31.5.06

Lustracją Kościoła zajmie się Gazeta Polska

Redaktor naczelny Gazety Polskiej Tomasz Sakiewicz oświadczył o 12.25 w TVP 3, że "dopilnuje", by materiały, które miał ujawnić - a nie ujawnił - ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski ukazały się drukiem. I to właśnie w Gazecie Polskiej.
Była to jedna z pierwszych reakcji na sensacyjne oświadczenie ks. Zaleskiego, który w samo południe zrezygnował z zapowiedzianego wcześniej ujawnienia nazwisk agentów SB ulokowanych w krakowskiej kurii. Powodem tej decyzji był zakaz wydany przez władze kościelne.

30.5.06

Agora drukuje Stanisława Michalkiewicza

Pisaliśmy już o kolportowanym w sieci "Żabek" bezpłatnym Tygodniku nr 1, w którym swoje felietony zamieszcza Stanisław Michalkiewicz. Prawicowy publicysta, któremu część mediów zarzuciła niedawno antysemityzm (taką opinię wygłosił np. w Gazecie Wyborczej Jacek Żakowski).
Właśnie wpadł nam w ręce ostatni numer Tygodnika nr 1 (to nr 3/21/203). Na okładce wydawca gazety chwali się niebotycznym nakładem 600 tys. egzemplarzy. W środku (s. 9) znajdujemy stopkę redakcyjną, której nie było w poprzednim numerze (przynajmniej nie w egzemplarzu, który mamy). A w niej sensację. Jak się okazuje, Tygodnik nr 1 drukuje Agora SA, wydawca Gazety Wyborczej.
Co ciekawe, w swoim felietonie w tym numerze Tygodnika nr 1, Stanisław Michalkiewicz porównuje Platformę Obywatelską do Konfederacji Targowickiej.
Warto przypomnieć, że nieco ponad rok temu przez media przetoczyła się informacja, iż jedna z drukarni Agory wydrukowała "Głos Samoobrony" - miesięcznik partii Andrzeja Leppera...
Hasło sztandarowego produktu koncernu Agora SA głosi: "Nam nie jest wszystko jedno". A może jednak jest?

Klewki - reaktywacja

Sensacja czy szaleństwo? Sylwester Latkowski zapowiada powrót do Klewek, czyli nowe spojrzenie na słynną historię, która cztery lata temu posłużyła Andrzejowi Lepperowi do frontalnego ataku na grupę czołowych polityków w Sejmie.
Akuszerką owego powrotu jest Maria Wiernikowska, która na kanwie opowieści z Klewek nakręciła film. Jak pisze Latkowski, produkcję owego dokumentu wstrzymały dotychczasowe władze TVP. Na szczęście, film "uwolnił" nowy prezes telewizji Bronisław Wildstein. Więcej na ten temat pisze Latkowski na swoim blogu.
Wiernikowska już wcześniej wydała poświęconą sprawie Klewek książkę "Zwariowałam". W lipcu 2005 r. opowiedziała o niej Bogdanowi Rymanowskiemu w TVN 24. Zapis tej rozmowy, nie bez satysfakcji, zamieścił wówczas portal Samoobrony.

A my wciąż czekamy na decyzję Bronisława Wildsteina w sprawie dokumentu "Plusy dodatnie, plusy ujemne" Grzegorza Brauna o Lechu Wałęsie. Pisaliśmy o nim tutaj.

Jacek Łęski wraca do mediów?

To może być kadrowa sensacja roku. Jacek Łęski, jeden z najsłynniejszych polskich dziennikarzy śledczych lat 90., a w ostatnich latach PR-owiec, może wrócić do mediów.
Pisze o tym wtorkowy Dziennik, w tekście o zmianach personalnych w TVP ("Dorota Warakomska traci stołek w TVP", s. 15). Czytamy tam, że Łęski jest brany pod uwagę jako kandydat na wicedyrektora telewizyjnej "Jedynki", lub "szefa publicystyki tej stacji". - Rozmawiałem z prezesem Bronisławem Wildsteinem, ale o czym, nie mogę powiedzieć - mówi enigmatycznie Łęski Dziennikowi.

Jacek Łęski znany jest przede wszystkim jako współautor - wraz z Rafałem Kasprowem - słynnego tekstu "Wakacje z agentem", opublikowanego w 1997 r. w "Życiu". Artykuł opowiadał o domniemanych kontaktach Aleksandra Kwaśniewskiego z Władimirem Ałganowem, agentem rosyjskiego wywiadu. Tej tezy nie udało się obronić przed sądami kolejnych instancji.
Po kilku latach, już niezależnie od siebie, Kasprów i Łęski zrezygnowali z dziennikarstwa i przeszli do PR. We wrześniu 2003 r. ich niezwykłe losy opisał miesięcznik "Press", w tekście "Z prokuratora adwokat".

Na dziennikarzach typu Kasprów i Łęski - którzy rzucili tropienie afer na rzecz PR-u - suchej nitki nie zostawili wtedy w "Pressie" ówcześni czołowi śledczy polskich gazet:
- Przeszedłszy do PR, nie mają już szans na powrót - nie miał wątpliwości Marek Kęskrawiec z "Newsweeka".
- Rozumiem, że można odejść, ale dlaczego do PR? To przejście na drugą stronę - wtórowała mu Anna Marszałek z "Rzeczpospolitej". I jednocześnie deklarowała: - Nawet jeśli zrezygnuję z dziennikarstwa, nie przejdę do PR. A już na pewno nie dla pieniędzy.

Te opinie dobrze oddają stan ducha środowiska dziennikarskiego. Teza, że droga prowadząca z mediów do PR-u albo polityki to droga w jedną stronę - jest środowiskowym dogmatem. Dość naiwnym, zważywszy realia rynku pracy w polskich mediach.
Bo przecież sporo jest takich powrotów. Jarosław Gugała z Polsatu oraz Krzysztof Mroziewicz i Daniel Passent z Polityki wrócili do mediów z posad ambasadorów RP. Andrzej Morozowski (współprowadzący TVN-owskiego "Teraz my!") o swojej przed-medialnej przygodzie z polityką opowiada tu. Warto też pamiętać, że od działalności politycznej - choć w zupełnie innych czasach - zaczynali przecież twórcy Gazety Wyborczej.

Może więc zamiast zżymać się na ewentualny powrót Łęskiego z PR-u do mediów, warto przypomnieć sobie jego ideowy background. Podpowiadamy dwa teksty, które znaleźliśmy w internecie. Jeden - o Adamie Michniku i Jerzym Urbanie. Drugi - o tzw. salonie.

Dominik Uhlig: jolę_z_dywit znalazłem przez Google

Skontaktowaliśmy się z Dominikiem Uhligiem z Gazety Wyborczej, o którego tekście demaskującym internautkę z Samoobrony już dzisiaj pisaliśmy.
Spytaliśmy go, w jaki sposób dotarł do Jolanty Janiszewskiej, czyli internetowej joli_z_dywit. Oto, co nam odpisał (odpowiedź zamieszczamy za jego zgodą):

"Znalazłem ją w Google. Najpierw wpisałem *jolanta + dywity + Samoobrona". Okazało się, że istnieje ktoś taki jak kandydatka do Sejmu Jolanta Janiszewska. Na stronie Samoobrony znalazłem jej teksty z Głosu Samoobrony ze zdjęciem. A jak się wpisze w Goole Jolanta Janiszewska + Samoobrona to wyskakuje m. in. historia o kosiarce. Tam jest adres i telefon Pani Jolanty. Zadzwoniłem , przedstawiłem się, zapytałem czy możemy porozmawiać. Potwierdziła, że to ona, że pisze na forach, wyjaśniła dlaczego. Później mailem wysłała mi swoje zdjęcie. Efektem jest ten tekst.

Czytałem już rano fora internetowe i uprzedzam pytanie dodatkowe: w dochodzeniu do Joli_z_Dywit nie pomogły mi osoby odpowiedzialne za dane użytkowników portalu, nawet nie pytałem ich o taką możliwość. Zarzuty, że redakcja portalu ujawnia czyjeś dane osobowe są nieprawdziwe. Zresztą niektórzy internauci na gazeta.pl już wcześniej domyślali się, że Jola z Dywit to Jolanta Janiszewska, wystarczy poczytać wpisy. Przykład jest tu.

pozdrowienia,
Dominik Uhlig".


Dziękujemy za tę wypowiedź!

Gazeta Wyborcza lustruje internautkę

Gazeta Wyborcza ujawnia: pisząca na jej internetowym forum jola_z_dywit - aktywna uczestniczka gorących debat politycznych - to Jolanta Janiszewska, działaczka Samoobrony z okolic Olsztyna. Napisał o tym w dzisiejszym wydaniu GW Dominik Uhlig. Jego tekst jest czołówką drugiej strony.
Uhlig przytacza mniej lub bardziej zabawne fakty z życia Jolanty Janiszewskiej. Nie podaje jednak, w jaki sposób ustalił jej tożsamość.
Już w nocy na forum Gazety rozpętała się na ten temat gorąca dyskusja. Oliwy do ognia dolała redakcja portalu, która usunęła wpisy forumowiczów oburzonych "dziką lustracją" w wykonaniu mediów Agory. Równocześnie Tomasz Bienias z Agory, występujący na forum jako tebe, kategorycznie zaprzeczył, by informatycy Agory udostępnili dziennikarzowi dane Jolanty Janiszewskiej.

Dziś rano zadzwoniliśmy do Jolanty Janiszewskiej, czyli joli_z_dywit. Oto, co nam powiedziała:

Gazeta Wyborcza ujawniła pani dane. Stała się pani sławna...
- Jestem patriotką i uważam, że powinnam wypowiadać się publicznie w kwestiach ważnych dla mojej ojczyzny. A w dzisiejszych czasach sposobem, który ułatwia takie wypowiedzenie się jest właśnie internet. Dlatego postanowiłam aktywnie uczestniczyć w dyskusjach na portalu Gazeta.pl. A dzisiejsza publikacja może mnie tylko cieszyć.

Czy to pani skontaktowała się z dziennikarzem Gazety, czy też on z panią?
- Pan Dominik Uhlig po prostu do mnie zadzwonił. Musiał wcześniej ustalić kim jestem. Zapewne przy pomocy internetu.

Jaki z tego wszystkiego morał? Po pierwsze - internet to zaiste potężne medium. Dzięki niemu działaczka z egzotycznego koła Samoobrony w Dywitach niedaleko Olsztyna może stać się bohaterką ogólnopolskiej publikacji. Po drugie - taki los może spotkać każdego, kto zabiera głos w dyskusjach na popularnym forum Gazety Wyborczej. Kto wie, być może najlepszym forum polskiej sieci.
Ale tekst Dominika Uhliga może także skutecznie odstraszyć wielu uczestników tego forum. Zwłaszcza tych, którzy wspierają obecną koalicję rządową. "Uważaj, co piszesz, bo i ciebie możemy publicznie zdemaskować" - zdaje się sugerować Wyborcza.

29.5.06

Marek Siwiec pisze bloga

Powstaje od początku maja, znajdziemy go tu. O blogu europosła SLD Marka Siwca dowiedzieliśmy się po raz pierwszy od Ryszarda Czarneckiego z Samoobrony.
Blog Siwca jest skromny. Wpisy krótkie, konkretne, dotyczą bieżących spraw politycznych. Ale mają dwie zalety: 1. są osobiste, odautorskie (Siwiec bez ogródek krytykuje wystąpienie palestyńskiego prezydenta w Parlamencie Europejskim; żali się na "Dziennik"; komentuje postawę rosyjskiej dyplomacji...); 2. są dobrze napisane.
Ale blog Siwca siłą rzeczy będzie porównywany z tym pisanym przez Czarneckiego. W tym zestawieniu ma pewne słabości. Jest nieco zbyt lakoniczny. I za mało osobisty.
A jednak odnaleźliśmy w tym blogu pewien smaczek. We wpisie z 24 maja Marek Siwiec chwali się, iż zjadł był kolację w restauracji Izby Gmin w Londynie. Ów lokal "działa po kosztach własnych. Jest więc tanio" - zauważa Siwiec. I zaraz definiuje ową "taniość": "Kolacja składająca się z dwóch dań dla dwóch osób (plus butelka wina) kosztuje ok. 30 funtów".
Szczerze zazdrościmy, panie pośle.

Ks. Maliński: kolejny wstrząs w Kościele

Czy ksiądz Mieczysław Maliński był agentem SB? Tym pytaniem żyją polskie media, odkąd w poniedziałek po południu gruchnęła wiadomość, że redakcja Tygodnika Powszechnego zawiesza z nim współpracę. Powód: mocne podejrzenia, iż mógł on być agentem Służby Bezpieczeństwa.
Co ciekawe, na niszowych portalach internetowych informacja o agenturalnej przeszłości ks. Malińskiego pojawia się już od roku. Dziś przeniosła się z medialnych marginesów do samego serca debaty publicznej w Polsce. Do medialnego mainstreamu.
To kolejny akt zmagań tzw. salonu z tzw. oszołomami (oba określenia są pejoratywne; tak nazywają siebie nawzajem strony sporu). Przez kilkanaście lat górą był "salon". Ale wraz z kryzysem III RP do głosu doszły "oszołomy". Powoli włączają się w debatę publiczną, nasycając ją swoim oglądem rzeczywistości. W tym m.in. twardą postawą prolustracyjną.
"Oszołomy" stawiają na swoim. Niedawno Gazeta Wyborcza - główny organ "salonu" - de facto skapitulowała w sprawie ks. Michała Czajkowskiego, także podejrzewanego o współpracę z SB (stało się tak, gdy ks. Czajkowski zrezygnował z funkcji asystenta kościelnego miesięcznika "Więź" i wyraził "ubolewanie z powodu braku roztropności w przeszłości").
Dzisiejszą decyzję Tygodnika Powszechnego - kojarzonego wszak z "salonem" - również można odczytywać jako akt przyznania, że archiwa SB nie są jedną, wielką fantazją (jak czasem stara się sugerować "salon"). Zaś agenturalna przeszłość może naprawdę zdyskredytować człowieka.
Z dokumentów IPN dotyczących agenta o pseudonimach "Mechanik" i "Delta" może "wynikać, że pod tymi pseudonimami Służba Bezpieczeństwa zarejestrowała ks. Mieczysława Malińskiego, naszego wieloletniego przyjaciela i autora, a także człowieka bliskiego Karolowi Wojtyle i później Janowi Pawłowi II" - czytamy w dramatycznym oświadczeniu Tygodnika Powszechnego.
Co na to sam zainteresowany? "Ks. Maliński udzielił nam wywiadu, autoryzował go i wycofał ten wywiad na godzinę przed drukiem. Nie wiemy, z jakiego powodu" - powiedział Polskiej Agencji Prasowej Krzysztof Kozłowski, wicenaczelny Tygodnika Powszechnego.
A przecież to dopiero początek burzy. W środę ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski zamierza ujawnić listę 28 księży, którzy w czasach PRL współpracowali ze Służbą Bezpieczeństwa.
Polski Kościół czekają trudne chwile. Trudne, lecz potrzebne.

TOK FM parodiuje Benedykta XVI

Radiu Maryja rośnie groźny konkurent. Do tej pory audycją, w której prowadzący obrażali w niewybredny sposób swoich przeciwników ideologicznych były radiomaryjne "Rozmowy niedokończone". To do nich dzwonili słuchacze, którzy bez żadnej interwencji ze strony redaktorów mogli opluć i wyśmiać każdego.
Teraz po tego rodzaju poetykę sięga radio TOK FM. Autorzy audycji "Woobie Doobie" (w nocy z niedzieli na poniedziałek), Wojtek Olszak i Cezary Łasiczka, postanowili skomentować na swój sposób wizytę Benedykta XVI w Polsce (ich słowami - "B16 na bateriach R14"). Jako "powerplay" kilka razy puścili "Rotę", wciąż zwracając uwagę na jej trzecią zwrotkę ("Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz"). Nieustannemu chichotowi redaktorów TOK FM towarzyszyły telefony radiosłuchaczy:

Papież zapytał w Oświęcimiu "Gdzie był Bóg?". Jak to gdzie? Gott mit uns! - śmieje się słuchacz.

Inny wita się z dziennikarzami TOK FM: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus Zawsze Prawiczek!".

Pełen luz, żarty, chichot. Redaktorom Olszakowi i Łasiczce próbowało odpowiedzieć kilku innych słuchaczy. Argumentowali: "przesadzacie, to fajna audycja, ale nie można sobie robić jaj ze wszystkiego, tym razem jesteście niesmaczni", etc. Kilku zaznaczyło, że choć nie są katolikami, to naigrywanie się z "Roty" oraz papieskich prób mówienia po polsku ("Postrafjam Was CIULE"), obraża ich poczucie smaku.

Dziennikarze TOK FM pozostali nieczuli na tę krytykę. Próbowaliśmy z nimi porozmawiać za pośrednictwem komunikatora Gadu Gadu. Gdy stwierdzili, że "jaja można sobie robić ze wszystkiego", zapytaliśmy, czy "porobimy sobie wspólnie jaja z masakry w Srebrenicy, rzezi Ormian lub Szoah". Odpowiedzieli z właściwym sobie wdziękiem: "Puknij się w łeb!".

Pod koniec audycji atmosfera luzu osiągnęła apogeum. Rozchichotani redaktorzy pomylili ścieżki na płycie i jako "powerplay" popłynął w eter... Mazurek Dąbrowskiego.

Naszym zdaniem, takie audycje jak Woobie Doobie radia TOK FM mają pełne prawo istnieć w eterze. Pozostaje jednak kwestia smaku. Wczorajsza audycja niczym nie różniła się od "Rozmów niedokończonych" w Radiu Maryja.

Omawianą audycję znajdziecie na tej stronie.

28.5.06

Ryszard Czarnecki: mój blog jest dobrem ogólnonarodowym

Wrocławski europoseł Samoobrony, niegdyś szef ZChN, Ryszard Czarnecki to chyba najbardziej znany polski blogger. Oto rozmowa, jaką przeprowadziliśmy z nim o blogowaniu i jego wpływie na życie polityczne.

Ile czasu dziennie zajmuje panu blog?
- Różnie. Czasem kilka minut, a czasem nawet trzy kwadranse, godzinę. Od bloga odrywa mnie polityka. Ale zaraz pukam się w czoło i mówię sobie, że gdyby nie polityka, to nie byłoby bloga. Mój blog jest czytany głównie dlatego, że jestem politykiem.

Kiedy i jak zaczęła się ta przygoda z blogowaniem?
- Wiosną 2004 r. Do założenia bloga namówili mnie moi współpracownicy: Krzysztof Kotowicz i Sylwia Wojciechowska. Była też inspiracja zewnętrzna: Howard Dean, jeden z kandydatów Demokratów na prezydenta USA w 2004 r. w swojej kampanii wykorzystywał blogi i bloggersów.

Pan też założył bloga w trakcie kampanii wyborczej. Startował pan wtedy do Parlamentu Europejskiego.
- Tak. Mój blog był próbą nowoczesnego komunikowania się z wyborcą. Przełamywał pewne stereotypy związane z Samoobroną. Ale z czasem zaczął żyć własnym życiem. Nie jest już dodatkiem do polityki, a wartością samą w sobie. To bardzo szczery blog. Ujawniłem w nim wiele zdarzeń. Jest śmiały w opisie sytuacji i ludzi. Ale nie jest ekshibicjonistyczny. Owszem, jest to blog polityka, który może "jechać po bandzie", ale pewnej granicy nie przekracza. Nie ujawniam np. pewnych koncepcji politycznych.

Jak dużo osób pana czyta?
- Mam 50 tys. odsłon dziennie. Czytają mnie także tacy ludzie, którzy nie przepadają za Samoobroną i nie są moimi fanami. Ale mój blog budzi ich ciekawość.

Czytają pana także dziennikarze.
- Tak. Czasami jakiś dziennik, czy tygodnik powtarza - jako swoją - informację, którą ja podałem pierwszy na blogu.

Ma pan o to pretensje?
- Nie mam. Blog Ryszarda Czarneckiego jest dobrem ogólnonarodowym. Można z niego korzystać.

Jak na bloga reagują politycy?
- W Parlamencie Europejskim ktoś mi powiedział, że choć nikt o tym głośno nie mówi, to wszyscy mnie czytają. Wiem, że czytają mnie asystenci europosłów, by ewentualnie powiedzieć swoim szefom, że coś o nich napisałem. Sami zresztą odnotowaliście reakcję Bronisława Wildsteina na to, co napisałem o nim na blogu. [Czarnecki opisał spotkanie Wildsteina z Andrzejem Lepperem; Wildstein publicznie dementował tę informację]

Czy to była pierwsza tak ostra, publiczna reakcja na informacje z pana bloga?
- Nie. Wcześniej interweniowała europosłanka Urszula Krupa (eks-LPR). Zażądała ode mnie sprostowania jednej informacji.

Co pan takiego napisał o posłance Krupie?
- Że tak ucieszyła się z wyniku holenderskiego referendum w sprawie Konstytucji Europejskiej [Holendrzy odrzucili projekt Konstytucji], iż wręczyła holenderskim posłom ze swojego klubu ryngrafy z Matką Boską. Ale nie wzięła pod uwagę, że oni są z fundamentalistycznej partii protestanckiej i jako kalwini nie uznają kultu Matki Boskiej! Osłupieli, gdy dowiedzieli się o tych ryngrafach. Ja to opisałem, a potem posłanka Krupa prostowała, że, owszem, kupiła ryngrafy, ale ich nie wręczyła.

Zamieścił pan jej sprostowanie?
- No nie, bez przesady! Tak jak i nie zamieściłem dementi Bronisława Wildsteina. On zresztą użył w swoim oświadczeniu sprytnego sformułowania - że nigdy nie spotkał się z Andrzejem Lepperem "poza siedzibą Telewizji Polskiej". Ja może nie piszę w blogu wszystkiego, co wiem. Czasem coś przemilczę. Ale nigdy nie kłamię. Bo jaki sens miałby blog, w którym bym zmyślał?

O czym pan nie pisze?
- O kobietach – choć to fascynujący temat. O sprawach osobistych.

Ale opisywał pan niedawno swoje kłopoty ze zdrowiem.
- Sytuacja wyglądała i wygląda naprawdę nieciekawie. Pisałem bardzo szczerze.

Żałuje pan tego?
- Nie. Bo czego tu żałować? Mój blog jest połączeniem bloga osobistego z politycznym. Jego wartością są też opisy moich podróży, minireportaże. Oddają nastrój, jaki łapię w różnych krajach, zresztą ciekawych dla polskiego czytelnika, jak Albania, czy ostatnio Izrael.

Czy wśród eurodeputowanych są jeszcze jacyś bloggersi?
- Bloga prowadzi wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, Szwedka Margot Wallstrom. Zaczęła po mnie. Blogi ma też kilku eurodeputowanych, ale są to raczej mało znani politycy. Ja odgrywam pewną rolę w polskiej polityce, więc mój blog jest dość czytany. Na przykład w ostatnich dniach w siedzibie TVP przy ul. Woronicza w Warszawie lektura mojego bloga była elementem codziennej prasówki (śmiech).

Czytają pana koledzy z Samoobrony?
- Tak. Wiem o tym, choć nie wypada mi o to pytać. Czytają mnie zwłaszcza młodzi działacze. Informacje z bloga parę razy odbiły się szerokim echem w Samoobronie. Jak choćby ta, że negocjacje z PiS prowadzi w naszym imieniu Artur Balazs [były minister rolnictwa z rządu Jerzego Buzka]. Po wpisie na temat Wildsteina ktoś z jego sekretariatu dzwonił do Andrzeja Leppera skarżąc się na mnie.

Andrzej Lepper też pana czyta?
- Na pewno jest informowany o tym, co jest na blogu. Parę razy powoływał się na to, co pisałem.

Namawia pan innych do pisania blogów?
- Ostatnio eurodeputowany Marek Siwiec powiedział, że zaczął pisać bloga pod moim wpływem. Ale ja nie namawiam do pisania blogów. Sam piszę, bo to ciekawe. Ocalam pewne rzeczy od zapomnienia. W przyszłości może to być interesujący materiał dla historyków. A dziś czytają mnie m.in. moi synowie. Są w wieku, w którym na ogół bardzo krytycznie ocenia się rodziców. A jednak mówią mi, że mam fajną stronę i coś tam fajnego napisałem w blogu. To wspaniały komplement. Niedawno pewna studentka z SGH pisała pracę zaliczeniową na temat mojej działalności. Blog był jednym z istotnych źródeł, z jakich korzystała.

Ma pan jakieś ulubione blogi? Jakieś bloggerskie wzorce?
- Nie. Sam jestem sobie „sterem, żeglarzem, okrętem”.

Sądzi pan, że blogi i internet zmienią oblicze demokracji?
- Zmienią. Żyjemy w XXI wieku. To czas, gdy nie wypada nie posługiwać się internetem. Na pewno blog może zmienić wizerunek polityka. Zwiększyć frekwencję w wyborach. Choć na razie wiemy tylko, że w przypadku blogów mamy do czynienia z ważnym orężem - ale wciąż nie wiemy, jak ważnym. W każdym razie, żeby pisać bloga, trzeba to lubić. Gdy się nie ma do tego serca, gdy się tego nie kocha, to blog będzie niewypałem. Nie wyobrażam sobie końca dnia bez podsumowania go na blogu.

27.5.06

Axel Springer odgryza się "Wyborczej" "Faktem"

Kolejny akt wojny gazet. W piątek "Gazeta Wyborcza" zaatakowała dzienniki wydawnictwa Axel Springer za sposób relacjonowania strajku lekarzy. Axel odpowiedział w sobotę, piórem redaktora naczelnego "Faktu" Grzegorza Jankowskiego (który jest zarazem wydawcą "Dziennika").
W obszernym komentarzu zatytułowanym "O co chodzi Wyborczej?" (str. 2 "Faktu") Jankowski argumentuje, że:
  • "Wyborcza" potraktowała sprawę strajku jako pretekst, by zaatakować redakcję, która strąciła ją z pozycji monopolisty

  • "Gazeta" nie ma już monopolu na opiniotwórczość, stąd jej frustracja

  • atakując "Fakt", odreagowuje ona porażki "Nowego Dnia" i "Wysokich Obrotów", zamiast sama starać się o ciekawe teksty

  • "Wyborcza" przyciąga czytelników darmowymi gadżetami, takimi jak filmy lub przepisy kulinarne, bo nie jest w stanie zaoferować im nic innego

Komentarz Jankowskiego jest wyjątkowo ostry i złośliwy. A przy tym boleśnie uderza we wrażliwe punkty przeciwnika. To nie nowość w "Fakcie". Kilka mięsiecy temu ten największy polski tabloid systematycznie atakował nieistniejącą dziś gazetę Agory "Nowy Dzień", jako słabo sprzedąjacą się i na siłę szukąjacą sensacji. Niedawno celem ataku stał się miesięcznik "Press" za tekst demaskujący fikcyjność cyklu artykułów "Faktu" o wielorybie Lolku rzekomo płynącym w górę Wisły. Najwyraźniej w ramach walki Axela Springera z "Gazetą Wyborczą", "Fakt" pełni rolę speca od brudnej roboty, szpicy Axelowskiego ataku.
Zapewne to nie koniec tej wojny. "Wyborcza" od dawna wyśmiewa "Fakt". Zdarzyło jej się także bardzo krytycznie potraktować cały koncern Axel Springer. Zaś od niedawna, dla odmiany, "Gazetę Wyborcza" atakuje "Dziennik". Zastanawiamy się, jaki jest sens tej wojny? Czy tylko komercyjny? Czy może chodzi o coś więcej?

Jesteśmy ciekawi Waszych opinii.

26.5.06

"Wyborcza" zarzuca "Dziennikowi" populizm

Za nami kolejne starcie "Dziennika" z "Gazetą Wyborczą". Tym razem o strajki lekarzy. Wcześniej, jak już pisaliśmy, obie gazety ostro ścięły się o przeszłość ks. Michała Czajkowskiego.
Przez cały ubiegły tydzień "Dziennik" i "Wyborcza" diametralnie różnie relacjonowały strajki w szpitalach.
"Dziennik" bił na alarm już poniedziałek, strasząc strajkiem w Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. "Jeszcze nigdy zakładnikami strajkujących lekarzy nie były dzieci", "protest służby zdrowia wchodzi w niebezpieczną fazę", "odstąpienie od leczenia dzieci, skazanie ich na ryzyko utraty zdrowia nie jest kwestią pieniędzy, to już brutalne naruszenie reguł zawodu" - oto kilka zdań z dość krótkiego tekstu zajawiającego temat na czołówce poniedziałkowego "Dziennika".
W tym samym wydaniu gazety (str. 12-13) straszy nas tytuł: "Synku, pan doktor ci dziś nie pomoże". I wyrzutek: "Rodzice są przerażeni. Setki chorych dzieci może dziś zostać bez pomocy w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach". Dzień później główny tekst na czołówce "Dziennika" ma tytuł: "Szantaż dziećmi" ("Wyborcza" tego dnia miała czołówkę z pożaru kościoła św. Katarzyny w Gdańsku). Bohaterem gazety staje się półtoraroczny Marcel Nawrat, któremu lekarze w Katowicach odmówili pomocy. Relacja z tego zdarzenia, zamieszczona na czołówce, jest przykładem dziennikarstwa typowo tabloidalnego (czarno-biały obraz świata, skupienie się na tragedii pojedynczego, konkretnego, bezbronnego człowieka, granie emocjami).
Dzień później, w środę, "Dziennik" triumfalnie donosi (oczywiście, na czołówce), że poruszony historią Marcela Nawrata wicepremier Ludwik Dorn "zapowiedział (...) kontrolę w strajkujących szpitalach". Jednocześnie gazeta cieszy się: "Na szczęście dziś strajk zaczął się załamywać".
W czwartek temat strajku schodzi w "Dzienniku" na dalszy plan. Spycha go rozpoczynająca siętego dnia wizyta papieża w Polsce.
Tymczasem "Wyborcza" przez te wszystkie dni relacjonowała strajki nader powściągliwie. Skupiała się nie na ludzkich dramatach, a na problemach systemu opieki zdrowotnej. Starała się ważyć racje obu stron: lekarzy i rządu. Wyraźnie przy tym dystansowała się od obietnic i działań tego ostatniego. Przekonywała także, że strajkujący lekarze nie odmówią pomocy żadnemu potrzebującemu dziecku.
W czwartek "Wyborcza" przeszła do kontrataku. Na czołówce wydrwiła PiS za doszukiwanie się rzekomego "układu" firm farmaceutycznych ze strajkującymi lekarzami. W tym samym wydaniu (na str. 9) tekst o proteście lekarzy ma znamienny tytuł: "PiS straszy, lekarze strajkują".
Kulminacja konfliktu obu gazet nastąpiła w piątek. "Wyborcza" na str. 2 wystrzeliła z armaty. Zaatakowała "Fakt" za nazwanie strajkujących lekarzy "terrorystami". A obok zamieściła komentarz Elżbiety Cichockiej (dziennikarka "GW" zajmująca się służbą zdrowia), która przypomina, iż kierownictwo "Dziennika" wywodzi się z "Faktu". Co więcej, "ton obu gazet współgra doskonale z taktyką wiceministra Bolesława Piechy i posłów PiS wobec strajkujących. Jest to taktyka pogardy i insynuacji".
Tego samego dnia "Dziennik" (str. 21) ogłasza informacje, które "potwierdzałyby podejrzenia polityków PiS, że działania firm farmaceutycznych mogły mieć coś wspólnego ze strajkami w służbie zdrowia".
Z konfliktu gazet o strajki w szpitalach wyłania się taki oto obraz: "Dziennik" otwarcie poparł PiS-owski rząd; "Wyborcza" zachowała wstrzemięźliwość względem obu stron konfliktu, acz przyznała, że lekarze mają sporo racji.
Poza tym "Dziennik" zachował się jak tabloid. "Wyborcza" - jak poważna gazeta. W tym sensie "Wyborcza" jest - z naszego punktu widzenia - górą. Wolimy dziennikarstwo bezstronne, ważące racje stron konfliktów, analizujące kłopoty danego systemu jako całości, nie epatujące ludzkimi dramatami (jakkolwiek te ostatnie są prawdziwe i bezwzględnie należy brać je pod uwagę).
Jednak widzimy w postawie obu gazet sporą niekonsekwencję. "Wyborcza" od wielu miesięcy bezlitośnie i programowo atakuje PiS-owski rząd, niemal dzień w dzień pozwalając sobie na mieszanie informacji z komentarzem, pisanie tekstów pod z góry założone tezy, stosowanie mało wyrafinowanych chwytów propagandowych, które mają skompromitować obecne władze państwa. "Dziennik" - przeciwnie. Starał się dotąd pisać bezstronnie, umiarkowanie. Z dystansem. Choć od początku jest utożsamiany z prawicą.
Niestety, postawa obu gazet wobec strajku lekarzy tylko potwierdza stereotypy na ich temat. "Dziennik" stanął po stronie rządu. "Wyborcza" zachowała dystans - ale może dlatego, że w tej konkretnej sprawie ów dystans i uważne słuchanie strony strajkującej szkodziło rządowi.

Słowo Polskie Gazeta Wrocławska apeluje do czytelników

Walka gazet zaostrza się. Pisaliśmy już jak "Gazeta Wyborcza" walczy z "Dziennikiem" stawiając na duże miasta i odwołując się do swojego rozbudowanego forum internetowego. Pisaliśmy też o ekspansji prasy lokalnej. Przywoływaliśmy tekst Krzysztofa Urbanowicza, który opisuje kryzys prasy regionalnej wywołany rozwojem internetu.
A jednak prasa regionalna nie składa broni. W piątkowym wydaniu "Słowa Polskiego Gazety Wrocławskiej", jedynego dziennika regionalnego na Dolnym Śląsku, na str. 2 odnajdujemy apel redaktor naczelnej Agnieszki Niczewskiej do czytelników (można go odnaleźć w pliku pdf tu). "Jesteśmy dla was" - głosi duży tytuł. "Proszę: dzwońcie, piszcie, zadawajcie pytania" - apeluje Niczewska, której duże zdjęcie towarzyszy tekstowi. Redaktor naczelna podaje przy tym swój adres mailowy. Oraz numer z serii 0-800, na który można dzwonić z pytaniami.
Obok, na dwóch szpaltach, mamy pierwszą turę takich pytań i redakcyjnych odpowiedzi. To pytania typu "co to są raje podatkowe?"; czy można zawiesić tablicę "Uwaga, zły pies" na płocie, gdy nie ma się psa; albo "co zrobić, jeśli zapomnieliśmy podpisać się pod PIT-em, który już wysłaliśmy pocztą".
Akcja "SPGW" jest podobnie pomyślana, jak akcje lokalnych dodatków "Gazety Wyborczej". W obu przypadkach dzienniki odwołują się do czytelników. Zachęcają ich do współkreowania gazety (choć w bardzo ograniczonym zakresie). Ale jest też między tymi akcjami spora różnica. "Wyborcza" stawia na wzmacnianie tożsamości lokalnej w dużych miastach. "SPGW" - na obietnicę rozwiązywania problemów zwykłych ludzi.
Jesteśmy ciekawi efektów apelu redaktor naczelnej "SPGW". Zwłaszcza, że - wnioskując po badaniach czytelnictwa zamieszczanych w miesięczniku "Press" - pozycja tej gazety nie jest zbyt mocna. Zresztą zagrożeniem dla niej jest nie tylko ostra walka "Gazety Wyborczej" z "Dziennikiem", ale i siła "Faktu", który wszak ma osobne strony wrocławskie i jest najchętniej czytaną gazetą codzienną na Dolnym Śląsku.

Stanisław Michalkiewicz w największym tygodniku?

Nakład: 580 tys. egzemplarzy (dane wydawcy). Dystrybucja: w całej Polsce. Cena: 0 zł, bo to gazeta bezpłatna. Być może odkryliśmy właśnie największy tygodnik w kraju. W każym razie jego głównym felietonistą jest Stanisław Michalkiewicz.
Gazeta ma dość kuriozalną nazwę: "Tygodnik nr 1". Można ją dostać w sklepach sieci "Żabka". "Tygodnik nr 1" przypomina gazety rozdawane bezpłatnie w centrach dużych miast (jak "Echo Miasta", czy "Metropol"). Ma podobny format, typ layoutu, jakość druku. My jednak nie dostaliśmy go od żywego kolportera w mieście, a wzięliśmy sobie z "Żabki". Gazeta ma 12 stron, z czego siedem zajmują reklamy albo samej "Żabki", albo produktów w niej dostępnych (na każdej takiej reklamie produktu widzimy logo "Żabki").
Ale nie jest to gazeta stricte reklamowa. Oto na str. 2 odnajdujemy felieton Stanisława Michalkiewicza, znanego prawicowego publicysty, o którym ostatnio było głośno za sprawą komentarza na temat roszczeń żydowskich, jaki wygłosił w Radiu Maryja.
W ostatnich latach Michalkiewicz kojarzony był raczej z mediami niszowymi. Tym razem wystąpił w medium, które - sądząc po nakładzie i typie dystrybucji - ma ambicje dotrzeć pod strzechy.
Ale skąd właściwie wziął się ów tygodnik? Z jego strony internetowej dowiadujemy się, że istnieje od 2002 r. i jest kolportowany na terenie powiatu poznańskiego.
Na tejże stronie, w rubryce "O nas" nie ma wzmianki o rozpoczęciu w dystrybucji ogólnopolskiej. Choć jest tam mapa, z której można wywnioskować, że "Tygodnik nr 1" jest dostępny w całym kraju. A dokładnie - w sieci "Żabek".
Dziwne. W wydaniu papierowym nie ma stopki redakcyjnej. Ale głównym felietonistą (str. 2) jest Konrad Napierała. Na internetowej stronie tygodnika figuruje jako prezes zarządu wydawnictwa firmującego gazetę.
Napierała to rzecznik sieci "Żabek". Znany wielkopolski dziennikarz, były naczelny "Gazety Poznańskiej" i "Dziennika Poznańskiego". Eksposeł Unii Pracy. W zeszłym roku pisała o nim "Gazeta Wyborcza". O tym, że znalazł się w "Tygodniku nr 1" informował w grudniu 2005 r. internetowy serwis tygodnika "Press".
A może "Tygodnik nr 1" wcale nie jest największym tygodnikiem w Polsce? Może są gazety o większym zasięgu? Czekamy na Wasze podpowiedzi!

25.5.06

Co zyska "Wyborcza" zmieniając polskie miasta?

W obliczu ekspansji "Dziennika" na szczeblu krajowym, "Gazeta Wyborcza" próbuje wzmocnić swoją pozycję w dużych miastach regionalnych.
We własnych dodatkach lokalnych uruchomiła akcję, w ramach której mieszkańcy dużych miast wskazują najważniejsze miejscowe problemy do rozwiązania. Sama "Wyborcza" napisała o tym w czwartek - i to w ważnym miejscu, bo na str. 4 wydania krajowego. Efektem akcji - czytamy - są "prawie trzy tysiące billboardów i citylightów", które "pojawiły się na ulicach największych polskich miast". Z tych billboardów i citylightów możemy dowiedzieć się, czego domagają się czytelnicy "Wyborczej". O akcji piszą też Wirtualnemedia.pl
Naszym zdaniem akcja "Wyborczej" opiera się na czterech podstawowych przesłankach:
1. "Dziennik" po macoszemu traktuje wszystko, co regionalne. Nie ma ani jednej kolumny na wiadomości z regionów, nie mówiąc już o osobnych dodatkach. Co więcej, korespondenci regionalni są usługodawcami na rzecz redakcji-matki w Warszawie. "Wyborcza" - przeciwnie - ma sieć sprawnych oddziałów terenowych.
2. "Wyborcza" ma też prężne, żywotne forum internetowe. Notabene, to jeden z największych fenomenów polskiego (i nie tylko) internetu. Rozkręcając swoją akcję, "Wyborcza" świadomie odwołała się do niego.
3. Silne związanie gazety z internautami każe domniemywać, że "Wyborcza" nawiązuje do tzw. dziennikarstwa obywatelskiego , o którym coraz głośniej i coraz częściej mówi się na Zachodzie. U nas pisał o nim m.in. Krzysztof Urbanowicz.
4. Poprzez odwołanie się do forum internetowego i granie na poczuciu obywatelskości swoich czytelników (od dawna kuszonych hasłem "Nam nie jest wszystko jedno"), "Wyborcza" buduje i wzmacnia ich lojalność.
Elementami tej kampanii (co wnioskujemy na podstawie lektury wrocławskiego dodatku do "Wyborczej") są też: a) publikowane w lokalnym dodatku pozytywne wypowiedzi miejscowych VIP-ów na temat gazety; b) ciepłe wspomnienia, które snują dziennikarze dodatku o mieście, w którym ów dodatek się ukazuje; c) promocja czołowych dziennikarzy dodatku.
Wszystko to brzmi sensownie. Mamy jednak kilka uwag ogólnych.
Po pierwsze - naszym zdaniem - celem całej tej rzekomo obywatelskiej akcji jest utrzymanie rynkowej pozycji "Wyborczej" względem "Dziennika". Tak więc nie o obywatelskość chodzi, a o pieniądze.
Po drugie - wykorzystanie popularnego forum internetowego wydaje się nowoczesne. Ale tylko z pozoru. Bo w tym konkretnym wypadku forum jest usługodawcze. Dostarcza bodźców gazecie-matce. Nie jest elementem interaktywnej przestrzeni medialnej. I w tym sensie jego rola jest anachroniczna.
Po trzecie - cała akcja potwierdza, że dodatki "Wyborczej" nie mają charakteru regionalnego, a lokalny. Skupiają się wyłącznie na życiu dużych miast. To z kolei powinno ucieszyć dzienniki regionalne. Naszym zdaniem, te ostatnie powinny teraz zacząć dbać o swoją obecność w "terenie". Zwłaszcza, że mają silną konkurencję oddolną w postaci prasy lokalnej.
Po czwarte - swoją akcją "Wyborcza" nie odkrywa Ameryki (wnioskujemy, oczywiście, po jej dodatku wrocławskim). Działania tożsamościowe (jak to, którego celem było odzyskanie wrocławskich zabytków wywiezionych po wojnie do Warszawy), czy te, które miały zmienić oblicze miasta (propozycja wyburzenia PRL-owskich bloków w centrum) znamy z łamów "GW" sprzed sześciu lat. Nihil novi. Inna rzecz, że - jak się domyślamy - przeciętny czytelnik ma dość krótką pamięć.
Na koniec dygresja. Najnowsza akcja "Wyborczej" kojarzy nam się (w sensie pomysłu) z aktualnymi planami politycznymi PO, czy SLD. Tak jak odpowiedzią tych dwóch partii na krajową hegemonię PiS jest parcie ku przejęciu samorządów terytorialnych, tak odpowiedzią "Wyborczej" na krajową ekspansję "Dziennika" jest pomysł na głębsze zakorzenienie się w dużych miastach.

Tygodniki lokalne budują wspólny portal

W ostatnią sobotę proponowaliśmy, by wydawcy tygodników lokalnych zrzeszonych w Stowarzyszeniu Gazet Lokalnych uruchomili ogólnopolski portal informacyjny bazujący na tekstach ze swoich gazet.
Słowo powoli staje się ciałem. Od wczoraj na portalu Stowarzyszenia, pod hasłem "Temat dnia", codziennie ukazuje się jedna informacja pochodząca z prasy lokalnej. Tak jest od wtorku do piątku. W piątek wszystkie takie "tematy dnia" z danego tygodnia prezentowane są w Tok.fm.
Niedawno o wzroście znaczenia prasy lokalnej i sublokalnej pisał na swoim blogu Krzysztof Urbanowicz. Okazuje się, że rozwój internetu nie osłabia pozycji tego segmentu prasy. Wręcz czasem ją wzmacnia. Za to poważnie osłabia prasę regionalną.
Przy okazji polecamy portal gazetylokalne.pl. Nie tylko ze względu na wiadomości z prasy lokalnej. Ale i dlatego, że można na nim znaleźć sporo ciekawych informacji z życia mediów. Również mediów dużych.

24.5.06

Czy Wildstein uwolni film o Wałęsie?

Tuż po tym, jak Bronisław Wildstein został prezesem TVP, przewidywaliśmy, że efektem tej nominacji "będzie szybka emisja w TVP dokumentu "Plusy dodatnie, plusy ujemne" wrocławskiego reżysera Grzegorza Brauna".
O filmie tym obszernie pisze "Gazeta Polska" , nazywając go "półkownikiem".
Przypomnijmy - dokument Brauna szczegółowo opowiada o domniemanej agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy. W marcu tego roku komisja kolaudacyjna TVP nie dopuściła go do emisji. Od tej pory krąży po kraju kanałami prywatnymi. Jeden z nas widział film Brauna na takim właśnie nieoficjalnym, prywatnym pokazie.
Trzeba przyznać, że film robi wstrząsające wrażenie. Trudno jednak zarzucić mu stronniczość. Autor bazuje m.in. na materiałach dawnej SB, oddaje też głos samemu Wałęsie. Nie oskarża, a raczej stawia mocne pytania. Prowokuje do dyskusji.
Zastanawiamy się, czy nowe władze TVP dopuszczą dokument Brauna (w pierwotnym kształcie) do emisji. Znając radykalnie prolustracyjną postawę Bronisława Wildsteina, nadal spodziewamy się, że tak.

23.5.06

Rusza lustracja dziennikarzy

Rozkręca się bezprecedensowa, kompleksowa operacja usuwania komunistycznej agentury z polskich mediów. Od kilku dni obserwujemy trzy elementy tej operacji:
1. nominacja Bronisława Wildsteina na prezesa TVP - i jego zapowiedź, że usunie z telewizji agentów PRL-owskich służb specjalnych;
2. ujawnienie agenturalnej przeszłości ks. Michała Czajkowskiego, kapłana blisko związanego z "Gazetą Wyborczą";
3. dzisiejsza sugestia "Życia Warszawy", że "w materiałach IPN są dokumenty potwierdzające, że z SB współpracowało co najmniej pięciu wciąż aktywnych zawodowo publicystów jednego z największych polskich tygodników opinii". O jaki tygodnik chodzi? Nie wiemy. Ale można mniemać, że jest to tygodnik niekoniecznie lubiący prawicę.
W tym samym tekście "Życie Warszawy" pisze o pracach badawczych prowadzonych przez IPN na temat inwigilacji PRL-owskich mediów przez bezpiekę.
Jednocześnie lustrację dziennikarzy zapowiada szef klubu parlamentarnego PiS Przemysław Gosiewski.
Cała ta operacja ma dwa aspekty: etyczny i polityczny. O etycznym można dyskutować: czy usunięcie z mediów agentów dawnej komunistycznej bezpieki wzmocni media i zwiększy ich wiarygodność? Czy przeciwnie?
Aspekt polityczny jest ciekawszy. Ale i bardziej niebezpieczny. Rządząca krajem prawica ewidentnie prowadzi ostrą walkę o przejęcie pełnej kontroli nad narzędziami kształtującymi opinię publiczną. Może okazać się to groźne dla pluralizmu debaty publicznej w Polsce. Ta wizja nie musi jednak martwić prawicy.
Martwić powinno ją co innego. Ostry atak na agenturę w mediach zbiega się w czasie z publicznym rozpracowywaniem korzeni Samoobrony - głównego koalicjanta PiS. Właśnie dzisiaj odżyły sugestie, że Andrzeja Leppera otacza "plejada ludzi o niejasnych życiorysach" (określenie "Dziennika"). Wśród nich osoby związane z wojskowymi służbami specjalnymi i absolwenci wyższych uczelni sowieckich. PiS tropi agentów wśród swoich wrogów. Wrogowie PiS tropią agentów wśród przyjaciół PiS. Tak oto ruszyła wielka, ogólnonarodowa lustracja.
Chyba rzeczywiście III RP niebawem wyzionie ducha. Ale jaka w takim razie będzie IV RP?

Łukasz

Żakowski ostro o sprawie ks. Czajkowskiego

Zdaniem Jacka Żakowskiego, publicysty "Polityki", media zawiodły przy opisywaniu sprawy ks. Czajkowskiego. Żakowski ostro krytykuje "Życie Warszawy" i "Dziennik". A w felietonie napisanym dla "Gazety Wyborczej" staje po stronie Rady Etyki Mediów, która również skrytykowała obie redakcje. Według Żakowskiego
Zamknięcie ust Radzie otworzy bowiem drogę do ostatecznego zwycięstwa dziennikarskiej tandety i manipulowania Polską przez środowiska ukryte za tendencyjnymi mediami. [...] Dlatego - mimo zastrzeżeń wobec dotychczasowego funkcjonowania REM - nie tylko organizacje wydawców, nadawców i dziennikarzy, które ją powołały, ale wszystkie prodemokratyczne instytucje społeczeństwa obywatelskiego powinny dać jasny sygnał, że Radę popierają i gotowe są użyć wszystkich dostępnych środków, by zapewniając pomoc prawną i wsparcie materialne, okazać solidarność osobom występującym w obronie publicznego dobra, jakim w demokracji jest wiarygodność mediów.

Naszym zdaniem to kuriozalne stanowisko. Jacek Żakowski broni REM jak jakiejś ostoi swobód obywatelskich. Atakuje mityczne "środowiska", nie precyzując, kto miałby je tworzyć. Zaś zachęta, by wspierać REM materialnie - w wypadku ewentualnego procesu z "Życiem Warszawy" - wręcz budzi wesołość.

Z kolei w dzisiejszym "Dzienniku" całą kolumnę zajmuje artykuł Żakowskiego pod wiele mówiącym tytułem "Czajkowskiego zniszczono bez sądu". Publicysta stawia w jednym rzędzie niewinnych ludzi atakowanych niesłusznie przez media - prezesa PKN Orlen Zbigniewa Modrzejewskiego, prezesa NBP Grzegorza Wójtowicza, właściciela Optimusa Romana Kluskę i... ks. Czajkowskiego. Pisze m.in.:

"Skrzywdziliśmy już wystarczająco wielu ludzi, rozpowszechniając nieprawdziwe albo przesadne zarzuty, by teraz przed upublicznieniem dwa razy każdy zarzut obejrzeć z każdej strony".

Zdaniem Żakowskiego, media wydały już na ks. Czajkowskiego wyrok. I w ten sposób sprzeniewierzyły się swej misji. Publicyście "Polityki" odpowiada Robert Krasowski, naczelny "Dziennika". Pisze m.in.:

Jacek Żakowski oddaje nam tekst już po tym, jak podejrzenia wobec Czajkowskiego potwierdzili poważni historycy. Mimo to nadal krytykuje "Życie Warszawy" i "Dziennik". Jak widać, istnieje pewien zestaw zarzutów, przy których u dziennikarzy pojawia się automatyczny odruch obrony oskarżonego. Choćby się sam, jak to zrobił w końcu Maleszka, przyznał, nadal będzie traktowany jak ofiara".

My też ze zdziwieniem czytamy najnowsze teksty Jacka Żakowskiego o ks. Czajkowskim.


22.5.06

Pomarańczowa Alternatywa oskarża Wrocław

Wrocławscy urzędnicy wysokiego szczebla kradną pomysły, a miastem od kilkunastu lat rządzi sitwa kolesiów - tak można streścić zarzuty, jakie stawia w swoim nowym biuletynie internetowym Waldemar Fydrych "Major". Legendarny twórca Pomarańczowej Alternatywy długo wylicza niegodziwości, jakich - jego zdaniem - dopuszczają się włodarze stolicy Dolnego Śląska. Apeluje do prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza oraz szefa Platformy Obywatelskiej Donalda Tuska (PO współrządzi Wrocławiem), by "oczyścili swoje szeregi z ludzi o dość przypadkowej moralności".
Niektóre sformułowania artykułu „O czym milczą wrocławskie pomniki?” pachną procesem. Trudno jednak przejść obojętnie obok zarzutów formułowanych przez człowieka, który dla promocji Wrocławia w świecie zrobił więcej, niż ktokolwiek inny. To dzięki niemu w latach 80. o stolicy Dolnego Śląska pisały największe dzienniki Europy.
Za to Majorowi należy się pomnik. Czy jednak jego obecny atak nie jest przejawem rozgoryczenia wielkiego twórcy, którego gwiazda dawno zgasła? A może - przeciwnie - Major zwraca uwagę na autentyczny problem?
Jesteśmy bardzo ciekawi dalszego ciągu tej awantury. Zwłaszcza zaś reakcji władz Wrocławia i miejscowych mediów.



21.5.06

Trudne dni Jana Turnaua

Mimowolnym i dość tragicznym bohaterem awantury o przeszłość ks. Michała Czajkowskiego stał się Jan Turnau, znany publicysta "Gazety Wyborczej", spec od spraw kościelnych. Propagator radykalnie humanistycznej, ekumenicznej, posoborowej wersji katolicyzmu.
Dzień po tym, jak "Życie Warszawy" ujawniło, że w świetle materiałów dostępnych w IPN ks. Czajkowski był agentem SB, to właśnie Turnau wziął go w obronę na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej". Pisał wówczas, że nie wierzy w oskarżenia pod adresem ks. Czajkowskiego. Bo to "dzika lustracja". Bo w takich przypadkach powinna obowiązywać "zasada domniemania niewinności". Bo wreszcie ks. Czajkowski to jego wieloletni przyjaciel i spowiednik. "Łatwo go podejść" - przekonywał Turnau. - "Wiem, że zdolny jest do wszystkiego, by bliźniemu pomóc, i do niczego, by mu zaszkodzić. Takim ludziom jest na tym świecie ciężko".
Ów emocjonalny komentarz Turnaua był najpoważniejszym argumentem, jaki tego dnia wytoczyła "Wyborcza". Przeciwne stanowisko - obciążające ks. Czajkowskiego - zajął "Dziennik". O konflikcie obu tytułów pisaliśmy tu. Oliwy do ognia dolała Rada Etyki Mediów, która skrytykowała "Życie Warszawy" i "Dziennik" za teksty na temat ks. Czajkowskiego. To też wywołało burzę.
Minęły dwa dni. W sobotnio-niedzielnym "Dzienniku" posypały się gromy na obrońców ks. Czajkowskiego. Maciej Rybiński (na str. 2) kpił: "Powstaje u nas nowy kościół i ma już sporo wiernych. A raczej niewiernych, za to gorliwych wyznawców. Jest to kościół czcicieli niepokalanego życia w PRL". Piotr Semka (na str. 26) pisał w sposób bardziej wyważony: "jedynym środkiem pozwalającym ustalić fakt współpracy księży z SB pozostają badania historyków. Trzeba z nimi dyskutować, a nie zamykać usta adwersarzom efektownymi sloganami w stylu: wierzę ks. Czajkowskiemu i nic mnie nie obchodzą ubeckie archiwa".
W niedzielę po południu Informacyjna Agencja Radiowa, a za nią portale internetowe podały, że po spotkaniu z przedstawicielami rady redakcyjnej miesięcznika "Więź", w tym m.in. z Janem Turnauem, ks. Czajkowski zrezygnował z funkcji asystenta kościelnego tego pisma.
Przy okazji - jak czytamy w komunikacie - ks. Czajkowski upoważnił redakcję "Więzi", by przekazała wyrazy ubolewania z powodu "braku roztropności w przeszłości".
Czyżby przyznanie się do winy? Jeśli tak, to Jan Turnau jest w trudnej sytuacji. Przecież stanął murem w obronie ks. Czajkowskiego. Mało tego. Wyrósł w ten sposób na głównego szermierza antylustracyjnej wojny, jaką od lat prowadzi "Gazeta Wyborcza".
Czy to źle? Dalecy bylibyśmy od krytykowania Turnaua, nawet jeśli w tym momencie nie ma racji. Stanął w obronie przyjaciela. Kogoś, komu bardzo wierzy.
Niestety, ta szlachetna, przyjacielska obrona urasta do rangi niedobrego symbolu. Staje się przykładem irracjonalnej akcji przeciwko lustracji.
My jesteśmy za lustracją. Za ujawnieniem agentów, których komunistyczne służby specjalne ulokowały w strukturach opozycji politycznej, czy Kościoła. Oczywiście, pod warunkiem zachowania maksymalnej staranności i dobrze pojętej podejrzliwości w analizowaniu dokumentów zgromadzonych w IPN.
Jan Turnau ma trudne dni. Jego podziwu godna obrona własnego przyjaciela zostanie teraz uznana za kolejny przykład antylustracyjnego oszołomienia "Gazety Wyborczej".
Dziwna sprawa. Nie zgadzając się z oficjalnym stanowiskiem Turnaua, rozumiemy jego postawę.

20.5.06

Tygodniki lokalne w Tok.fm

Małe jest piękne. Także w tradycyjnej prasie. Tygodniki lokalne odniosły kolejny sukces w zmaganiach z dużymi tytułami korporacyjnymi. Nawiązały współpracę z radiem Tok.fm.
W najbliższy piątek Tok.fm uruchamia przegląd prasy lokalnej. Będzie można go słuchać w każdy piątek, o 17.45 - informuje internetowy serwis Stowarzyszenia Gazet Lokalnych .
Jak się dowiedzieliśmy, współpraca małych lokalnych wydawców z Tok.fm to zasługa Jerzego Jureckiego, redaktora naczelnego "Tygodnika Podhalańskiego", najbardziej znanej gazety lokalnej w Polsce.
Ale co to właściwie jest "gazeta lokalna"? Po pierwsze - jej zasięg nie może być większy, niż jeden-dwa powiaty (odpadają zatem np. tygodniki wydawane w dawnych miastach wojewódzkich, jak choćby legnickie "Konkrety"). Po drugie - powinna być kontrolowana przez polski kapitał (odpadają np. powiatowe gazety wydawane przez niemieckiego Passauera). Po trzecie - nie może być darmowa.
Wiele takich czasopism zrzesza Stowarzyszenie Gazet Lokalnych. Z bardzo interesujących badań jakie publikuje
na swojej stronie
wynika, że tygodniki lokalne mają lepszą pozycję rynkową, niż największe polskie tygodniki opinii. Nic dziwnego, że od maja zeszłego roku czasopisma zrzeszone w stowarzyszeniu wspólnie szukają reklamodawców. Udało im się pozyskać m.in. PZU i Erę.
Współpraca z Tok.fm powinna dodatkowo wzmocnić ten segment prasy. Naszym zdaniem jednym z następnych kroków w tej batalii o czytelnika i reklamodawcę mogłoby być uruchomienie ogólnopolskiego portalu informacyjnego, bazującego na tekstach z prasy lokalnej.

19.5.06

Wildstein polemizuje z blogiem?

Zwiastun nowej ery mediów? Prezes TVP Bronisław Wildstein dementuje informacje podane na internetowym blogu!
Chodzi o znany blog Ryszarda Czarneckiego, eurodeputowanego Samoobrony. Pod datą 17 maja opisał on "dyskretne spotkanie" Wildsteina z Andrzejem Lepperem, do jakiego miało dojść w ostatnią niedzielę. O spotkanie miał prosić Wildstein. Tematem rozmowy miał być sposób wyboru przedstawiciela Samoobrony w zarządzie TVP.

Dziś po południu Wildstein wydał komunikat w tej sprawie. W całości dementuje informacje podane przez Czarneckiego.

I choć Wildstein nie podaje, gdzie je przeczytał, bądź usłyszał, wygląda na to, że ich pierwszym źródłem był właśnie blog eurodeputowanego Samoobrony.
Jeśli tak, to jest to rewolucja w polskich mediach. Oto blog (ale nie anonimowy) zyskuje taką rangę, jak duża ogólnokrajowa gazeta, rozgłośnia radiowa, czy telewizja.

Czy Rada Etyki Mediów jest potrzebna?

Minął ledwie dzień od ujawnienia, że ks. Michał Czajkowski był agentem SB, a pełne oburzenia stanowisko zajęła w tej sprawie Rada Etyki Mediów. W jej oświadczeniu możemy przeczytać m.in, że:

"Pisanie o sprawie ważnej dla zbiorowej pamięci, bolesnej dla większości Polaków w tonie sensacji, używanie obraźliwych epitetów i określeń jednoznacznie przesądzających, jest szkodliwe społecznie".

Rada zaatakowała w ten sposób "Życie Warszawy" i "Dziennik". Na odpowiedź obu redakcji nie trzeba było długo czekać. "ŻW" zażądało przeprosin - w razie ich braku wydawca gazety poda REM do sądu. Z kolei "Dziennik" odpowiedział niezwykle ostrym komentarzem Roberta Krasowskiego, redaktora naczelnego gazety:

[..] Ze swojej strony chcę wyrazić jeszcze głębsze oburzenie 1) samym faktem istnieniem Rady Etyki Mediów, 2) tym, że w ogóle zabiera ona głos, 3) że jej opinie są zawsze niemądre, 4) że przemawia nie wiadomo w czyim imieniu, 5) że tchórzliwie milczy w sprawach, w których warto się wypowiedzieć, 6) że składa się - z jednym wyjątkiem - z ludzi, których nikt nie zna i którzy nie mają żadnych dziennikarskich osiągnięć.

Gdyby ich słuchać, autorytetami świata dziennikarskiego byliby Maleszka i Czajkowski, a jedynym jego problemem ojciec Rydzyk. A swoją drogą, drodzy moraliści, nie przeszkadza wam to, że Leszek Maleszka nadal pracuje jako dziennikarz? Mimo że fakt jego współpracy z SB został przez niego oficjalnie potwierdzony?"


A my zastanawiamy się jaki jest sens tego powszechnego oburzenia. Przecież Rada Etyki Mediów nie jest wyrocznią, najwyższym autorytetem, instytucją powszechnego zaufania. To coś w rodzaju medialnego think tanku - ośrodka opinii. Co ważne: opinii, z którymi nie zawsze i nie każdy musi się zgadzać. Tymczasem media publikują oświadczenia REM, traktując je niebywale poważnie. A więc albo jako prawdy objawione, które podaje się do wierzenia bez komentarza, albo (jak w przypadku stanowiska REM w sprawie ks. Czajkowskiego) jako ostry atak polityczny.
A przecież można sobie wyobrazić istnienie alternatywnych Rad Etyki Mediów. Jedną mogliby powołać np. dziennikarze "Życia Warszawy" i "Dziennika". Drugą - ci z "Trybuny" i "Przeglądu".
Kto powiedział, że ma być tylko jeden REM?

Jak myślicie - czy instytucja taka, jak Rada Etyki Mediów jest potrzebna? Czy działa dobrze? Co można w niej zmienić? Zapraszamy do dyskusji!

18.5.06

"Dziennik" ostro atakuje "Wyborczą"

Mija równo miesiąc od debiutu "Dziennika". I właśnie w ten rocznicowy dzień po raz pierwszy ujawniły się fundamentalne różnice ideowe między "Dziennikiem" a "Gazetą Wyborczą".

Pretekstem stała się sprawa ks. prof. Michała Czajkowskiego. Wczoraj "Życie Warszawy" ogłosiło, na podstawie dokumentów znalezionych w IPN, że ks. Czajkowski przez niemal ćwierć wieku był agentem SB. Miał donosić m.in. na ks. Jerzego Popiełuszkę. Zarówno "Dziennik", jak i "Gazeta Wyborcza" piszą o tym na pierwszych stronach swoich czwartkowych wydań. Ale reakcje obu gazet na rewelacje "Życia Warszawy" są skrajnie różne. To o tyle ciekawe, że do tej pory "Dziennik" - choć bywał kojarzony raczej z prawicą - starał się uchodzić za gazetę bezstronną. "Wyborcza", przeciwnie, nigdy takiej nie udawała.
Przyjrzeliśmy się, co tak poróżniło "Dziennik" z "Gazetą Wyborczą".

Łukasz: - Totalną różnicę w ujęciu tematu widać już po najważniejszych elementach tekstu: tytułach, pod- i nadtytułach, wyrzutkach. Tytuł w "Dzienniku": "Autorytet donosicielem" nie pozostawia wątpliwości, że ks. Czajkowski był agentem. Tytuł "Wyborczej": "Oskarżyć księdza" - przeciwnie. Sugeruje, że ksiądz jest ofiarą.

Artur: - To świadome nawiązanie do filmu "Zabić księdza" Agnieszki Holland. Tym bardziej niesmaczne, że film opowiadał o ks. Popiełuszce, na którego, w świetle dokumentów z IPN, ks. Czajkowski donosił.

Łukasz: - Z kolei nadtytuł tekstu w "Dzienniku" jest dla ks. Czajkowskiego miażdżący:
"Kreujący się na duchowego przewodnika ksiądz Czajkowski 24 lata pracował dla SB".
W tym krótkim zdaniu są dwie informacje:

1. jeszcze raz dowiadujemy się, że ks. Czajkowski na pewno był agentem;
2. "Dziennik" ironicznie wypomina mu, że "kreował się" na autorytet.

Tymczasem "Wyborcza" w podtytule otwarcie broni bohatera tekstu:
"Ks. prof. Michał Czajkowski, jeden z najbardziej szanowanych polskich duchownych, współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, był agentem PRL-owskiej bezpieki - napisało wczorajsze "Życie Warszawy".
Tak więc i tu mamy dwie informacje. Ale całkiem inne:

1. to nie "Wyborcza" ujawnia, a jedna z gazet pisze, że ks. Czajkowski był agentem; z punktu widzenia "Wyborczej" nie jest to zatem twarde stwierdzenie faktu, a raczej hipoteza;
2. natomiast niezaprzeczalnym faktem jest to, iż ks. Czajkowski jest autorytetem.

Mamy więc dwa skrajnie różne podejścia do ks. Czajkowskiego. Co więcej, "Dziennik" dodatkowo dobija bohatera tekstu wyrzutkiem, umieszczonym tuż pod tytułem:
"Miał być wzorem do naśladowania, tymczasem to on donosił na księdza Popiełuszkę".

Z kolei przy tekście na czołówce "Wyborczej" swój emocjonalny komentarz zamieścił Jan Turnau. Broni ks. Czajkowskiego. Najważniejsze są pierwsze i ostatnie zdanie tego komentarza. Pierwsze: "Dzika lustracja trwa". Ostatnie: "Wierzę w niewinność księdza Czajkowskiego". Turnau powołuje się na kilkadziesiąt lat znajomości z ks. Czajkowskim. Wyznaje, że spowiada się u niego. Notabene, Turnau bronił ks. Czajkowskiego także w telewizji.

"Dziennik" nie umieszcza komentarza przy tekście. Za to w samym artykule znajdujemy taki oto passus o ks. Czajkowskim:
"Medialna gwiazda i autorytet dla części środowisk liberalnych. Teraz okazał się gorliwym agentem policji politycznej komunistycznego PRL".

W zestawieniu z tym, co pisze na ten temat "Wyborcza", nie możemy mieć wątpliwości, że "Dziennik" także i ją zalicza w poczet "części środowisk liberalnych".

Artur: - Kropkę nad "I" stawia redaktor naczelny "Dziennika" Robert Krasowski. Na drugiej stronie dzisiejszego wydania swojej gazety zamieścił ostry komentarz pod tytułem "Kapuś moralista". Oczywiście, o ks. Czajkowskim. Krasowski przyznaje, że nie jest entuzjastą lustracji. Że podobnie jak środowisko "Wyborczej" nie godzi się z wyciąganiem grzechów z przeszłości. Zaraz jednak wykonuje gwałtowną woltę i deklaruje: "Jednak gdy widzę kolejnych zdemaskowanych przedstawicieli gatunku Maleszka-Czajkowski, nie czuję dla nich żadnego współczucia". To kolejny prztyczek w "Gazetę Wyborczą", która nadal zatrudnia Lesława Maleszkę, niegdyś swojego czołowego redaktora i publicystę, w latach 70. współzałożyciela Studenckiego Komitetu Solidarności. Kilka lat temu zdemaskowanego jako wieloletni, bardzo aktywny agent SB.

Na tym jednak atak na "Wyborczą" się nie kończy. Z artykułu na trzeciej stronie "Dziennika" wprost dowiadujemy się, że to Adam Michnik i jego przyjaciele uczynili ks. Czajkowskiego autorytetem moralnym i gwiazdą mediów. "Dziennik" nie waha się też przypomnieć, że to właśnie ks. Czajkowski poświęcił cztery lata temu nową siedzibę Agory. Przy tej okazji naczelny "Gazety" nazwał go "naszym przyjacielem, niezwykle odważnym człowiekiem".

Łukasz: - Dla odmiany, "Wyborcza" demaskuje (na str. 5) postać Tadeusza Witkowskiego, który ujawnił "Życiu Warszawy" rewelacje o ks. Czajkowskim. Z jego krótkiego biogramu dowiadujemy się m.in., że "publikuje w skrajnie prawicowym tygodniku katolicko-narodowym Głos", że w 2002 r. podpisał list otwarty podważający "wiarygodność wyników śledztwa IPN w sprawie mordu w Jedwabnem", no i - przede wszystkim - "jest wielkim entuzjastą lustracji". Kto dobrze zna linię "Wyborczej" wie, że te trzy elementy postawy Witkowskiego doszczętnie dyskwalifikują go w oczach tej gazety.
Ale zwróćmy też uwagę, że na tle tego sporu "Dziennika" z "Wyborczą" dość blado wypada "Rzeczpospolita". Choć i w niej odnajdujemy niewielki, krwisty kawałek na temat ks. Czajkowskiego.

Artur: - Tak, z okazji do ataku skorzystał Rafał Ziemkiewicz, znany antagonista "Wyborczej". W felietonie "Autorytety umierają, milcząc" przypomina, że o agenturalną przeszłość podejrzewani byli niedawno Andrzej Szczypiorski ("autorytet moralny w randze omalże wice-Michnika") i prof. Jerzy Kłoczowski. Oba te przypadki - ironizuje Ziemkiewicz - tzw. salon zbywa milczeniem. Podobnie może być w przypadku ks. Czajkowskiego.

Spór "Dziennika" z "Wyborczą" jest ostry. Kości zostały rzucone. W najbliższych dniach będziemy przyglądać się tej ideowej wojnie. Zastanowimy się też, na ile może ona wpłynąć na rynkową pozycję obu gazet?
A może te ideowe spory nie mają większego znaczenia komercyjnego?

Jesteśmy ciekawi Waszych opinii. Czym - Waszym zdaniem - różni się "Dziennik" od "Gazety Wyborczej"?

17.5.06

"Newsweek" przeprasza Schetynę

Z wielkiej chmury mały deszcz. Latem zeszłego roku tygodnik „Newsweek Polska”, powołując się na anonimowego przedsiębiorcę, zarzucił sekretarzowi generalnemu Platformy Obywatelskiej, posłowi Grzegorzowi Schetynie poważne nadużycie. Schetyna miał rzekomo załatwić owemu przedsiębiorcy we wrocławskim magistracie zezwolenie na budowę, w zamian za pieniądze na kierowany przez siebie klub koszykarski „Śląsk Wrocław”.

Autorem artykułu był Jerzy Jachowicz, jeden z najbardziej cenionych dziennikarzy śledczych w Polsce. To wzmacniało wiarygodność rewelacji na temat Schetyny. Tekst był zresztą w całości niekorzystny dla sekretarza generalnego PO. Jachowicz przedstawił Schetynę jako człowieka niebezpiecznie mieszającego politykę z biznesem.

Informacje „Newsweeka” wykorzystał później PiS w kampanii wyborczej. Dziś tygodnik odwołuje wszystko. W najnowszym numerze gazety, w rubryce „Listy” (str. 12), na samym dole strony znajdujemy taką oto, niewielką notkę:

Wyjaśnienie
Redakcja „Newsweek Polska” ubolewa, że została wprowadzona w błąd („Rodzinny interes”, „Newsweek” 31/2005) w sprawie rzekomych nadużyć pana Grzegorza Schetyny i niniejszym przeprasza Pana Posła.

Notka jest słabo widoczna i przeszła kompletnie bez echa. Media nie zajęły się nią, choć wcześniej chętnie opisywały podejrzenia „Newsweeka” wobec Schetyny. Zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej. Także później, gdy władzę w kraju przejął PiS i prokuratury różnych szczebli kolejno przyglądały się rewelacjom „Newsweeka” (po czym konsekwentnie odmawiały wszczęcia śledztwa w tej sprawie; patrz tu).

Sam Schetyna triumfalnie oznajmia o przeprosinach na swojej stronie internetowej. I ma rację. Bo z całej tej historii wynika, że „Newsweek” wytoczył zarzuty ciężkiego kalibru, nie mając na ich potwierdzenie dowodów. W efekcie poniósł porażkę. A przecież za sprawą „Newsweeka” interesy Schetyny stały się jednym z głównych motywów zeszłorocznej kampanii wyborczej. W sierpniu na ten temat wypowiedział się Donald Tusk w wywiadzie dla tygodnika „Panorama Dolnośląska”.

„Sprawa Schetyny” zaogniła kampanię prezydencką w październiku. W tamtym czasie „Przekrój” tak oto opisywał całą tę awanturę:

Schetyna wszystkiemu zaprzecza. I już trzy dni po ukazaniu się tekstu skierował przeciwko dziennikarzowi „Newsweeka” prywatny akt oskarżenia do sądu. Domaga się ukarania dziennikarza za to, że pomówił go o działania, które nie miały miejsca i naraziły go na utratę zaufania publicznego. Dziennikarzowi grozi za to nawet do dwóch lat więzienia. Redakcja prowadzi już negocjacje w sprawie ewentualnej ugody i przeprosin.
Jednak sprawa zaczęła żyć już własnym życiem. Sztab Lecha Kaczyńskiego
wyciągnął publikację po dwóch miesiącach i zażądał zawieszenia Schetyny w
prawach członka PO.
(Cały tekst z "Przekroju" jest dostępny tu).

Przeprosiny „Newsweeka” to nie jedyna porażka wydawcy tej gazety, koncernu Axel Springer Polska, w ostatnich dniach. Wczoraj kraj obiegła informacja, że sztandarowy dziennik koncernu – „Fakt” – musi zapłacić 200 tys. zł kary za omyłkowe zrobienie z redaktora naczelnego „Przeglądu Konińskiego” groźnego pedofila.

15.5.06

Samoobrona bierze TVP

Samoobrona w Telewizji Publicznej? A dlaczego nie? Jesteśmy bardzo ciekawi, na ile spełni się prognoza jednego z nas. Dodajmy - prognoza sprzed trzech miesięcy...
Przypominamy, że za nominacją Bronisława Wildsteina na nowego prezesa TVP głosowała cała rada nadzorcza tej instytucji. A więc i nominaci Samoobrony.

Zrobili to społecznie?

12.5.06

Prezes dał zarobić. Milczmy więc solidarnie.

Dzisiejsze Życie Warszawy przyniosło smakowitą informację o odchodzącym właśnie prezesie TVP. Otóż Jan Dworak podpisał - na kilka dni przed swoim odwołaniem - lukratywne kontrakty z trzema nowymi dyrektorami telewizji publicznej. Stanisław Wójcik, Marek Ostrowski i Krzysztof Knittel z pewnością się cieszą, bo przed nimi perspektywa znakomitych zarobków. Ich odwołanie, po kilku dniach pracy, będzie w sumie kosztowało budżet firmy ok. 750 tys. zł. Skąd taka hojność byłego już prezesa? Można się tylko domyślać. Życie Warszawy twierdzi, że to podzięka za umożliwienie w kwietniu tego roku wyboru Dworaka na drugą kadencję.

Przez cały dzień śledziliśmy ogólnopolskie media - tradycyjne i elektroniczne. O sprawie poinformowało jedynie kilka portali (m.in. Onet.pl i Bankier.pl). Radia milczały. Telewizje milczały. Właściwie większość liczących się mediów milczała. Nawet TVN, która wykorzysta każdą okazję, by obśmiać konkurencję, pokazała jedynie zatroskanego prezesa Dworaka, który - jak dobry ojciec - żegnał się z byłymi podwładnymi.

Dla nas sprawa jest jasna. W większości normalnych krajów Unii Europejskiej swoją hojność Jan Dworak musiałby wytłumaczyć przed prokuratorem. Polska, jak widać, normalnym krajem Unii Europejskiej nie jest.

Wildstein w TVP: Aurora wystrzeliła

Jakim prezesem TVP będzie Bronisław Wildstein? Tego nie wiemy. Ale jest pewien trop. To wywiad, jaki półtora roku temu Wildstein, wraz z Luizą Zalewską, przeprowadzili z Janem Dworakiem, ówczesnym prezesem TVP.

Rozmowa ukazała się w styczniu 2005 r. w „Rzeczpospolitej” („Pomiędzy rewolucją a ewolucją”, „Rz”, 22.-23.01.2005., dodatek „Plus-Minus”, str. 12-13).

Wildstein z Zalewską atakują Dworaka: „Mija prawie rok, odkąd objął pan fotel prezesa TVP (…), [a jednak] można odnieść wrażenie, że (…) pod pana rządami telewizja publiczna zmieniła się w niewielkim stopniu. Mówi się o kontynuacji, a nie o zerwaniu z przeszłością”. Dworak broni się: „Zmiany widać gołym okiem”. Ale i zaznacza: „telewizja publiczna powinna szukać swego miejsca nie na zasadzie ruchu wahadła, a w sposób spokojny i zrównoważony”.

Cała rozmowa utrzymana jest właśnie w tym duchu. Wildstein z Zalewską domagają się wyrazistej przebudowy TVP. Zaś Dworak ripostuje, że zmiany, owszem, są (lub będą). Ale trzeba je wprowadzać rozważnie.

Jak na wywiad prasowy – rzecz normalna. Dziennikarze czepiają się, odpytywany prezes broni się. Tyle że w tym przypadku mamy sytuację rzadką. Mija kilkanaście miesięcy i jeden z dziennikarzy zajmuje miejsce odpytywanego prezesa. Czy przejmie jego styl? Czy też zachowa swój radykalizm? – oto zagadka.

Ciekawe, że dokładnie w tych dniach, gdy ukazał się wywiad z Dworakiem, po Polsce zaczęła krążyć tzw. lista Wildsteina. 29 stycznia 2005 r. (tydzień po publikacji rozmowy z Dworakiem) po raz pierwszy napisała o niej „Gazeta Wyborcza”, wywołując ogólnopolską burzę. Jej efektem było m.in. zwolnienie Wildsteina z pracy w „Rzeczpospolitej”.

Bronisław Wildstein stał się wówczas niemal ikoną dla ludzi o poglądach wyraziście antykomunistycznych. Zwłaszcza dla zwolenników lustracji. Można chyba zaryzykować tezę, że dyskusja wywołana ujawnieniem listy Wildsteina – i społeczno-polityczne podziały, jakie były jej efektem – były jednym z czynników zapowiadających wyborczy triumf PiS z jesieni 2005 r. To wzmacnia pogląd, iż po Wildsteinie należy spodziewać się posunięć rewolucyjnych.

W wywiadzie z Dworakiem jest zresztą i taki passus…:

"Dworak: - (…) Żądacie, żebym pewne osoby wyrzucił z pracy…

Wildstein/Zalewska: - Bo nam się wydaje, że dla osób skompromitowanych w telewizji publicznej nie powinno być miejsca. A tymczasem one tylko wędrują na inne stanowiska. Tak jakby w TVP funkcjonował bardzo specyficzny ekosystem, w którym wciąż krążą te same osoby".

Nas jednak szczególnie interesuje Wrocław. Niedługo przed publikacją wywiadu z prezesem Dworakiem, dyrektorem wrocławskiego ośrodka TVP został Robert Banasiak. W latach 90. redaktor naczelny miejscowego Radia Eska. Jego nominacja zakończyła ciągnące się przez bodaj rok próby znalezienia nowego szefa ośrodka. Banasiak – podobnie jak Jan Dworak – uchodził za osobę, której politycznie najbliżej jest do PO. Nic dziwnego, że i o tę nominację Wildstein i Zalewska zapytali ówczesnego prezesa TVP…:

"Wildstein/Zalewska: - A co pan powie o kompetencjach nowego dyrektora ośrodka we Wrocławiu? Ostatnio pracował w firmie ochroniarskiej.

Dworak: - Przez kilka lat Robert Banasiak tworzył i prowadził we Wrocławiu dużą prywatną rozgłośnię. To zdecydowało o jego wyborze.

Wildstein/Zalewska: - A nie dobre układy z Grzegorzem Schetyną, wrocławskim posłem i sekretarzem Platformy Obywatelskiej?

Dworak: - Kto się z kim prywatnie przyjaźni, to już jego sprawa. Dla mnie ważne jest to, że Banasiak ma wieloletnie doświadczenie w mediach elektronicznych.

Wildstein/Zalewska: - A nie jest tak, że w tej sprawie Schetyna bezpośrednio się do pana zwracał?

Dworak: - Nie przypominam sobie".

Czyżby ta wymiana zdań sprzed półtora roku miała teraz okazać się zapowiedzią zmian we wrocławskim ośrodku TVP?

Ale w tym samym wywiadzie obrywa też PiS. Dworak musi tłumaczyć się z nominacji prominentnego działacza tej partii na dyrektora ośrodka TVP w Katowicach. „Czy to nie to samo, co robił Kwiatkowski, ale w drugą stronę?” – pytają słusznie ówczesnego prezesa telewizji Wildstein z Zalewską.

Na razie przewidujemy, że efektem nominacji Wildsteina będzie szybka emisja w TVP dokumentu „Plusy dodatnie, plusy ujemne” wrocławskiego reżysera Grzegorza Brauna. To głośny ostatnio film o domniemanej współpracy Lecha Wałęsy z SB. Nie dopuszczony w marcu tego roku do emisji w TVP. Krąży kanałami prywatnymi. Zupełnie jak jakieś nielegalne wydawnictwo w czasach PRL.

Reszta jest zagadką. Przed swoją nominacją, Wildstein spotkał się z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Czy okaże się dyspozycyjny wobec partii rządzącej?

Za powołaniem Wildsteina nowa rada nadzorcza głosowała jednogłośnie. A przecież są w niej przedstawiciele Samoobrony. Czy taki wynik głosowania oznacza, że partia Andrzeja Leppera uzyska kontrolę nad niektórymi elementami programu TVP? Nie jest tajemnicą, że Samoobronie marzyła się TVP 3. Czy to jest ta zdobycz? Zapłata za wybór Wildsteina? A może Samoobrona dostanie coś innego? Ale co?

Wątpliwości jest wiele. Podoba nam się wyważona wypowiedź posłanki PO Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej. Jej opinię o nominacji Wildsteina można znaleźć tutaj.

My też zastanawiamy się, czy w Wildsteinie zwycięży uczciwość i niezależność, czy zauroczenie władzą i politycznymi grami. Na razie Aurora wystrzeliła. Czekamy na rewolucję.

Cieszymy się też, że nominacja Bronisława Wildsteina przyspieszyła prace nad naszym blogiem. Zdradzamy: pierwszym postem miał być ideologiczny manifest tego naszego skromnego przedsięwzięcia. Ale może lepiej się stało, że zamiast nudzić wielką pompą, sięgamy po konkret.