31.3.07

Ruszył serwis Dolnyslask24.info - dolnośląska odpowiedź na Salon24

Blogi i komentarze - to serce serwisu Dolnyslask24.info, który reklamuje się jako "niezależne forum dyskusji o regionie". Ten nowy serwis społecznościowy jest wzorowany na Salonie24. Każdy może tu blogować i komentować.

Animatorem Dolnyslask24.info jest Tomasz Styś, w latach 2004-2006 dyrektor gabinetu Pawła Wróblewskiego, PiS-owskiego marszałka Dolnego Śląska. Nic dziwnego, że Paweł Wróblewski (dziś wiceprezes wrocławskich struktur PiS) jest wśród pierwszych osób skaptowanych do współpracy z serwisem. W tej grupie znalazł się też m.in. Michał Syska, wiceszef SdPl.

Trzymam kciuki za to przedsięwzięcie!

30.3.07

Aleksander Gudzowaty bluzga się z Piotrem Zarembą. Rozdziela ich Bartosz Węglarczyk

Takie opowieści dobrze pamiętam z czasów swojej subkulturowej młodości. A to dwóch punków spotkało skina - pobluzgali się, ktoś komuś dał kopa, ktoś inny zagroził komuś zemstą. A to paru skinów skopało punka, w odwecie grupa punków pogoniła grupę skinów itp.

Tym razem w roli skinów i punków wystąpili:

  • Gazowy magnat Aleksander Gudzowaty - jeden z najbogatszych Polaków
  • Piotr Zaremba, znany publicysta "Dziennika"
  • Bartosz Węglarczyk, znany publicysta "Gazety Wyborczej".

Słowem - elita kraju. Historię ich nietypowego piątkowego spotkania opisał barwnie dzisiaj w blogu Węglarczyk. Natychmiast obiegła całą Polskę. Cytuję tę story za Bartoszem Węglarczykiem niemal w całości, bo jest prawdziwie czaderska:
Razem z Piotrkiem i z szefem Trójki Krzysztofem Skowrońskim wpadliśmy na pana Gudzowatego, gdy wychodziliśmy już z radia po naszej wspólnej porannej audycji. Obaj spotkaliśmy p. Gudzowatego pierwszy raz w życiu. Nie wiem, jak Piotr, ale ja nigdy w życiu nie napisałem ani jednego słowa o panu G.

Przedstawiliśmy się, no i się zaczęło. Pan G zaczął nas besztać, bo zdenerwowało go, że powiedziałem na antenie, że z p G nie należy jeść obiadów. Pan G nas najwyraźniej nie kojarzył, bo mimo moich kilku uwag, że to powiedziałem ja, skupił się głównie na besztaniu Piotra.

Najpierw nas pouczał, co dziennikarz powinien robić. Coraz bardziej ostro mówił, że nie mamy pojęcia, jaka jest prawda, jak wielka jest sieć oplatająca polską gospodarkę. Był coraz bardziej napastliwy, zaczął narzekać, że dezinformujemy opinię i nie nadajemy się.

Piotr próbował zwrócić mu uwagę, że zachowuje się podobnie jak Rywin, który twierdził po przyjściu do Agory, że prawda jest zupełnie inna, ale nie przedstawiał żadnych dowodów. I że może dziennikarze wiedzieliby więcej, gdyby pan G raczył cokolwiek powiedzieć.

Pan G był już bardzo zdenerwowany, groził nawet wyjściem z radia. I rzucił do Piotra: - Zjeżdzaj.

Tu z kolei nie zdzierżył Piotr, który zwrócił mu uwagę, żeby tak się nie odzywał. I dodał, że pan G jest symbolem kapitalizmu politycznego w Polsce. I że też potrafi być chamski, ale nie chce, bo ma do czynienia z osobą starszą i schorowaną.

Pan G był jednak w fazie monologowania i zmieniał tylko ton na coraz bardziej ostry za każdym razem, gdy Piotr coś powiedział. Raz tylko rzucił do mnie, gdy po raz n-ty powtórzyłem, że to ja o nim mówiłem na antenie, że by mnie na obiad nie zaprosił. Zmartwiony perspektywą nie zostania nagranym przez ochronę pana G oddałem znowu inicjatywę Piotrowi.

I w tym momencie pan G rzucił do Piotra: - Baran.

No to Piotr słusznie odparował: - Nie jesteśmy na ty, ale skoro tak, to ja do pana mówię »Sp....aj«.

Po czym prawie siłą udało mi się wypchnąć Piotra za drzwi. Stojący za nimi ochroniarz wyglądał tak, jakby był gotów na jedno słowo szefa zacząć do nas strzelać (pewno przesadzam, ale było ostro).
No cóż... Jeśli Aleksander Gudzowaty chce przekonać świat, że polską gospodarkę spowija sieć mrocznych układów, powinien bardziej dbać o dobre relacje z mediami. Inna rzecz, że ten gazowy nabab słynie z niekonwencjonalnych zachowań, więc jakoś mnie ta historyjka opowiedziana przez Bartosza Węglarczyka nie dziwi.

Co o tym sądzicie?

28.3.07

Salon24 jest trendy. Co z tego wyniknie?

Jeszcze trochę, a cała polska blogosfera polityczna przemieści się do serwisu Salon24. Ta założona przez Bognę i Igora Janke platforma blogerska istnieje niecałe pół roku, a gości już - o ile dobrze widzę - ponad tysiąc blogów!

Blogi w Salonie24 podzielone są na dwie grupy: 1. Czerwone, czyli elitarne, to te prowadzone przeważnie przez zawodowych publicystów; 2. Niebieskie, czyli znakomita większość, to na ogół blogi internautów-amatorów, często piszących pod pseudonimem.

26 marca Bogna i Igor Janke ogłosili pierwszy awans z grupy niebieskiej do czerwonej. Tego zaszczytu dostąpiła słynna blogerka Kataryna, co notabene wywołało ożywioną dyskusję na temat jej konsekwentnej anonimowości.

Wśród gwiazd grupy czerwonej są m.in. Krzysztof Leski z TVP 3 (naprawdę świetny jako bloger), Bartosz Węglarczyk z "Gazety Wyborczej" (który to już jego blog?), Łukasz Warzecha z "Faktu", Rafał Ziemkiewicz, Tomasz Sakiewicz z "Gazety Polskiej", no i - rzecz jasna - sam gospodarz, Igor Janke.

W ostatnich dniach do Salonu24 dołączyli moi "amerykanofilni" koledzy z Pardonu: Marta Wawrzyn i Wojtek Wowra. Polecam!

Salon24 jest ewidentnym sukcesem. Ale dlaczego wciąż nie ma w nim reklam? (Nie liczę tych google'owskich).

Jak rozwinie się ten znakomity serwis?

27.3.07

Najnowszy blogerski trend w obozie "Gazety Wyborczej": Zbiorowe blogi tematyczne

Polityczna blogosfera ewoluuje. Tym razem w awangardzie przemian maszeruje Agora. Przedstawiam dwie nowe, ciekawe inicjatywy publicystyczne, jakie kwitną w jej serwisie Blox.pl - i są zarazem promowane w portalu Gazeta.pl.

Od 14 marca działa blog Nablogacholustracji.blox.pl. Czyli "Lustracja dla wykształciuchów". To lustracyjny przegląd blogów. Prowadzą go znani dziennikarze (a zarazem blogerzy) "Gazety Wyborczej": Rafał Kalukin, Dominik Uhlig, Bartosz Węglarczyk i Paweł Wroński. Wychwytują co ciekawsze kawałki, jakie na temat lustracji piszą polscy blogerzy. Z satysfakcją stwierdzam, że autorzy owego bloga dostrzegli także lustracyjne skrzywienie Piątej Władzy. W ramach rewanżu obiecuję, że wkrótce dostarczę im jakiegoś surowca do refleksji ;)

Co ciekawe, "Lustracja dla wykształciuchów" ma formułę otwartą. Autorzy zapraszają wszystkich chętnych do współpracy.

Z kolei od 23 marca działa blog "Bez jaj", czyli Stopfanatykom.blox.pl. To zbiorowy blog kilkunastu znanych polskich feministek. Wśród autorek są m.in. Kinga Dunin, Agnieszka Graff, Magda Mosiewicz, Kazimiera Szczuka, prof. Magdalena Środa i Wanda Nowicka. W jednym z najnowszych wpisów autorki zapraszają na wiec w obronie kobiet i Konstytucji przed radykalnie antyaborcyjnymi zakusami Romana Giertycha i o. Tadeusza Rydzyka.

Ów blog ma zresztą takie oto motto:
Jesteśmy feministkami. Znamy się od wielu, wielu lat. Nasz wspólny blog to miejsce wolnościowej propagandy. Będziemy tu spiskować, skrzykiwać ludzi, truć jadem i dźgać ironią. Przybywajcie.
Interesujący jest ten najnowszy "trynd" w Agorze. To kolejny dowód na to, że - jak już pisałem w listopadzie 2006 r. - polska blogosfera wchodzi (a właściwie weszła) w czas fuzji i przejęć. Od połowy 2006 r. obserwowaliśmy prawdziwy wysyp blogów prowadzonych indywidualnie przez polityków i publicystów. Pod koniec roku zaczęły powstawać publicystyczne platformy blogerskie (najbardziej prominentna z nich - Salon24 Igora Jankego - rozwija się naprawdę imponująco). Teraz Agora wprowadza nowy model: blog profilowany, poświęcony jednemu tematowi, ale prowadzony zbiorowo. Wyobrażam sobie, że taki blog może działać jak gazeta: autorzy mogą się zmieniać, ale blog istnieje dalej, przez całe lata.

Czy następnym etapem ewolucji będzie platforma blogerska skupiająca tematyczne blogi zbiorowe?

26.3.07

Wielka zagadka rządów lewicy. Kto chciał obalić Leszka Millera? Aleksander Kwaśniewski?

W kontekście tzw. taśm Oleksego wraca sprawa rzekomego planu obalenia premiera Leszka Millera w 2003 r. Podobno część lewicy wraz ze służbami specjalnymi szykowała wtedy prowokację przeciwko Millerowi. Jej narzędziem miał być m.in. Aleksander Gudzowaty.

Takie jest też tło kultowej rozmowy Gudzowatego z Józefem Oleksym - wskazuje Kataryna. Przesłuchała ona sporą część "taśm Oleksego" i doszła do wniosku, że media usłyszały na nich tylko garść pikantnych plotek. Nie dostrzegły zaś samej istoty rozmowy gazowego nababa z byłym SLD-owskim premierem. Bo o czym ci dwaj dżentelmeni przede wszystkim rozmawiali? O tym, że za rzekomym planem obalenia Millera mógł stać prezydent Aleksandder Kwaśniewski. Gorąco polecam lekturę ustaleń Kataryny (za wskazanie jej wpisu na ten temat dziękuję po raz wtóry Marcinowi R.).

I Oleksy, i Kataryna, i ja pytamy: kto i w jakim celu chciał obalić Leszka Millera w 2003 r.? A jeśli faktycznie była montowana taka intryga, to jaką rolę odegrał w niej prezydent Kwaśniewski?

Jako post scriptum przeklejam obszerny fragment rozmowy z Markiem Dyduchem, sekretarzem generalnym SLD z czasów rządu Millera. (Przeprowadziłem ją wraz z Maćkiem Wełyczką, w listopadzie 2005 r. dla "Panoramy Dolnośląskiej"- cała rozmowa wisi w innym miejscu). Jak się okazuje, dzięki "taśmom Oleksego", ów wywiad z Dyduchem sprzed półtora roku jest nadal świeży. Warto się w niego uważnie wczytać.

Ma Pan jeszcze żal, że SLD nie umieściło Pana na liście do parlamentu?
Marek Dyduch: - Nie mam żalu. Ale uważam, że SLD popełniło błąd, bo do Sejmu wygrałbym mandat, a w moim okręgu wyborczym mielibyśmy dwa mandaty, a nie jeden. Nie zasługiwałem też na karę. Nowy przewodniczący partii Wojciech Olejniczak publicznie mówi, że jestem winny spadku poparcia dla partii z 41 do 5 proc. A ja mu zawsze tłumaczyłem, że mamy realne poparcie na poziomie 11 proc., nawet jeśli sondaże wskazują 4-5 proc. Przez ostatnie dwa lata nigdy nie mieliśmy mniej, niż 9 proc. Nigdy nie było zagrożenia, że nie przekroczymy progu wyborczego. Wiem to po wynikach kilku wyborów uzupełniających do Senatu. I to się potwierdziło w ostatnich wyborach. Ale trzeba dogłębnie przedyskutować, kto odpowiada za to, co wydarzyło się w SLD. I jakie są problemy partii. Nie po to, żeby się bez końca rozliczać. Ale żeby nigdy więcej takich błędów nie popełniać. Wojtek Olejniczak mówi w telewizji, że gdy Dyduch zaczynał, to było 41 proc. poparcia. A przecież gdy w lutym 2002 r. zostałem sekretarzem generalnym, mieliśmy 35 proc.
A jednak poparcie dla SLD dramatycznie spadło.
- Publicznie pytam: kto tuż przed wyborami w 2001 r. zafundował nam niefortunną wypowiedź Marka Belki, która zabrała nam tyle głosów? Przecież nie ja. To nie ja jestem autorem ograniczeń, jakie wprowadził Belka, gdy zaczęliśmy rządzić. Czy plan Hausnera to mój pomysł? Nie. A przecież z jego powodu straciliśmy kilka-kilkanaście procent. Czy to ja wprowadziłem wojska do Iraku? Nie. Byłem temu przeciwny. Czy to ja wymyśliłem sprawę Rywina? Nie. Czy jestem częścią tej sprawy? Też nie. A to ona obciążyła SLD. Czy jestem w sprawie orlenowskiej? Nie. Czy to ja wyprowadzałem Marka Borowskiego z SLD i robiłem rozłam? Nie. Godzinami debatowałem z Borowskim, żeby nie wychodził. Czy to ja wyprowadziłem Marka Belkę, który razem z Jerzym Hausnerem zrobił PD? Nie. To wszystko było wymyślone w Pałacu Prezydenckim. Czy to ja wymyśliłem frakcję przeciwko Józefowi Oleksemu? Nie. Wymyślił ją Krzysztof Janik.
Wszystko to robota, Pana zdaniem, Pałacu Prezydenckiego?
- Tak.
O co chodziło prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu?
- Aleksander Kwaśniewski marzy o lewicy, która programowo byłaby między Unią Wolności a SLD. I chce nowej partii, więc dąży do jej powstania. Po wyborach samorządowych, gdy otrzymaliśmy 24,5 proc. poparcia Aleksander Kwaśniewski po raz pierwszy publicznie powiedział, że SLD już się skończyło. Wydawało mu się niewiarygodne, że uzyskaliśmy tak słaby wynik. Odpowiedziałem, że to może być nasz najlepszy wynik w ciągu najbliższych kilku-kilkunastu lat. Dziś okazuje się, że miałem rację. Zatem publiczne obciążanie mnie za porażki SLD, to zwykłe kłamstwo. W SLD trwa walka frakcyjna. Ktoś namówił Wojciecha Olejniczaka, żeby pozbył się Millera, Józefa Oleksego, a przy okazji Dyducha, bo jest niewygodny i głośno mówi różne rzeczy. A przecież w rządzie był też wiceprzewodniczący partii Janik, był wiceprzewodniczący Jerzy Szmajdziński, marszałkiem Sejmu był wiceprzewodniczący Marek Borowski – i oni wszyscy byli przy podejmowaniu decyzji politycznych. Czy oni są niewinni, a cała wina jest po mojej stronie? Problem pozostał. Tak jak i ludzie, którzy współdecydowali. Olejniczak to nowa twarz, tyle że za jego plecami są ci ludzie, którzy odpowiadają za to, co działo się w SLD przez ostatnie lata. Więc skoro oni pozostali u władzy w partii, to może i Miller, Oleksy i ja nie ponosimy winy nam przypisywanej. Dlatego tak naprawdę wykorzystanie jednych przeciw drugim ma osłabić SLD i doprowadzić do powstania nowej partii lewicy.
Jak Pan ocenia odejście z SLD grupy Marka Borowskiego? Musiało tak się stać?
- Pewnie, że nie. Ja już publicznie sygnalizowałem, kto jest winien rozbicia lewicy: Kwaśniewski, Janik i Borowski. Takich osób było więcej, ale te trzy nazwiska są zasadnicze. Po raz pierwszy zaczęto mówić w Pałacu, że SLD ma zejść ze sceny, gdy w wyborach samorządowych dostaliśmy 24,5 proc., choć tuż przed wyborami mieliśmy w sondażach 30-33 proc. Skończyło się na tych 24,5 proc., bo wszyscy w Polsce kłócili się o listy i stołki. I w Pałacu powiedziano, że ta partia już się zużyła. Zaczęła się walka podjazdowa. Moim zdaniem, to w Pałacu powstała sprawa Rywina. W Pałacu szukano alternatywy dla Millera. Cała grupa, która wyszła z Borowskim chciała zrobić psikusa Millerowi już rok wcześniej [w czerwcu 2003 r. - red.], gdy było głosowane wotum zaufania dla rządu - 34 osoby z klubu SLD zadeklarowały, że są gotowe głosować przeciwko Millerowi.
A Pan?
- Ja też mówiłem wtedy Millerowi, że powinien odejść ze stanowiska premiera, ale uzasadniałem to inaczej. Mojej propozycji nie poparł ani Janik, ani Szmajdziński, ani Borowski. Poparł mnie Kwaśniewski. Do koalicji chciał wrócić Jarosław Kalinowski. Usiadłem więc naprzeciwko Millera, przecież faceta z zasadami, osoby, która jest premierem i przewodniczącym partii, by powiedzieć mu, że musi odejść. Nikt inny się nie odważył. Debatowaliśmy całą noc. To było tuż przed wotum zaufania.
Jak zareagował?
- To były bardzo trudne rozmowy.
Burzliwe?
- On w tamtym czasie powołał ministra finansów [Andrzeja Raczkę - red.] bez uzgodnienia z kierownictwem SLD. Powiedziałem mu, że mamy już dość tego typu sytuacji. I że powinien odejść, bo łamie zasady współpracy wewnątrz SLD. Wymieniłem też pięć innych powodów. Po pierwsze – miał wojnę z mediami i rząd ciągnął w dół SLD. Wtedy partia miała 30 proc. poparcia, a rząd 17-20 proc. I poparcie dla partii zaczęło spadać. Po drugie – rząd lekceważył klub parlamentarny. Nasi posłowie i senatorowie czuli się niepotrzebni, drugorzędni. To musiało źle się skończyć. Po trzecie – ostentacyjnie pokazywał się z Janem Kulczykiem, a to nie było potrzebne lewicy. Po czwarte – odwiedził ks. Jankowskiego, a nikt nie zrozumiał celu ani potrzeby takiego spotkania. A po piąte – nie uzasadniał jako premier społeczeństwu, dlaczego odstępujemy od wielu punktów programu wyborczego. Powiedziałem mu: „To jest szkodliwe. I moim zdaniem masz wybór: albo przestaniesz być premierem, a pozostaniesz szefem partii i może za rok będzie inna sytuacja; albo zrezygnujesz z obu funkcji”. Odpowiedział, że nie zrezygnuje. Ale żebym w takim razie zagłosował przeciwko niemu. Powiedziałem więc: „Przepraszam cię bardzo, ale jestem sekretarzem generalnym. Tworzę zaplecze dla rządu, klubu itd. Jak sobie wyobrażasz, że sekretarz generalny zagłosuje przeciwko premierowi, który jest szefem jego partii? To nie wchodzi w rachubę”. „No to jaką masz alternatywę?” – pytał Miller. Odpowiedziałem, że premierem powinien zostać ktoś z czwórki: Szmajdziński, Cimoszewicz, Oleksy, Borowski. I że do koalicji chce wrócić PSL, ale pod warunkiem, że Miller nie będzie premierem. Dodałem, że jestem po rozmowie z prezydentem i on się na to zgodził. No i Miller trochę się zmartwił. Bo to był konkret. O wielu szczegółach tej rozmowy nie mogę mówić. Ale byłem wówczas jedynym członkiem kierownictwa SLD, który tak czytelnie postawił sprawę.
Co było dalej?
- Na drugi dzień, o godz. 9.00 rano Janik mediował ze mną, żebym wycofał się z tego pomysłu. O 11.00 miałem spotkanie z Borowskim, który powiedział, że słusznie postępuję, ale on mnie nie poprze. A o 12.00 z Kwaśniewskim, który namawiał mnie, bym na klubie doprowadził do rozłamu. Sytuacja była dramatyczna. To był dopiero drugi rok rządzenia. Gdyby Miller wtedy odszedł, SLD byłoby dzisiaj w zupełnie innym miejscu. I Leszek Miller byłby w innym miejscu. O wiele lepszym dla siebie. Muszę podkreślić, że cenię Leszka Millera za konsekwencję, za wzrost gospodarczy, za jakość umów podpisanych z Unią Europejską. Kiedyś z pewnością historia go dobrze oceni. Ale wtedy przegrywaliśmy SLD i powinien ustąpić.
To było na rok przed odejściem Borowskiego.
- Borowski już wtedy kombinował. Już wtedy był kryzys. W moim odczuciu w Pałacu wymyślono, że trzeba stworzyć nową formację. Miało to nastąpić tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2004 r. Kalkulacja była taka, że SLD nie przekroczy w nich progu wyborczego. I Borowski wyprowadzi wówczas z partii tę trzydziestkę posłów, którzy byli w jawnej opozycji do Millera – jak Izabella Sierakowska, czy Wiesław Kaczmarek. Jednocześnie trwała dyskusja, kto powinien być kandydatem na prezydenta. Wydaje mi się, że Borowski usłyszał od Kwaśniewskiego, że nie powinien kandydować. I wówczas postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wyprowadził swoją grupę o dwa miesiące wcześniej. Próbowaliśmy go wtedy przekonać: Janik, ja, kilka innych osób, żeby został. Negocjowaliśmy dwa dni. Padło wówczas hasło: Borowski na premiera. Bo Miller odchodził w maju. Ale Borowski odmówił. Miał inne plany. Nawiasem mówiąc, wyjście Belki i Hausnera też było uzgodnione w Pałacu.
Powiedział Pan, że afera Rywina też została zmontowana w Pałacu.
- O sprawie Rywina wiedziano w Warszawie już w lipcu 2002 r. [„Gazeta Wyborcza” opisała ją dopiero 27 grudnia 2002 – red.].
Tuż po tym, gdy Lew Rywin przyszedł do Adama Michnika z korupcyjną propozycją?
- Tak. Potem sprawa nabierała rozgłosu. W listopadzie, na imieninach Kwaśniewskiego było 500 osób i wszyscy rozmawiali przede wszystkim o Rywinie.
Rywin był?
- Nie wiem, ja go nie znałem, nigdy z nim nie rozmawiałem. Ale wtedy wszyscy śmiali się z tej sytuacji. Miesiąc później o sprawie mówiła już cała Polska jako o aferze.
O co chodziło w tej aferze?
- O Millera. On 13 grudnia 2002 r. zakończył w Kopenhadze negocjacje o wejściu Polski do Unii Europejskiej. Jego pozycja rosła. Kwaśniewski był zazdrosny, że to Miller zawłaszcza sukces związany z wejściem do Unii. Więc pojawiła się afera Rywina.
No ale Rywin faktycznie przyszedł do Michnika. O coś mu chodziło.
- Chciał załatwić sprawy, które były już załatwione. Załatwili je sobie Michnik z Wandą Rapaczyńską [prezes Agory, wydawcy „Gazety Wyborczej” – red.] i inni wydawcy. Zapisy, które miał wpisać Rywin do ustawy medialnej już w niej były.
Jak to „załatwili sobie”?
- Rozmowy na ten temat trwały non stop. Nie zdajecie sobie panowie sprawy, jakie były naciski z mediów komercyjnych, żeby te kwestie załatwić. Opowiem jedno takie zdarzenie. 13 grudnia, Miller podpisywał umowę z Unią Europejską w Kopenhadze, był piątek. Parę dni wcześniej, we wtorek, albo w środę przychodzi do mnie cała ekipa: Rapaczyńska, ludzie z TVN, Polsatu itd. Siadają u mnie i mówią: „Panie pośle, sekretarzu generalny, w piątek jest 13 grudnia, Miller podpisuje umowę w Kopenhadze, zaś w czwartek, a więc dzień wcześniej Jerzy Wenderlich, szef sejmowej komisji kultury przyjmuje sprawozdanie z ustawy medialnej. Prosimy, żeby tej komisji nie było. Potrzebujemy jeszcze czasu na rozmowy”. Mówię, że nie mogę wpłynąć na Wenderlicha, żeby zmienił termin posiedzenia komisji, bo to on jest jej szefem. Na to oni mówią tak: „To niech pan sobie wyobrazi 13 albo 14 grudnia, po podpisaniu umowy w Kopenhadze. I albo jest wielki sukces tego rządu, Millera, was, lewicy i wszyscy o tym mówią, albo też my mówimy, że zamyka się usta demokracji w Polsce poprzez ograniczenie wolności mediów i pokazujemy rocznicę 13 grudnia 1981 r. Non stop, aż do znudzenia. Jak pan myśli – będzie sukces, czy go nie będzie?”. No i Wenderlich odwołał tę komisję.
Pan mu powiedział, by to zrobił?
- Poprosiłem go. Nie mogłem wydać mu polecenia. To tylko jeden z wątków tej historii. Bo negocjacje między rządem a wydawcami trwały cały czas.
Rywin przyszedł do Michnika sam z siebie? Czy ktoś go wysłał?
- Nie wiem. Na pewno nie wysłała go lewica. Po pierwsze, nieprawdą jest, że mieliśmy mieć 17,5 mln dolarów z tej transakcji. Nie ma mechanizmu, żeby ukryć takie pieniądze. Nawet gdybyśmy chcieli. Po drugie, cały czas chodziło o to, kto kupi TVP 2, albo Polsat. I zdaje się, że Polsat miał być sprzedany za jakieś 200 mln dolarów – i prowizja za to miała wynosić ok. 17,5 mln dolarów. Zdaje się, że jedno z wydawnictw miało skupować telewizje w Polsce: przejąć jedną stację komercyjną i zadbać o to, by kupić część państwowej. Na ten cel, na kupienie polskich mediów przygotowane było za granicą kilka miliardów dolarów. Rywin chciał chyba wziąć te 17,5 mln dolarów jako pośrednik w jednej z transakcji.
Kto miał skupić polskie media?
- Jest jedno wydawnictwo, które ma takie zaplecze finansowe.
Miało to robić w czyimś imieniu?
- (Cisza) To poważne informacje, których nie da się potwierdzić. Ale przekonacie się w najbliższym czasie, że będzie ponowna próba skupienia części polskich mediów.
Te zapisy antykoncentracyjne w projekcie ustawy medialnej były sformułowane w oparciu o informacje, że ktoś chce skupić polskie media?
- Te zapisy nie zostały wzięte z powietrza. Trwa walka o polskie media. Na naszym rynku reklam jest w obrocie ok. 5 miliardów złotych. Przynajmniej wtedy tyle było. Teraz może jest nawet więcej. Z tego połowę pozyskuje telewizja publiczna. Dlatego była tak wściekle atakowana. I nie chodziło wcale o to, czy jest upolityczniona, czy nie. Chodziło o to, żeby mieć dojście do reklam, a do tego TVP ma abonament, dzięki któremu ta telewizja jest silniejsza na rynku. A przy tym zatrudnia dobrych fachowców, więc pod względem jakości programu nie ustępuje stacjom komercyjnym, lub jest od nich lepsza. W rezultacie ma dużą oglądalność, a to napędza reklamy. I koło się zamyka.
Jak jeszcze wydawcy zachęcali rząd, by ustawa medialna była dla nich korzystna?
- Pół roku wcześniej, w czerwcu, rozmawiałem o niej z Millerem. Powiedział: „Mareczku, nie wtrącaj się w to, sprawę prowadzą inni”. I już się nie wtrącałem. To było dla mnie błogosławieństwo. Bo nie ma mnie w sprawie, ale też o innych rozmowach mało wiem.
Czy można było uniknąć tej afery? I innych takich skandali?
- Myślę, że tak, chociażby przez inny tryb poprowadzenia tej sprawy, inny tryb zbadania jej aspektów prawnych. Byłem jedynym członkiem kierownictwa SLD, który był przeciw powołaniu komisji śledczej do zbadania sprawy Rywina, bo wiedziałem, że będzie to wyrok polityczny, a nie prawny. Prawdziwy wyrok w tej sprawie wydał sąd. Oczywiście, SLD przez sprawę Rywina wpadło w tarapaty.
A co z innymi głośnymi aferami?
- Inne tzw. afery nie przypadkowo pojawiły się w mediach. One także miały dobić SLD. Proszę zwrócić uwagę na chronologię. Po referendum unijnym wyszła sprawa starachowicka. Mimo że kilka miesięcy wcześniej Zbigniew Sobotka z Janikiem złożyli doniesienie do prokuratury, że jest przeciek [z policji do starachowickich samorządowców - red.] i należy sprawę zbadać. Prokuratura nic nie robiła przez trzy miesiące i nagle, po referendum unijnym był przeciek do „Rzeczpospolitej” i 3 lipca ukazał się artykuł o sprawie. W grudniu 2003 kończymy weryfikację w SLD, robimy jej podsumowanie – a tu zaraz w styczniu wypływa afera Stella Maris. Mimo że od sierpnia gazety na Wybrzeżu o niej pisały. Przez pół roku w prasie centralnej pies z kulawą nogą nie zająknął się, że jest tam jakiś problem. Tymczasem przez tydzień po weryfikacji sprawa była non stop wałkowana.
Ale tu przecież nie chodziło już o ustawę medialną.
- Mówię tylko, że nie ma żadnych przypadków. Niszczenie SLD było prowadzone planowo, za każdym razem, gdy wykonywaliśmy jakiś ruch. Sprawa Andrzeja Pęczaka też nie wypłynęła przypadkowo. Miała być sygnałem do obławy na Millera na tle na tle otoczenia i wydarzeń zachodzących w Łodzi.
Pewne zarzuty w tych aferach były prawdziwe.
- Zgoda. Ale proszę zobaczyć, jak wyszła sprawa Pęczaka. Poprzez informację do komisji śledczej z rozmowy Marka Dochnala z Pęczakiem. A później nastąpił przeciek do prasy. Czy prokuratura nie miała wcześniej tego nagrania?
Po drodze partia przeszła jeszcze tzw. weryfikację. To była farsa, bo - wbrew zapowiedziom - nie uzdrowiła SLD.
- Do kogo te pretensje? Weryfikacja struktur, którą ja przeprowadziłem była świetnie zorganizowana. Decyzje były w rękach partyjnych dołów. Takiego np. Andrzeja Pęczaka miało weryfikować jego własne koło partyjne.
To w ogóle nie zadziałało.
- Bo partia stchórzyła. Gdy na zebraniu koła jest 10-15 osób i to one mają powiedzieć swojemu szefowi, posłowi: „Słuchaj, jesteś nie w porządku, dziękujemy ci, odejdź” – to nikt tego nie zrobił. Tyle że potem ci szeregowi członkowie narzekali, że weryfikacja nie sprawdziła się…
Tak, ale ten poseł wcześniej całemu swojemu kołu załatwił pracę. Jak ci ludzie mieli go wyrzucać z partii?
- No tak. Powody tchórzostwa były różne. One wielu członków SLD paraliżowały. Jednak ważne, że podjęliśmy próbę weryfikacji. Żadna inna partia jej nie przeprowadziła.
Jak Pan ocenia prezydencki start Cimoszewicza i Borowskiego?
- Od początku uważałem, że Borowski nie ma szans, a Cimoszewicz je ma. Kluczem do porozumienia lewicy w tej sprawie były rozmowy, które prowadził Kwaśniewski w kwietniu tego roku. Borowski z Nałęczem byli nawet skłonni do porozumienia. Opór postawiły liderki SdPl, takie, jak Jolanta Banach, czy Izabella Sierakowska. Uważały, że SLD nie wejdzie do parlamentu i że muszą iść osobno. Było to bardzo wąskie, ambicjonalne myślenie. A że Borowski musiał liczyć się ze swoim zapleczem, to z porozumienia nic nie wyszło. Kwiecień był ostatnim momentem, kiedy można było wystawić Cimoszewicza jako wspólnego kandydata lewicy na prezydenta. Cimoszewicz w maju powiedział, że skoro nie potrafiliśmy się dogadać, to on nie kandyduje. Miał o to ogromne pretensje do SLD.
Wtedy jako kandydat SLD pojawił się na chwilę Jerzy Szmajdziński.
- To był kolejny błąd. Choć sam Szmajdziński postąpił bardzo racjonalnie: oświadczył, że jego kandydaturę trzeba wpierw skonsultować z SLD. Partia poparłaby go. Jednak opinie, jakie do nas dochodziły z terenu były wstrzemięźliwe. Szmajdziński nie odniósłby sukcesu. Zapewne uzyskałby taki wynik jak Borowski, może słabszy. Pomysł, by Cimoszewicz wrócił, a przewodniczącym partii został Olejniczak to znowuż robota Kwaśniewskiego. Ja startowałem na przewodniczącego SLD przeciw Olejniczakowi. I uważałem, że potrzebny jest charyzmatyczny kandydat na prezydenta. Rozmawiałem o tym telefonicznie z Jackiem Majchrowskim, prezydentem Krakowa. Pomysł był taki: prezydent Warszawy Lech Kaczyński przeciw prezydentowi Krakowa. Warszawa kontra Kraków. Kapitalna rywalizacja. Ale to nie wyszło, wrócił Cimoszewicz. Ja już wtedy na spotkaniach z aktywem mówiłem, że nie zdziwię się, jeśli Cimoszewicz znów zrezygnuje. I tak się stało.
W dolnośląskim SLD mówi się o Pana konflikcie z Jerzym Szmajdzińskim.
- Konfliktu nie ma. Ale myślę, że Szmajdziński popełnił błąd, że w czasie tej rozgrywki o władzę w SLD nie odezwał się ani pół słowem w mojej obronie. Gdybym ja był członkiem zarządu krajowego partii i ktoś chciałby wyciąć Szmajdzińskiego z listy parlamentarnej, to w życiu bym się na to nie zgodził. Ale on sprzyjał takim decyzjom. I to był jego błąd. Kiedyś zawsze miał kłopoty, żeby dostać się do gremiów kierowniczych partii. Zawsze musiał organizować sobie w tym celu jakieś zaplecze. A kiedy te kłopoty się skończyły? Wtedy, gdy Dyduch uczynił dolnośląskie SLD najsilniejszą organizacją wojewódzką w Polsce. Dzięki nam, Szmajdziński zawsze przechodził w pierwszej turze głosowań w Warszawie. Był poważnym partnerem dla Millera, dla wszystkich liderów. Bo gdy na 700 delegatów na kongres krajowy, stu było z Dolnego Śląska, a 99 z nich głosowało tak, jak uzgodniliśmy, zatem Szmajdziński miał za sobą siłę. A jaką dzisiaj ma siłę? Dobrze, że został szefem klubu parlamentarnego. Moim zdaniem, był najlepszym ministrem w obu SLD-owskich rządach. I to jest jego wielki atut. Ale zaczyna tracić zaplecze. Dolny Śląsk spada do drugiej ligi politycznej w SLD i w województwie.

25.3.07

Prezydent Wrocławia przeprasza za rasistów

Rafał Dutkiewicz, niezwykle popularny prezydent Wrocławia, przeprosił za przemarsz, jaki urządzili sobie w środę wokół wrocławskiego Rynku miejscowi rasiści. Przypomnę, że zrobili to legalnie, bo mieli zgodę władz miasta.

Przeprosiny Dutkiewicza ukazały się w portalu Gazeta.pl.

Prezydent Wrocławia podkreśla, że nie podoba mu się Narodowe Odrodzenie Polski (to ono zorganizowało rasistowski przemarsz). Hasła wykrzykiwane w Rynku przez rasistów Dutkiewicz uważa za "haniebne". Dodaje jednak, że pozwolenie na demonstrację zostało wydane zgodnie z prawem. I zapowiada:
Równocześnie chcę zapewnić, że poprzez manifestację, która się już odbyła i przebiegała w tak haniebny sposób, zyskaliśmy prawo do niewyrażenia zgody na kolejne ewentualne manifestacje NOP. Wówczas nie będzie to bowiem cenzura prewencyjna.
Mnie to cieszy. A co Wy sądzicie o tych przeprosinach?

23.3.07

Rasiści na wrocławskim Rynku. Co dokładnie mówili i krzyczeli? (Wideo!)

Policja i prokuratura zapewne już badają czy legalna manifestacja Narodowego Odrodzenia Polski na wrocławskim Rynku, 21 marca, była rasistowska czy nie. Oszczędzę im trudu. Oto dowody. Znalazłem je w sympatyzującym z NOP serwisie Wroclawianie.info.

Wideo nr 1. Ideologia manifestacji. Wygłasza ją aktywista NOP. W tle wrocławski Ratusz i dwie urocze zwolenniczki białej rasy. "Tym wszystkim, którzy chcą z Polski zrobić poligon wojny rasowej odpowiadamy słowami Mussoliniego: - W naszym kraju jest miejsce dla czarnych. Ale tylko dla Czarnych Koszul" - deklaruje mówca.






Wideo nr 2.
Rasiści w ochronie policji maszerują sobie przez Rynek. Skandują: "Polska dla Polaków, Europa dla białych" oraz "Polska cała tylko biała".







Wideo nr 3.
Manifestacja mija sobie spokojnie knajpy w Rynku. Jej uczestnicy krzyczą: "Czarna kiła, biała siła" oraz "Europa dla białych, HIV do Afryki".




Przypomnę, że Wrocław reklamuje się jako "miejsce spotkań" i miasto o wielokulturowej tradycji.

A może rasizm powinien być legalny? Zastanawiam się nad tym w Pardonie.

Kataryna proponuje: PiS i PO powinny wspólnie dobić SLD, Samoobronę i LPR

Niezwykły plan polityczny proponuje Kataryna. Jej zdaniem, sprawa tzw. taśm Oleksego to "osinowy kołek, którym można skutecznie dobić postkomunę". Dlatego PiS i PO powinny zjednoczyć siły i wspólnie wyeliminować zarówno SLD, jak i Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin.

Cel: nowa, dwubiegunowa scena polityczna. Środek ku temu: prezydentura Polski dla Donalda Tuska od 2010 r. wzwyż (z poparciem PiS). "Teraz albo nigdy" - tytułuje swój wpis Kataryna.

Piszę o tym równolegle w Pardonie.

Co sądzicie o tym zaskakującym pomyśle?

22.3.07

Awantura o demonstrację rasistów we Wrocławiu. Do akcji wkracza wojewoda dolnośląski

Wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk (PiS) zwrócił się do Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, by zbadała czy władze Wrocławia nie powinny były zwrócić się do policji o przerwanie środowej manifestacji Narodowego Odrodzenia Polski na wrocławskim Rynku. Po co miałyby to zrobić? Bo podczas demonstracji szerzone były treści rasistowskie. Wojewoda domaga się też pilnych wyjaśnień na ten temat od prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza.

Słusznie, bo to władze miasta wydały zgodę na tę manifestację. Wojewoda zamierza też porozmawiać z komendantem wojewódzkim policji.

Krzysztof Grzelczyk ogłosił swoje decyzje na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Notabene, stawili się na niej przedstawiciele środowisk anarchistycznych, którzy w środę próbowali bezskutecznie zablokować rasistowską manifestację. (Informacje o decyzjach wojewody mam od Pinia - dzięki!).

O manifestacji pisałem wczoraj. Zorganizowało ją Narodowe Odrodzenie Polski, a wzięli w niej udział także m.in. neopoganie z ruchu Zadruga i kibole Śląska Wrocław. Całą tę uroczą zbieraninę chroniła uzbrojona po zęby policja.

(Na zdjęciu: rasiści maszerują sobie przez wrocławski Rynek, chronieni przez policję - ale to dopiero początek manifestacji, jeszcze przed przybyciem neo-ZOMO-wców. Fot.: Michał Walenciuk, za stroną Nacjonalista.pl).

"NOP dziękuje wszystkim uczestnikom manifestacji za przybycie i za podjętą walkę z murzynofilami" - czytamy na kibolsko-rasistowskiej stronie Wroclawianie.info i w serwisie Nacjonalista.pl.

(Na zdjęciu: "Europa dla białych, Afryka dla HIV" - głosiły napisy na trzymanych przez rasistów tablicach. To aluzja do głośnej sprawy Simona Mola, Kameruńczyka podejrzewanego o celowe zakażanie wirusem HIV młodych warszawianek. Na trzymanej przez demonstranta tablicy widać zresztą przekreślone zdjęcie Mola. Fot.: Michał Walenciuk, za stroną Nacjonalista.pl).

Wszystko to dzieje się w mieście, które szczyci się swoją rzekomą wielokulturowością, skutecznie zabiega o przychylność zagranicznych inwestorów (w tym tych z Dalekiego Wschodu), marzy o międzynarodowej wystawie Expo, o Europejskim Instytucie Technologicznym i o mistrzostwach Europy w piłce nożnej.

Co powinny teraz zrobić władze Wrocławia?

Jak przywitał wiosnę Wrocław? Legalną manifestacją rasistów w Rynku

Nie wierzyłem własnym oczom. Wrocław, 21 marca, Dzień Wiosny, późne popołudnie. Wokół Rynku, przez ponad godzinę, maszeruje w kółko tak ze stu-dwustu skinheadów, kiboli, narodowców. Wszyscy to zdeklarowani rasiści. Mają marzannę-murzyna, machają flagami, wykrzykują hasła o białej rasie, tudzież takie perełki jak "Antyrasizm grozi HIV-em". Są przeciwko mieszaniu ras i imigrantom. Wszystko to legalnie, pod ochroną policji.

Tymczasem grupa lewaków (używam tego słowa umownie, nie w znaczeniu pejoratywnym), którzy przyszli zaprotestować przeciwko rasistom, zostaje zepchnięta przez policję z Rynku na pobliski pl. Solny. Tam też jest trzymana "pod strażą", żeby rasiści mogli sobie spokojnie pomanifestować.

"Policja, policja chroni faszystów" - skandują lewacy. I mają rację.

Wszystko to w mieście, które szczyci się swoją rzekomą wielokulturowością i reklamuje się jako "miejsce spotkań". Wszystko to na oczach licznych cudzoziemców, także tzw. kolorowych, których sporo jest na wrocławskim Rynku.

Mam nadzieję, że władze Wrocławia odniosą się sensownie do tego ponurego wydarzenia.

O manifestacji rasistów pisze także "Gazeta Wyborcza Wrocław".

21.3.07

Debiut internetowej Pardon.tv

Od dziś Pardon.pl jest bogatszy o własny serwis wideo. W debiutanckim materiale reporter Pardonu Mariusz Infulecki odpytuje dwoje posłów: Artura Zawiszę (PiS) i Julię Piterę (PO).

Jak Wam się podoba?

20.3.07

W obronie zwierząt. "Strzeż się kopniaka, kija, kamienia, kół samochodu"...

Ludziom wydaje się, że zwierzę to rzecz. Gdy się znudzi można je wrzucić do rzeki, zostawić w lesie przywiązane do drzewa, zatłuc szpadlem. Mam nadzieję, że wyrok wrocławskiego sądu to początek krucjaty przeciwko zwyrodnialcom.

W poniedziałek dolnośląska policja poinformowała na swojej stronie internetowej, że w rejonie Żórawiny pięćdziesięciolatek utopił psa.

Takie informacje pojawiają sie średnio raz w tygodniu. Na wrażliwych robią wrażenie. Po innych spływają. Za zabicie pudelka, cocker spaniela, jamnika czy zwykłego kundelka grozi do dwóch lat więzienia. Ustawa o ochronie zwierząt przewiduje maksymalną karę, która jest niższa od tej za wiele innych przewinień... Zawsze mnie raziło, że zwykły zwyrodnialec mordujący swojego czworonożnego przyjaciela jest pobłażliwie traktowany przez sądy czy prokuratury. Umarzanie śledztw czy wyroków było powszechne.

Tym razem wrocławski sąd rejonowy na wrocławskich Krzykach powiedział STOP. Kara, co prawda, tylko pół roku więzienia. Ale bez zawieszenia. To sprawia, że czuję się usatysfakcjonowany, choć wielu moich przyjaciół stwierdziło, że sprawca powinien skończyć tak, jak ten pies w worku na dnie rzeki. Prawo Hammurabiego jest jasne - oko za oko, ząb za ząb.

Na koniec zacytuję tekst jednego z utworów szczecińskiej kapeli Włochaty - gdy zwraca się on do zwierząt, ostrzegając ich przed ich dwunożnym przyjacielem - człowiekiem: "strzeż się kopniaka, kija, kamienia, kół samochodu"...

Pierwszy efekt sprawy Alicji Tysiąc: LPR przeciwko Europejskiej Konwencji Praw Człowieka

Liga Polskich Rodzin zastanawia się czy nie zażądać, by Polska wypowiedziała ratyfikację Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Dlaczego? Bo właśnie w oparciu o tę konwencję działa Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. A to on przyznał we wtorek rację Alicji Tysiąc, Polce, która poskarżyła się na państwo polskie, bo lekarz odmówił jej aborcji, choć wiedział, że ciąża zagraża jej zdrowiu. Trybunał zasądził odszkodowanie na rzecz Alicji Tysiąc od Polski.

Tak radykalne stanowisko LPR w tej sprawie ogłosił we wtorek poseł tej partii Szymon Pawłowski. Uznał wyrok Trybunału w sprawie Tysiąc za "haniebny i skandaliczny". Zapowiedział, że oficjalne stanowisko LPR przyjmie w środę.

Jednocześnie LPR domaga się publicznej debaty na temat wojny w Iraku.

Nie wiem jak Wy, ale ja mam już trochę dość tego manichejskiego radykalizmu Ligi Polskich Rodzin. Zaczyna on zagrażać polskiej racji stanu. Mam nadzieję, że PiS to zrozumie.

A jeśli nie zrozumie? No to chyba pożegnamy PiS.

Co o tym sądzicie?

Blogują gwiazdy TVN 24

Ruszył wypasiony serwis internetowy telewizji TVN 24. A w nim - blogi dziennikarzy tej stacji oraz tych z "dużego" TVN. I to od razu, hurtem, chyba wszystkich znanych.

No bo kogo tam nie ma: Justyna Pochanke, Anita Werner, Roman Młodkowski, Tomasz Sianecki, Kamil Durczok, Grzegorz Miecugow, Tomasz Sekielski... Ideologię tego przedsięwzięcia krótko i trafnie wyraził Kamil Durczok:
Ta strona – ten blog także - ma stłuc szklaną szybę między mną a Tobą – moim Widzem. Do tej pory Ty słuchałeś tego o czym mówimy w Faktach. Teraz chciałbym posłuchać co Ty myślisz o nas i naszej pracy. Do zobaczenia. W TVN - i na naszej stronie internetowej. Tam gdzie jesteśmy blisko Ciebie. Bliżej niż kiedykolwiek.
Dobrze powiedziane. Na tym właśnie polega magia internetu.

Mam nadzieję, że ta nowa platforma blogerska będzie równie gorąca, soczysta i wyrazista jak jej rodzice, czyli TVN 24 oraz "Fakty" TVN.

19.3.07

Polskapresse w sądzie. Wraca sprawa fuzji gazet we Wrocławiu z 2003 r.

Warszawski sąd okręgowy odroczył w poniedziałek (bez podania nowego terminu) rozpoczęcie procesu w sprawie przejęcia przez koncern Polskapresse dwóch wrocławskich gazet - "Słowa Polskiego" i "Wieczoru Wrocławia" w 2003 r.

Chodzi o sławną tzw. fuzję gazet we Wrocławiu. Z trzech dotychczasowych dzienników (wydawanej przez Polskapresse "Gazety Wrocławskiej" i należących wcześniej do norweskiej Orkli "SP" i "WW") powstała jedna - "Słowo Polskie - Gazeta Wrocławska".

Fuzja od samego początku budziła kontrowersje.

Już w 2003 r. zainteresował się nią Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Stwierdził, że koncern powinien był zgłosić plan połączenia gazet, ale tego nie zrobił. UOKiK nakazał Polskapresse sprzedaż praw do wydawania "Słowa Polskiego" i "Wieczoru Wrocławia" oraz zapłacenie 235 tys. zł kary. Polskapresse nie zgodziła się z tym orzeczeniem i odwołała się do warszawskiego sądu okręgowego. Ten uznał, że nie było podstaw do zgłoszenia koncentracji i uchylił karę. Jednakże to orzeczenie zostało z kolei unieważnione przez sąd apelacyjny i zwrócone sądowi okręgowemu. Efekt już znamy: Sąd wyznaczył dzisiaj termin 30 dni na przedstawienie przez pełnomocnika UOKiK nowego upoważnienia do reprezentowania Urzędu, bo poprzednie wygasło z powodu dymisji prezesa tej instytucji.

Co sądzicie na ten temat? Co by się stało, gdyby Polskapresse przegrała sprawę w sądzie i musiała odsprzedać dwa wrocławskie tytuły? Czy to w ogóle możliwe?

Donald Tusk nie popiera dziennikarzy protestujących przeciwko lustracji

A to ciekawe. Donald Tusk (PO) z uśmiechem na twarzy oświadcza, że nie odczuwa solidarności z dziennikarzami, którym nie w smak lustracja. I powtarza, że jest zwolennikiem pełnego otwarcia esbeckich archiwów.

Materiał pochodzi z portalu Gazeta.pl...:

Co o tym sądzicie?

18.3.07

Andrzej Rosiewicz wraca. Jako pieśniarz PiS

Śpiewał dla Michaiła Gorbaczowa, dziś śpiewa dla PiS. Andrzej Rosiewicz wie, skąd wieje wiosna. Liczy, że będzie miał swój program w TVP.

Pamiętam jak dziś. W Polsce wciąż jeszcze trwał komunizm. Krajem rządził gen. Wojciech Jaruzelski. Ale z ZSRR płynęły już nowe prądy: pierestrojka i głasnost'. I gdy w 1988 r. ich propagator, Michaił Gorbaczow, wybierał się do Polski, telewizja nadała tę niesamowitą jak na owe czasy piosenkę: "Wieje wiosna ze wschodu". To Andrzej Rosiewicz śpiewał o Gorbaczowie.

Piosenka momentalnie stała się sławna. A Rosiewicz wykonał ją przed samym Gorbaczowem podczas jego wizyty w Polsce.

Z jednej strony - utwór budujący, bo chwalił demokratyzację. Optymistyczne było też to, że piosenkę nadawała telewizja. Z drugiej strony - trudno było oprzeć się wrażeniu, że Rosiewicz pokazał się jako artysta reżimowy. Owszem, był to już reżim o dobrotliwej twarzy. Ale jednak.

Minęło niemal 20 lat. Jest 18 marca 2007 r. W Warszawie konwencja PiS. Przemawiają liderzy tej ostro antykomunistycznej partii rządzącej oraz najważniejsi ludzie w rządzie: premier Jarosław Kaczyński, wicepremierzy Zyta Gilowska i Ludwik Dorn, minister zdrowia Zbigniew Religa i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Kto zabawia uczestników konwencji w części muzycznej? A jakże: Andrzej Rosiewicz.

Najwyraźniej znowuż wie, skąd wieje wiosna.

Inna rzecz, że występ Rosiewicza na konwencji PiS nie powinien być zaskoczeniem. Twórca "Chłopców radarowców" jest dziś pupilem Radia Maryja. Znakomitą rozmowę z Rosiewiczem o jego kolejnych woltach ("Od Gierka do Ojca Dyrektora") opublikował w styczniu Krzysztof Zyzik w "Nowej Trybunie Opolskiej". Rosiewicz trochę tam narzeka: że jest zapomniany, że nie interesują się nim duże media i organizatorzy ważnych festiwali, że na topie są teraz hip hopowcy i Krzysztof Skiba, których on, Rosiewicz, nie poważa itd. Swoją przygodę z Radiem Maryja tłumaczy zaś tak, że było to jedyne duże medium, które chciało z nim współpracować.

Pojawiło się jednak dla Rosiewicza światełko w tunelu. Oto - jak sam mówi - zainteresował się nim Bronisław Wildstein, wówczas jeszcze prezes Telewizji Polskiej. Rosiewicz opowiada o tym tak:
Zaproponowałem mu program "Oblicza Rosiewicza”. Komentuję rzeczywistość polityczną piosenkami, skeczami. Jest szansa, że na wiosnę to pójdzie.
Cóż, minęło parę miesięcy, Wildstein nie jest już prezesem TVP. Jego miejsce zajął Andrzej Urbański. czy przygarnie Rosiewicza? Obstawiam, że tak. Urbański zdaje się mieć niezłe wyczucie estradowej popkultury, także tej PRL-owskiej. No i jakże mógłby odmówić piosenkarzowi, który śpiewa dla PiS? Zwłaszcza że ów piosenkarz deklaruje (w cytowanym wywiadzie dla "NTO"):
Popieram wiele pomysłów braci Kaczyńskich, jestem za oczyszczeniem państwa, za lustracją.
Dla równowagi dodam, że w tym samym wywiadzie Rosiewicz sprzeciwia się interwencjom w Iraku i Afganistanie. Nie jest więc tak całkiem pro-PiS-owski.

Niebawem Dzień Wiosny. Coś czuję, że ta wiosna wieje dla Andrzeja Rosiewicza.

(Tekst opublikowałem równolegle w portalu Kulturaonline.pl).

"Maszerujemy dalej!" - grzmi Jarosław Kaczyński. Ale dokąd? Ku jakiej Polsce?

Na początku marca pisałem w Pardonie: rząd Jarosława Kaczyńskiego pogrąża się w kryzysie. Żeby przetrwać, musi przedstawić porywającą wizję rozwoju państwa. Musi zacząć myśleć o przyszłości, a przestać wciąż naprawiać przeszłość i oczyszczać teraźniejszość.

I oto niedzielna konwencja PiS przyjęła sobie hasło "Przyszłość, Sukces, Rozwój". Zaś Jarosław Kaczyński i jego czołowi ministrowie starali się mówić przede wszystkim o przyszłości.

Główne zapowiedzi? W poniedziałek ma zostać przyjęty tzw. pakiet Kluski, który ma ułatwić przedsiębiorcom prowadzenie działalności gospodarczej. J.Kaczyński podkreślił też, że Polsce zależy na innowacjach, zgodnie z celami zapisanymi w Strategii Lizbońskiej. Z kolei wicepremier Zyta Gilowska zapowiedziała kompleksową reformę finansów publicznych. A także m.in. obniżkę kosztów pracy. "Podatki w Polsce maleją!" - zachwalała Gilowska dokonania rządu PiS. "Państwo polskie ma być sprawniejsze i bardziej przyjazne dla Polaków. To jest cel" - oświadczyła.

I J.Kaczyński, i Gilowska podkreślali, że priorytetem naszego kraju jest bezpieczeństwo energetyczne. Zaś ogromną szansą dla Polski są pieniądze na rozwój, które dostaniemy z Unii Europejskiej w ramach budżetu UE na lata 2007-2013.

Czy te zapowiedzi składają się na jakąś "porywającą wizję państwa", o której pisałem wcześniej? Owszem, usłyszeliśmy obietnice naprawiania państwa - i to w obszarze gospodarki, a nie walki z "Układem". Są zapowiedzi reform. Jest wola walki z "opresją podatkową i biurokratyczną". Są zapowiedzi informatyzacji i internetyzacji kraju, tudzież budowy aglomeracji wokół największych miast (mówił o tym wicepremier Ludwik Dorn). Ale zabrakło mi jakiegoś mocnego, wyrazistego obrazu, hasła, no nie wiem, sloganu na miarę tego o budowie IV RP. Czegoś, co w sposób irracjonalny porwie ludzi, mówiąc, że oto nastał czas budowy nowego państwa, a nie tylko "oczyszczania" i "naprawiania" tego, co było dotąd.

Odnoszę wrażenie, że Jarosław Kaczyński przeniósł po prostu frazeologię walki z "Układem" na nowy obszar. Nadal chce walczyć. Tyle że tym razem jego przeciwnikiem będzie "biurokratyczna opresja". Na tym tle nieco bardziej konstruktywnie wypadł Ludwik Dorn, który mówił nie o walce, a o budowaniu, o modernizacji. I o otwarciu PiS na wszystkie inne siły polityczne, bo mogą być pomocne w realizacji tych celów.

Nadal uważam, że PiS jak kania dżdżu potrzebuje jakiegoś nowego, porywającego sloganu, jakiejś nowej wizji. Bo nie wierzę, że promodernizacyjny przekaz niedzielnej konwencji partii braci Kaczyńskich "przebije się" przez medialny zgiełk wywoływany informacjami o lustracji i o kolejnych pęknięciach w koalicji rządzącej. Ryzyko jest takie, że za kilka dni tzw. zwykli ludzie nie będą pamiętali o reformach. Nadal będą żyli w krainie teczek, awantur o aborcję i problemów Andrzeja Leppera z jego najbliższym otoczeniem.

Co o tym sądzicie? Czy rząd Jarosława Kaczyńskiego zmodernizuje Polskę? A może nie jest w stanie wyrwać się z paradygmatu myślenia w kategoriach walki? Może nie jest w stanie rządzić inaczej, jak tylko poprzez wywoływanie kryzysów?

Po naszym tekście o kampanii telefonii Play - forum "Frondy" wzywa do bojkotu tej sieci

W sobotę Patrycja napisała w Piątej Władzy o kampanii reklamowej nowego operatora telefonii komórkowej - Play. Elementem tej kampanii są filmy erotyczne, które można sobie ściągnąć ze strony operatora. "Mówiąc w skrócie, Play postanowił być naprawdę inną telefonią i pokazał dużo więcej niż było to do tej pory w zwyczaju" - komentowała Patrycja.

Wnet odezwało się forum magazynu "Fronda". Jego uczestnik o pseudonimie Nicolai wkleił proste wezwanie: "Bojkotujcie nową telefonię PLAY". Dołączył do niego dwa linki - do tekstu Patrycji oraz do wpisu z bloga Tomasza Świderka z "Gazety Prawnej". Świderek też opisał kampanię Play. I ostro ją skomentował:
Pod hasłem erotyka w piątek przez kilka godzin każdy i bez żadnego ostrzeżenia mógł oglądać [w portalu Play] – jeśli lubi lub chce – zdjęcia z kilkudziesięciu filmów podobno erotycznych, a być może już z gatunku twardego/ostrego porno.

Nie wiem kto podjął decyzję o umieszczeniu filmów w portalu i o niezamieszczeniu ostrzeżenia, że to treści dla osób powyżej 18 roku życia. Wiem, że po kilku godzinach owe najbardziej drastyczne zajawki filmów zniknęły, co moim zdaniem najlepiej świadczy o tym, że chyba nie była to erotyka tylko coś mocniejszego.

Ktoś kiedyś powiedział, że sex i pornografia to to co najlepiej się sprzedaje. A jak wiadomo pieniądze nie śmierdzą. Zwłaszcza komuś, kto chce podbić rynek, który jest juz podzielony miedzy konkurentów.
Świderek puentuje - zapewne słusznie - że kampania Play może być obliczona na skandal, który przyciągnie uwagę mediów i w ten sposób zapewni rozgłos marce Play.

Być może tak właśnie jest. I być może ten mój wpis jest tego dowodem. Na forum "Frondy" również wywiązała się gorąca dyskusja na ten temat.

A co Wy sądzicie o takim sposobie promocji marki? Czy takie ostre, prowokacyjne kampanie należy zbywać milczeniem? Udawać, że ich nie ma?

17.3.07

Kampania nowej sieci komórkowej Play: Reklama jak policzek czy cios w nos?

Nowy operator telefonii komórkowej Play stawia na agresywną politykę cenową. Marka weszła na polski rynek w ubiegły piątek. Jak się okazuje, nie mniejsze emocje wzbudza kampania reklamowa Play, w której pojawiły się elementy porno.

Logotyp Play (właścicielem sieci jest spółka P4) został oparty na plazmowym konstrukcie wirujących spiral. Srebrno-biała stylistyka połączona z dominującym - fioletowym - kolorem to odważna propozycja design, który od samego początku wzbudza gorące emocje. Specjaliści branży PR dyskutują o "cukierkowym, dziwnym" logo m.in na forum internet PR (aby podglądać dyskusję, bądź wziąć w niej udział należy zarejestrować się w serwisie).

Zaraz po logotypie w każdym większym mieście pojawiły się wielkoformatowe reklamy Play, również zupełnie odbiegające od dotychczasowej stylistyki, w jakiej gustowała branża telekomunikacyjna. Ciemne, wysycone tło, przywodzące na myśl na przykład stylistykę znaną z dokonań 247 Media Studios - multimedialnej pracowni graficzno-komunikacyjnej z Niemiec (warto zwrócić uwagę na tło reklam Play i porównać z motywem 247 MS). Postaci ujęte w reklamach Play są nagie, pełne ekspresji, epatujące witalnością połączoną z dekadenckim urokiem masowej (przytłaczającej) konsumpcji.

Niezależnie od upodobań estetycznych, jedno trzeba trzeba przyznać - kampania Play jest widoczna od samego początku. W piątek (16 marca), w dniu startu operatora, w ramach kampanii ruszyły liczne działania ambientowe, choć akurat w tym przypadku bardzo konserwatywne: baloniki, młodzi ludzie w obrendowanych kurtkach na ulicach... Jednak to nie wszystko.

Jak się okazuje największe emocje budzi internetowy serwis Play gdzie można raczyć się zakupem takich pikantnych filmików wideo jak "Balony w łazience", "Mokry basen" czy "Hot Paulina". Mówiąc w skrócie, Play postanowił być naprawdę "inną telefonią" i pokazał dużo więcej niż było to do tej pory w zwyczaju.

Dyskusja wokół kampanii Play to nie jedyny przykład emocji jakie budzi współczesna reklama. Gazeta.pl zamieściła ciekawy materiał o cenzurowaniu kampanii włoskich projektantów mody. Na krytykę i ostracyzm naraziły się takie gwiazdy jak Armani (posądzony o lansowanie pedofilii) oraz Dolce&Gabbana (oskarżeni o zachęcanie do gwałtów). Można pokusić się o stwierdzenie, że w dzisiejszych czasach sfera konsumpcji, z którą ściśle łączy się reklama, budzi o wiele większe emocje niż sztuka. Inna rzecz, że trudno sprowadzić nowoczesną reklamę wyłącznie do sfery działań marketingowych.

Jakie granice przekroczy jeszcze reklama? Co sądzicie o kampanii Play? Czy dzisiaj ktoś jeszcze zbulwersowałby się billboardami Benettona, na których młody ksiądz całuje ponętną zakonnicę?

15.3.07

Czy telewizja regionalna przetrwa? Tą sprawą zajęła się sejmowa komisja kultury

W portalu Kulturaonline.pl publikuję wywiad z Jarosławem Kurzawą. To szef rady programowej wrocławskiego ośrodka Telewizji Polskiej. A zarazem lider oddolnego ruchu rad programowych ośrodków TVP, które protestują przeciwko marginalizacji treści regionalnych i lokalnych w TVP 3. (Kurzawa niegdyś działał w PSL. Był posłem na Sejm w latach 1993-1997. Później był m.in. przewodniczącym sejmiku dolnośląskiego. Dziś działa w SdPl).

Jarosław Kurzawa od zeszłego roku alarmuje, że publicznej telewizji regionalnej grozi śmierć. Powód: refromy wewnętrzne w TVP, a zwłaszcza pomysł przekształcenia TVP 3 w TVP Info.

Ów oddolny ruch rad programowych ośrodków TVP odniósł niedawno pierwszy sukces: został dostrzeżony przez Sejm. Dziś (15 marca) o przyszłości telewizji regionalnej dyskutuje sejmowa komisja kultury i środków przekazu.

Polecam tę moją rozmowę z Jarosławem Kurzawą, bo jego głos jest bardzo ciekawym i dość nietypowym spojrzeniem na Telewizję Polską. Zresztą perspektywa regionalna jako taka jest słabo obecna w polskim życiu publicznym. Kurzawa słusznie w pewnym momencie zauważa, że "Polska jest krajem gmin, powiatów i województw. Tam toczy się prawdziwe życie i tam należy je opisywać".

O. Tadeusz Rydzyk podlega lustracji

Bingo. Lustracja obejmie także o. Tadeusza Rydzyka, popularnego szefa Radia Maryja. Wszak to też dziennikarz :)

Przypomniał o tym w czwartek w Radiu ZET poseł Arkadiusz Mularczyk z PiS. Jak czytam w Onecie, poseł "stwierdził także, że media, których dziennikarze nie poddadzą się lustracji powinny tracić koncesję". Tak oto PiS grozi palcem Radiu Maryja.

Tymczasem Jacek Żakowski sugeruje w najnowszej "Polityce", że o. Rydzyk ma "dziwne powiązania" z Rosją. Dlaczego? Bo "m.in. w tajemniczy sposób uzyskał możliwość nadawania programu radiowego z terytorium Rosji i kilkakrotnie w sprawach o strategicznym znaczeniu niepokojąco współbrzmiał z przywódcami Rosji". Ciekawy trop.

Radio Maryja ma od niedawna fatalne relacje z PiS. O. Rydzykowi nie podoba się, że bracia Kaczyńscy nie chcą zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych. Z tej okazji ostro zaatakował Marię Kaczyńską, żonę prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Para prezydencka poczuła się obrażona.

Czyżby szykowało się nowe polowanie na Radio Maryja? Tym razem wszczęte przez braci Kaczyńskich?

13.3.07

O pewnym wrocławskim agencie SB, który ma być ujawniony, choć jest już ujawniony

Mija rok, odkąd wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk (PiS) zapowiedział ujawnienie nazwisk oficerów i agentów SB, którzy inwigilowali wrocławską opozycję antykomunistyczną na przełomie lat 70. i 80. Ich nazwiska udało się ustalić dzięki analizie akt z inwigilacji Studenckiego Komitetu Solidarności (Grzelczyk działał we wrocławskiej odnodze tej organizacji).

Przypomnę, że SKS powstał w Krakowie, w 1977 r., w reakcji na śmierć Stanisława Pyjasa. Współzałożycielami Komitetu byli przyjaciele Pyjasa: Bronisław Wildstein i Lesław Maleszka. Po latach okazało się, że Maleszka był gorliwym agentem SB.

Zachowała się bogata esbecka dokumentacja z rozpracowywania SKS. Od paru lat kopie tych akt krążą wśród dawnych działaczy Komitetu. Trafiły także do Krzysztofa Grzelczyka. Czytałem te papiery, są naprawdę fascynujące. Pisałem o nich rok temu w "Panoramie Dolnośląskiej". Właśnie przy tej okazji wojewoda zapowiedział ujawnienie esbeków i ich agentów. Do tej pory tego nie zrobił. Dlaczego? Bo wspólnie z historykami z Instytutu Pamięci Narodowej chce wydać książkę na ten temat. Ma ona ukazać się w kwietniu.

I tu przechodzę do sedna sprawy. Z akt wynika, że esbecy inwigilowali SKS na olbrzymią skalę. Kontrolowali de facto każdy ruch, każdy pomysł tej organizacji. Ciekawe jednak, że nigdy jej nie zniszczyli. Sądzę, że to wiele mówi o taktyce SB (lepiej mieć podziemie kontrolowane niż całkowicie zakonspirowane).

Kluczowym elementem tego systemu inwigilacji byli agenci ulokowani wśród ludzi, których można nazwać "kręgami kierowniczymi" ówczesnej opozycji. Takim superagentem był Maleszka (działał pod pseudonimami "Ketman", "Return" i "Tomek"; w aktach, które widziałem u wojewody jest jedna relacja Maleszki - o ile pamiętam, podpisana pseudonimem "Return"). We Wrocławiu taką rolę pełnił agent ukrywający się pod pseudonimem "Aleksander Hołyński". Miał dostęp do najważniejszych osób podziemia, i to nie tylko w SKS, ale i np. w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO). Dla SB pisał obszerne i interesujące sprawozdania.

To właśnie "Aleksander Hołyński" ma być główną osobą, której nazwisko ujawni wojewoda Grzelczyk. Tak o tym niedawno opowiadał Beacie Maciejewskiej w "Gazecie Wyborczej Wrocław":
K. Grzelczyk: - Wspólnie z historykami IPN udało mi się ustalić nazwiska piętnastu tajnych współpracowników. Nie wykluczam, że będzie ich więcej. Musimy mieć jednak stuprocentową pewność, że to właśnie te osoby. Najbardziej aktywny był TW Aleksander Hołyński. Od razu zorientowałem się, o kogo chodzi, bo przekazał treść rozmowy, którą prowadził ze mną w cztery oczy. A ja to akurat spotkanie zapamiętałem.

B.Maciejewska: - Powie Pan, kim jest "Aleksander Hołyński"?
- Nie. Proszę poczekać na książkę, tam znajdą się wszystkie nazwiska agentów. Naprawdę nie chcę wywoływać sensacji. Nie mam za to oporów, żeby podać dane funkcjonariuszy prowadzących moją sprawę - kapitana Frodymy i kapitana Stępnia oraz nadzorującego całość majora Niemca. Dostałem nawet z IPN ich zdjęcia.

Czy wśród tej piętnastki są osoby publiczne?
- Są.
Sęk w tym, że tożsamość "Aleksandra Hołyńskiego" została już publicznie ujawniona. I to dwa razy. Jednak w obu przypadkach z zastrzeżeniem, że to hipoteza.

Po pierwsze - w wydanej w 2006 r. przez IPN książce "ROPCiO", jej autor Grzegorz Waligóra pisze w "Zakończeniu" o inwigilacji ROPCiO przez SB. Znajdujemy tam m.in. taki oto fragment:
Na podstawie udostępnionych akt można przypuszczać, że (...) we Wrocławiu Stanisław Januszewski występował jako "Hołyński", a Tadeusz Puczko jako "Bolek" (...). We wszystkich wymienionych przypadkach nie można jednak wykluczyć pomyłki i niefortunnego zbiegu okoliczności. Pseudonimy te jak dotąd nie zostały oficjalnie rozszyfrowane przez IPN. Dlatego też sprawy te zostały pominięte w tekście zasadniczym, a w tym miejscu są jedynie zasygnalizowane jako problem badawczy dla historyków, którzy będą się zajmować dziejami ROPCiO.

(Grzegorz Waligóra, "ROPCiO", Warszawa 2006. Str. 322-323)
Tu słowo komentarza. Dziwi mnie ten passus z pracy Grzegorza Waligóry. No bo albo jesteśmy na 100 proc. pewni tożsamości jakiegoś agenta - i wówczas ujawniamy jego nazwisko pisząc, że to agent. Albo nie jesteśmy pewni - ale wówczas nie podajemy jego nazwiska, a co najwyżej piszemy, że znamy tożsamość osoby, którą podejrzewamy, iż mogła być owym agentem. Waligóra pisze, że nie jest pewien, a jednak ogłasza nazwisko domniemanego "Hołyńskiego". Cytuję jednak Waligórę, gdyż jego książka to dysertacja naukowa, którą można nabyć w każdej większej księgarni.

Po drugie - na stronie internetowej rodziny Czumów (jej najbardziej znany przedstawiciel to Andrzej Czuma, założyciel i lider organizacji Ruch oraz ROPCiO, dziś poseł Platformy Obywatelskiej) znajdziemy spis "uczestników ROPCiO". To długa lista nazwisk. Niektóre z nich zaznaczone są na czerwono. Adnotacja pod listą głosi: "W świetle aktualnego stanu wiedzy, opartego m.in. o dokumenty Instytutu Pamięci Narodowej, osoby oznaczone kolorem czerwonym w rzeczywistości dobrowolnie i świadomie działały przeciwko celom organizacji oraz jej uczestnikom". Wśród "czerwonych" nazwisk jest Stanisław Januszewski.

Rok temu skontaktowałem się z jednym z przedstawicieli rodziny Czumów. Potwierdził, że ów Januszewski z listy to - wedle wiedzy płynącej z esbeckich akt - TW "Aleksander Hołyński".

Cóż, do trzech razy sztuka. Ciekaw jestem czy wojewoda postawi kropkę nad "i" i ogłosi w swojej książce, że tożsamość "Aleksandra Hołyńskiego" udało się ustalić ze 100-procentową pewnością.

Na koniec przypomnę, że efektem zapowiedzi Krzysztofa Grzelczyka było samoujawnienie jednego z agentów działających w środowisku wrocławskiego SKS. W czerwcu 2006 r. do współpracy z SB publicznie przyznał się Jaromir Jankowski, pod koniec lat 70. działacz opozycji, dziś dziennikarz niemieckiego radia. Z SB współpracował jako TW "Piasecki".

12.3.07

Azrael przeprasza Katarynę. Ale wzywa ją, by złożyła oświadczenie lustracyjne

Pisałem ostatnio, że Azrael ogłosił Katarynę "dobrze płatną agentką wpływu". Pod moim tekstem wywiązała się urocza dyskusja, w której Azrael odmówił przedstawienia dowodów potwierdzających jego śmiałą tezę, Kataryna zaś nazwała go tchórzem.

I oto mamy zwrot akcji w tej blogerskiej awanturze. Azrael w swoim blogu przeprasza Katarynę. Ale robi to dość, rzekłbym, przewrotnie:
Użyłem sformułowania „dobrze opłacany agent wpływu”, nie mając na uwadze jednak tego, że jest bezpośrednio wynagradzana za swoje pisanie w internecie. Jeżeli zostało to tak zrozumiane – to wrażam ubolewanie i przepraszam.

Ale jej pisanie wypełnia znamiona działalności na rzecz pewnej grupy…

Informacje, które otrzymałem, są pokłosiem zainteresowania się przeze mnie sprawą jej DOMNIEMANEGO wynagradzania za pisanie na platformie blox.pl. I tyle.
Zaraz potem Azrael wzywa Katarynę, by zamieściła obszerne oświadczenie lustracyjne - i to podpisane z imienia i nazwiska - odżegnujące się od współpracy nie tylko ze służbami specjalnymi PRL, ale i z tymi z III RP.

Przedziwna prośba. Zwłaszcza że Kataryna konsekwentnie pozostaje anonimowa. Rozumiem, że Azrael uważa tę jej anonimowość za coś, co jest bardzo podejrzane i wymaga rychłego wyjaśnienia.

Ciekaw jestem czy Kataryna ujawni się na wezwanie Azraela :)

Kononowicz na prezydenta stolicy! Nie będzie niczego w Warszawie?

"Rzeczpospolita" podaje: Krzysztof Kononowicz zamierza wystartować w wyborach na prezydenta Warszawy.

Ciekawe czy także w stolicy obieca, że "nie będzie niczego"...? :) Ta fraza z jego programu wyborczego dla Białegostoku z jesiennych wyborów samorządowych zrobiła furorę w Polsce. Przyczynili się do tego także hip-hopowcy z formacji Grupa Operacyjna. Przypominam ich świetny kawałek, "Nie będzie niczego":


O Kononowiczu pisałem już kilkakrotnie, także w Piątej Władzy, przy okazji jego startu w wyborach samorządowych. Przypominam, że gdy ubiegał się o prezydenturę Białegostoku, 80 proc. jego wyborców miało przynajmniej średnie wykształcenie.

Jak myślicie: co zwojuje Kononowicz w Warszawie?

10.3.07

Azrael o Katarynie: To dobrze opłacana agentka wpływu

Kataryna napisała w blogu o agenturalnej przeszłości Marka Piwowskiego. Zasugerowała, by przyjrzeć się jego filmowi "Uprowadzenie Agaty" z początku lat 90., gdyż mógł on być elementem nękania antykomunistycznej prawicy przez różne mroczne siły.

Jej wpis zacytowałem obszernie w Pardonie.

Oburzyło to innego znanego blogera - Azraela. W komentarzach przy moim tekście zrugał mnie za cytowanie Kataryny. I napisał o niej tak:
cytowanie dobrze opłacanej blogerki, która jest agenetem wpływu... gratuluję...
Rozumiem, że z Wrocławia nie wszystko można widzieć... ale budowanie artykułu na podstawie pomówień kataryny...
Gdy zapytałem go, czyim agentem wpływu jest Kataryna i kto ją opłaca, odpowiedział tak: "Nie do mnie należy podanie informacji, kim jest kataryna...".

No więc ponawiam pytanie do Azraela: czyją agentką wpływu jest Kataryna? Skąd ta wiedza na jej temat?

9.3.07

Rusza lustracja dziennikarzy. I dobrze. Bo media to nie święte krowy. Też podlegają kontroli

Ręce mi opadają, gdy czytam o buncie grupki znanych dziennikarzy przeciwko ustawie lustracyjnej. Uważam, że ich postawa jest wręcz antypaństwowa.

Dlaczego? Bo media i dziennikarze (także ci prolustracyjni) bardzo lubią określać się mianem "czwartej władzy" i mówić, że pełnią "funkcję kontrolną" wobec świata polityki. Sami sobie nadają uprawnienia supernadzorcze względem formalnych organów państwa.

Chętnie lansują też pogląd, że świat polityki powinien być maksymalnie transparentny. U podstaw tego typu przekonań leży założenie, że politykom w żadnym wypadku nie należy ufać. I że trzeba wciąż patrzeć im na ręce.

Może to prawda. Ale w takim razie wobec nadzorców świata polityki powinny być stosowane jeszcze bardziej wyśrubowane standardy. Innymi słowy, media powinny być oceniane i kontrolowane jeszcze bardziej rygorystycznie niż politycy.

Jest to tym ważniejsze, że - w przeciwieństwie do polityków - dziennikarze nie są w stanie przywołać żadnego formalnego, by tak rzec, źródła legitymizacji własnych działań. Nie pochodzą z demokratycznego wyboru czy jakiejkolwiek nominacji. Po prostu są - i już.

Co więcej, zgodnie z prawem, dziennikarzem w Polsce może być każdy. W każdej chwili. Tym większa powinna być więc nieufność wobec ludzi wykonujących ten zawód.

W tej sytuacji antylustracyjny bunt grupki medialnych gwiazd oznacza, że czują się one stojącą ponad prawem superkorporacją zawodową wyposażoną w nieformalne uprawnienia do kontrolowania życia publicznego w kraju. Kto ma prawo ich kontrolować? Jak się okazuje - nikt.

Paranoja.

Nie jest też prawdą, że media mają nadzorcę w postaci swoich odbiorców (czytelników, widzów, słuchaczy). Bo skoro tak, to nadzorcą polityków są wyborcy. Po co więc np. lustrować polityków i kazać im wypełniać oświadczenia majątkowe, jeśli zweryfikują ich zwykli ludzie w wyborach? Po co owa "funkcja kontrolna" mediów, o której lubią rozprawiać dziennikarze?

Uważam, że dziennikarze odmawiający lustracji albo stracili poczucie umiaru i zdrowego rozsądku, albo prowadzą jakąś cyniczną grę.

Ciekaw jestem Waszych opinii na ten temat.

8.3.07

Kto obalił Nicolae Ceausescu

Świetny tekst o ostatnich latach - a zwłaszcza ostatnich dniach - reżimu Nicolae Ceausescu opublikował w najnowszym numerze dwumiesięcznika "Arcana" młody historyk Adam Burakowski. To część przygotowywanego przezeń doktoratu o rumuńskim dyktatorze.

Napisałem o tym w Pardonie. Ten mój tekst przeklejam nieco niżej.

Tymczasem proponuję podróż w czasie. Oto niesamowite nagranie słynnego, ostatniego przemówienia Nicolae Ceausescu do tłumu zgromadzonego na jednym z największych placów Bukaresztu. Jest 21 grudnia 1989 r. Materiał jest długi (ponad 10 min.), ale warto obejrzeć go w całości:


Wrażenie jest niemal psychodeliczne. Iście operetkowa agonia posępnego reżimu. Burakowski opisuje to tak:
O 12.30 przemówienie rozpoczął sekretarz generalny [Ceausescu]. Rozpoczął od złożenia życzeń ludziom pracy, a następnie podziękował organizatorom tej manifestacji ludowej ("acestei manifestari populare").

Ceausescu przemawiał zaledwie minutę, kiedy rozległ się dziwny dźwięk, nadany przez megafony. Jednocześnie niektórzy uczestnicy wiecu zaczęli przeraźliwie krzyczeć [świetnie słychać to wszystko na wklejonym powyżej materiale! - 5W]. Wszystko to najprawdopodobniej było efektem celowej dywersji i wywołało panikę wśród zgromadzonych. Dyktator, zupełnie zdezorientowany, próbował uciszyć tłum kilkanaście razy wołając Alo!, Towarzysze!, wzywając do uspokojenia i uderzając w mikrofon. Na balkonie panował zupełny chaos, różne postacie, w tym sekuryści w ciemnych okularach, biegały w te i we w te. Jeden z nich krzyknął: Ktoś coś odpalił! ("A dat unul cu ceva!"), co dodatkowo podgrzało atmosferę. Po pięciu minutach trochę się uciszyło, ktoś stwierdził: To jest prowokacja i Ceausescu znów rozpoczął przemówienie, przerywane okrzykami.
Wówczas Ceausescu obiecał podwyżki - i to też słychać/widać we wklejonym przeze mnie materiale. Jednak ludzie nie chcieli go już słuchać. Po kilkunastu minutach wiec pogrążył się w bezładzie (tego materiał nie obejmuje). Godzinę później w Bukareszcie trwała rewolucja.

Oglądając materiał warto zwrócić uwagę na żonę dyktatora, Elenę Ceausescu. Jest cały czas przy nim. W kryzysowym momencie też krzyczy "Alo!" do tłumu. Wraz z mężem wiele razy wołają do ludzi, by się uciszyli. W pewnym momencie słychać też, jak Elena ściszonym głosem mówi do Nicolae: "Vorbeşte-le, vorbeşte-le", czyli "mów do nich, mów do nich" (podając te szczegóły korzystam z opisu tego dziwacznego wiecu, jaki znalazłem w YouTube).

Ale kto tak naprawdę obalił Nicolae Ceuasescu? Przeklejam tekst, który napisałem dla Pardonu:



Do zagadki upadku rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceausescu wraca młody polski historyk Adam Burakowski. Jego fascynujący tekst na ten temat znajdziemy w najnowszym numerze dwumiesięcznika "Arcana".

Ostatnie dni Ceausescu od dawna interesują badaczy końca komunizmu w Europie Środkowej i narodzin tzw. postkomunizmu. W Rumunii ten proces przebiegał inaczej niż w innych krajach regionu. Po pierwsze dlatego, że nie doszło tu do "pokojowej transoformacji", ale do regularnej, krwawej rewolucji (a przynajmniej serii zdarzeń, które przypominały rewolucję). Po drugie - bo obalony dyktator został natychmiast zgładzony. Po trzecie - bo miejsce reżimu zajęła nie demokracja, a coś, co sami Rumuni nazwali "demokraturą". A więc rodzaj pół-autorytarnych rządów postkomunistycznej ekipy wrogów obalonego dyktatora (trwały do połowy lat 90.). Po czwarte - bo już za Ceausescu Rumunia była ewenementem wśród państw komunistycznych. Dyktator rządził twardą ręką, ale niezależnie od Moskwy, dzięki czemu miał dość wysokie notowania na Zachodzie.

Ten splot czynników powoduje, że teza o spontaniczności rumuńskiej "rewolucji" z grudnia 1989 r. od dawna wywołuje nieufność wielu badaczy i publicystów. Zresztą Burakowski cytuje sporo takich opinii, przypominając, że tego typu wątpliwości jako pierwszy wyraził tuż przed śmiercią sam Nicolae Ceausescu.

Kto go zatem obalił? Burakowski wskazuje, że rumuńska rewolucja mogła mieć cały szereg przyczyn. Były w niej elementy zarówno oddolnego buntu, jak i działań wewnątrzpartyjnej opozycji, ale też - być może - zewnętrznej inspiracji. Czyjej? Tu tropy prowadzą do Moskwy. Wedle tej hipotezy (nie ma na nią twardych dowodów, acz są przesłanki wskazujące, że może to być trafny domysł), Ceausescu musiał upaść, bo był przeszkodą we wprowadzeniu programu pierestrojki przez Michaiła Gorbaczowa w satelickich krajach ZSRR. A ponieważ nie udało się odwołać rumuńskiego dyktatora w sposób cywilizowany (tak jak to się udało w innych krajach komunistycznych), został on usunięty siłą.

Jeśli tak, to należałoby założyć, że postkomuniści dowodzeni przez Iona Iliescu, którzy przejęli władzę w Rumunii w grudniu 1989 r. byli w jakimś sensie ludźmi (lub sprzymierzeńcami) Moskwy.

Ale Burakowski nie oddaje się bez reszty takim spiskowym rozważaniom. Wskazuje, że pod koniec lat 80. aparat państwowy i partyjny w Rumunii był już przegniły od środka. I że Ceausescu de facto nie kontrolował w pełni sytuacji w kraju. Wystarczyło, że aparat zaczął sam z siebie sabotować decyzje dyktatora (Burakowski wylicza przykłady takiego sabotażu z grudnia 1989 r.) - i Ceausescu był bezbronny.

Kropkę nad "i" postawiła armia, która w kluczowych chwilach "rewolucji" odwróciła się od dyktatora, a następnie uwięziła go i zgładziła. Co ciekawe, Burakowski dowodzi, że Ceausescu sam na siebie wydał wyrok, gdy w szczycie kryzysu oddał dowództwo nad armią gen. Victorowi Stanculescu, który nie był lojalny. To ten generał przekaże władzę nad krajem postkomunistom Iona Iliescu.

Jakby było mało, cała ta historia ma swój wątek amerykański. Istnieje hipoteza, że na początku grudnia 1989 r. George Bush dał Michaiłowi Gorbaczowowi zielone światło dla działań w Rumunii. Zresztą - jak pisze Burakowski - rumuński dyktator uważał, że ostatni przywódca ZSRR to amerykański lub brytyjski agent.

Badania nad obaleniem Ceausescu rzucają światło na cały proces obalania komunizmu w Europie Środkowej. Bo na ile było to "samozwinięcie się" komunizmu, zaprogramowane przez Moskwę? A ile w tym było oddolnej, ideowej działalności antykomunistycznej? Tego nie wiemy. Choć podobne pytania padają - i to od dawna - także w Polsce.

Nie mniej ciekawym, ale rzadziej poruszanym wątkiem tej transformacji jest rola USA. Czy przekształcenie komunizmu w postkomunizm dokonało się w efekcie jakiegoś porozumienia sowiecko-amerykańskiego? Na czym miałoby ono polegać? Jaki byłby jego cel?

Po lekturze tekstu Burakowskiego takie pytania nie brzmią ekscentrycznie.

Ciekaw jestem czy kiedykolwiek dowiemy się jak naprawdę wyglądało obalanie komunizmu.