31.7.06

Kazimierz Marcinkiewicz pisze bloga

Były premier, a obecnie p.o. prezydenta Warszawy Kazimierz Marcinkiewicz założył dziś bloga!

Pierwszy wpis jest dość zadziorny. Marcinkiewicz opisuje m.in. zabawę w sopockiej dyskotece w wieczór, gdy rozstał się z rządem ("Sporo ładnych i świetnie tańczących dziewczyn. To zawsze cieszy"). I polemizuje z tymi, którzy zarzucają mu, że jako premier zajmował się głównie autopromocją, a nie realną robotą ("Jakież to bzdury").

O blogu Marcinkiewicza obszernie pisze dzisiejszy "Dziennik" (na str. 8).

- To będą prywatne opinie Kazimierza Marcinkiewicza, nie będą wygłaszane w imieniu urzędu miasta czy PiS - tłumaczy "Dziennikowi" rzecznik ekspremiera Konrad Ciesiołkiewicz.

"Dziennik" pisze też...:

"Pomysł prowadzenia bloga powstał, gdy Marcinkiewicz był premierem. Wtedy polityk nie zgodził się na to. Wrócił do tego, gdy został kandydatem PiS w wyborach na prezydenta stolicy. Marcinkiewicza przekonali synowie, w tym najstarszy Maciej, student informatyki. - Blog będzie uzupełniany prawie codziennie, a na pewno kilka razy w tygodniu - dodaje Ciesiołkiewicz.
Uruchomienie blogu łączy się z psikusem, który Marcinkiewiczowi spłatał jeden z internautów. Ktoś zajął wcześniej planowany adres - www.kazimierzmarcinkiewicz.blog.onet.pl. Były premier musiał zadowolić się adresem www.kmarcinkiewicz.blog.onet.pl.

Jako "dobry pomysł na zdobywanie nowych zwolenników" określił bloga spytany przez "Dziennik" Adam Łaszyn, specjalista od marketingu politycznego.

W tej samej gazecie, tyle że na ostatniej stronie, możemy poczytać o blogu Segolene Royal, kandydatki socjalistów na prezydenta Francji. "Dziennik" przypomina, że autorami blogów są też m.in. Jonathan Carroll, Krystyna Janda i Ryszard Czarnecki.

30.7.06

Wikipedia sięga po rząd dusz

Bardzo ciekawy artykuł w magazynie "The New Yorker". Autorka, Stacy Schiff, zastanawia się nad fenomenem popularności Wikipedii, największej encyklopedii świata redagowanej przez internautów-ochotników.
Szczególnie interesujący jest wątek wojny, jaką toczą ze sobą "nowoczesna" Wikipedia i "tradycyjna" Encyclopaedia Britannica. Jak doniósł prestiżowy magazyn "Nature", Wikipedia, tworzona przez zapaleńców z całego świata, prawie nie ustępuje merytoryczną jakością artykułów Britannice, komercyjnemu dziełu najlepszych ekspertów. Artykuł wywołał burzę. Redakcja Britanniki szybko wydała oświadczenie (PDF), w którym kategorycznie stwierdziła, że "prawie cała zawartość tekstu Nature jest błędna i myląca".

Tekst z "New Yorkera" podkręca atmosferę wzajemnej niechęci. "Porównajcie swoje produkty" - zwraca się autorka do twórców obu encyklopedii.

Na to Jorge Cauz, szef Britanniki:
Wikipedia to "American Idol", a my jesteśmy Julliard School of Music [prestiżowa amerykańska uczelnia muzyczna - przyp. 5W].
Jimmy "Jimbo" Wales, legendarny twórca Wikipedii:
Britannica to muzyka "easy-listening", a my jesteśmy rock and rollem - może nie tak delikatnym, ale z pewnością mądrzejszym.
Czy na pewno mądrzejszym - tego nie jesteśmy pewni. Pełna otwartość Wikipedii pozwala na umieszczanie w niej również haseł o żenującym poziomie merytorycznym. Ich autorzy dorobili się zresztą osobnego hasła na swój temat.

Swoją drogą - Jimmy "Jimbo" Wales to prawdziwy wulkan rewolucyjnych pomysłów. Nie tak dawno pisaliśmy o jego propozycji stworzenia na bazie Wikipedii i blogów nowego społeczeństwa obywatelskiego.

Pewne jest jedno. Mimo przydarzających się co jakiś czas skandali, które podkopują zaufanie do publikowanych w niej informacji, Wikipedia jest interaktywnym medium jutra. I chyba sporo racji jest w aroganckiej wypowiedzi Jimmy'ego Walesa dla "New Yorkera":
Traktuję Britannicę jako poważnego konkurenta. Takiego, którego i tak w ciągu pięciu lat zniszczymy.
A co Wy sądzicie o Wikipedii? Korzystacie z niej? A może jesteście autorami haseł? Wszak jej polska wersja jest piątą co do wielkości na świecie.

Liban - państwo do rekonstrukcji.
A może do likwidacji?

Niezależne państwo libańskie nie sprawdziło się. Okazało się zbyt słabe, by poradzić sobie z Hezbollahem, z cichymi ingerencjami Syrii i Iranu, a ostatnio z brutalną, wymierzoną w Hezbollah interwencją izraelskiej armii.
Co zrobić z takim państwem? Wzmocnić - podpowiadają różni komentatorzy. Ale jak? Pod czyim parasolem?

A może w ogóle należałoby zlikwidować libańską państwowość?

Tu ważna uwaga: Nasze dywagacje na temat Libanu mają charakter bardzo luźny. Nie mamy "insiderskiej" wiedzy o tym, co dzieje się w tej części świata, nie wiemy, co tak naprawdę planują główne siły zaangażowane w tamtejszy konflikt. Nie formułujemy też jednoznacznych, radykalnych propozycji. Samemu Libanowi życzymy jak najlepiej.
Po prostu zachęcamy do dyskusji.
Będziemy przy tym wdzięczni, jeśli w jej toku uda się ustrzec od wszelakich uprzedzeń religijnych i etnicznych. Antyżydowskich, antyarabskich, antyislamskich.

Obecna sytuacja w Libanie jest ewidentnym następstwem próżni geopolitycznej, w jaką ten kraj wpadł w ostatnich latach.
Po wyniszczających wojnach lat 1975-1990 państwowość libańska znalazła się pod faktycznym protektoratem Syrii. Południe kraju okupował Izrael. Nie był to stan idealny. Ale przynajmniej nastał pokój.
W 2000 r. Izrael opuścił południe Libanu, licząc na to, że przejdzie ono pod bezpośrednie władanie rządu w Bejrucie. Nie przeszło. Kontrolę nad tym terenem objęli szyiccy radykałowie z Hezbollahu.
W 2005 r. z Libanu wycofała się Syria. Zachodnie media przywitały to z radością. Jako akt, dzięki któremu Liban stanie się wreszcie wolny, niepodległy i spokojny. Wszak w oczach Zachodu Syria to taki sam drapieżca, jak Iran, czy Saddamowski Irak.

Entuzjazm zachodnich mediów okazał się jednak naiwny.
Dziś wiemy, że po wycofaniu się Izraelczyków i Syryjczyków Liban stał się zabawką w rękach Hezbollahu. Interesująco i z pasją pisze o tym słynny arabski publicysta Fouad Ajami w "The Wall Street Journal".
Awanturnictwo Hezbollahu wywołało inwazję Izraela. Teraz świat zastanawia się, czy do wojny wkroczy Syria. A może i Iran.
Gdzie w tym wszystkim legalny rząd w Bejrucie? Ano bezsilnie rozkłada ręce. I prosi o zaprzestanie walk. O pomoc. Przypomina raczej organizację pozarządową, niż legalne władze legalnego państwa.

Tak słabemu krajowi grozi rozbiór. Dokładnie taki, jaki przeżyła Polska pod koniec XVIII w.
Jak może wyglądać? Oto nasze luźne spekulacje:

1. Może to być rozbiór "twardy". Liban podzielą między siebie Syria i Izrael. Syria weźmie północ, Izrael południe. Bejrut podzielą po połowie. Państwo libańskie kompletnie przestanie istnieć.
Co będzie dalej? Być może jakaś reakcja poszczególnych sił libańskich. Ale to, czy ona nastąpi - i w jakiej skali - zależeć będzie od uciążliwości obu okupacji: syryjskiej i izraelskiej.
Ten scenariusz jest chyba jednak mało prawdopodobny. Po pierwsze - bo tego typu likwidacja legalnego państwa byłaby fatalnym precedensem dla całego świata. Po drugie - bo Zachód nie pozwoli na takie poszerzenie terytorium syryjskiego. Po trzecie - bo Izrael może nie udźwignąć kosztów przejęcia południa Libanu. No i państwa islamskie nie będą bezczynnie obserwować ekspansji Izraela.
Poza tym rozbiór Libanu to rozwiązanie na krótką metę. W dalszej perspektywie grozi otwartą wojną izraelsko-syryjską.

2. Może to być rozbiór "miękki". Liban zostanie podzielony tak, jak Niemcy po II wojnie światowej. Będą więc dwa państwa libańskie działające jako protektoraty Syrii i Izraela.
Byłaby to formalna legalizacja status quo Libanu z lat 90.

3. Może zostanie przyjęty wariant "Kosowo". Całość lub część Libanu (jeśli część - to południe) zostanie objęta protektoratem międzynarodowym.
Słabością tego wariantu jest to, że jest przejściowy. I każe nadal szukać lepszych, długofalowych rozwiązań. Poza tym w Kosowie de facto nie sprawdził się.
Trzeba też pamiętać, że w południowym Libanie od dawna stacjonują siły ONZ. Bez skutku. Nie zapobiegły obecnej wojnie.

Ten ostatni wariant wywołuje kolejne ważne pytanie: jaka siła międzynarodowa mogłaby zagwarantować pokój w Libanie?
ONZ nie sprawdziło się. To już wiemy. Ale kto, jeśli nie ONZ? NATO? A może kraje arabskie? Oba te rozwiązania są kulawe, bo pogorszyłyby i tak już fatalną sytuację polityczną na Bliskim Wschodzie.
Na dziś najlepszym (acz nie idealnym) pomysłem wydaje się być militarne zaangażowanie Unii Europejskiej. Dlaczego? Bo:
a) Europa jest blisko. W jej bezpośrednim interesie leży pokój na Bliskim Wschodzie.
b) Europa ma stosunkowo najmniej przechlapane w świecie arabskim. Aczkolwiek robi wszystko, by ten swój image zepsuć (karykatury Mahometa; awantury o islamskie chusty w zachodnich szkołach; wychwalanie rasistowskich, antyislamskich wylewów Oriany Fallacci przez główne zachodnie media itd. itd.).
c) Taka interwencja byłaby w wewnętrznym interesie Unii Europejskiej. Pogrąża się ona w kryzysie, zwłaszcza instytucjonalnym. Ma bezustanny problem ze zdefiniowaniem wspólnego stanowiska w sprawach międzynarodowych. Zgodna decyzja państw UE o zaangażowaniu się (także zbrojnym) w rozwiązanie konfliktu libańskiego mogłaby być kapitalnym sposobem na odbudowę spójności Unii. A w przyszłości - ważnym krokiem ku wspólnej europejskiej polityce zagranicznej i wojskowej.

Co o tym wszystkim sądzicie? Zapraszamy Was do dyskusji o przyszłości Libanu.

29.7.06

Ryszard Czarnecki obraża w blogu Hannę Gronkiewicz-Waltz

W swoim blogu, we wpisie z 27 lipca, Ryszard Czarnecki z Samoobrony niezbyt wybrednie dworuje sobie z Hanny Gronkiewicz-Waltz z PO:

W PO rośnie świadomość, że Gronkiewicz-Waltz (w dwuznacznym skrócie: HGW, ps.Gronkowiec) nawet po 100 lekcjach u logopedy i oddychaniu wyłącznie przeponą - choćby zatańczyła salsę i zaśpiewała w konwencji hip-hop - to i tak nic tu nie ugra... Wygrana Marcinkiewicza jest niemal w stu procentach pewna.

Proste. Przaśne. Chłopskie.
Polski dyskurs polityczny nabiera rumieńców.

Bloggerka Eirena walczy z bezmyślnymi kierowcami

Na ciekawy pomysł wpadła Eirena, twórczyni bloga Zjadamy reklamy. Pewnego dnia zdenerwował ją kierowca, który zaparkował samochód na miejscu przeznaczonym dla osób niepełnosprawnych. Eirena - nie namyślając się długo - zrobiła zdjęcie auta (wraz z tablicami rejestracyjnymi) i umieściła na specjalnie w tym celu założonym blogu Akcja Reakcja!
Musiała dobrze trafić, bo kolejne zdjęcia, nadsyłane przez internautów z całej Polski, zaczęły się pojawiać na blogu w iście rekordowym tempie.

A jak Wam podoba się "Akcja Reakcja"?

Kraków spowity trupim odorem

Niecodzienną opowieść w poetyce death metalu serwuje swoim czytelnikom dzisiejsza "Gazeta Wyborcza".

Już sam tytuł powala: "Rozkładające się trupy w śródmieściu Krakowa". Tekst jest o tym, że - jak czytamy - "w przestarzałych chłodniach Collegium Medicum UJ rozkładają się dziesiątki zwłok".

"Tak się składa, że żeby dojść do pracy, muszę przejść tuż obok budynku przy ul. Grzegórzeckiej" - zwierza się autorka tekstu Iwona Hajnosz. - "Kilka minut musiałam poczekać, aż zmienią się światła na małej uliczce Łazarza (boczna Grzegórzeckiej). Lekki wiatr przyniósł odrażający, a zarazem charakterystyczny zapach rozkładających się zwłok".
- Dziś rzeczywiście śmierdzi - przyznaje nieco dalej w tekście anonimowy pracownik opisywanej instytucji.

Wszystko przez niesprawne chłodnie. Krakowianie nie potrafią uporać się z problemem, choć wiedzą o nim i władze uczelni, i władze miasta.

- Jakiś czas temu w chłodniach byli wojewoda i prezydent. Po dwóch krokach uciekli. Jeśli takie upały utrzymają się, a agregatory znów padną, to dojdzie do katastrofy - rzeczowo przewiduje inny anonimowy pracownik Collegium Medicum UJ.

Cóż dodać? Wieje grozą. Kraków pogrąża się w zgniliźnie. Nie radzi sobie z rozkładającymi się zwłokami. Znajduje za to perwersyjną przyjemność w ich soczystym opisywaniu.
Dziwne, dziwne miasto.

"Nasz Dziennik": nie boimy się procesu z Frasyniukiem

Oto rozmowa, jaką przeprowadziliśmy z Wojciechem Wybranowskim z "Naszego Dziennika", autorem głośnego tekstu o domniemanej aferze korupcyjnej z udziałem Władysława Frasyniuka.

"Spotkamy się w sądzie" - zapowiada Władysław Frasyniuk i twierdzi, że nie ma nic wspólnego z opisaną przez "Nasz Dziennik" aferą. Co pan na to?

- Proszę zwrócić uwagę, że w tej sprawie są dwa wątki. Jeden to śledztwo prowadzone we Wrocławiu w 2004 roku. Drugi - postępowanie sprawdzające rozpoczęte 13 lipca przez Prokuraturę Apelacyjną w Warszawie. I to właśnie o tym postępowaniu napisaliśmy.

Ale przecież obie prokuratury, wrocławska i warszawska, stanowczo zaprzeczają, że zajmują się tą sprawą!

- Sęk w tym, że jej akta trafiły właśnie do... Prokuratury Krajowej. Dlatego nie ma ich ani w Warszawie, ani we Wrocławiu. To prokurator krajowy ściągnął do siebie tę sprawę. Wiem o tym, bo zadzwoniłem do niego i uzyskałem potwierdzenie tej informacji.

Czy uważa pan zatem, że to był rzetelny artykuł?

- Nie mam sobie nic do zarzucenia. No, może popełniłem błąd pisząc o Prokuraturze Apelacyjnej, podczas gdy akta leżą już w Prokuraturze Krajowej. Ale ewentualnego procesu z Władysławem Frasyniukiem "Nasz Dziennik" się nie boi. Zresztą poczekajmy. On już wiele razy zapowiadał różne działania, z których nic nie wychodziło. My jesteśmy spokojni, bo napisaliśmy prawdę.

28.7.06

Władysław Frasyniuk odpiera atak "Naszego Dziennika"

"Układ wrocławski"... Afera z Władysławem Frasyniukiem w roli głównej... Obciążające Frasyniuka zeznania biznesmena o filmowej ksywie "Tony Vegas", rzekomo znanego "w polskim i rosyjskim półświatku" [sic!]... Taki pakiet rewelacji sprzedaje dzisiejszy "Nasz Dziennik" piórem Wojciecha Wybranowskiego.
Powtarza je następnie portal Interia.pl w tekście zatytułowanym: "Frasyniuk zamieszany w aferę korupcyjną?".

O co chodzi? Ano o to, że Frasyniuk - legenda podziemnej "Solidarności", ostatnio lider Unii Wolności i Partii Demokratycznej - miał zapewniać przychylność celników dla wrocławskich firm przewozowych. W tym dla swojej własnej.
Tak miał zeznać ów "Tony Vegas".
Jak podaje "Nasz Dziennik", postępowanie sprawdzające w tej sprawie prowadzą dwie prokuratury: apelacyjna w Warszawie i okręgowa we Wrocławiu.

Dziś przed południem zadzwoniliśmy do Frasyniuka. - Jestem w szoku - przyznał. - Będę rozmawiać z adwokatem. Zastanawiam się nad podjęciem kroków prawnych przeciwko "Naszemu Dziennikowi".
Frasyniuk zaprzecza wszystkim rewelacjom gazety. Jak podkreśla, nie wie, kim jest "Tony Vegas". I dodaje, że jego firma przewozowa była wielokrotnie kontrolowana i działa prawidłowo.

Ale jeszcze ciekawsze są reakcje obu wymienionych przez "Nasz Dziennik" prokuratur.

Janusz Jaroch, szef Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu mówi tak: - Łączenie nazwiska Władysława Frasyniuka z tą sprawą jest nonsensem. Analizujemy w tej chwili dokumenty, pojawiają się jakieś nazwiska, ale nie ma absolutnie żadnych faktów, które pozwalałyby połączyć go z tą sprawą. On się w niej po prostu nie pojawia.

Zbigniew Jaskólski, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie: - W naszym II Wydziale ds. Przestępczości Zorganizowanej nie jest prowadzone żadne postępowanie związane z wrocławskim Urzędem Celnym. Nie mam pojęcia skąd "Nasz Dziennik" miał takie informacje.

Dziwna sprawa. Frasyniuk zaprzecza. Prokuratorzy zaprzeczają. "Nasz Dziennik" powołuje się na jakiegoś "biznesmena znanego w półświatku"... Pytamy: O co chodzi tej gazecie?

Łukasz Medeksza, Artur Chodziński

Bokser Maciej Zegan związał się z PO

- Rozmawiałem o tym z Grześkiem Schetyną, powiedział, że dam radę - zwierza się "Gazecie Wyborczej Wrocław" Maciej Zegan, jeden z najsłynniejszych polskich bokserów. Kandyduje do wrocławskiej rady miejskiej z listy PO.
- Maciek od dawna z nami sympatyzował. Jeśli dostanie się do rady, będzie w komisji sportu - wyjaśnia "Wyborczej" Schetyna.

A jak Wam podoba się wzmocnienie Platformy Obywatelskiej Maciejem Zeganem?

27.7.06

Wildstein zmaga się z polityką. A co z regionalnymi ośrodkami TVP?

Znów ważą się losy Bronisława Wildsteina, prezesa TVP. Dziś zbiera się rada nadzorcza Telewizji. Ma rozpatrzyć wniosek o odwołanie go ze stanowiska.

Prezes TVP wciąż walczy o swoją pozycję. Z jednej strony, chce samodzielnie kierować Telewizją. Z drugiej strony, jest zależny od układu politycznego, który go powołał. A więc od koalicji PiS-Samoobrona-LPR.
Sądząc po relacjach w mediach, w ostatnich dniach Wildstein odzyskał zaufanie PiS. Zarazem jednak wszedł na ścieżkę wojenną z Samoobroną i LPR. Ostro i otwarcie krytykują go Andrzej Lepper i Roman Giertych.

Zrobiło się groźnie. W ostatni poniedziałek "Newsweek" pisał, że Wildstein może mieć raptem 10 proc. szans na przetrwanie na stanowisku.
Ale w środę media obwieściły: prezes TVP wygrywa. Na zarządzie Telewizji przeforsował swoją wizję zmian w jej strukturze. Gdyby w tym momencie przegrał - byłby to koniec jego przygody z TVP.

Co chce zmienić Wildstein?
Po pierwsze - przekształcić TVP 3 w kanał informacyjny TVP-INFO, ewidentnie wzorowany na TVN 24.
Po drugie - scentralizować wszystkie redakcje informacji, podporządkowując je jednolitej Agencji Informacji.
Zmiany strukturalne wiążą się z personalnymi. Odpowiedzialny za tworzenie TVP-INFO jest Mariusz Pilis. Szefem Agencji Informacyjnej został Andrzej Mietkowski.
Pisał o tym m.in. portal Wirtualnemedia.pl.

Tu dygresja. We wtorek "Gazeta Wyborcza" podała m.in. taką oto informację:

"Wildstein jest też w sporze z szefową TVP 1 Małgorzatą Raczyńską, która na Woronicza uchodzi za "człowieka Kaczyńskich". Bo powołanie jej na dyrektora TVP 1 to był jeden z warunków PiS-u, które musiał przyjąć Wildstein, zostając prezesem telewizji.
Raczyńska kwestionuje m.in. utworzenie Agencji Informacji, bo dla niej oznacza to utratę kontroli nad głównym programem informacyjnym TVP, czyli "Wiadomościami" (teraz to ona jako szefowa "Jedynki" nadzoruje ten dziennik)".

Minęły dwa dni. W czwartek ta sama "Wyborcza" zamieściła (u dołu str. 6) niewielkie oświadczenie:

"Oświadczam, że nieprawdą jest, iż jestem w jakimkolwiek sporze z Prezesem TVP Panem Bronisławem Wildsteinem, w tym także co do utworzenia Agencji Informacji. Nigdy nie należałam do zespołu opracowującego projekt zintegrowanego systemu informacyjnego, nie byłam też pytana o opinię na ten temat.
Małgorzata Raczyńska
Warszawa, dnia 25 lipca 2006 r.".

Jakie mogą być konsekwencje reformy struktury TVP?
Primo - centralizacja informacji ma zapewne uniezależnić ten drażliwy segment Telewizji od bieżących nacisków politycznych ze strony poszczególnych partii tworzących układ rządzący państwem.
Taka sytuacja ma jeden polityczny plus i jeden minus. Plus: zwycięzca bierze wszystko. Minus: jego mniejszościowi partnerzy są sfrustrowani. Wszak przy zdecentralizowanej informacji i publicystyce mozna ją dzielić parytetowo. Tak jak resorty w rządzie.
Secundo - po co komu w tym układzie ośrodki regionalne TVP? A jeśli są potrzebne - to jak będą działały?

Co do obecnego wewnętrznego układu w TVP, w tej chwili wygląda on ewidentnie tak, że są cztery siły: Wildstein, PiS, Samoobrona i LPR. Te dwie ostatnie grają razem, przy czym Samoobrona jest dominująca. PiS wahał się - ale ostatnio znów związał się z Wildsteinem.
W interesie Samoobrony jest decentralizacja informacji i publicystyki. A zwłaszcza - przejęcie TVP 3 i ośrodków regionalnych. I to możliwie szybko. Po co? By wpływać na zachowania swoich własnych potencjalnych wyborców. Tych w tzw. terenie. Zwłaszcza teraz, gdy rozkręca się kampania przed jesiennymi wyborami samorządowymi.
Reforma Wildsteina wytrąca Samoobronie to narzędzie z ręki. Stąd zapewne nerwowość Andrzeja Leppera.

Ale ciekawszy może być wpływ pomysłów Wildsteina na ośrodki regionalne TVP. Przy przekształceniu TVP 3 w pasmo wzorowane na TVP 24 ich istnienie trochę traci sens. Bo może wystarczyłoby utrzymać regionalne redakcje informacji - jako usługodawcze względem TVP-INFO.

Chyba że ośrodki będą działać na rzecz coraz liczniejszych kanałów tematycznych Telewizji. I tak np. regionalna redakcja kulturalna będzie związana z TVP Kultura, redakcja sportowa - z kanałem sportowym, a informacyjna - z TVP-INFO.

Ale jaka wówczas będzie rola dyrektora ośrodka TVP? Bo może w tej sytuacji opadną emocje, jakie towarzyszą obsadzie tej funkcji?

Jesteśmy ciekawi Waszych opinii.

Przystanek Woodstock oczami "Gazety Wyborczej": wiec polityczny czy popkulturowy śmietnik?

"Gazeta Wyborcza" ma wyraźny problem z opisem Przystanku Woodstock. Próbuje interpretować go politycznie, a jednocześnie sama pisze, że taka interpretacja jest nadużyciem.

W dzisiejszej "Wyborczej" o Przystanku Woodstock opowiada cała strona. Są tu m.in. wypowiedzi uczestników festiwalu i przytomny, zdroworozsądkowy komentarz Rafała Kalukina.
Całość zdobią dwa zdjęcia z imprezy.

Bohaterem pierwszego jest uśmiechnięty, brodaty, młody facet. Podpis pod fotografią głosi:

"Piotr z Wrocławia (28 lat, na zdjęciu z prawej) jest malarzem pokojowym. Wstydzi się, gdy w "New York Timesie" przeczyta krytyczny artykuł o Polsce. Czuje się patriotą, ale wyjeżdża do pracy w Irlandii. Mówi, że wróci, jak zmieni się władza".

Drugie zdjęcie. Transparent z napisem. Jakim? Znów zerknijmy w podpis:

"Na środku pola namiotowego powiewa transparent z kaczką na celowniku i hasłem "Shoot Down Twin Ducks" (ang. zestrzel kaczki bliźniaczki)".

Ot, obiektywna relacja zdjęciowa z imprezy muzycznej. I nieważne, że tuż obok Rafał Kalukin czarno na białym pisze:

"Teraz jest sezon na Giertycha. Jesienią, jak wskazują co bardziej zapalczywi komentatorzy, wybuchnie młodzieżowa rewolta przeciwko wszechpolskiemu ministrowi edukacji. Czy aby nie na wyrost? Poszukiwanie polityki na woodstockowym obozowisku jest oczywiście pokusą. Ona tu jest, ale przemyka gdzieś mimochodem i trzeba mocno wytężyć uwagę, by ją dostrzec. Gdzieś mignie flaga z wypisanym krzywulcami niewybrednym apelem o odstrzeliwanie kaczek. Gdzieś ktoś napomknie o tym, co wyrabia Giertych, albo że władza chce zwiększyć pobór do wojska. Ktoś ma T-shirta z Ojcem Dyrektorem.
Ale to tylko akcenty w tym popkulturowym śmietnisku. Flaga z odstrzeliwaniem kaczek sąsiaduje z inną, sławiącą tanie wino".

Kalukin sobie, redaktorzy "Wyborczej" sobie. Wszak sądząc po zdjęciach, Woodstock to polityczny wiec przeciwników obecnego rządu.

Swoją drogą, ciekawi jesteśmy, czy "Gazeta Wyborcza" równie ochoczo i bez komentarza w podpisie zamieściłaby np. zdjęcie transparentu z napisem "Geje do gazu".

Ambasada III RP przyjęła 128 azylantów

Minął miesiąc odkąd Partia Demokratyczna- demokraci.pl (przy współpracy SdPL) otworzyła bramy wirtualnej Ambasady III RP.
Cóż to takiego? Coś w rodzaju happeningu, internetowego buntu przeciw rządom koalicji PiS-Samoobrona-LPR. Jak tłumaczył Władysław Frasyniuk, ambasada celowo powstała w Szczecinie, bo to "blisko granicy z Unią Europejską". Już pierwszego dnia o azyl w ambasadzie poprosiło - według deklaracji jej założycieli - blisko 70 osób.

My postanowiliśmy sprawdzić popularność tej nietypowej placówki dyplomatycznej w miesiąc po jej narodzinach. Wynik - 128 azylantów. Pełna ich lista widnieje tutaj.

26.7.06

Jak ociepla się wizerunek Kaczyńskich

Zmieniają nam się bracia Kaczyńscy.

Jarosław (premier) podczas swojego expose był inny, niż dotąd. Staranniej ubrany i uczesany. Zdecydowanie mniej agresywny. Bardziej na luzie.
Później bezpłatne "Metro" wypuściło plotkę, że nowy premier może się ożeni. Z posłanką Jolantą Szczypińską z klubu PiS. Rzekomo mają się ku sobie. Co ciekawe, nikt temu zdecydowanie nie zaprzeczył.
Zaś w środę Jarosław Kaczyński publicznie otworzył 103-kilometrowy odcinek autostrady A2.

O co chodzi? Zapewne to próba poprawy wizerunku nowego premiera.

Jaki może być jej cel?
Po pierwsze - zmiana przekonania o rzekomym niechlujstwie J. Kaczyńskiego (brudne buty, zepsute zęby - media już analizowały te szczytne tematy).
Po drugie - zmiana przekonania o jego rzekomych homoseksualnych skłonnościach.
Po trzecie - zmiana przekonania, że J. Kaczyński nie poradzi sobie z ogromnym PR-owskim dziedzictwem po Kazimierzu Marcinkiewiczu. Tu jednak J. Kaczyński wchodzi w buty wszystkich premierów. Musi "działać Gierkiem". Propagować sukcesy.

Być może intelektualnym natchnieniem dla tego typu posunięć był artykuł Małgorzaty Wyszyńskiej w najnowszym, lipcowym "Pressie" ("Premiera wizerunku"), z takim oto, wiele mówiącym początkiem:

"Pytanie o public relations prezesa Prawa i Sprawiedliwości, a 7 lipca rekomendowanego również na prezesa Rady Ministrów, Jarosława Kaczyńskiego wzbudza w specjalistach konsternację. Trudno mówić o czymś, czego nie ma - nie ukrywają zakłopotania pracownicy agencji public relations.
Inni zastanawiają się, dlaczego Kaczyński z taką nonszalancją podchodzi do budowania swojego wizerunku".

W tekście jest i o "niechlujnym obuwiu" nowego premiera i o jego rzekomych "skłonnościach homoseksualnych".

Swój wizerunek ociepla też prezydent Lech Kaczyński.
Wpadł do Łodzi, gdzie przed kamerami wspominał swój (i brata) udział w kultowym filmie "O dwóch takich, co ukradli księżyc".
Przy okazji, niechcący zaliczył wpadkę z pieskiem, którego nazwał "Irasiad". To teraz ulubiony obiekt docinków internautów pod adresem Kaczyńskich.
Ale może ta gafa też ociepla wizerunek Lecha Kaczyńskiego?
Bo zwolenników zapewne nie odstraszy, a wrogów nie przekona. Tak jak słynne "Spieprzaj dziadu".

Co o tym sądzicie?

25.7.06

Irek Maciaś nie żyje...

Bardzo smutna wiadomość. Zmarł Irek Maciaś. Jeden z najlepszych dziennikarzy sportowych na Dolnym Śląsku. Niegdyś pisał w "Słowie Polskim", ostatnio w "Słowie Polskim Gazecie Wrocławskiej". Miał raptem 38 lat. Zmarł w wyniku poważnych obrażeń odniesionych w wypadku.

Z Irkiem kojarzą się dwie rzeczy: fenomenalna, encyklopedyczna wiedza o sporcie oraz nietypowe hobby - zbieranie podkładek pod piwo. Jednak przede wszystkim Irek był człowiekiem niezwykle towarzyskim, otwartym, dowcipnym. Po prostu fajnym facetem.

Więcej o Irku pisze Wojtek Koerber w "Słowie Polskim Gazecie Wrocławskiej".

Mieliśmy to szczęście, że dane nam było pracować z Irkiem Maciasiem w "Słowie Polskim".

Żegnaj, Irku!

24.7.06

Dzierżoniowska Samoobrona ma swojego bloga

Niezwykły blog działa w dolnośląskim Dzierżoniowie. To blog miejscowych, powiatowych struktur Samoobrony.
Powstał w styczniu. Z początku działał niemrawo. Ostatnio chyba się rozkręca. Znajdziemy w nim zaczepną publicystykę lokalną. O czym? O radach miejskich Bielawy i Dzierżoniowa. O staroście dzierżoniowskim Zbigniewie Skowrońskim (SLD), którego miejscowa Samoobrona otwarcie zwalcza. I którego chce obalić. O dziurach w drogach.
Są też znacznie bardziej stonowane relacje z życia wewnętrznego Samoobrony. Choćby informacja o ponownym wyborze Andrzeja Leppera na szefa partii. Skomentowana z niekłamanym entuzjazmem:

"Za jego kandydaturą głosowało 2 tys. 150 delegatów, przeciw było 10. Poparcie dla kandydata wyniosło więc 99,4 procent. Takiego wyniku nie uzyskał nawet prezydent Aleksandr Łukaszenka w ostatnich wyborach na Białorusi".

Sądząc po komentarzach internautów, blog się podoba. Czytelnicy radzą jednak jego autorom, by lepiej go reklamowali (np. na autobusie relacji Dzierżoniów-Bielawa) i pisali więcej ciekawszych tekstów.

A kto robi tego bloga? Twórcy ukrywają się pod pseudonimami: "Scooby-Doo" i "agnieszka11".

Warto pamiętać, że dolnośląska Samoobrona blogami stoi. Zapalonym autorem internetowego dziennika jest Krzysztof Kotowicz, niegdyś wiceprezes Ruchu, dziś rzecznik regionalnych władz partii, już niebawem kandydat na burmistrza Ząbkowic Śląskich. No a najsłynniejszym polskim politykiem-bloggerem jest wrocławski europoseł Samoobrony Ryszard Czarnecki. Z kolei główną stroną internetową partii opiekuje się młody wrocławski działacz Julian Kosik.
Na tym nie kończą się związki dolnośląskich działaczy Samoobrony z mediami elektronicznymi. Niedawno szefową rady nadzorczej Polskiego Radia Wrocław została Beata Pona, kiedyś m.in. korespondentka "Gazety Wrocławskiej" z Góry, dziś członkini regionalnych władz partii Andrzeja Leppera. Samoobrona ma też apetyt na przejęcie wrocławskiego ośrodka TVP.

Nam podoba się takie bloggerskie omijanie "normalnych" mediów. A że robi to Samoobrona? Co z tego? Dlaczego nie robią tego inni?

Może znacie inne tego typu, lokalne, polityczne blogi? Czekamy na podpowiedzi!

Halina Bortnowska: Ksiądz Popiełuszko potępiłby lustrację

Bez echa przeszedł antylustracyjny artykuł znanej katolickiej publicystki Haliny Bortnowskiej "Nie publikujcie leksykonu zdrajców" wydrukowany w świątecznej "Gazecie Wyborczej".
Trudno go było znaleźć nawet na portalu Gazeta.pl, który chętnie promuje takie wypowiedzi. A tekst jest nie tylko polemiczny, ale i prowokacyjny. I to bardzo.

Bortnowska swobodnie przemieszcza się między cytatami z Pisma Świętego a rzeczywistością Polski AD 2006. I robi wiele, by przekonać czytelników, że tajni współpracownicy peerelowskich służb to przede wszystkim skrzywdzone ofiary reżimu. A Instytut Pamięci Narodowej w swych badaniach posługuje się "samymi ubecko - esbeckimi kwitami".
Możemy też m.in. przeczytać, że
To, co wiemy o praktykach UB i SB, wskazuje, że na pewno [podkr. 5W] więcej było donosów wymuszonych czy wyłudzonych niż instalowania się w roli donosiciela. W duchu niewykluczania z góry i na zapas należałoby dziś unikać stosowania ukutej przez funkcjonariuszy kategorii "TW". Zaliczenie do niej przesądza o instalacji w systemie, o działaniu jako jego trwały element. To oskarżenie najbardziej szokuje, bo oznacza zadomowienie w szeregach prześladowców. Zapomina się, że mogło do tego nie dojść.
Skąd Halina Bortnowska czerpie tę "pewną" wiedzę, którą w dodatku przypisuje całej zbiorowości? Tego już się nie dowiadujemy.

Jeśli powyższy cytat to jedynie przykład niezbyt uczciwej intelektualnie retoryki, to kolejny jest po prostu niesmaczny. Pisze bowiem Halina Bortnowska, w kontekście ujawniania agentów SB, tak:
Ufam, że ksiądz Popiełuszko, gdyby mógł teraz wrócić na ambonę, powtórzyłby to, co wiele razy powtarzał: "Zło dobrem zwyciężaj". Zachęcałby do czynienia dobra, do naprawiania zniszczeń. Nie chciałby denuncjować nikogo. Raczej przepraszać: nie ustrzegłem was, nie spojrzałem z dostateczną uwagą, nie wskazałem drogi ratunku.
Tak oto ks. Popiełuszko zostaje przywołany jako ten, który dziś z pewnością potępiłby lustrację i przepraszał za agentów SB.

Ale w artykule "Nie publikujcie leksykonu zdrajców" jest i taki odautorski rodzynek:
Później, w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, nie ukrywałam (i nadal nie ukrywam): prowadziłam rozmowy "wyjaśniające" w związku z uzyskiwaniem paszportu. Przedstawiałam, dokąd i po co jadę, potem, mniej więcej - co tam robiłam, ja sama, a nie inne osoby. To się działo na niebezpiecznym poboczu, choć sądzę, że w granicach "dyplomacji". Ostatecznie odmówiłam nawet takich w zasadzie nieszkodliwych rozmów w sierpniu '80.
A co Wy sądzicie o tych wypowiedziach Haliny Bortnowskiej?

Schetyna i Kalisz wypierają się PO-Lew-u. Jaka przyszłość czeka Platformę Obywatelską?

Gazeta.pl pisze: nie ma i nie będzie porozumienia PO-SLD. Zapewniają o tym Grzegorz Schetyna z PO i Ryszard Kalisz z SLD.

To reakcja na pojawiające się od pewnego czasu spekulacje o zacieśniającej się współpracy między tymi partiami.
Jej efektem miałby być wspólny blok wyborczy w jesiennych wyborach samorządowych. A w przyszłości może i koalicja rządowa. Tak zwany PO-Lew.

Pisaliśmy o tym trzy razy, od piątku. Wskazywaliśmy, że:
1. to PiS-owi zależy na porozumieniu PO z lewicą;
2. symulacje wyników wyborów samorządowych wskazują, że PO i SLD mogą być skazane na współpracę;
3. krążą pogłoski, że PO i lewica dogadały się w sprawie przyszłego wspólnego rządu, rzekomo ustaliły nawet, kto będzie jego premierem.

W dzisiejszej "Rzeczpospolitej" o zbliżeniu PO-SLD opowiada nowy premier Jarosław Kaczyński. Pozwala sobie na złośliwość, mówiąc o obu tych partiach, że "są sobie kulturowo bliskie i tak naprawdę już ze sobą współpracują w Sejmie i w samorządach".
I właśnie ripostą na to były wypowiedzi Schetyny i Kalisza.

Trzymamy obu posłów za słowo: PO-Lew-u nie będzie.
Ale też pozwalamy sobie wtrącić, że w polityce nigdy nie mówi się "nigdy". Dlatego podtrzymujemy naszą rozrywkową propozycję dla internautów, by wspólnie wytypować premiera rządu PO-Lew-u i pospekulować, w jakich okolicznościach taki gabinet powstanie i ile przetrwa :)
Notabene, ta nasza zabawa przeniosła się już na forum "Gazety Wyborczej".

Przy okazji warto zauważyć, że wypowiedzi Schetyny i Kalisza dla Gazety.pl różnią się od siebie.
Schetyna mówi twardo, jednoznacznie, zdecydowanie: "Nie było, nie ma i nie będzie takich rozmów".
Kalisz tak jakby hamletyzuje: "Nie ma żadnych oficjalnych rozmów o współpracy czy koalicji" [podkreślenie nasze - 5W], co można rozumieć tak, że jakieś nieoficjalne kontakty w tej sprawie jednak są.
Co więcej, "Kalisz nie przewiduje" - pisze Gazeta.pl - "aby jakiekolwiek rozmowy o porozumieniu pojawiły się w najbliższej przyszłości". Czyżby w dalszej przyszłości PO-Lew był możliwy?

Bo faktem jest, że PO-Lew jest bardziej w interesie lewicy. To ona jest słabsza. A przy forsowanej przez PiS nowej ordynacji wyborczej do samorządów może grozić jej klęska.

Ale to krótkofalowe myślenie. Na dłuższą metę - o paradoksie! - polityczny interes polskiej lewicy może być zbieżny z interesem PiS. Domniemany wspólny cel:
dwubiegunowa scena polityczna. Z jedną silną prawicą i jedną silną lewicą.
Kto na tym przegrywa? Oczywiście PO. Bo w tym wariancie z Platformy zostanie najwyżej niewielkie, 10-procentowe, liberalne centrum. Coś w rodzaju neo-KLD.
Jeśli tak, to przyszłością polskiej sceny jest model RFN-owski, sprzed zjednoczenia Niemiec. Była tam silna lewica (SPD), silna prawica (CDU-CSU) i niewielkie liberalne centrum (FDP), które tworzyło koalicje rządowe raz z lewicą, raz z prawicą.

Dla PO ten scenariusz brzmi upiornie. Wszak Platforma chce sięgnąć po pełnię władzy - wpierw w samorządach, potem w kraju. To plan bombastyczny, marzycielski. Ale wymusza odcinanie się od wszelkich innych dużych sił politycznych. Czy to roztropne?
Czy PO w ogóle ma jeszcze szanse na - powiedzmy - 40-50-procentowe zwycięstwo wyborcze? Jaka przyszłość czeka Platformę?

Ciekawi jesteśmy Waszych opinii.

23.7.06

Wytypujmy premiera rządu PO-Lew-u!

Krąży po Polsce pogłoska. Plotka niebywała: Platforma Obywatelska i SLD są już dogadane w sprawie przyszłego wspólnego rządu. Wymyśliły nawet jego skład. I - co najważniejsze - ustaliły, kto będzie jego premierem.

Kiedy taki rząd mógłby powstać?
Jedna z hipotez mówi tak: jeśli w najbliższych miesiącach koalicji PiS-Samoobrona-LPR powinie się noga, mamy wcześniejsze wybory parlamentarne. Np. na wiosnę. W ich wyniku, po władzę sięga koalicja PO z lewicą. Potocznie zwana PO-Lew-em.

O tym, że to PiS gra na porozumienie PO z lewicą pisaliśmy w piątek. Dzień później podawaliśmy za "Gazetą Wyborczą", że porozumienie PO-Lew może wręcz okazać się koniecznością dla obu jego stron. I to już niebawem.

A co Wy o tym sądzicie? Zapraszamy do wspólnej zabawy w formule political fiction! Podpowiedzcie nam...:
a) W jaki DOKŁADNIE sposób może rozpaść się obecna koalicja rządząca? Kiedy mogą być wcześniejsze wybory?
b) Kto będzie premierem rządu koalicji PO-Lew? I dlaczego akurat ta osoba?
c) Ile przetrwa rządzący PO-Lew? Czy po jego ewentualnym upadku PiS wróci do władzy? W jakiej konfiguracji koalicyjnej? A może samodzielnie?

22.7.06

"Gazeta Wyborcza": Lewica poniesie klęskę, jeśli nie pójdzie do wyborów razem z PO

Sensacyjne wyliczenia przedstawia Agata Kondzińska w sobotniej "Gazecie Wyborczej Wrocław". Co prawda dotyczą tylko sejmiku dolnośląskiego, ale dają sporo do myślenia całej polskiej klasie politycznej. Bo może podobnie wypadną wyliczenia dla innych sejmików?

Oto okazuje się
, że jeśli PiS przeforsuje swój pomysł nowej ordynacji wyborczej do samorządów, lewica będzie musiała dogadać się z PO, by w ogóle liczyć się w jesiennych wyborach samorządowych.
O tym, że PiS chce, by powstała taka centrolewicowa koalicja (tzw. PO-Lew), pisaliśmy już wczoraj. Ale wyliczenia przedstawione przez "Wyborczą" idą krok dalej. Dowodzą, że porozumienie PO z lewicą może wynikać nie tylko z politycznego interesu obu stron. Może być dla nich koniecznością.

Spojrzmy na te wyliczenia (w internetowej wersji materiału jest sam tekst; w papierowej - także infografiki, które są najciekawsze)...:

* Sejmik ma 36 radnych. Za podstawę wyliczeń posłużył lipcowy sondaż GfK Polonia dla "Rzeczpospolitej" (PO - 31 proc.; PiS - 26; Samoobrona - 7; SLD - 6; PSL - 2; LPR i PSL - po 1 proc.).

* Według dotychczasowej ordynacji wyborczej podział mandatów byłby taki:
PO - 16
PiS - 14
Samoobrona - 5
SLD - 1
(W tej sytuacji najbardziej naturalna jest koalicja PiS-Samoobrona; względnie PO-PiS - na Dolnym Śląsku ten wariant wciąż jest żywy; do sejmiku nie wchodzi LPR).

* Według nowej ordynacji, ze "zblokowanym" obozem rządzącym, ale z PO i lewicą idącymi oddzielnie:
blok PiS-Samoobrona-LPR - 20
PO - 16
(Obóz władzy rządzi; dzięki "blokowi" w sejmiku jest LPR; lewica za burtą; PO w opozycji).

* Według nowej ordynacji, ze "zblokowanym" obozem rządzącym i "kontrblokiem" PO i lewicy:
blok PiS-Samoobrona-LPR - 17
blok centrolewicy (od PO, przez PD po SLD i SdPl) - 19.
(PO-Lew rządzi; PiS w opozycji).

Ten ostatni wariant jest wręcz sensacyjny. Lewica nie dość, że jest uratowana dzięki porozumieniu z PO. Ale i z marszu sięga po władzę! Dla PO to też nie lada gratka, bo dzięki lewicy wygrywa wybory.
Zestawiając to z wariantem nr 2, w którym lewica w ogóle nie wchodzi do sejmiku, widzimy, że stoi ona przed ciekawą alternatywą: królestwo albo śmierć. Od razu wszystko, albo w ogóle nic.

Ciekawe: jak na te wyliczenia zareaguje lewica? A jak PO?

Owszem, "Wyborcza" przeliczała te hipotetyczne wyniki we współpracy z Piotrem Babiarzem, sekretarzem dolnośląskich władz PiS. Ale to wcale nie musi oznaczać, że owe spekulacje są stronnicze. Wszak wariant nr 3 jest niekorzystny dla PiS.

No a Dolny Śląsk jest ciekawym przykładem. To mocne zaplecze PiS. Jedyny region, w którym PiS ma marszałka. To stąd wywodzi się dwóch z czterech wiceprezesów tej partii: Adam Lipiński i Kazimierz M. Ujazdowski.
To także region, w którym PiS z sukcesem przetestował rządzenie w wariancie mniejszościowym, wykazując się przy tym polityczną zręcznością i pragmatyzmem.
Dlatego polityczna walka o Dolny Śląsk ma dla PiS znaczenie szczególne. Prestiżowe.

Nawiasem mówiąc, wyliczenia "Wyborczej" pozwalają obstawić, kto będzie marszałkiem Dolnego Śląska po wyborach. Zapewne będzie to albo dotychczasowy marszałek Paweł Wróblewski z PiS, albo Andrzej Łoś z PO - kojarzony z Grzegorzem Schetyną radny wojewódzki, były wiceprezydent Wrocławia.

21.7.06

Czas na porozumienie PO z lewicą?

Jan Rokita i Leszek Miller w jednym obozie politycznym? A czemu nie? Przecież przeznaczeniem polskiej sceny politycznej wydaje się być sojusz Platformy Obywatelskiej z lewicą. Czyli koalicja PO-Lew.
Ale jeśli ona powstanie, to nie dlatego, że chcą tego PO i lewica. Bo sądząc po ich oficjalnych deklaracjach, wcale tego nie chcą.

Jeśli PO-Lew powstanie, to dlatego, że chce go PiS.

Świadczy o tym najnowszy pomysł obozu rządzącego: tak zmienić ordynację wyborczą do samorządów, by umożliwić zawieranie koalicji politycznych jeszcze przed wyborami.
Zgodnie z tą propozycją, poszczególne komitety wyborcze będą mogły łączyć się w bloki. I choć komitety startowałyby oddzielnie, ich wyniki sumowałyby się. Efekt: "duzi" uczestnicy bloku, a więc te komitety, które przekroczą próg wyborczy, pociągnęłyby za sobą "małych". Czyli komitety, które znajdą się "pod kreską".

Notabene, o tym nowym pomyśle PiS - i jego możliwych konsekwencjach dla trudnej sytuacji politycznej w samorządzie wrocławskim - jeden z nas wspominał w innym miejscu już miesiąc temu.

Ta oryginalna propozycja komentowana jest dziś jednoznacznie: oto PiS chce utworzyć wspólny blok samorządowy z Samoobroną i LPR.
Po co? Bo:
- sam PiS się wzmocni;
- przy okazji wprowadzi Samoobronę do rad miejskich w dużych miastach;
- i uratuje przed totalną klęską dołujący w sondażach LPR.

Ale nie tylko PiS może na tym zyskać.
Donald Tusk już wzywa do budowy "bloku obywatelskiego" przeciwko obozowi rządzącemu. Zaś dla podzielonej lewicy taka nowa formuła wyborcza może być niezłym sposobem na zażegnanie konfliktów wewnętrznych pomiędzy różnymi grupami i partiami (acz nieco osłabia SLD jako lewicowego hegemona, który dzieli i rządzi po tej stronie sceny politycznej).
O trudnej i skomplikowanej sytuacji na lewicy pisaliśmy niedawno.

Tyle że przy zblokowanym układzie PiS-Samoobrona-LPR, idące do wyborów osobno PO i lewica wciąż są tylko tłem.
Jakie jest dla nich najlepsze wyjście? No właśnie: PO-Lew. Ten pomysł wydaje się być drugim dnem lansowanej przez PiS nowej ordynacji samorządowej.

Ale na co właściwie PiS-owi PO-Lew? Wszak zawarcie takiego porozumienia oznacza narodziny potężnej opozycji przeciwko obecnemu obozowi władzy.
Otóż PiS zyskuje wiele.
Po pierwsze - polityczne sprzeczności pomiędzy PO i lewicą są ogromne. Samo przymierzanie się do takiego porozumienia pochłonie sporo energii obu stron. Zwłaszcza, że każda z nich zmaga się z własnymi podziałami wewnętrznymi. Napuszczając na siebie PO i lewicę PiS zyskuje większą swobodę działania.
Po drugie - PiS od dawna dąży do dwubiegunowej sceny politycznej. W jej obrębie chce być jedynie słuszną prawicą. Przeszkadza mu w tym Platforma. Od przeszło pół roku polska scena polityczna zmierza ku modelowi irlandzkiemu - z dwiema silnymi centroprawicami i zmarginalizowaną lewicą. Z punktu widzenia PiS chyba lepiej byłoby mieć za opozycję silną lewicę, a nie PO. Narodziny PO-Lew-u mogą być początkiem końca Platformy.
Po trzecie - powstanie PO-Lew-u byłoby dla PiS dowodem na istnienie "układu". Oto dwie siły, które ucieleśniają (w oczach PiS) III RP, zawierają polityczny sojusz. Świetny argument propagandowy na czas "przyspieszenia" budowy IV RP, jakie zapowiada nowy premier Jarosław Kaczyński.

Czy PO-Lew to opcja egzotyczna? Nie. Mało kto pamięta, że już pięć lat temu wieszczyła ją prof. Jadwiga Staniszkis. Ślad po jej ówczesnej propozycji pozostał na internetowej stronie Macieja Płażyńskiego.

Czy PO-Lew powstanie? Czy w przyszłości przejmie władzę w kraju? Jaki będzie jego fundament ideowy?
Jesteśmy ciekawi Waszych opinii.

W Iranie za blogi idzie się do więzienia

Rewolucja blogowa zaczęła się w Iranie 5 listopada 2001 r.
Wtedy to teherański dziennikarz Hossein Derakhshan umieścił w internecie instrukcję pozwalającą na korzystanie z serwisu Blogger.com w języku perskim. Od tej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Mieszkańcy kraju, w którym wolność słowa to temat tabu, dostali do ręki potężne narzędzie ekspresji swoich poglądów. W ciągu niespełna 5 lat w Iranie powstało ponad 700 tys. blogów. Większość z nich - w obawie przed cenzurą - na zagranicznych serwerach.
To nie mogło podobać się rządzącym - Hossein Derakhshan, Ojciec Założyciel irańskiego bloggingu, został zmuszony do emigracji, dziś mieszka i pracuje w Kanadzie. No i oczywiście bloguje. Niedawno dokonał też rzeczy - jak na irańskie warunki - niebywałej, a mianowicie pojechał z wizytą do... Izraela. Tym samym na zawsze zamknął sobie drogę powrotu do ojczyzny.

Irańscy bloggerzy nie mają łatwego życia. Wkrótce, po dwóch latach upokorzeń i tortur, więzienie ma opuścić Mojtaba Saminejad, 26-letni student skazany za to, że ujawnił w internecie fakt aresztowania trzech innych irańskich bloggerów. Sprawa Saminejada odbiła się na świecie głośnym echem, swoje zaniepokojenie wyraziła m.in. międzynarodowa organizacja Reporterzy Bez Granic.

Dotąd pisywaliśmy na "Piątej Władzy", że blogi mogą zmienić oblicze zachodniej polityki. Być może w przyszłości wpłyną też na świat dużych mediów.
W Iranie stawka jest znacznie większa. Tamtejsza blogosfera to samo serce walki o wolność.

19.7.06

Izraelski portal "Debka": tuba Mossadu czy świetne, niezależne medium?

Wojna na Bliskim Wschodzie, terroryzm, geopolityka, misterne działania tajnych służb - o tym wszystkim pisze (i to jak!) znany, choć kontrowersyjny izraelski portal "Debka". Jego hasło reklamowe mówi samo za siebie: We start where the media stop. "Zaczynamy od tego, na czym media kończą".

"Debka" podaje gorące, nieraz sensacyjne newsy
. Często zaznaczając, że to informacje na wyłączność, czyli tzw. exclusive'y..

I tak np. 19 lipca ujawniła, gdzie ukrywa się przywódca Hezbollahu Hassan Nasrallah wraz z grupą najbliższych współpracowników. Dzień później alarmowała, że jordańskie służby specjalne właśnie ostrzegły Izrael przed działaniami tajnego komanda Hamasu rzekomo planującego zamachy terrorystyczne na terytorium izraelskim.
Skąd pochodzą tego typu sensacyjne informacje? Na ogół - jak pisze "Debka" - od "naszych źródeł".
Co to za źródła? Tego nie wiemy. "Debka" pisze od siebie, rzadko kogokolwiek cytując. A że zdaje się być świetnie poinformowana nie tylko o kulisach bliskowschodnich konfliktów, ale i o tym, co dzieje się w świecie dyplomacji, także podczas różnych tajnych rokowań międzypaństwowych - dorobiła się "gęby" portalu związanego z izraelskim wywiadem.

"Dlaczego wciąż jesteśmy pytani, czy służymy Mossadowi? Nie służymy nikomu. Jesteśmy organizacją radykalnie niezależną" - tłumaczył swego czasu Giora Shamis, redaktor naczelny "Debki".

Ale "Debka" to nie tylko newsy. To także bardzo interesujące analizy. Pisane z chłodnej, geopolitycznej perspektywy. Napakowane, rzecz jasna, informacjami ze źródeł dyskretnych. Drobiazgowo wyliczające interesy poszczególnych podmiotów różnych gier politycznych. Świeży przykład: omówienie ataku Izraela na Liban jako zamaskowanego ciosu Amerykanów w Iran.

W "Debce" znajdziemy też mapki. Jak choćby tę pokazującą zasięgi różnych rodzajów rakiet, jakimi dysponuje Hezbollah.

Rewelacje Debki są często tak sensacyjne, że aż... niesprawdzalne. Twórcy portalu radzą, by zawsze zaczekać, poobserwować, jak rozwija się sytuacja polityczna i militarna - i dopiero na tej podstawie ocenić prawdziwość niusów i analiz "Debki".
Wiosną 2001 r. portal poinformował, że izraelskie lotnictwo przygotowuje się do zniszczenia irackich rakiet wycelowanych w Jerozolimę i gotowych do odpalenia. Żadne media nie podchwyciły tej informacji. - To bzdura - uznał medialny mainstream. Minął tydzień i izraelski MON... potwierdził na konferencji prasowej zniszczenie irackich instalacji.

Niemniej, "Debka" ma swoich krytyków. Przykładem jest mocno nieprzychylny dla niej tekst z kwietnia 2005 r., jaki można znaleźć na stronie "This Is Rumor Control".

"Debka" powstała w czerwcu 2000 r. Założył ją Giora Shamis, były dziennikarz "The Economist", wraz z żoną.
Już po roku funkcjonowania magazyn "Forbes" przyznał portalowi nagrodę "Best of the Web". O "Debce" pisał w marcu 2003 r. "The Wall Street Journal". Czytamy tam m.in., że bywały dni, gdy izraelski portal odwiedzało aż 450 tys. internautów dziennie. Co ciekawe, główna redakcja portalu w Jerozolimie składa się z sześciu redaktorów.
O "Debce" opowiada szefostwo portalu w wywiadzie, który można znaleźć tu.

W Polsce "Debka" jest kompletnie nieznana. Chyba że nam coś umknęło...?

Uzupełnienie: Jak donosi nam jeden z czytelników, informacje z Debki pojawiają się często w serwisie radia RMF FM. Dziękujemy za podpowiedź!

Blogger Adam Haribu: Musimy brać pod uwagę śmierć Lecha Kaczyńskiego

Niezwykłą analizę sytuacji politycznej w Polsce proponuje na swoim blogu Adam Haribu. Jej głównym założeniem jest możliwa śmierć, lub ciężka choroba prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Otwarcie sympatyzujący z PiS Haribu zakłada wręcz, że Kaczyński może zostać zamordowany przez "mafijno-postkomunistyczną klikę".

Brzmi po wariacku?
Na pierwszy rzut oka - tak. Ale jeśli wczytać się w to, co pisze Haribu, jego rozumowanie jest spójne i ciekawe. Zwłaszcza pod koniec tekstu, gdy stawia ciekawą hipotezę na temat niedawnej dymisji Kazimierza Marcinkiewicza.

Haribu przypomina, że główny cel PiS to budowa IV RP. A najważniejszym środkiem do osiągnięcia tego celu jest urząd prezydenta.
Tymczasem Jarosław Kaczyński - zdaniem Haribu - ma wszelkie powody, by obawiać się o utrzymanie owego urzędu w rękach PiS. Dlaczego? Oddajmy głos autorowi analizy:

Niedawna, nagła niedyspozycja brata spowodowana kłopotami żołądkowymi najprawdopodobniej była autentyczną, przejściową chorobą. Ale to nie może zaślepiać zręcznego polityka. Przeciwnie – można to odebrać jako przestrogę przed zbytnią ufnością w przychylność losu. Jeśli urzędnicy Prezydenta potrafili ośmieszyć go orderem dla gen. Jaruzelskiego, to wcale nie jest wykluczone, że nie znajdzie się człowiek w kuchni. Przykład Wiktora Juszczenki jest w tym przypadku bardzo pouczający – nasz obecny Prezydent może zostać otruty albo w inny sposób zabity przez bardzo potężne i śmiertelnie zagrożone grupy bezwzględnych i całkowicie pozbawionych kręgosłupa moralnego ludzi, którzy dotychczas sprawowali władzę w Polsce.

Nawet jeśli nie dojdzie do zabójstwa, wcale nie jest wykluczone, że z przyczyn bardziej lub mniej naturalnych Lech Kaczyński zapadnie na ciężką chorobę i będzie musiał przestać piastować najwyższy urząd. Co oznacza przedterminowe wybory.

Nawet jeśli dotrwa do końca kadencji, może z racji słabego (lub sztucznie osłabionego) zdrowia nie być w stanie podjąć walki o następną kadencję.

Nawet jeśli dotrwa do końca kadencji w świetnej formie, jest mało prawdopodobne, by po pięciu latach tak wściekłych ataków większości mediów Lech Kaczyński miał szansę na reelekcję.

Co robić w tej sytuacji? Jest wyjście. Haribu przypomina, że niedawno PiS dostał niespodziewany prezent, nowy atut: popularność premiera Kazimierza Marcinkiewicza.

Tyle że łaska ludu na pstrym koniu jeździ. Gdyby Marcinkiewicz pozostał na stanowisku premiera, ryzykowałby stopniowym spadkiem własnej popularności. Dlatego z punktu widzenia PiS, lepiej było - argumentuje Haribu - "zakonserwować" tę społeczną pozycję Marcinkiewicza. Tak, by w sytuacji większego zagrożenia (jak utrata Lecha Kaczyńskiego) móc nim "zagrać". I wystawić go w wyścigu o prezydenturę kraju. To z tego powodu Marcinkiewicz miał zostać przesunięty na stanowisko p.o. prezydenta Warszawy (z nadzieją, że za kilka miesięcy wygra wybory prezydenckie w stolicy).

Rozumowanie Adama Haribu jest bardzo ciekawe. Z dwóch powodów:

1. W analizach politycznych rzadko bierze się pod uwagę stan zdrowia najważniejszych osób w państwie. Jeszcze rzadziej - możliwość ich śmierci. A przecież ciężka choroba, czy nagły zgon przytrafiają się także głowom państw. Kto myśli o polityce śmiało i szeroko, kto planuje politykę na wiele lat wprzód - a takie właśnie cechy przypisuje się Jarosławowi Kaczyńskiemu - ten musi brać pod uwagę i takie czynniki.

2. W polskiej publicystyce na ogół omawiane są kwestie bieżącej taktyki politycznej. Można je sprowadzić do pytań typu: "Kto kogo?"; "Kto zaraz poda się do dymisji? Kto go zastąpi?"; "Ile kto dziś ma szabel w Sejmie? Ile będzie miał jutro?". I tak dalej. Nie wiedzieć czemu, niewielkim wzięciem publicystów cieszą się tematy strategiczne. Np. wizja Polski za 25 lat.
Owszem, ta sama przypadłość dotyczy też świata polityki. Ale to nie zwalnia polskiej publicystyki, polskich mediów od myślenia w kategoriach strategicznych.
Tekst Adama Haribu nie wypełnia tej luki. Ale poszerza horyzont debaty o taktyce politycznej. Przypomina, że także i w tej sferze poszczególne ruchy można planować nie tylko tydzień, czy miesiąc w przód. Ale i 5-10 lat w przód.

Oczywiście, o wielkości polityka decyduje nie to, jak zręcznie i długofalowo planuje poszczególne ruchy taktyczne. Ale to, czy są one podporządkowane jakiejś wizji. Jeśli nie są - wówczas ów polityk w najlepszym razie jest zręcznym graczem. Nie jest jednak tzw. wielkim przywódcą.

A co Wy o tym sądzicie?

17.7.06

Darski vel Targalski widzi w nas ekspozyturę Agory

Ta historia jest dziwna.
Jednym z nowych członków zarządu Polskiego Radia został w weekend Jerzy Targalski vel Józef Darski. Prawicowy publicysta, nominat PiS. Poprosiliśmy go o wywiad dla "Piątej Władzy".

Najpierw odpowiedział tak:

"Za dwa tygodnie, teraz jestem niestety zajęty, poza tym nie mam nic ciekawego do powiedzenia".

Zapytał jednak, o czym miałby być ów wywiad. Jeden z nas (Artur) odpisał. I wówczas Targalski vel Darski zareagował w sposób, który wprawił nas w najwyższe zdumienie.
Oto jego list:

"Jak się zorientowałem bez Wybiórczej nie może Pan zrobić kroku, więc najpierw radzę zapytać się Agory czy Panu wolno ze mną rozmawiać.
Pozdrawiam J."

Nie wiemy skąd te domysły pana Targalskiego vel Darskiego. Choć rozumiemy, że może czuć się głęboko zraniony przez Agorę. Wszak sam chwali się na własnej stronie internetowej, że Adam Michnik wytoczył mu proces.
A jednak cieszymy się. Bo blog "Piąta Władza" nie jest ekspozyturą żadnego koncernu, żadnej partii politycznej. Sami siebie mianowaliśmy. Sami siebie popieramy. Nikt nam za to nie płaci.
Targalski vel Darski - przeciwnie. Jest nominatem rządzącej partii politycznej. I bierze za to pieniądze.

Mimo to, Panie Targalski vel Darski, wciąż jesteśmy zainteresowani rozmową z Panem. Urazy nie żywimy.

Natomiast rządzącemu PiS podpowiadamy rozwagę i więcej wyczucia. Targalski vel Darski węszący wokół siebie spisek Agory - to jeszcze nic. Bardziej zasmuca nas wiadomość, że wicepremier Andrzej Lepper domaga się dymisji Bronisława Wildsteina ze stanowiska prezesa TVP.
Dotąd niektórzy dziennikarze (zwłaszcza lewicowi i "agorowi") ostro atakowali PiS, a niektórzy (zwłaszcza prawicowi) go bronili. Dla tych drugich Wildstein jest ikoną.
Jego dymisja może zachęcić dotychczasowych obrońców PiS w mediach do zmiany frontu.

A wtedy spełni się ponura przepowiednia Leszka Millera
z wywiadu, którego udzielił Cezaremu Michalskiemu dla sobotniego "Dziennika": jeśli ktoś obali rząd Jarosława Kaczyńskiego to nie opozycja, a media.

15.7.06

Nowa strategia polityczna Romana Giertycha

Idzie nowe. Przynajmniej w Lidze Polskich Rodzin. Widać to po ideowych woltach i PR-owskich pomysłach Romana Giertycha. Lidera LPR, wicepremiera, ministra edukacji.

W sobotę
zafundował nam dwa ważkie zdarzenia: 1. jako szef LPR odciął się w "Gazecie Wyborczej" od Romana Dmowskiego; 2. jako minister edukacji ogłosił kontrowersyjny pomysł tzw. amnestii dla maturzystów.

O co chodzi?

Primo - W długim, ciekawym wywiadzie o Romanie Dmowskim dla "Gazety Wyborczej" ("Dmowskiego do Ligi bym nie przyjął") Giertych odcina się nie tylko od antysemityzmu Dmowskiego, ale i w ogóle od nacjonalizmu. Chwali przy tym realizm polityczny twórcy endecji. I składa taką oto deklarację ideową:

- (...) nie uważam się za kontynuatora myśli Dmowskiego. Teza o odwiecznej walce między narodami może być prawdziwa w sensie historycznym, ale nie jest prawdziwa w kategorii konieczności. (...) Od początku mojej działalności politycznej starałem się odciąć od idei nacjonalistycznej na rzecz realizacji nauki społecznej Kościoła. Z punktu widzenia społecznej doktryny Kościoła relacje między narodami nie powinny być walką, tylko szukaniem szans wspólnego rozwoju.

Puenta wywiadu jest taka:

"Gazeta Wyborcza": Przyjąłby Pan Dmowskiego do Ligi Polskich Rodzin?
R.Giertych: - Prowokacyjne pytanie. To trochę tak, jakby dziennikarze zapytali George'a Busha, czy chciałby mieć w Partii Republikańskiej George'a Washingtona. Bush odpowiedziałby: oczywiście. A dziennikarze na to: to znaczy, że prezydent Bush popiera niewolnictwo, bo Washington miał niewolników.
Podobnie jest z Dmowskim. Ja oczywiście nigdy nie przyjąłbym do Ligi Polskich Rodzin polityka z tak otwarcie antysemickimi poglądami. Gdyby jednak Dmowski żył dzisiaj, czy byłby antysemitą? Wątpię.

Notabene, w tej samej rozmowie Giertych ujawnia, że Dmowski miał romans z późniejszą żoną Józefa Piłsudskiego.
Najdziwniejsze jednak jest to, że jeszcze rok temu Liga Polskich Rodzin bojkotowała "Gazetę Wyborczą". Pamiątką z tamtych heroicznych czasów jest barwne wystąpienie Wojciecha Wierzejskiego na temat "Wyborczej", zachowane na internetowej stronie LPR.
Wniosek? Deklaracja Giertycha jest podwójnie znacząca. Bo szef LPR nie tylko odcina się od Dmowskiego, ale też robi to w "Wyborczej". Zapewne po to, by "ucywilizować" oblicze LPR. Nieco przesunąć się ku politycznemu centrum.

Secundo - amnestia dla maturzystów. Mniejsza o szczegóły tego posunięcia. Ważne, że narobiło sporo hałasu. Decyzja Giertycha była medialną wiadomością dnia przez całą sobotę. Wszystko przez niedawne ogólnonarodowe larum wywołane słabymi wynikami tegorocznych matur.
Owszem, gest Giertycha nie wywołał entuzjazmu ekspertów od edukacji. Ale to nie oni byli adresatami tej decyzji. Wydaje się, że Giertych zagrał czysto populistycznie, by zdobyć poklask wśród młodzieży.
Po co mu to? Zapewne z dwóch powodów:
a) Giertych miał niedawno problem z protestami uczniowskimi. Może nie były zbyt liczne, ale wzbudziły ogromne zainteresowanie mediów. Na tej fali "Gazeta Wyborcza" ponuro (a może z nadzieją?) wieszczy jakąś młodzieżową rewolucję, która miałaby wybuchnąć po wakacjach. Amnestia dla maturzystów może być próbą rozbrojenia tej potencjalnej bomby zegarowej.
b) LPR ma ostatnio słabe notowania. Oscyluje wokół progu wyborczego (według niedawnego sondażu CBOS ma poparcie na poziomie 3 proc.). Musi zabiegać o wyborców. Może więc Giertych próbuje sięgnąć po tych najmłodszych. Wszak wybory samorządowe za pasem.

Roman Giertych działa teraz szybko i radykalnie. Tak jakby był zdesperowany. Nic dziwnego, skoro w ostatnich tygodniach atmosfera wokół niego i LPR była fatalna. Zwłaszcza za granicą:
1. Jego ojciec, europoseł Maciej Giertych wygłosił w Parlamencie Europejskim mowę pochwalną na cześć gen. Franco. Nie wywołała ona entuzjazmu w politycznym mainstreamie;
2. Ambasador Izraela Dawid Peleg oświadczył, że będzie bojkotował Romana Giertycha za antysemickie ciągoty LPR.
3. Najbliższy współpracownik Giertycha Wojciech Wierzejski zaatakował eksministra spraw zagranicznych Władysława Bartoszewskiego, notabene człowieka prawicy. Powód: Bartoszewski podpisał protest wszystkich byłych polskich ministrów spraw zagranicznych przeciwko rzekomemu doprowadzeniu przez polskie władze do odwołania szczytu Trójkąta Weimarskiego.

Tego typu zdarzenia podtrzymują image LPR jako partii faszyzującej, antysemickiej i pieniackiej. A nie ma nic gorszego dla spadającego w sondażach Giertycha. Zwłaszcza gdy jako świeżo upieczony wicepremier wreszcie znalazł się u władzy.

Stąd jego spektakularne gesty. Na czele z najgłośniejszym - złożeniem hołdu ofiarom pogromu Żydów w Jedwabnem. I to już w dzień po oświadczeniu ambasadora Pelega.
To dlatego Miłada Jędrysik porównała w "Wyborczej" Giertycha do Gianfranco Finiego, szefa włoskiego Sojuszu Narodowego. Fini też długo ścierał z siebie piętno faszysty i antysemity, by móc normalnie uczestniczyć w rządzeniu państwem.

Elementem kompleksowej zmiany wizerunku LPR był lipcowy kongres LPR w Warszawie. Partia przyjęła sobie nowe logo. Roman Giertych mówił o tym wówczas tak:

- Zmieniamy znak, bo zmienia się Polska. Z radykalnej partii powstałej ze sprzeciwu wobec niesprawiedliwości, dzisiaj, jako odpowiedzialna siła rządowa zmieniamy się, aby zmieniać Polskę, podążając i pochylając się nad każdym człowiekiem. To jest znak firmowy Ligi Polskich Rodzin - pochylanie się nad każdym człowiekiem.

Szef LPR zmienił nawet sposób mówienia. Wypowiada się spokojnie, wręcz cichym głosem. Ma też pełną świadomość własnego wizerunku medialnego, o czym w zabawnej sytuacji przekonała się ekipa TVP Katowice.

Jaki może być długofalowy cel Romana Giertycha?
Wizyta w Jedwabnem, wywiad dla "Wyborczej" - tego typu gesty odstraszą od LPR najbardziej kojarzony z tą partią, hard core'owo "moherowy" elektorat.
Z drugiej strony, resort edukacji daje Giertychowi kapitalną okazję do pozyskiwania nowych wyborców. Nie tylko młodzieży, ale i nauczycieli, którzy wszak są jedną z najpotężniejszych grup zawodowych w Polsce.
To strategia długofalowa. W interesie Giertycha jest utrzymać się w MEN jak najdłużej. Do końca normalnej kadencji obecnego parlamentu. Musi przy tym zachować zimną krew, konsekwencję, spokojny image - no i ugłaskać wrogą zagranicę. W przyszłości, kto wie, może doczeka jakichś napięć wewnętrznych w PiS, kolejnych fragmentacji prawicy i okaże się ważnym graczem po tej stronie sceny politycznej.

Przypomnijmy, że niedawno pisaliśmy o niemniej spektakularnej, proeuropejskiej wolcie prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

A co Wy sądzicie o rewolucyjnych próbach odświeżenia image'u Ligi Polskich Rodzin?

Publiczne radio obsadzane w rytmie rock'n'rolla

Osobliwą anegdotę opowiada w swoim blogu Ryszard Czarnecki, europoseł Samoobrony. Rzecz dotyczy publicznego Radia Dla Ciebie...:

Mały zamęt wokół "Radia Dla Ciebie”. Wbrew ustaleniom koalicyjnym rada nadzorcza Polskiego Radia wybrała na szefa kandydata PiS-u, a nie Samoobrony. Stało się to w momencie tworzenia nowego rządu i dodatkowych jeszcze napięć w koalicji. Wywołało to bardzo negatywne wrażenie w naszym środowisku. Sprawa wróciła więc do ponownych uzgodnień wśród polityków obu partii i... sprawiedliwości stało się zadość. Nasz kandydat, niegdyś znany rock'n'rollowiec Gaszyński Marek, autor tekstów piosenek Czesława Niemena, autor książek o Czerwonych Gitarach i Niemenie gościł mnie w czwartek z samego rana w siedzibie RDC przy Myśliwieckiej. Jeszcze wtedy był ... wiceprezesem. Ofiarował mi obie swoje książki z miłymi dedykacjami. Rozmawialiśmy nie tylko o obecnej sytuacji, ale też o Niemenie, kibicach Legii śpiewających jego i Niemena piosenkę ("Sen o Warszawie")... Późnym popołudniem Marek Gaszyński - pacta servanda sunt - został prezesem "Radia Dla Ciebie”. I widzę te miny polityków opozycji i części dziennikarzy: rock'n'rollowiec kandydatem Samoobrony do władz publicznego radia!

Książki z miłymi dedykacjami, luźna rozmowa o Niemenie - a kilka godzin później nieoczekiwana zmiana miejsc u steru publicznej rozgłośni... Bogate jest życie wewnętrzne publicznych mediów.
"It's a long way to the top, if you wanna rock'n'roll", "Droga na szczyt jest długa, jeśli chcesz grać rock'n'rolla"- śpiewali kiedyś AC/DC. Chyba jednak nie mieli racji.

Roman Giertych ujawnia: Roman Dmowski miał romans z późniejszą żoną Józefa Piłsudskiego

Historyczna sensacja czy tabloidalna plotka sprzed stu lat? W wywiadzie dla sobotnio-niedzielnej "Gazety Wyborczej" Roman Giertych ujawnia, że Roman Dmowski miał romans z Marią z Koplewskich Juszkiewiczową. Od 1899 r. żoną Józefa Piłsudskiego.
Rozmowę z Giertychem przeprowadził Paweł Wroński. Oto ów pikantny fragment:

GW: Mówi Pan o rywalizacji politycznej [Dmowskiego z Piłsudskim], ta jednak zaczęła się od osobistej. Chodzi o Marię z Koplewskich Juszkiewiczową, która dała kosza Dmowskiemu, a została żoną Piłsudskiego.
R.Giertych: - Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Dmowski rzeczywiście był głęboko zakochany w Marii Juszkiewiczowej. Proszę pamiętać, że on się nigdy nie ożenił. To była inteligentna, piękna kobieta, nazywano ją zresztą Piękna Pani. Otóż według mojej wiedzy prawda o tym związku wyglądała inaczej, niż piszą historycy. Dmowski miał romans z tą kobietą.

Ale wszystkie biografie Dmowskiego podają, że była dla niego oschła i wyniosła.
- Tę informację przekazał mi mój dziadek Jędrzej. Dmowski niemal na łożu śmierci powiedział jemu oraz Tadeuszowi Bieleckiemu i Janowi Matłachowskiemu, że miał romans z Marią Juszkiewiczową. Mówię o tym pierwszy raz. To była tajemnica rodzinna, ale wszystkie osoby, które były w to zaangażowane, już nie żyją, więc chyba nikomu nie robię krzywdy.

Giertych nie precyzuje, kiedy Dmowski miałby romansować z Marią Juszkiewiczową. W internecie znaleźliśmy jej biogram. Wynika z niego, że przywódca polskiej endecji mógł spotykać się z Piękną Panią w latach 1893-95, a więc kilka lat przed jej ślubem z Piłsudskim.

Co na to historycy? Czy ta plotkarska sensacja Romana Giertycha ma jakiekolwiek znaczenie dla lepszego zrozumienia politycznych dziejów Polski?

14.7.06

Bejrut płonie. Ale i bloguje.

Liban w ogniu. A już wydawało się, że po wyniszczających wojnach z lat 70. i 80. wrócił tam spokój.

"Najnowsze obrazki w telewizji. Tak bardzo surrealistyczne i skrajnie emocjonalne. Oto Bejrut, zraniony Bejrut" - tak zaczyna się wpis z czwartku, 13 lipca, na blogu "The Lebanese Bloggers".

Znajdziemy tam dokładne relacje z izraelskiego ostrzału stolicy Libanu.

Jak widać, Libańczycy nie tracą ducha. Mimo wojny, blogują. A przy tym nie tracą humoru, ani chęci do zabawy, o czym świadczy fotoreportażyk zamieszczony na stronie BloggingBeirut.com. Pokazuje, jak działały bejruckie knajpy w czwartkowy wieczór. "Lżejsza strona nocy bombardowań" - brzmi tytuł tej osobliwej relacji.

Dziwne uczucie. W telewizji obrazki z wojny. W internecie - gorące relacje jej potencjalnych ofiar.
Takie czasy.

Rupert Murdoch: prasa przetrwa. Na razie.

Bardzo interesujący portret drukuje najnowszy numer kultowego w świecie internetu i nowych mediów miesięcznika "Wired". Artykuł "His Space" opowiada o Rupercie Murdochu, medialnym gigancie, który właśnie zaczyna inwestować w Polsce.
Najciekawiej prezentują się - naszym zdaniem - poglądy Murdocha na temat przyszłości tradycyjnej prasy w zderzeniu z rewolucją internetową. Jak mówi:
Czy gazety mogą zarabiać online? Jasne. Czy zarobią wystarczająco wiele, by zastąpić prasę drukowaną? Teraz, gdy internet jest tak konurencyjny, tak nowy, tak tani - odpowiedź brzmi "nie". Ale nie patrzcie [na gazety internetowe] jak na zwykłą prasę, lecz jak na przedsiębiorstwo dziennikarskie. Jeśli masz kompetencje i cieszysz się zaufaniem, jeśli potrafisz uczynić news atrakcyjnym - przetrwasz.
Polecamy uważną lekturę całego artykułu z "Wired". Ruperta Murdocha można nie lubić, ale z pewnością nie można mu odmówić świetnego wyczucia medialnych trendów.

13.7.06

Agora nie płaciła Katarynie

No i koniec afery. Okazało się, że koncern Agora nie sponsorował Kataryny, autorki jednego z najpopularniejszych, niezależnych blogów politycznych w Polsce. Krzysztof Urbanowicz, źródło tej nieprawdziwej informacji, przyznał dziś:
Skontaktowałem się z moim źródłem informacji, które spuściło z tonu, mówiąc o „trybie warunkowym" [...] Faktem jednak jest, że ta informacja, choć sprawdzona przeze mnie, okazała się nieprawdziwa i to jest najistotniejsze w całej tej aferze. Rozumiem wzburzenie Kataryny, która znalazła się nagle wbrew sobie w centrum prawdziwej internetowej burzy. Przepraszam Kataryna.
My wyciągnęliśmy z całej historii naukę - już teraz informujemy, że bloga Piąta Władza nikt i w żaden sposób nie sponsoruje, a prezentowane na nim poglądy są wyłącznie naszymi.