28.8.09

Władze Wrocławia coraz bardziej absurdalne?

Kilka dni temu pisałem o "Wrocławiu mieście coraz bardziej prowincjonalnym". Lektura codziennej prasy (więcej na nią czasu w wakacje) każe się zastanowić nad kolejnym tytułem "Władze Wrocławia coraz bardziej absurdalne?".

Gazeta Wyborcza Wrocław (trzeba przyznać konkurencji, że mimo wakacji kilka czołówek naprawdę miała ciekawych) napisała w czwartek o łataniu dziur na wrocławskich drogach. Przedstawiciele firm budowlanych narzekają, że miasto zleca im mniej prac niż w poprzednich latach:
"Zarząd Dróg i Utrzymania Miasta od miesiąca zleca nam łatanie tylko największych dziur, takich, które szczególnie zagrażają bezpieczeństwu kierowców. Na naprawę mniejszych za to liczniejszych usterek nie ma pieniędzy - mówi Wojciech Zawieja, współwłaściciel firmy Remat".
i jeszcze jeden cytat:
"ZDiUM wyznacza nam dokładnie, ile metrów ulicy mamy naprawić - mówi Jan Wieliczko, prezes firmy Agrobud. - Często widzimy, że obok jezdnia ledwie się trzyma i nie minie miesiąc, jak będzie tam dziura. Jednak nie możemy jej naprawić, bo Zarząd nie płaci za prace prewencyjne. Efekt będzie taki, że zimą powstanie dwa razy więcej dziur. Kierowcy jeździć będą slalomem, a miasto będzie płacić za połamane koła".


Nawet rozumiem, choć słabo. Jest kryzys, miasto oszczędza. Będzie łatać mniej dziur, koszta odszkodowań i tak poniosą ubezpieczyciele. Skoro oszczędzamy na komunikacji i obcinamy liczbę połączeń, rezygnujemy z remontów i budowy basenów, to może i trzeba przymknąć oko na dziury w drodze. W końcu Wrocławianie powinni zrozumień. Potrzebne są pieniądze na wykupienie gruntu od państwa Krzywd pod budowę przystanku tramwajowego na EURO 2012. Ale przecież nie jest tak źle - znalazły się pieniądze na remont w szczycie wakacyjnym aquaparku oraz na klimatyzowane autobusy na koniec lata. Ale nie czepiajmy się drobiazgów.
Liczą się dobre intencje.

Magda Nogaj rozmawiała też ze skarbnikiem miasta. I tu się pojawia jakiś kompletny absurd.
Marcin Urban zapewnia "Sam jestem kierowcą i nie czuję, by w kwestii dziur było w mieście źle". Cóż może załatano dziury właśnie na tych drogach od domu pana skarbnika do magistratu?
Oczywiście nie mówię, że celowo. Broń Boże. To byłby na pewno przypadek. A może warto odsłonić firanki w samochodzie? Chociaż nie, słońce świeci mocno...
I jeszcze jeden kwiatek (nie mam oczywiście na myśli panny Kwiatek, byłej kandydatki Samoobrony do Sejmu). Skarbnik mówi:
"Mamy trudny rok. Tymczasem firmy drogowe przyzwyczaiły się, że mają dużo zleceń. Oni wydłubaliby dziury w jezdni, by mieć więcej pracy".
To taki żart? Szefowie lub pracownicy firm drogowych wydłubują dziury w drogach dla większej liczby zleceń? Ciekawe co oni na to? Dziur panie skarbniku jest wystarczająco dużo we wrocławskich ulicach, trzeba je tylko zobaczyć...

Etykiety: , , , , , , , , ,

16.7.09

Niemiec w opałach

Dietmar Loildolt jest emerytowanym niemieckim nauczycielem historii. Ma 70 lat. Od wielu lat przyjeżdża do Polski. Od dwóch lat mniej chętnie. Musi bowiem uczestniczyć w swoim procesie.

Kłopoty Niemca związane są z wydarzeniami z maja 2007 roku. Dietmar Loildolt przeprowadzał się wówczas z Lubeki do Wiednia. Ponieważ miał bardzo duży księgozbiór książki woził na raty. W jego samochodzie mieściło się zwykle 450 tomów. Tak też było 21 maja 2007 roku gdy z Lubeki wyruszył do Wiednia przez Polskę, gdzie zamierzał odwiedzić znajomych. Oprócz książek wziął obraz, który kupił za 1100 euro. Niemiecki nauczyciel najpierw pojechał do znajomej do wsi Kaczory koło Piły. Później udał się w odwiedziny do znajomych na wrocławskim Biskupinie. Z Wrocławia 23 maja postanowił jechać do Wiednia, gdzie jego 60 letni brat obchodził urodziny. Kłopoty zaczęły się na polsko - czeskim przejściu granicznym w Boboszowie. Strażnik graniczny uznał, że Dietmar Loildolt przewozi zabytkowe przedmioty bez pozwolenia. Jak opisuje sam Niemiec, strażnik, za pośrednictwem tłumaczki, powiedział, że po wpłaceniu tysiąca złotych będzie mógł pojechać dalej. "Nie miał żadnego formularza. Zamarłem. Byłbym nawet gotów dać 100 euro, ale nie tysiąc złotych. Nie wiedziałem, że potrzebuję jakiegokolwiek pozwolenia" - opowiadał emerytowany nauczyciel. Dodawał, że pierwszy raz w życiu przytrafiła mu sie taka kontrola graniczna. Niemiec trafił na 48 godzin do izby zatrzymań. Szybko usłyszał zarzuty przewożenia zabytków bez pozwolenia. Wartość 450 książek oszacowano na 750 złotych (sic!), a obrazu na 18 tysięcy. Pierwszy proces w tej sprawie został umorzony, po uchyleniu wyroku, w czwartek drugi rozpoczął się na nowo.

Sytuacja jest kompletnie absurdalna. Nie trudno odnieść wrażenie, że Niemiec był przetrzymywany za kratkami przez 48 godzin bo po prostu odmówił wręczenia łapówki. On sam powiedział, że potraktował to jako propozycję korupcyjną. Jego adwokat Alexander Ilgman tłumaczył mi, że Niemiec nie złożył zawiadomienia o przestępstwie bo nie było w tej sprawie 100 procentowych dowodów. Inaczej jednak uważa prokuratura. Już zapowiedziała, że spróbuję tę sprawę wyjaśnić. Z kolei znajomi Dietmara Loildolta są zdumieni tak otwartą propozycją korupcyjną ze strony urzędnika państwowego. Czy utwierdzi ich to w przekonaniu, że Polska to kraj korupcji?

Mecenas Alexander Ilgman tłumaczył też, że powodem problemów Niemca jest niedoskonała ustawa o ochronie zabytków. W czwartek tymczasem Sejm zajął się jej nowelizacją. Przypadek Dietmara Loildolta nie jest bowiem jedynym, we Wrocławiu od czterech lat wyjaśniana jest sprawa Niemca, który przewoził swoją kolekcję znaczków. Także i on usłyszał prokuratorskie zarzuty...

Etykiety: , , , , , , , , , , ,

Nazistowskie pamiątki w polskim sklepie internetowym

Niemcy założyli sobie sklepik z nazistowskimi pamiątkami na polskim portalu. O portalu catalogue.lap.pl napisał jakiś czas temu jako pierwszy Marcin Rybak z Polski Gazety Wrocławskiej.
Od tego czasu czekałem na rozwój wydarzeń. Czy ktoś będzie interweniował i sklepik zniknie z sieci. Można w nim kupić na przykład sztandary ze swastykami, złoty posążek Adolfa Hitlera (na zdjęciu), a także medale, odznaczenia, mundury, noże itd. Wiadomo, że klientami sklepiku są Niemcy bo w ich kraju sprzedaż nazipamiątek (ale i ich posiadanie) jest zabronione. A w Polsce nie. Niedawno prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie produkcji tego typu pamiątek we Wrocławiu (czytaj tutaj). Ale podczas śledztwa ABW wpadła na trop sklepiku. To właśnie od wrocławskiego producenta pochodziła część wystawianych tam towarów. Sprawą natychmiast zainteresowały się niemieckie organa ścigania. Ale efektów ich pracy jeszcze nie widać.

Tymczasem Sejm pracuje nad wprowadzaniem zakazu produkcji i sprzedaży w Polsce tego typu materiałów. Projekt przygotowała była wiceminister sprawiedliwości Beata Kempa. Ciekawe jak na to zareagują miłośnicy militarów, zbieracze pamiątek i historycy.

Etykiety: , , , , , , ,

24.6.09

Adam Szynol: Bitwa dopiero się rozpoczęła

Po wielu miesiącach zapowiedzi, konsultacji, prac w komisjach, podkomisjach, głosowaniach i poprawkach Sejm przyjął ustawę medialną. To jednak wcale nie oznacza, że ustawa wejdzie w życie, a jeśli nawet, to nieprędko.

Jest niemal pewne, że prezydent ustawy w obecnym kształcie nie podpisze. Z decyzją będzie prawdopodobnie zwlekał tak długo, jak to tylko w świetle prawa możliwe. Niewykluczone, że skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego, a to - jak wiadomo - wydłuży procedurę wejścia ustawy w życie. Gdyby jednak po wakacjach parlamentarzystom przyszło się zmierzyć z prezydenckim wetem, nie jest wcale powiedziane, że polityczna umowa, wywalczona w ostatniej chwili przez premiera w rozmowie z liderami SLD, będzie wciąż obowiązywać. Chyba że
w trakcie letniego wypoczynku uda się ustalić, jakie profity (czytaj: stanowiska) w zreformowanych mediach publicznych przypadną lewicy.

I co dalej?
Zdaniem wielu medioznawców nowelizacja ustawy medialnej nie załatwia większości poważnych problemów, z jakimi borykają się publiczne media w Polsce. Przychylam się do tej opinii. Skoro jednym z najważniejszych powodów, dla których w ogóle podjęto się tej reformy, było odpolitycznienie mediów i stworzenie przejrzystego systemu ich finansowania, to jak się ma do
tego fakt, że to właśnie rządząca partia/koalicja będzie ustalać wysokość corocznej dotacji. Co więcej, po wykreśleniu z ustawy zapisu o wielkości tych nakładów, dzisiaj nikt nie jest w stanie powiedzieć, jaką kwotę otrzyma TVP i PR w przyszłym roku. Jak więc planować działalność w tak dużych firmach?! Nie wiadomo również, jak na taką nie do końca zdefiniowaną pomoc
ze strony państwa zareaguje Komisja Europejska.

Autorzy nie autoryzują
Wielomiesięczna batalia o nową ustawę medialną miała kilka ważnych zwrotów. W jej szczytne idee odpolitycznienia mediów, wyłaniania osób decyzyjnych w prawdziwych konkursach, efektywnego i konkretnego rozliczania mediów publicznych z realizacji tak zwanej misji zwątpili nawet autorzy reformy. Grupa naukowców pod kierownictwem prof. Tadeusza Kowalskiego początkowo bardzo chętnie przyznawała się do prac nad projektem i często prezentowała
swoje pomysły przed kamerami. Kiedy jednak z tygodnia na tydzień ich pomysły ewoluowały pod różnego rodzaju naciskami, coraz mniej chętnie pragnęli być utożsamiani z jej ostateczną wersją. Nota bene, liczba i zakres zmian, jakie dokonały się w tym projekcie od początku do ostatniego głosowania w Sejmie, może być świetnym tematem na rozprawę naukową.

Co z regionami?
To tylko jeden z przykładów, jak wiele zmieniało się we wspomnianej nowelizacji. Była więc mowa o prywatyzacji TVP Info lub TVP 2. Nie tak dawno temu obowiązującym był pomysł, aby to samorządy lokalne odpowiadały za prowadzenie regionalnych oddziałów publicznych mediów. Wreszcie stanęło na utworzeniu samodzielnych spółek regionalnych. Co się jednak stanie, jeśli
centrala dostanie zamiast 880 mln złotych (nieprawdopodobna kwota) o połowę mniej pieniędzy. Jaki będzie klucz rozdziału tych środków? Aby realizować program i tworzyć zawartość kanałów telewizyjnych trzeba mieć z czego wybrać, czyli mieć produkcji w nadmiarze. To trochę jak ze szpitalami, nie da się dopasować liczby łóżek co do pacjenta, bo wtedy mamy do czynienia z przypadkami, kiedy pacjent umiera w karetce, jeżdżąc w poszukiwaniu wolnego miejsca w placówce.

Czy jest możliwy happy end?
FMP, czyli Fundusz Misji Publicznej to być może kusząca idea, ale jak dla mnie - niedopracowana i absolutnie niegotowa do jej wprowadzenia od przyszłego roku. Daleki jestem od posądzania polityków PO o chęć zniszczenia publicznych mediów w Polsce, ale znoszenie abonamentu zanim się projektu nie opracuje, skonsultuje, może nawet częściowo wypróbuje jest zbyt pochopne. W wielu krajach Europy abonament świetnie się sprawdza, a i kłopotów z jego ściąganiem można na wiele różnych sposobów uniknąć. Mam nieodparte wrażenie, że w pogoni za reformatorskimi ideami i jednak chęcią wymiany składu zarządzających publicznymi mediami wyleje się dziecko z kąpielą. Ale kto wie, może ustawa wcale nie wejdzie w życie, a po nieprzyjęciu sprawozdania KRRiTV politycy rządzącej koalicji dopną swego i zastąpią jednych usłużnych decydentów - drugimi. Wtedy nowa ustawa nie będzie już nikomu do niczego potrzebna. I choć może zabrzmi to dziwnie - będzie to happy end.

doktor Adam Szynol Uniwersytet Wrocławski

Etykiety: , , , , , , , , , , ,

20.5.09

Leszek Budrewicz: Polska ma dla bohaterów słowa

To katowicki Holding Węglowy wypłacił po 200 tysięcy złotych górnikom zastrzelonym przez ZOMO w grudniu 1981 w kopalni "Wujek". Polskie państwo - mimo wielokrotnych zapowiedzi - nadal nie (miało po decyzji Sejmu dać po 50 tysięcy).

Poza tym to, co zapewniono w Sejmie rodzinom poległych to na przykład tylko część sum, które wypłaca się po na przykład szpitalnej pomyłce. Bo smutna i okrutna prawda jest taka, że mimo kwiatów i kompanii honorowych w rocznicę, rodziny ofiar na co dzień są same. Tak jak samotny jest ich ból po stracie najbliższych. Ale można było chociaż spraw finansowych dopilnować, bo przez całe lata odmawiano rodzinom zabitych wypłaty odszkodowań bo... zginęli na powierzchni.

Leszek Budrewicz

p/s Pinio: warto przeczytać artykuł w Rzeczpospolitej o wysokich odszkodowaniach dla tzw. celebrytów. Ile oni dostają pieniędzy odszkodowania, a jakie kwoty są przyznawane prześladowanym za rządów PRL...

Etykiety: , , , , ,

24.4.09

IPN wydaje książkę o blogerze 5 Władzy

Leszek Budrewicz doczekał się wydania swoich wspomnień z czasów gdy działał w opozycji. Oto fragment wstępu Grzegorza Waligóry do wydawnictwa IPN:

"Urodzony we Wrocławiu w 1956 r. Leszek Budrewicz to bez wątpienia jedna z najbarwniejszych postaci wrocławskiej opozycji, w szeregach której spędził blisko trzynaście lat: od Wydarzeń Czerwcowych 1976 r. i włączenia się w akcji zbierania pieniędzy dla represjonowanych robotników Radomia i Ursusa, aż do wyborów do Sejmu kontraktowego z 4 i 18 czerwca 1989 r., będących początkiem upadku rządów komunistycznych w Polsce. Aktywność polityczna Budrewicza obejmuje więc najważniejszy okres funkcjonowania zorganizowanej opozycji w Polsce. Na przykładzie jego losów prześledzić można zarówno ewolucję chylącego się ku upadkowi systemu komunistycznego, jak i złożoną historię różnorodnych środowisk opozycyjnych. (…)
Prezentowane poniżej wspomnienia Leszka Budrewicza stanowią zapis zredagowanego i autoryzowanego wywiadu udzielonego Monice Kała. ZawDementarte w tekście poglądy i oceny związane z funkcjonowaniem środowisk opozycji w latach 1976-1989 odzwierciedlają jedynie poglądy autora wspomnień. Przypisy biograficzne, zamieszczone w części zawierającej wspomnienia Leszka Budrewicza mają wyłącznie charakter wyjaśniający i uzupełniający oraz znajdują się przy pierwszym występowaniu danego nazwiska. Szczególną uwagę zwrócono w nich na działalność opozycyjną do 1989 r. Informacje o aktywności poszczególnych osób po 1989 r. dotyczą przede wszystkim okresów zasiadania w parlamencie i pełnienia wysokich urzędów państwowych.
Wykorzystane ilustracje pochodzą ze zbiorów Niezależnej Agencji Fotograficznej "Dementi", Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu, Zakładu Narodowego im. Ossolińskich oraz prywatnych zbiorów Leszka Budrewicza".

Promocja książki o Leszku Budrewiczu 27 kwietnia o godz. 16.00 we wrocławskim Ossolineum.

Etykiety: , , , , , , , ,

24.11.08

Bronisław Komorowski: jaka wizyta taki zamach

Marszałek Sejmu bagatelizuje wczorajszy incydent z udziałem Lecha Kaczyńskiego. Rano Bronisław Komorowski udzielił wywiadu Sylwi Jurgiel z Radia Wrocław.

"(...)Na szczęście, ale z 30 metrów nie trafić w samochód to trzeba pijanego snajpera" - powiedział Bronisław Komorowski. Przyznał też, że bagatelizuje gruziński incydent. "Dziwna reakcja ochrony, która nie wpycha polskiego i gruzińskiego przydenta do samochodu i nie odjeżdza jak powinna zrobić - widać, że nikt tym specjalnie się nie przejął i poważnie tego nie potraktował" - mówił wcześniej polityk PO. Całej rozmowy możecie posłuchać na portalu Radia Wrocław.

Wolałbym jednak żeby marszałek polskiego Sejmu nie mówił w tym tonie o incydencie z udziałem polskiego prezydenta, a stanął w jego obronie. Tak jak powinni zrobić wszyscy inni polscy politycy. Czy Lecha Kaczyńskiego lubią czy nie.

Jak podało we wtorek radio RMF FM - sprawą wypowiedzi B. Komorowskiego ma się zająć sejmowa komisja etyki poselskiej.

A w środę Ryszard Czarnecki wypowiedział się na swoim blogu na temat komentarza B. Komorowskiego:
"To już nawet więcej niż cynizm, to podłość. Takie słowa pokazują, że dla Komorowskiego nawet ta sprawa jest elementem brudnej politycznej gierki. Komorowski i jego koledzy z PO wydają się być ludźmi z innej cywilizacji, ze świata, w którym nie ma żadnych granic, zahamowań, tematów tabu i konwenansów. To bezprzykładne zupełnie poświęcenie na ołtarzu partyjnej gry imponderabiliów. Dawny Komorowski wiedział, co znaczą owe "imponderabilia". Dzisiejszy marszałek Komorowski musiałby sięgnąć do "Słownika wyrazów obcych", żeby się dowiedzieć. Wstyd, po prostu".

Etykiety: , , , , , , ,