3.11.09

Serwis Odsiebie.com zamknięty!

Od kilku dni trwa burza w internecie. Użytkownicy serwisu Odsiebie.com zastanawiali się dlaczego ten portal służący do publikowania i ściągania plików z muzyką, filmami i zdjęciami zniknął z sieci. Dzisiaj okazało się, że zamknięto go na polecenie wrocławskiej prokuratury.

O portalu było głośno w sierpniu, kiedy Gazeta Wyborcza Wrocław zamieściła wywiad z Łukaszem Ćwiekiem, 21 letnim założycielem portalu. Był on chwalony jako młody autor sukcesu. Kiedy pod wywiadem na portalu gazeta.pl rozgorzała gorąca dyskusja, a internauci zarzucili młodemu mężczyźnie ułatwianie piractwa (czytajcie dyskusję tutaj) rozmowa z portalu zniknęła. No ale jak to mówią w sieci nic nie ginie - możecie ją znaleźć tutaj).
We wrześniu na temat zarzutów wobec portalu dziennikarze portalu Radia Wrocław prw.pl rozmawiali z Łukaszem Ćwiekiem. Oto zapis tej rozmowy:


Łukasz Ćwiek mówił m.in., że to użytkownicy odpowiadają za wrzucane pirackie pliki.
Jednak prokuratura w tajemnicy wszczęła śledztwo w tej sprawie i postawiła zarzuty dotyczące złamania ustawy o prawach autorskich dwóm administratorom portalu. Na razie jednak wszystkie szczegóły są objęte tajemnicą. Prokuratura i policja ograniczyły się do suchych niemal nic nie mówiących informacji (patrz tu i tu). Szczegóły mają przedstawić na jutrzejszej konferencji prasowej w Komendzie Wojewódzkiej we Wrocławiu (godz. 10.00). Sam Łukasz Ćwiek nie chciał komentować dzisiaj zarzutów. "Nie czujemy się winni"- powiedział jedynie.

Tymczasem w internecie trwa dyskusja na ten temat. Głos zabierają zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy portalu, zaś użytkownicy serwisu pytają się czy zamieszczający lub ściągający pirackie pliki mogą się spodziewać wizyty policji...

O nowej inicjatywie walki z piractwem komputerowym czytaj na stronie Olgierda.
Komentarz VaGla- prawnika - specjalisty od internetu znajdziecie tutaj.
Komentarz zamieścił też serwis polishwords.

Etykiety: , , , , , , , ,

2.10.09

Dlaczego CBA posłuchiwała Sobiesiaka!?

CBA na trop rzekomych nieprawidłowości przy nowelizacji ustawy o grach wpadła badając inwestycje w Karpaczu. Według nieoficjalnych informacji Radia Wrocław (czytaj tutaj) - agenci sprawdzali spółkę Winterpol należącą do wrocławskiego biznesmena Ryszarda Sobiesiaka i jej plany budowy infrastruktury narciarskiej w rejonie Kopy (czytaj tutaj).

To właśnie podsłuchując Ryszarda Sobiesiaka agenci mieli trafić na jego kontakty i rozmowy telefoniczne z Zbigniewem Chlebowskim, byłym już szefem klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. Na razie są to jednak działania operacyjne - jeleniogórska prokuratura - jak powiedziała Radiu Wrocław jej rzecznik Violetta Niziołek - nie prowadzi żadnego śledztwa w tej sprawie. Plany inwestycji firmy Winterpol w Karpaczu wzbudzały wiele kontrowersji. Inwestorów poparł tamtejszy burmistrz co z kolei zaskoczyło Miejskie Koleje Linowe, które zainteresowane były tymi samymi gruntami (czytaj tutaj).
Ryszard Sobiesiak inwestował wcześniej w Zieleńcu. Został nawet skazany za korupcję podczas przyznawania dotacji unijnej z Funduszu Phare na inwestycje jego firmy w tym kurorcie. W październiku Sąd Okręgowy we Wrocławiu orzekł prawomocna karę 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu i grzywny (czytaj tutaj).

Kilka lat temu podczas śledztwa dotyczącego Leszka C. - szefa jednego z najgroźniejszych dolnośląskich gangów - w zeznaniach świadka koronnego pojawiło się nazwisko Sobiesiaka i dwóch innych biznesmenów - P. i S. związanych z rynkiem automatów do gier zręcznościowych. Leszek C. - były wielokrotny mistrz Polski w boksie - według zeznań Dariusza S. pseudonim Szczena - związał się z Ryszardem Sobiesiakiem (był właścicielem Casino Polonia) i dwoma biznesmenami z branży automatów do gier hazardowych. Najpierw był ochroniarzem, później miał zacząć wchodzić w interesy jako wspólnik. Leszek C. miał pilnować by na Dolnym Śląsku nie pojawiła się dla nich konkurencja. P. miał przekazywać jakieś pieniądze za to, że na Dolnym Śląsku był spokój - mówił świadek koronny. Jednak żadnych dowodów na złamanie prawa przez biznesmena CBŚ i prokuratura nie znalazły...

CBA zapowiada odtajnienie wszystkich informacji - może być naprawdę ciekawie...

Etykiety: , , , , , , ,

22.9.09

Dutkiewicz kontra rowerzyści

Niektórzy pytają się: po cholerę tyle piszesz o Rafale Dutkiewiczu, po co się przyczepiłeś? Ale jak tu nie pisać, kiedy ostatnio tyle dzieje się we Wrocławiu wokół jego osoby...

Dzisiaj Europejski Dzień Bez Samochodu. Miało być miło i przyjemnie, a prezydent Rafał Dutkiewicz miał wybrać się na przejażdżkę z rowerzystami, którzy chcieli mu pokazać jak ciężko się jeździ po Wrocławiu. Dbający o public relations prezydenta ludzie zapewne ucieszyli się, że znowu będzie można zobaczyć prezydenta, który jak normalny człowiek rusza na rowerze w Dzień Bez Samochodu (ciekawe czym przyjechał do pracy).

Nie wiem czy Inicjatywa Rowerowa od początku planowała podstęp czy też działanie jej działaczy było spontaniczne. Kiedy prezydent ubrany przepisowo w kask pojawił się z rowerem przed ratuszem i zamierzał ruszyć ktoś nagle zaoponował: panie prezydencie, ale tu nie można. W rynku jest zakaz! Taka uwaga i szereg innych pytań dotyczących skandalicznego stanu ścieżek rowerowych w mieście (pewnie Rafał Dutkiewicz uznał je za złośliwe, trudne i niegodne uczciwego człowieka) bardzo go zirytowały i dlatego najpierw z rowerzystami, a później już samotnie ruszył w swoją stronę. Wypowiedzi rowerzystów i prezydenta możecie posłuchać na portalu Radia Wrocław.

A szkoda, bo mógł wyjść z niego dużego formatu polityk, mógł odpowiedzieć na trudne pytania i obiecać poprawę. Nie zrobił tego. Wolał obrazić się i ruszyć w trasę samotnie. A może powinien się cieszyć? Bo co by się stało jakby prezydenta na monitoringu przyuważyli strażnicy miejscy? I postanowili ukarać za złamanie zakazu jazdy w rynku na rowerach...

Nasze artykuły o Rafale Dutkiewiczu możecie przeczytać tutaj.

p/s zdjęcia: Katarzyna Górowicz (Radio Wrocław)

Etykiety: , , , , ,

10.9.09

Sąd Najwyższy: Braun musi przeprosić! Braun: nie przeproszę!

To był kwiecień 2007 roku. Grzegorz Braun uczestniczył w porannym programie publicystycznym Kontra z Leszkiem Budrewiczem w Polskim Radiu Wrocław. Pamiętam to jak dziś. Miałem wtedy dyżur dziennikowy...

Tuż przed 8.00, gdy program już się kończył Grzegorz Braun - wrocławski publicysta, reżyser i dokumentalista - rzucił do mikrofonu, że profesor Jan Miodek był w latach 80. "informatorem policji politycznej" i wybiegł ze studia. Zaskoczony Budrewicz i prowadzący program Filip Marczyński zamarli. Nikt nawet nie zdążył zadać Braunowi pytania. Nie udało się go też dogonić na radiowym korytarzu. W naszym newsroomie zawrzało. Wycięty dźwięk czekał na emisję w serwisie o 8.00. W czasie dziennika błyskawiczne ustalenia. Decyzja - nie puszczamy. Czekamy na komentarz Jana Miodka i komentarz szefa wrocławskiego IPN Włodzimierza Suleji. Ale po kilku, kilkunastu minutach dzwonią przedstawiciele wszystkich wrocławskich mediów. Pytają czy to prawda. Potwierdzamy. Zapada decyzja - publikujemy o 9.00. W tym czasie nasza reporterka Ewa Waplak już szuka profesora i nagrywa z nim poruszającą rozmowę. "Rewelacją" żyje już cała Polska.
Robi się jednak coraz większy "kwas". Grzegorz Braun nie chce ujawnić swojego źródła. Ostatecznie Polskie Radio Wrocław zawiesza z publicystą współpracę (czytaj tutaj). Trzeba pamiętać, że to były czasy kiedy sensacje lustracyjne niemal co tydzień wybuchały w różnych mediach.

Grzegorz Braun po kilkunastu dniach Łukaszowi Medekszy mówi: "Jestem posłańcem złej nowiny" (czytaj tutaj)!. Zaraz potem sprawa trafia do sądu (czytaj tutaj). Jesienią 2007 roku Grzegorz Braun nazwany "lustratorem numer 1 we Wrocławiu" (ujawniał też informacje o współpracy z SB Wojciecha Dzieduszyckiego i Henryka Tomaszewskiego) zostaje kandydatem UPR do Senatu (czytaj tutaj), jednak nie wystartował w wyborach z powodu błędów proceduralnych.

Rok po wypowiedzi o profesorze Miodku publicysta znowu oskarża. Tym razem we wrocławskim sądzie Lecha Wałęsę i Grzegorza Schetynę (więcej tutaj), później zresztą z byłym prezydentem spotyka się w sądzie. W lipcu 2008 roku Grzegorz Braun przegrywa proces z Janem Miodkiem (czytaj więcej tutaj), a w październiku tego samego roku wyrok się uprawomocnia (więcej tutaj). W tak zwanym międzyczasie Braun ma kolejne kłopoty - prokuratura oskarża go o poturbowanie policjanta podczas nacjonalistycznego wiecu we Wrocławiu (czytaj tutaj) - proces trwa do tej pory.

Dzisiaj Sąd Najwyższy zajął się kasacją Grzegorza Brauna. Została ona odrzucona. Jedyne co zmieniono to liczbę mediów, w których publicysta musi przeprosić Jana Miodka. Z długiej listy ostały się jedynie Radio Wrocław i Gazeta Wyborcza Wrocław. Zaraz po ogłoszeniu wyroku Grzegorz Braun ogłosił, że nie przeprosi. Czy Jan Miodek zdecyduje się na zamieszczenie przeprosin na koszt Brauna i komornicze dochodzenie zwrotu kosztów? Tego jeszcze nie wiemy.

I jeszcze jedno. Nawet jeżeli Grzegorz Braun miał rację ws. Jana Miodka (bo tego nie możemy wykluczyć) to i tak sposób w jaki poinformował o rzekomej współpracy naraziły go na utratę wiarygodności. Odmówił bowiem ujawnienia swojego źródła... A to zapewne musiało pochodzić ze ściśle tajnego zbioru dokumentów IPN...

p/s Łukasz znalazł w Youtubie zapis spotkania z Grzegorzem Braunem, w którym publicysta mówi gdzie znajdują się informacje o Janie Miodku. W pierwszej części nagrania temat językoznawcy rozpoczyna się po 6 minucie.



Etykiety: , , , , , , , , , , ,

13.8.09

Nie będzie zarzutów ws. świni na żużlu

O tej sprawie pisałem w czerwcu. Kibole wrocławskiej Sparty przynieśli na mecz z Unią Leszno świnię ubraną w szalik znienawidzonej przez nich drużyny przeciwnej. Zwierzę wyrzucili na tor żużlowy. Prokuratura po doniesieniach Radia Wrocław rozpoczęła postępowanie sprawdzające.

Dzisiaj już wiem, że prokuratura ze Śródmieścia cichaczem odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie. Uznała, że nie ma podstaw. Odmówiła, ale swojej decyzji nie uzasadniła. Jak wyjaśniają śledczy - nie jest to obowiązkowe. Może i nie jest. Ja jednak jestem bardzo ciekawy dlaczego prokurator tak postąpiła. Jakie czynności wykonała? Czy siadła sobie nad zdjęciami, przeczytała protokół przesłuchania dwóch świadków (z których jeden na pewno incydentu nie widział) i uznała - nie ma podstaw. Może po prostu stwierdziła jak prezes klubu, że to taki "psikus" był...

Odnoszę wrażenie, że śledczy mają tak naprawdę ustawę o ochronie praw zwierząt w nosie. Tak naprawdę nie interesuje ich dobro zwierząt. Budzą się tylko gdy media nagłośnią coś wyjątkowo bulwersującego, a potem umarzają sprawy. Cichaczem bo też czym mieliby się chwalić. A jak nie prokuratorzy i policjanci to sędziowie.
Nie chcę oczywiście uogólniać, ale takie mam coraz częściej wrażenie...

Etykiety: , , ,

12.8.09

Przypadkowa śmierć 15 letniej Mai?

Pewnie niektórzy się oburzą. Jaka przypadkowa? Brutalnie zgwałcił ją i udusił jakiś zwyrodnialec. Prokuratura twierdzi, że oskarżony bezdomny, młody mężczyzna - Wiesław M. Ale do tej zbrodni, moim zdaniem, doprowadziło pasmo dramatycznych przypadków.
27 letni dziś Wiesław M. miał od dzieciństwa "pod górkę" (i nie piszę tego by go usprawiedliwiać, bo wielu ma "pod górkę"). Szybko umarła jego matka. Ojciec ożenił się z inną kobietą, później się rozwiódł i związał z koleżanką z kopalni. Ta ostatnia nie lubiła chłopca i często wyrzucała go z domu. Tak wspominała dzisiaj wydarzenia sprzed lat macocha chłopca. Dzisiaj, bo dzisiaj rozpoczął się proces Wiesława M. (o próbie jego rozpoczęcia dwa dni temu pisałem tutaj). Kilkunastolatek szybko rozpoczął swoją ścieżkę przestępczą. Ostatecznie po kilku napadach na starsze kobiety i kradzieże torebek został skazany. Po wyjściu na wolność - już bezdomny i bezrobotny jeździł po Polsce. "Miałem siedzieć na dupie? Wolałem gdzieś jechać pociągiem bez biletu. Bez biletu bo nie miałem pieniędzy" - mówił w śledztwie.

Feralnego dnia - 26 września 2008 roku też wybrał się w taką podróż. Jak twierdzi w pociągu z Opola wąchał klej (czasami zmienia wyjaśnienia i twierdzi, że był to rozpuszczalnik). Spotkany skin poczęstował go piwem. I zaproponował wspólną wyprawę na koncert. Tego dnia we wrocławskim klubie Madness grał zespół ska. Wiesław M. nie miał planów więc przyjął propozycję. I tu rozpoczyna się pasmo nieszczęść, które doprowadziły do śmierci Majki.
Kolejny przypadek - Majka tego dnia miała od znajomych kilka propozycji spędzenia wieczoru. Niestety wybrała wyprawę na koncert. Niestety nie w grupie znajomych jak robiła to zwykle.
Niestety przed klub dotarł też dzisiejszy oskarżony. Niestety poznali się. Niestety (nikt nie potrafi wyjaśnić dlaczego) poszli razem, kupili piwo i wypili je. Co działo się dalej nie wiemy. Oskarżony w czasie śledztwa twierdził, że zaczęli się całować, a kiedy próbował ściągnąć dziewczynie spodnie i dotknął ją w pośladek - Maja uderzyła go w twarz. Mężczyzna mówił, że był pijany, pod wpływem środków wziewnych i oddał ciosem w twarz, a później zaczął dusić.
Stanowczo zaprzecza by zgwałcił. Dzisiaj z kolei zapewniał, że nie zabił, a po dobrowolnym stosunku płciowym, kiedy odchodził Maja jeszcze żyła. Nie ma świadków, którzy by mogli powiedzieć jak było naprawdę... Jednak obrażenia wymieniane przez prokuratora w akcie oskarżenia są tak przerażające, że pozwolicie nie opiszę ich tutaj. Chociażby przez wzgląd na pamięć dziewczynki. Publiczność na sali sądowej słuchając prokuratora Macieja Nitry zamarła. Nikt chyba nie miał wątpliwości, że sprawca tak okrutnego gwałtu i zabójstwa powinien zostać skazany na dożywocie. A i pewnie wielu pomyślało o karze śmierci. Ale gdybanie na ten temat jest bezpodstawne, zresztą sam jestem jej zdecydowanym przeciwnikiem.

Nie wiadomo dlaczego Maja poszła z przygodnie poznanym mężczyzną. Wielu jej znajomych (część płacząc) nie potrafiła tego zrozumieć. Ale też mówili o ufności młodej dziewczyny, jej umiejętności słuchania innych i chęci pomagania potrzebującym. Nie nam te okoliczności oceniać.
Dramatycznie zabrzmiały zeznania jednego ze świadków - sprzedawcy w sklepiku (na co dzień nauczyciela), gdzie oskarżony kupował piwo. Mężczyzna mówił dzisiaj, że zwrócił uwagę na Maję bo miała na koszulce napis "Help me"!

Sam Wiesław M. był dzisiaj bardzo arogancki. Odmówił składania wyjaśnień. Zgodził się odpowiadać tylko na pytania swojego obrońcy. Na pytania sądu odpowiadał agresywnie, zarzucając mu nawet, że chce go skazać na dożywocie. Stał tyłem do publiczności, bokiem do sądu, a siedząc ukrywał twarz pod ławką. Ale jego zachowanie nie zaskakuje. Już w areszcie dwa razy rozpoczynał strajk głodowy - m.in. gdy nie otrzymał pozwolenia na telewizor w celi.

Dzisiaj sąd nie zgodził się na zmianę składu sędziowskiego. Zdaniem oskarżonego zasiadające w nim kobiety (m.in. świetna, bardzo doświadczona sędzia Lidia Hojeńska) miały nie być obiektywne. Sąd też nie zgodził się na utajnienie procesu o co jednomyślnie wnioskowały wszystkie strony. Była to zdumiewająca decyzja, ale na pewno słuszna.

Pozostaje jeszcze pytanie czy sensowna była decyzja prokuratora by wzywać na świadków 16-to letnich znajomych Mai, którzy nie byli nawet z nią na koncercie i nic na temat tragicznych zdarzeń nie wiedzieli oraz starszych kobiet, na które Wiesław M. napadał 10 lat temu. Ale rozumiem, że prokurator Nitra chciał zbudować obraz zarówno zamordowanej dziewczynki jak i samego oskarżonego.
Trzeba jeszcze dodać, że gigantyczną pracę w tej sprawie wykonali wrocławscy policjanci. Wytypowali 500 osób, które wydały się im podejrzane. Śledztwo utrudniało to, że Wiesława M. nikt nie znał, nie był on nigdzie zameldowany, a na koncert trafił przypadkowo. Pomogła m.in. analiza monitoringu na wrocławskim dworcu PKP. Trzeba przyznać, że sprawą zajmowali się najlepsi dolnośląscy śledczy. Jeżeli oskarżony zostanie prawomocnie skazany policjantom należą się słowa uznania. Zresztą wrocławscy policjanci, trzeba przyznać, w sprawie bulwersujących zabójstwo są niemal bezbłędni. Mam nadzieję, że kiedyś uda się zatrzymać sprawców zabójstwa dwójki wrocławskich studentów w Górach Stołowych (czytaj tutaj) i pozostałych sprawców brutalnego gwałtu i zabójstwa 15 letniej Małgosi w podwrocławskich Miłoszycach (czytaj tutaj). Mimo upływu kilkunastu lat cały czas liczę na wyjaśnienie tych spraw...

p/s Nagrań z procesu Wiesława M. możecie posłuchać na stronie Radia Wrocław.

Etykiety: , , , , , , ,

7.8.09

Cud nad Odrą! Kibice doprowadzą do reaktywacji koszykarskiego Śląska?

O staraniach kibiców z grupy Śląsk Reaktywacja już pisałem (tutaj). Miasto nie chciało poprzeć ich działań (czytaj tutaj), a tu dzisiaj wybuchła bomba!

- Potężny sponsor jest zainteresowany inwestowaniem w koszykarski Śląsk -ujawnił w Radiu Wrocław Mariusz Koczwara jeden z liderów grupy kibiców Śląsk - Reaktywacja. Nie chce jednak ujawnić co to za firma. Spotkanie już w przyszłym tygodniu w Warszawie.
- To świetna informacja
- komentuje Piotr Mazur z Urzędu Miejskiego we Wrocławiu. Ma nadzieję że koncern podtrzyma swoje pierwsze zainteresowanie inwestycją. Zapowiedział, że miasto na nowo będzie analizować sytuację Śląska i jego możliwej reaktywacji. Całej rozmowy możecie posłuchać tutaj.

W przyszłym tygodniu zostanie zarejestrowane specjalne stowarzyszenie Śląsk Reaktywacja. Do tej pory chęć przynależności zgłosiło kilkadziesiąt osób. Zebrano też ponad 8 tysięcy głosów poparcia.

Śląsk rozpadł się w lipcu ubiegłego roku po tym jak jego sponsorowania odmówił właściciel - wrocławski biznesmen Waldemar Siemiński (czytaj tutaj).

Etykiety: , , , , , , ,

27.6.09

Czy będzie odszkodowanie za upadek JTT?

To była jedna z najgłośniejszych upadłości ostatnich lat w Polsce. Potentat na rynku komputerowym wrocławskie JTT upadło po kłopotach jakie miało z fiskusem i prokuraturą.
Właściciel akcji bankruta - fundusz inwestycyjny MCI walczy o odszkodowanie. Chce 36,5 miliona złotych! Sprawa podobna do tej dotyczącej upadku Optimusa.

Okazją do napisania o tej sprawie jest opinia biegłych przygotowana na zlecenie wrocławskiego sądu przez naukowców z Politechniki Szczecińskiej. To chyba precedensowa ekspertyza w skali kraju, a na pewno Wrocławia. Jej sporządzenia odmówili specjaliści z Wrocławia i Poznania. Tym ze Szczecina zajęło to 15 miesięcy! Pracowało nad opinią ośmiu naukowców. Zażyczyli sobie za swoją pracę 320 tysięcy złotych!

Biegli odpowiadają sądowi, że zajęcie przez Izbę Skarbową 10,5 miliona złotych na koncie JTT było jedną z głównych przyczyn upadku firmy w 2004 roku. Czy to otwiera MCI drogę do uzyskania odszkodowania? Zobaczymy. Sędzia Adam Maciński (ten sam co prowadził proces ws. Arnolda Buzdygana) może wreszcie, po 1,5 roku wyznaczyć termin rozprawy. Zobaczymy jeszcze jak zareaguje Prokuratoria Generalna, która podważa prawa MCI do roszczeń ws. JTT.

Wrocławski producent komputerów wpadł w kłopoty ponad 10 lat temu. Wygrał przetarg MEN na dostawę komputerów dla polskich szkół. Ponieważ preferowane były firmy zagraniczne, JTT wykorzystało lukę w prawie i wywoziło swoje komputery do Czech, sprowadzało je z powrotem, co pozwalało na uniknięcie płacenia podatku VAT. Fiskus uznał, że to niezgodne z przepisami i zajął 10,5 mln. zł. Cztery lata później NSA nakazał zwrot pieniędzy z odsetkami (wyszło tego ponad 20 milionów złotych). Oskarżeni przez prokuraturę szefowie firmy zostali natomiast uniewinnieni. Było to już jednak wszystko za późno, firma nie poradziła sobie z dalszą działalnością na rynku i upadła (o całęj tej historii więcej czytaj tutaj).

To bardzo ciekawy proces, a wyrok może być precedensowy. Być może pozwoli innym firmom, które upadły z powodu błędów urzędników, na dochodzenie odszkodowań. Pojawiają się też nowatorskie pomysły by urzędników obciążać w takich sytuacjach kosztami. Bo czemu za ich pomyłki ma płacić skarb państwa czyli my wszyscy?

Komentarzy na ten temat możecie posłuchać w moim nagraniu na portalu Radia Wrocław.

Etykiety: , , , , , , , , , , ,

8.6.09

Arnold Buzdygan kontra Wikimedia 0-1

Na ten wyrok czekała cała internetowa Polska. Czy Arnold Buzdygan (na zdjęciu ze swoim adwokatem) wygra sądowy proces z Wikimedią Polska i członkiem zarządu Stowarzyszenia Agnieszką Kwiecień? To pytanie zadawało sobie od dwóch lat (tyle trwał proces - pisaliśmy o nim na 5W kilka razy) wielu z tych, którzy znają go z sieci lub z "realu". Dziś wszystko stało się jasne.
Żeby nie przedłużać.
Wrocławski sąd okręgowy oddalił powództwo Arnolda Buzdygana i obciążył go kosztami sądowymi (ponad 7 tys. zł.). Stwierdził, że Stowarzyszenie Wikimedia Polska nie jest adresatem roszczeń wrocławskiego przedsiębiorcy.
Arnold Buzdygan domagał się usunięcia artykułu z Wikipedii (polskiej i angielskiej wersji), umieszczenia przeprosin oraz zablokowania edycji hasła i 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Sąd uznał, że pozwani nie są autorami wpisu na Wikipedii. Nie są też zobowiązani do czuwania nad treścią haseł i usuwania wpisów "naruszających prawa innych osób". Nie mają też dostępu do serwerów z bazą danych Wikipedii (która znajduje się na Florydzie). "Stowarzyszenie nie może też nadawać ani odbierać uprawnień administratorom, ani też egzekwować jakichkolwiek zachowań" - mówił sędzia Adam Maciński. Jak dodawał - artykuły mogą być edytowane przez każdego użytkownika. Administratorzy nie są władni dokonywać ostatecznych zmian w treści artykułów, a ich decyzje mogą być zmieniane przez innych administratorów, którzy mają takie same uprawnienia.

Sąd uznał też, że pozwani nie mogą odpowiadać z przepisów prawa prasowego. Wikipedia nie mieści się bowiem (z wielu względów) w pojęciu "prasy". "Brak jest powiązań organizacyjnych między pozwanym Stowarzyszeniem Wikimedia, polską edycją Wikipedii a jej administratorami. Nie ma podstaw do potraktowania pozwanego Stowarzyszenia jako wydawcę Wikipedii. Statut administratora Wikipedii nie może być utożsamiany ze statutem redaktora według rozumienia prawa prasowego. Uznanie wszystkich osób, które wpływają na treść za redaktorów prowadziłoby do uznania nieograniczonego kręgu osób odpowiedzialnych" - mówił sędzia

Sędzia odniósł się też do kwestionowanego artykuł. Jego zdaniem narusza on dobra osobiste Arnolda Buzdygana w części dotyczącej wulgaryzmów i gróźb pobicia jakich miał rzekomo używać. Sędzia uznał, że autorzy artykułów nie mieli dowodów na taką działalność przedsiębiorcy.
Co do "trollingu" - sąd uznał, że takie określenia naruszają dobra osobiste Arnolda Buzdygana. Nie narusza natomiast dóbr osobistych sformułowanie "kontrowersje", którego użyto wobec mężczyzny.

Arnold Buzdygan:
"Zapoznamy się z pisemną decyzją wyroku i podejmiemy decyzję co do apelacji. Mnie cieszy, że sędzia uznał, iż artykuł narusza moje dobra osobiste. Mam nadzieję, że społeczność wikipedystów dobrowolnie usunie ten artykuł i zamieści przeprosiny. Ja dalej się nie zgadzam, że Wikimedia nie odpowiada za wpisy w Wikipedii. Ja uważam, że Wikimedia powinna zostać zarejestrowana jako tytuł prasowy, powinien zostać wyznaczony redaktor odpowiedzialny za wpisy. Wiadomo byłoby kogo można pozwać, do kogo można mieć pretensje. Wykluczam natomiast pozwanie amerykańskiej Wikipedii. Ja sądzę się jednym z bezpośrednim autorem wpisów w sądzie w Warszawie. Proces jeszcze się nie skończył".

Michał Bernaczyk - adwokat pozwanej Agnieszki Kwiecień:
"Mimo naszej doskonałej pracy i naszej wygranej z formalno-prawnego punktu widzenia chyba wszyscy przegralismy. Moja klientka i Stowarzyszenie zostali uwikłani w proces, w którym w ogóle nie powinni stawać. Sąd na marginesie dokonał pewnej oceny stwierdził, że są tam elementy naruszające dobra osobiste powoda. I w ten oto sposób eksces kilku osób, które nie zdają sobie sprawy gdzie są granice wolności słowa, wolności wypowiedzi, skompromitował szlachetną ideę naszych mocodawców - ideę dzielenia się wiedzą. Wiedzą encyklopedyczną. Pan powód powinien wystąpić do administratora - Wikimedii Fundation Corporation na Florydzie. Nie ma prawnych przeszkód aby zwrócić się do nich o usunięcie tych treści, o ile udowodni, że naruszają one jego dobra osobiste".

Wypowiedzi Arnolda Buzdygana i Michała Bernczyka możecie posłuchać na portalu Radia Wrocław. Dzisiaj z Łukaszem będziemy rozmawiać na temat tego procesu w Blogoskopie Radia Wrocław po 17.30.

Czytaj komentarz Olgierda Rudaka.
Czytaj analizę VaGla.
Czytaj komentarz Arnolda Buzdygana.

Etykiety: , , , , , , , , , ,

7.6.09

Jeden z kandydatów złamał ciszę wyborczą??

Jeden z kandydatów do PE miał złamać ciszę wyborczą. Państwową Komisję Wyborczą powiadomiła o swoich podejrzeniach jedna z dolnośląskich partii. Ze względu na ciszę wyborczą oczywiście nie możemy podać nazwiska kandydata i nazwy ugrupowania.

Sondaż ukazał się w sobotę na portalu DolnyŚląsk24. Szef portalu na wniosek jednego z blogerów usunął już wpis. Pozostaje teraz kwestia odpowiedzialności za publikację. Czy odpowiada za nią portal, sam kandydat czy może też osoba, która sondaż fizycznie wrzuciła. Zapowiada się ciekawie. A kara za publikacje sondażu to nawet aż milion złotych.
I jeszcze jedna ciekawa sprawa. Czy portale internetowe, które cytują depeszę PAP na ten temat z podaniem nazwy ugrupowania i nazwiska kandydata łamią ciszę wyborczą czy nie?

A przy tym wszystkim toczy się dyskusja o sensie ciszy wyborczej (tutaj możecie zabrać głos w tej sprawie).

A Łukasz apeluje na portalu Radia Wrocław:
"Niniejszym proszę poważnych polskich polityków (z dowolnych ugrupowań) o podjęcie działań na rzecz pełnej likwidacji tzw. ciszy wyborczej. Bo czy istnieje choć jeden argument uzasadniający jej istnienie?"

PKW przed wyborami ostrzegała:
"Internet traktowany jest jak prasa, a zatem w czasie ciszy wyborczej nie mogą ukazywać się tam nowe materiały agitacyjne. Dotyczy to zarówno portali prasowych, społecznościowych jak np. facebook, nasza-klasa oraz stron prywatnych".

Etykiety: , , , , ,

28.4.09

Błyskawiczny proces i surowe kary dla porywaczy

Wiele razy polski wymiar sprawiedliwości jest krytykowany za przewlekłe procesy. I słusznie, bo czasem opieszałość sądów jest porażająca. Ale jest czas by ganić (czytaj m.in. tutaj) i jest czas by chwalić.
Dzisiaj trzeba pochwalić.

Jeszcze kilka tygodni temu polskie gazety rozpisywały się, że Austriacy potrafią i proces Fritzla zakończyli w trzy dni. Ale okazuje się, że i Polacy potrafią. Szybkie śledztwo - trwające od września ubiegłego roku do lutego bieżącego roku i błyskawiczny proces. W ciągu zaledwie trzech dni wrocławski sąd okręgowy skazał dwóch młodych mężczyzn oskarżonych o porwanie młodej kobiety, córki dolnośląskiego biznesmena i dwa napady na banki. Sędzia Mariusz Wiązek uznał, że nie ma potrzeby przesłuchiwania wszystkich świadków. Jeden dzień zajęło mu odczytanie wyjaśnień oskarżonych i przesłuchanie porwanej kobiety oraz jej ojca. Drugiego dnia wysłuchał kilkunastu świadków i zrezygnował z reszty, a dzisiaj (wysłuchał mów końcowych i ogłosił wyrok. Kary surowe - po 11 lat więzienia dla Aleksandra R. i Tomasza L. Na sali sądowej doszło do prawdziwego starcia "gigantów" - adwokatów, którzy zajmują czołowe miejsca we wrocławskiej palestrze. Z prawdziwą przyjemnością słuchało się wystąpień mecenasa Henryka Rossy (obrońca jednego z oskarżonych) i Jacka Szymańskiego (pełnomocnik ojca porwanej Moniki). Zwłaszcza ten drugi mówił tak, że zapierało dech. Jak sobie uświadomiłem - szybko można się przyzwyczaić do miernych przemówień bezbarwnych adwokatów, więc ci najlepsi robią później niesamowite wrażenie. Choć sam mecenas Szymański skromnie przyznał, że mogło być znacznie lepiej bo "nie czuł sali". Z przyjemnością słuchało się także wystąpienia prokuratora Tomasza Błońskiego. Fragmentów mów można posłuchać na portalu Radia Wrocław.

Sprawa porwania była bardzo głośna we wrześniu ubiegłego roku. Dwóch bandytów, natchnionych widokiem luksusowego bugatti jeżdżącego w centrum Wrocławia, postanowiło porwać jego właściciela lub krewnego. Właściciel okazał się dla nich zbyt dużym wyzwaniem, dlatego zdecydowali się na uprowadzenie młodej kobiety (jak się okazało córki brata kierowcy luksusowego auta). Szykowali się kilka miesięcy, po drodze napadając dwa razy na banki i kradnąc 150 tysięcy złotych, które przeznaczyli na życie i przygotowania do porwania. Kiedy już uprowadzili kobietę zażądali od jej ojca 1,5 miliona złotych. Biznesmen był jednak świetnym negocjatorem (umiejętności nabył w czasie zawodowej pracy), nie bał się też powiadomić policji mimo gróźb, że córce zostaną odcięte palce. Ostatecznie przekazał porywaczom 690 tys. zł. Bandyci zostali zatrzymani kilka godzin później po strzelaninie i pościgu z udziałem policyjnego śmigłowca. Szybko przyznali się i opowiedzieli o szczegółach porwania (tego możecie posłuchać tutaj) i napadów na banki. Teraz będą mieli wiele czasu do myślenia, choć już nie o "wiecznych wakacjach", o jakich marzyli...

Etykiety: , , , , , , , , ,

23.4.09

Będzie film o głośnym zabójstwie!

To jedna z najbardziej głośnych zbrodni na Dolnym Śląsku. Ale też i jedna z najbardziej kontrowersyjnych spraw w sądzie. Oskarżony o zabójstwo kochanka byłej żony Krystian B. został już dwa razy skazany na 25 lat więzienia. Prawomocnego wyroku jeszcze nie ma, ale jest zapowiedź filmu opowiadającego o oskarżonym mężczyźnie.

W listopadzie 2000 roku we Wrocławiu pojawiły się dziesiątki plakatów Dariusza J. - przedsiębiorcy, który zaginął, a którego rodzina desperacko szukała. Znaleziono go w grudniu. Niestety już nie żył. Jego ciało wyłowiono z Odry. Szczegółowy opis tej zbrodni i procesu możecie znaleźć tutaj. Głośno stało się o niej m.in. dlatego, że Krystian B. napisał książkę "Amok", w której pojawia się opis zabójstwa podobnego do tego, którego ofiarą padł Dariusz J. Udało się go zatrzymać dzięki mrówczej pracy wrocławskich policjantów po kilku latach. Pierwszy, skazujący wyrok został uchylony przez Sąd Apelacyjny we Wrocławiu. W drugim ponownie zapadł wyrok skazujący na 25 lat więzienia (czytaj tutaj)
Dzisiaj Sąd Apelacyjny we Wrocławiu miał zająć odwołaniem od drugiego wyroku. Jednak zdecydował się na powołanie biegłego, który ma wyjaśnić wszelkie wątpliwości w sprawie jednego z dowodów - telefonu należącego do zabitego przedsiębiorcy, który Krystian B. próbował sprzedać na allegro kilka lat po morderstwie. Rozprawa 8 maja.
Dzisiaj rozmawiałem z Jackiem Laskusem (czytaj też tutaj), absolwentem łódzkiej filmówki, który wyjechał do USA i tam od lat pracuje jako operator. Po przeczytaniu artykułu na temat Krystiana B. postanowił zrobić o nim film. Ma to być jego debiut reżyserski. Oto zapis mojej rozmowy (całość możecie wysłuchać na portalu Radia Wrocław):

"Pomysł o nakręceniu filmu przyszedł przypadkiem. Ja o całej sprawie przeczytałem w artykule w tygodniku New Yorker w lutym 2008 roku. Ta sprawa mnie zafascynowała. Wiedziałem, że będzie z niej film. Na początku było pytanie o zrozumienie prawdy. Z jednej strony był policjant, który mówi: jest prawda - to się zdarzyło lub nie. Z drugiej strony był Krystian B., który studiował filozofię, kwestionował w ogóle to czy prawda istnieje. (...) Ja jestem operatorem filmowym, po szkole łódzkiej. Wyjechałem do Stanów, tam zacząłem pracować jako operator, jak każdy człowiek związany z filmem miałem pomysł, że może gdzieś, kiedyś coś wyreżyserują. I powiedziałem sobie, że to jest ta historia, która mnie interesuje, którą mogę opowiedzieć dobrze. No i zainteresowałem tym producenta w Polsce - Piotra Dzięcioła z Opus Film. Ja pracowałem do tej pory przy 30 filmach fabularnych i dokumentalnych, m.in. przy produkcji Roberta Altmana. (...)
Film zacznę kręcić nie wcześniej niż w połowie przyszłego roku. teraz zbieram materiały, później będziemy pisać scenariusz i zbierać pieniądze. Nie będę mówił kto będzie grał w tym filmie i kto napisze scenariusz, ale będą to na pewno Polacy. Swój film chcę nakręcić we Wrocławiu. Nie wiem czy będzie na tyle dobry by trafił do dystrybucji w USA. Produkcja będzie kosztować 5-6 milionów złotych".

Etykiety: , , , , , , , , , , ,

17.4.09

Arnold Buzdygan kontra Wikimedia Polska

O procesie, który wytyczył Arnold Buzdygan - postać dobrze znana w polskim internecie - pisaliśmy z Łukaszem już nie raz. Dziś warto wrócić do tematu bo przebieg rozprawy był bardzo ciekawy. Przypomnę Arnold Buzdygan uznał, że obraźliwe jest dla niego sformułowanie "troll" i zażądał usunięcia z Wikipedii wpisu na swój temat, zamieszczenia sprostowania oraz 100 tysięcy złotych. Pozwana Wikimedia Polska tłumaczy, że za wpisy na Wikipedii nie odpowiada, a baza danych znajduje się na serwerze w USA.

Ostatni mój wpis dotyczył powołania biegłego, który miał przygotować ekspertyzę na temat Wikipedii. Opinia powstała i jest uzupełniona trzema dodatkowymi ekspertyzami. Dzisiaj przesłuchanie biegłego trwało kilka godzin. Najważniejsza dla mnie była konkluzja, że szefowie Wikimedii mogli zmienić lub zablokować artykuł na temat Arnolda Buzdygana. Ciekawy byłby też zapewne eksperyment procesowy zaproponowany przez Wrocławianina, ale ostatecznie uznano, że byłby on zbędny. Otóż sąd na wniosek Buzdygana zgodził się by biegły sprawdził jaka jest teraz możliwość edycji wpisów na Wikipedii. Biegły siadł za przygotowanym na sędziowskim stole laptopem i zalogował się dzięki hasłu przedstawicielki Wikimedii. Wybuchła wówczas dyskusja co ma wpisać. Arnold Buzdygan chciał, tak jak w swoim pozwie, by wpis na jego temat usunąć i zamieścić sprostowanie. Wywołało to oburzenie adwokatów Wikimedii. Zapropowali oni wpisanie kropki. Z kolei biegły zaczął podnosić, że każdy wpis spowoduje, iż o zmianach w artykule dowie się cały internetowy świat, który będzie uznawał, że jego autorką była właścicielka loginu. Po krótkiej naradzie uznano, że cały eksperyment i tak nie ma sensu bo na następny dzień wpis może zostać zmieniony przez innych użytkowników Wikipedii.

Mnogość pytań do biegłego wywołała reakcję adwokata Arnolda Buzydgana. Mecenas Jacek Kruk powiedział m.in.: "(...)Ten proces zmierza w kierunku, który w ogóle nie powinien istnieć. Bo to jakbyśmy mieli prowadzić proces ws. naruszenia dóbr osobistych na przykład przez prasę czy telewizję i chodziłoby o treści szkalujące pana Buzdygana, a sąd by się zastanawiał nad tym jak pracuje zecer w drukarni, jakich czcionek się używa i papieru do wydrukowania gazety lub jakimi obiektywami posługują się kamerzyści. Nie o to chodzi. Chodzi o to - i to powiedział pan biegły i to wynika wprost z jego opinii, że zarządzający domeną wikipedia.pl ma możliwość zablokowania hasła i o to zwracał się Arnold Buzdygan (...)".
Adwokat przytoczył też orzeczenie Sądu Najwyższego, z którego "wynika wprost, że jest to tytuł prasowy i zgodnie z prawem prasowym powinien być zarejestrowany, a odpowiedzialność Wikipedii jest taka sama jak odpowiedzialność gazety czy telewizji".

Dzisiaj zeznawał też prezes Wikimedii Polska Tomasz Ganicz:
"Już w momencie zakładania stowarzyszenia była przyjęta taka zasada, że stowarzyszenie jako takie ma się nie wtrącać w funkcjonowanie Wikipedii. I to wynika też z zasad jakie narzucił faktyczny właściciel Wikipedii - Wikimedia Fundation, zarejestrowany na Florydzie (...) Stowarzyszenie nie może niczego narzucić edytorom. Możemy ewentualnie naszego członka - edytora wyrzucić ze stowarzyszenia jeżeli źle się zachowuje w Wikipedii, ale nie ma to wpływu na jego uprawinienia w Wikipedii. Stowarzyszenie nie decyduje kto ma być lub nie być administratorem (...) W tej chwili jest ich około 200. (...) Oni siebie nawzajem mogą kontrolować - akcja każdego administratora moze być cofnieta przez innego(...)".

Kolejna rozprawa 19 maja. Wówczas będzie przesłuchiwany Arnold Buzdygan, rozpoczną się też mowy końcowe stron. Jest szansa, że wyrok zostanie ogłoszony jeszcze w maju. Mam tylko pewną wątpliwość. Nie do końca jestem pewien czy sędzia, który proces prowadzi rozumie wszystkie aspekty tej sprawy. Bo często sprawia wrażenie zagubionego. A wyrok będzie niezmiernie ważny. Ewentualne uznanie racji Arnolda Buzdygana może wywrócić do góry nogami funkcjonowanie Wikipedii. A uznanie, że powinna zostać zarejestrowana jako tytuł prasowy może doprowadzić właśnie do rejestracji (i zwiększenia odpowiedzialności) lub likwidacji polskiej wersji internetowej encyklopedii.

Wypowiedzi przytoczonych przeze mnie osób możecie posłuchać na portalu Radia Wrocław.

Etykiety: , , , , , , , , ,

3.4.09

Elżbieta Osowicz: zabijanie homara

Gdzie są granice sztuki i prowokacji. Na te pytanie próbuje odpowiedzieć Elżbieta Osowicz - dziennikarka Radia Wrocław po obejrzeniu jednego ze spektaklów festiwalu teatralnego we Wrocławiu.

Wielkie teatralne wydarzenie! Teatralne Oskary - Europejska Nagroda Teatralna. Po raz pierwszy w Polsce, po raz pierwszy we Wrocławiu. 500 gości, 5 laureatów i tłumy widzów. Od wtorku w mieście dzieją się różne "sztuki". Wybrałam się na przedstawienie jednego z laureatów. Rodrigo Garcia - "Wypadki: Zabić by zjeść". Przed przedstawieniem czytałam o hiszpańskim
performerze, że jest jednym z największych światowych prowokatorów! Brzmi ciekawie. Nie będzie teatralnej nudy -pomyślałam i poszłam. Wiedziałam, że przedstawienie jest krótkie - trwa 25 minut. Wytrzymałam niecałe 10!! Wyszłam, nie mogłam tam zostać. Minęło już kilka godzin, emocje nieco opadły ale ciągle czuję się winna. "Nie uratowałam małego, przestraszonego homara"! Brzmi może głupio ale .... reżyser wiedział co robi . Chciał sprowokować i udało mu się.
Ja mu nie przeszkodziłam, nikt z kilkudziesięciu osób na widowni mu nie przeszkodził. Staliśmy i patrzyliśmy jak bezbronne zwierze się boi, cierpi, za chwile zginie....
Aktor podwiesił na lince, na środku sceny żywego homara, do grzbietu przymocował mu czuły mikrofon dzięki czemu wszyscy słyszeliśmy bicie serca homara. Słyszeliśmy jak przyśpiesza, jak słabnie, jak się boi!!!!
I nic - gapiliśmy się. Ktoś krzyknął 'To nie jest śmieszne". Pomyślałam ... "może go zabrać, wypuścić na łące, ale jak to? Jestem w teatrze, przeszkodzę, głupio tak jakoś..." nic nie zrobiłam.
Kiedy aktor bez słów zaczął wbijać szpikulec w żywego homara nie wytrzymałam, wyszłam. Kilka innych osób też wyszło. Większość została. Nie jestem od nich lepsza, nic nie zrobiłam. Reżyser odniósł sukces, jestem bliżej do decyzji by nie jeść mięsa. Chciał mną wstrząsnąć i wstrząsnął. Niektórzy nawet po przedstawieniu mówili, że ma ono walory edukacyjne, że może skłoni ludzi do rezygnacji z jedzenia mięsa. Owszem ale pojawia się pytanie: "Gdzie są granice sztuki? Czy to legalne? Czy raczej nie bo to znęcanie się nad żywa istotą? Czy zawiadomić prokuraturę ? a może zrobi to ktoś inny?" Bo przecież ja tez jestem winna...
nic nie zrobiłam. Tylko odwróciłam wzrok.

Elżbieta Osowicz
Radio Wrocław.

p/s Ela złożyła zawiadomienie o przestępstwie w prokuraturze. Była już przesłuchiwana. Ciekawe jak się sprawa zakończy...

p/s poczytajcie i posłuchajcie wypowiedzi na ten temat na stronie Radia Wrocław.

Etykiety: , , ,

24.2.09

Głupich nie sieją...

Głupota ludzka nieustannie zaskakuje. Ot choćby w takich przypadkach jak ten.

Mieszkaniec Bolesławca podejrzał, że miejscowi strażnicy miejscy zaparkowali swój samochód na miejscu dla niepełnosprawnych. I wysłał zdjęcie do dziennikarza Radia Wrocław. A ten poprosił o komentarz komendanta bolesławieckiej straży miejskiej. I tu zaczyna się najbardziej kuriozalna część tej historii. Komendant Emil Zając podkreślił, że jego patrol był przy sklepie około 8 rano, kiedy parking był niemal zupełnie pusty. Samochód strażnicy zaparkowali blisko wejścia. Zgodnie z tym, co wyjaśnili komendantowi, nie widzieli pod śniegiem znaku oznaczającego parking dla niepełnosprawnych.

Chciałem napisać do tego jakiś komentarz, ale nawet nie trzeba. Fakty mówią za siebie:-)


Ps. sypiąc już w "śledzika" głowę popiołem - wieczorem blogujemy o Michalskim, Cichym i Kurskim.

Etykiety: , , ,

5.12.08

Czy wrocławska policja odpowiada za skandaliczne zaniedbania?

Czy wrocławska policja dwa lata przed zatrzymaniem za pedofilię dyrygenta Poznańskich Słowików dostała zawiadomienie, że może on być pedofilem? Sprawa Wojciecha K. wraca po latach, a śledztwo w tej sprawie wszczęła wrocławska prokuratura.

Na trop afery wpadł kilka miesięcy temu Marcin Rybak - dziennikarz Polski - Gazety Wrocławskiej (tu czytaj jego artykuł). W stosie dokumentów, który trafił w jego ręce znajdował się taki, który wzbudził bardzo wiele emocji. Byłby on prawdziwą bombą, która poruszyła by fundamentami wrocławskiej policji, gdyby nie to, że nie jest to oryginał, a jedynie kopia. Aferę dotyczącą Wojciecha K. pamięta zapewne wielu z nas. Szanowany przez lata mieszkaniec Poznania, wybitny dyrygent okazał się pedofilem, który molestował podopiecznych ze swojego chóru. Dodatkowo okazało się, że jest nosicielem wirusa HIV. Skazano go na sześć lat więzienia. Zatrzymany został w 2003 roku, czy była szansa, że wpadnie w ręce policji wcześniej? Wydaje się, że tak. Małgorzata K., która złożyła wiele lat temu mnóstwo doniesień na Wojciecha K. (po zbiórce i koncercie chóru we Wrocławiu, gdy okazało się, ze organizatorka - Małgorzata K. nie ma pieniędzy by zapłacić doszło między nimi do ostrego konfliktu), twierdzi, że jedno z nich dotyczyło właśnie pedofilii dyrygenta). Policja jednak nie wszczęła żadnego postępowania. Po tym jak do kopii dokumentu dotarła Polska - Gazeta Wrocławska - rozpoczęto kontrolę. Policyjni kontrolerzy nie byli jednak w stanie odpowiedzieć na pytanie czy rzeczywiście zawiadomienie trafiło do komisariatu na Grabiszynku czy nie. Dla policji osoba zgłaszająca - Małgorzata K. jest kompletnie niewiarygodna, uznawana była za pieniaczkę, która na Wojciecha K. składała wiele zawiadomień. Możliwe są więc dwie opcje - policja zlekceważyła jej pismo lub Małgorzata K. po prostu próbuje się na policji zemścić. Jeżeli prawdziwy okaże się pierwsza wersja - będzie to niebywały skandal. Druga powinna zaowocować ukaraniem kobiety. Policja dla wyjaśnienia sprawy przekazała zebrane dokumenty prokuraturze. Ta błyskawicznie zajęła się tą sprawą, tym bardziej, że dostali także zawiadomienie o przestępstwie od Małgorzaty K. Na razie jednak konkretnych efektów nie ma. Dlatego będziemy się bardzo dokładnie tej sprawie przypatrywać.

p/s czytaj i słuchaj dźwięków na ten temat na portalu Radia Wrocław.

Etykiety: , , , , , , ,

24.11.08

Bronisław Komorowski: jaka wizyta taki zamach

Marszałek Sejmu bagatelizuje wczorajszy incydent z udziałem Lecha Kaczyńskiego. Rano Bronisław Komorowski udzielił wywiadu Sylwi Jurgiel z Radia Wrocław.

"(...)Na szczęście, ale z 30 metrów nie trafić w samochód to trzeba pijanego snajpera" - powiedział Bronisław Komorowski. Przyznał też, że bagatelizuje gruziński incydent. "Dziwna reakcja ochrony, która nie wpycha polskiego i gruzińskiego przydenta do samochodu i nie odjeżdza jak powinna zrobić - widać, że nikt tym specjalnie się nie przejął i poważnie tego nie potraktował" - mówił wcześniej polityk PO. Całej rozmowy możecie posłuchać na portalu Radia Wrocław.

Wolałbym jednak żeby marszałek polskiego Sejmu nie mówił w tym tonie o incydencie z udziałem polskiego prezydenta, a stanął w jego obronie. Tak jak powinni zrobić wszyscy inni polscy politycy. Czy Lecha Kaczyńskiego lubią czy nie.

Jak podało we wtorek radio RMF FM - sprawą wypowiedzi B. Komorowskiego ma się zająć sejmowa komisja etyki poselskiej.

A w środę Ryszard Czarnecki wypowiedział się na swoim blogu na temat komentarza B. Komorowskiego:
"To już nawet więcej niż cynizm, to podłość. Takie słowa pokazują, że dla Komorowskiego nawet ta sprawa jest elementem brudnej politycznej gierki. Komorowski i jego koledzy z PO wydają się być ludźmi z innej cywilizacji, ze świata, w którym nie ma żadnych granic, zahamowań, tematów tabu i konwenansów. To bezprzykładne zupełnie poświęcenie na ołtarzu partyjnej gry imponderabiliów. Dawny Komorowski wiedział, co znaczą owe "imponderabilia". Dzisiejszy marszałek Komorowski musiałby sięgnąć do "Słownika wyrazów obcych", żeby się dowiedzieć. Wstyd, po prostu".

Etykiety: , , , , , , ,

31.10.08

Czy urzędnik ujawniał tajne informacje o inwestycjach?

Czy wrocławski urzędnik zdradzał plany inwestycyjne Wrocławia architektowi, który później został oskarżony o płatną protekcję? Takie zaskakujące informacje można znaleźć w wyjaśnieniach ze śledztwa Dariusza D. - szefa wrocławskiego oddziału Stowarzyszenia Architektów RP (SARP).

Chodzi o Grzegorza Romana – jeszcze rok temu szefa departamentu architektury w Urzędzie Miejskim we Wrocławiu, a teraz członka zarządu województwa dolnośląskiego. Miał on przekazać znajomemu informację o planowanej dużej inwestycji mieszkaniowej na północy Wrocławia. Ta informacja miała być tajna i Roman prosił swojego rozmówcę (z którym spotkał się poza urzędem w restauracji na wrocławskim Rynku) o dyskrecję bo mogliby z niej skorzystać inwestorzy wykupując działki sąsiadujące z gruntami gdzie miało stanąć osiedle. Tak przynajmniej wynika z tego co zeznawał Dariusz D. w Prokuraturze Krajowej we Wrocławiu.
Teraz urzędnik mówi, że to nie była poufna informacja. A sam architekt oskarżony jest o to, że powołując się na wpływy w magistracie miał obiecywać załatwienie przekształcenia gruntów z gospodarczych na mieszkaniowe. Właścicielowi 8,5 hektarowej działki mówił, że urzędnicy chcą za to aż 3 miliony złotych łapówki. On wraz z kolegą mieli zarobić kolejne 2 miliony za załatwienie sprawy. Trwa ustalanie czy rzeczywiście pracownicy Urzędu Miejskiego chcieli łapówki. Oczywiście sprawa ujawnienia informacji o inwestycji ma jedynie charakter etyczny a nie karny. Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz nie chciał komentować tych wiadomości. Stwierdził, że wyjaśnienia osób oskarżonych nie są tego warte.

O sprawie czytajcie też na portalu Radia Wrocław.
i w Gazecie Wrocławskiej.


Etykiety: , , , , , ,

18.10.08

Czy Rafał Dutkiewicz zapomniał o Wrocławiu?

Prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza, jednego z liderów nowego ugrupowania Polska XXI pełno w mediach. Jednak nie mówi o problemach miasta a sprawach politycznych. Czy dba jeszcze o miesto, którego jest prezydentem?

Nad tą sprawą zastanawia się Łukasz w swoim artykule na portalu Radia Wrocław. Pisze m.in.:
"(...)Polityczna działalność Rafała Dutkiewicza budzi kontrowersje. Od kilku miesięcy jego oponenci wytykają mu, że Wrocław tylko na niej traci. Najczęściej mówi tak Platforma Obywatelska, która niegdyś wspierała Dutkiewicza, teraz jest z nim w otwartym konflikcie.
Mimo to, Dutkiewicz wciąż cieszy się w Polsce opinią świetnego samorządowca, który sprawnie kieruje dynamicznie rozwijającym się miastem. Wszyscy też pamiętają jego fantastyczny wynik wyborczy w 2006 r. - jako kandydat na prezydenta Wrocławia Dutkiewicz dostał wtedy niemal 85 proc. głosów.
A jednak rzeczywistość skrzeczy. W czwartek po południu Wrocław stanął.
Miasto sparaliżowały gigantyczne korki, jakich jeszcze nie było. I to bez żadnej wyraźnej przyczyny, bo ani nie doszło do jakichś dużych wypadków, ani nie rozpoczęła się żadna nowa inwestycja drogowa. Wniosek jest smutny: po sześciu latach prezydentury Dutkiewicza po Wrocławiu jeździ się coraz gorzej (...)".

Z sondażu dołączonego do artykułu wynika, że prawie 60 procent internautów podziela zdanie Łukasza. Jednak z komentarzy zamieszczonych pod tekstem wynika coś innego. Nie zmienia to jednak faktu, że ostatnio Wrocław traci dotacje unijne przyznawane przez rząd, miasto jest kompletnie zakorkowane, władze fundują fontannę za 20 mln. zł. i pozwalają na upadek utytułowanego klubu koszykarskiego Śląsk Wrocław...

Etykiety: , , ,

13.10.08

Kto odpowiada za śmierć 14 letniego Filipa?

Ta sprawa zbulwersowała ponad dwa lata temu Polaków. 14 letni Filip zmarł porażony prądem na szkolnym boisku w centrum Wrocławia. Dzisiaj zakończył się proces w tej sprawie. Wyrok zostanie ogłoszony za tydzień.
O całej historii możecie przeczytać i posłuchać dźwięków na portalu Radia Wrocław. Ja chcę się ograniczyć do mów końcowych adwokatów. Pracę jednego z nich obserwuję od wielu lat. Jacek Kruk (na zdjęciu) nie lubi dziennikarzy i tego nie ukrywa. Dziennikarze nie lubią adwokata za arogancję i też tego nie ukrywają. Ja choć parę razy byłem zbulwersowany wystąpieniami Jacka Kruka nie ukrywam, że to bardzo dobry adwokat. Tyle, że moim zdaniem broniąc klienta nie można zniżyć się do każdego argumentu. Ale inni stwierdzą, że dla obrony klienta należy zrobić wszystko. Cóż...

Dzisiaj adwokat zaatakował za sprawę Filipa prokuraturę i dziennikarzy. Twierdził, że media zniżyły się do poziomu tabloidów. Miał na myśli przede wszystkim artykuł z Gazety Wyborczej. Dziwne, że skoro Jacek Kruk uważa artykuł za nieprawdziwy to nie złożył pozwu przeciwko autorce czy redakcji do sądu...

Kolejny z adwokatów także wspominał, że media podawały nieprawdziwe informacje. Nawet gratulował Jackowi Krukowi wystąpienia i zapewniał, że będzie przychodził słuchać jego mów końcowych w innych procesach. Kuriozalne wazeliniarstwo.
Kolejny adwokat argumentując dlaczego jego klient (dyżurny policji) nie zareagował na zawiadomienie o niebezpieczeństwie na szkolnym boisku zapewniał, że nie było to zawiadomienie a informacja. A takich informacji jest wiele, np. ktoś mógłby zawiadomić o lądowaniu UFO w rynku. No tak ale UFO we wrocławskim rynku nie wylądowało, a Filip na skutek porażenia prądem na szkolnym boisku zmarł. A tego wszystkiego słuchali rodzice chłopca...
Adwokatura to ciężki (choć dobrze płatny) kawalek chleba. Potrzebna jest jednak w tym zawodzie przyzwoitość... A są tacy przyzwoici adwokaci, jak chociażby mecenas Henryk Rossa.

Etykiety: , , , , , ,