych) opowiadali się za bardziej jednoznacznym ustrojem – by tak rzec – hegemonicznym (kanclerskim, albo prezydenckim). Na wzór brytyjski.

Moja konkluzja (czyli nowa teza): w obecnym ustroju władza nie rządzi.

Pytanie: czy to należy zmienić? Czy Polsce potrzebny jest ustrój hegemoniczny?

5. Państwo świeckie tylko w teorii? Polityczny i kulturowy wpływ Kościoła na życie publiczne w Polsce.

Tu mieliśmy najwięcej dyskutantów. I chyba najbardziej spolaryzowane stanowiska. Szybko wymienię, że poglądy katolickie (o różnym stopniu nasycenia) prezentowali Marek Maćkiewicz (prezes ChemiParku Technologicznego), Michał Tekliński (szef wrocławskiego oddziału Instytutu Tertio Millennio), tudzież (w wersji zdecydowanie liberalnej) Piotrek Osowicz z Radia Wrocław. Stronę „niekatolicką” tworzyli m.in. Łukasz Andrzejewski z „Krytyki Politycznej”, Marek Krukowski z Zielonych 2004 oraz Cezary Cerekwicki, który sam deklaruje się jako „przedsiębiorca, specjalista IT, publicysta, ateista”.

Proponowany temat został szybko zdekonstruowany. No bo czymże jest „Kościół”? Wspólnotą katolików? Klerem? A czym jest „życie publiczne”? Czy tylko bieżącą polityką?

Wygląda na to, że podstawowy spór przebiega pomiędzy dwoma modelami państwa: „liberalnym” i „esencjonalnym”. To pierwsze jest tyko zbiorem reguł. To drugie wyznacza konkretne cele merytoryczne/ideowe.

To pierwsze dba o przestrzeń, w obrębie której mogą poruszać się przedstawiciele różnych opcji politycznych i ideowych. To drugie samo w sobie jest taką opcją.

Czy katolicki poseł ma zapominać w Sejmie o tym, że jest katolikiem (choćby podczas debaty na temat aborcji)?

Moja konkluzja (czyli nowa teza): jesteśmy skazani na wieczny konflikt „esencjalnych” podmiotów walczących o władzę w „liberalnym” państwie.

Pytanie: czy polityka bez Boga (bogów/wieczności/transcendencji) ma jakikolwiek sens? Jaki?

Przy okazji serdecznie dziękuję Jackowi za pamięć oraz Ani i Kamili Radłowskim za fantastyczną współpracę. Last, but not least - muszę wspomnieć, że partnerem Habeas Lounge był też zaprzyjaźniony serwis Dolnoslazacy.pl.

Wolą Lindy Pollack jest utrzymanie formuły Habeas Lounge we Wrocławiu. Wierzę, że to się uda.