15.11.09

Śledztwo ws. redwatch umorzone. Wyciek akt do internetu!

Śledztwo ws. nazistowskiego portalu redwatch umorzone! Mimo, że na witrynie znalazły się dane i zdjęcia działaczy organizacji lewicowych, ekologicznych, antyfaszystowskich czy homoseksualnych warszawska Prokuratura Okręgowa nie znalazła podstaw do oskarżenia twórców i administratorów.

Śledztwo zostało umorzone pod koniec września z powodu niewykrycia sprawców. Prokuraturze i policjantom z KGP nie udało się ustalić kto konkretnie odpowiadał za groźby kierowane do osób, które znalazły się na liście redwatch. Jedna z osób, z której telefony wysyłano sms z groźbami stwierdziła, że "użyczała aparat znajomym", inna to samo powiedziała o swoim adresie mailowym. Prostymi tłumaczeniami wykpliły się też osoby, które wpłacały pieniądze na rzecz nazistowskiej organizacji Krew i Honor i prowadzoną przez nią akcję "Więzień". Nie znaleziono też dowodów na to, że osoby, którym zarzucono wcześniej administrowanie stroną redwatch rzeczywiście tym się zajmowały. Do odpowiedzialności karnej nie można było pociągnąć także mężczyzny, która w USA wykupiła na amerykańskim serwerze nazistowskie strony. Według prawa USA bowiem nie jest to karane. Co żenujące nie udało się też udowodnić zatrzymanym posiadanie nielegalnego oprogramowania i gier komputerowych.

Wszystkie te szczegóły umorzenia śledztwa można znaleźć - jak ujawniły serwisy CIA i Indymedia w internecie. Akta prokuratorskie liczą około 30 stron i zawierają nazwiska osób powiązanych z organizacją Krew i Honor, a więc rzekomych administratorów strony redwatch, osób, które miały grozić ludziom z listy "zdrajców rasy", a także nadawców przekazów na rzecz akcji "Więzień" itd.

Polskie państwo nie potrafi sobie poradzić z nazistami, którzy w sieci publikują zdjęcia, adresy, nazwiska i numery telefonów ludzi, których uznają za "zdrajców rasy". Witryny Krew i Honor oraz redwatch bez problemu działają w sieci propagując faszystowskie treści, nawołując do nienawiści rasowej i łamiąc ustawę o danych osobowych. No ale cóż się dziwić - kilka dni temu przez Warszawę przeszła nacjonalistyczna demonstracja. Policjanci nie reagowali na widok symboli, które mogą się kojarzyć z nazizmem. Za to za cel obrali sobie młodych ludzi z organizacji antyfaszystowskich i anarchistycznych, którzy próbowali powstrzymać przejście nacjonalistów.

Czy naprawdę musi ktoś z listy redwatch zginąć by policja i prokuratura skutecznie zabrały się do roboty?

Etykiety: , ,

3.10.09

Antoni Dudek proponuje: Chińczyków trzymajmy się mocno!

Dwa tygodnie temu blogger Piątej Władzy proponował współpracę z Rosją na nowych zasadach. Otwarcie się na ten kraj. Pod tekstem Łukasza rozgorzała ognista dyskusja.

Oczywiście zwolenników zbliżenia z Rosją jest pewnie tylu samo co przeciwników, ale ja nie o tym. To Kefir jako pierwszy zaproponował zbliżenie z ...Chinami! Odpowiadał na pytanie Łukasza co proponuje w zamian za ścisłą współpracę z Rosją:
"Biorąc poprawkę na kwestię Unii Europejskiej - to, co ty. Czyli pragmatyczne lawirowanie między pozostałymi dużymi graczami. Przy czym mam na myśli nie tylko USA, Niemcy czy Rosję, ale też (a może - przede wszystkim) na przykład całkowicie w polskiej myśli politycznej pomijane Chiny".

Ten wpis zaognił dyskusję.
Unicorn pisał: "Czas zacząć myśleć realnie. I pogadać z Chinami".
Poczytajcie zresztą całość sami.

Dzisiaj znalazłem w Rzeczpospolitej polemikę na ten temat Antoniego Dudka z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pisze on m.in.:"
Już raz, w 1956 r., Chińczycy odegrali istotną rolę w naszej historii, powstrzymując Chruszczowa przed interwencją zbrojną w Polsce. Oczywiście Mao Zedong uczynił to nie z sympatii dla nas, ale po to, by zademonstrować, że po śmierci Stalina Pekin nie będzie się już godził na odgrywanie drugorzędnej roli w gronie państw komunistycznych. Czy dziś szerokie otwarcie Polski dla chińskich inwestycji nie dałoby do myślenia zarówno w Moskwie, jak i w Berlinie? Chińscy przedsiębiorcy, którzy niedawno zaczęli się coraz częściej pojawiać nad Wisłą, mogliby tu zrobić znacznie więcej, niż tylko zbudować dwa króciutkie odcinki autostrady A2. A Pekin gorączkowo szuka dziś na całym świecie miejsc, gdzie mógłby ulokować część z ponad 2 bilionów dolarów posiadanych rezerw finansowych. Obecnie trudno byłoby wskazać w Europie kraj, który stanowi główne centrum chińskich interesów w tym regionie. A że takiego państwa Chińczycy już szukają, wydaje się wielce prawdopodobne, bo choć stary kontynent schodzi powoli w skali globalnej na drugi plan, to jeszcze długo żaden kraj nie będzie zasługiwać na miano supermocarstwa, nie mając tu swoich wpływów i sojuszników. Dlaczego Pekin miałby się interesować akurat Polską? Bo spełniamy dwa podstawowe warunki: optymalnego położenia geograficznego (między Niemcami i Rosją) oraz odpowiedniej wielkości i poziomu modernizacji. Te czynniki eliminują z listy kandydatów na głównego europejskiego partnera Chin aspirującą do tego Francję. Długa jest lista inwestycji, których Polska bardzo potrzebuje, a które we Francji, podobnie zresztą jak niemal w całej starej UE, już dawno zostały zrealizowane. Jest jeszcze jeden powód, dla którego Pekin może zainteresować się naszym państwem. Otóż Chińczycy od dawna nieufnie patrzą na wszelkie przejawy ocieplenia relacji między Rosją i UE. Trudno zaś znaleźć w Unii kraj, który w minionych latach bardziej od nas stał na drodze do tego zbliżenia".

I co Wy na to?

Etykiety: , , , , , , , ,

23.6.09

Kuba Walczak: Whose line is it anyway? Czyli program nietypowy

Whose line is it anyway? - to program w którym wszystko jest zmyślone, a punkty nie mają znaczenia. Prawie nie znany w Polsce szerszej widowni, doczekał się co najmniej dwóch stron internetowych: wliia.pl oraz whoseline.pl. Na czym to wszystko polega? Otóż, czwórka genialnych komików odgrywa improwizowane scenki na zadane tematy. Gry są przeróżne, a nad całością czuwa Drew Carey, znany z nadawanego kiedyś przez TVN7 – Drew Carey Show.

Co jest znakiem rozpoznawczym "Whose line it anyway?"? Nieszablonowość, kreatywność, niestandardowe poczucie humoru i komiczna autoironia, które składają się na prawdziwie wybuchową mieszankę. Ryan Stiles, Colin Mochrie i Wayne Brady (uzupełniani w każdym odcinku przez czwartego komika) nabijają się ze wszystkiego – od prezydentów USA i znanych celebrytów jak Oprah Winfrey, Jerry Springer czy nawet Stephen Hawking i superbohaterów, aż do samych siebie. Naczelnymi tematami są łysina Colina, czarny kolor skóry Wayne’a czy sam Drew Carey.
Nie będę tu streszczał zabaw, czy scenek. Powiem tylko, że to jeden z nielicznych programów przy których naprawdę parskam śmiechem, nawet oglądając go samemu.



Ta totalna kpina ze wszystkiego czasem powoduje ingerencje cenzorów, co nie przeszkadza jednak w pokazaniu wyciętych scen w seriach „the best of”. Momentami przypomina to abstrakcję rodem z Monty Pythona, więc każdy fan tego typu humoru z pewnością spędzi długie godziny przed komputerem. Gośćmi programu byli m.in. David Hasselhoff, Jerry Springer i Whoopi Goldberg. I choćby dla śpiewającego Hasselhoffa warto z programem się zapoznać:



Swoją drogą ciekawe czy podobny program miałby szansę zaistnienia w Polsce. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie – nie tylko dlatego, że spotkałby się z wielkimi protestami (żarty z gejów, kościoła czy śmierci), ale przede wszystkim chyba dlatego, że nie znalazłyby się osoby, które by to udźwignęły. Na myśl przychodzi mi jedynie Kuba Wojewódzki (choć nie wiem czy dałby radę zabawnie improwizować), może Artur Andrus z z Andrzejem Poniedzielskim (najlepsza, choć niewykorzystana para polskiego show-biznesu!) czy ewentualnie Robert Górski, Grzegorz Halama czy Joanna Kołaczkowska. Ale taka lista byłaby naprawdę krótka. Pytanie, czy można odkryć jeszcze coś nowego jeśli chodzi o komediowe show?

Etykiety: , , , , , , , , ,

9.9.08

Google udostępnia archiwa gazet

Archiwalne gazety znajdą się w internecie dzięki serwisowi Google. Taką informację zamieściła dzisiaj Informacyjna Agencja Radiowa. To świetna wiadomość dla tych co nie lubią chodzić do bibliotek. Sieć daje nam nowe możliwości i szybki dostęp do zapomnianych często (a bardzo pomocnych i interesujących) materiałów.

Google chce zamieścić w internecie tysiące starych numerów gazet. Sieciowy potentat nawiązał już współpracę z ponad stu gazetami. Są to głównie pisma z USA i Kanady, m.in.: New York Times, Washington Post czy Quebec Chronicle-Telegraph. Egzemplarze pochodzące sprzed ery Internetu będą przetworzone elektronicznie i udostępnione za darmo wszystkim chętnym. Cyfrowe wersje poszczególnych stron będą wyglądały dokładnie tak, jak oryginały. Oprócz tekstów mają pojawić się także zdjęcia czy ogłoszenia. Obok każdego artykułu znajdą się odnośniki do podobnych publikacji pochodzących z innych gazet. Jedynym dodatkiem będą reklamy. Jakie możliwości daje ta oferta możecie sprawdzić wchodząc tutaj.

Google jakiś czas temu zapewniał, że w ich serwisie będą dostępne także książki. Na razie jednak takiej możliwości na szeroką skalę nie ma. Miejmy nadzieję, że prace nad archiwalnymi egzemplarzami gazet pójdą szybciej...

Etykiety: , , , , , , ,