28.2.07

Czy w rządzie jest konflikt o Polską Agencję Informacji i Inwestycji Zagranicznych?

Doszedł mnie słuch, że wybuchła awantura o PAIiIZ. Poszło o niespodziewaną zmianę prezesa tej Agencji. Dotychczasowy - Andrzej Kanthak - został odwołany. Jego miejsce miał zająć Jan Chadam, były prezes Pro Futuro.

Ponoć zmiana została dokonana w podobny sposób jak niedawna zmiana na stanowisku prezesa TVP. Na gwałt.

Rzecz w tym, że PAIiIZ podlega Ministerstwu Gospodarki. Jednak ów resort - jak słyszę - nie skonsultował decyzji o zmianie prezesa z Kancelarią Premiera. Stąd zadyma.

Może wiecie coś więcej? Być może pociągnę temat - ale w innym miejscu, na Dolnoślązaku.

Dziękuję "Gazecie Wyborczej Wrocław"

Z lekkim poślizgiem, ale szczerze kłaniam się "Gazecie Wyborczej Wrocław". Powód jest oczywisty: we wtorkowym wydaniu zamieściła ona (na str. 2) obszerny fragment mojego wpisu o Wrocławiu. Był to mój głos w zainicjowanej przez "Wyborczą" dyskusji o polskich miastach - i w tym właśnie charakterze ukazał się w gazecie.

Jest mi bardzo miło :) Dziękuję!

Maszyna do podawania piwa z lodówki

Nudzi Was łysa Britney Spears? Zapomnieliście jak wygląda Krzysztof Kononowicz? Chcecie po prostu usiąść sobie przed telewizorem czy innym komputerem i pogapić się w ekran popijając piwo?

Oto coś dla Was. Odkrycie roku. Katapulta do podawania piwa z lodówki. Właśnie robi furorę na YouTube. Ja wymiękłem:

Twórca machiny prosi skromnie o datki. Słusznie. Katapulta wymaga stałych dostaw świeżego piwa.

27.2.07

Bracia Karnowscy zrywają z TVP. Igor Janke spodziewa się, że też będzie musiał stamtąd odejść

Jacek Karnowski rzuca pracę w "Wiadomościach". I wraz ze swoim bratem-bliźniakiem Michałem (publicystą "Dziennika") rezygnują z tworzenia programu "KaDwa", który przygotowywali dla TVP.

To pierwszy efekt odwołania Bronisława Wildsteina z funkcji prezesa Telewizji Polskiej.

Najwyraźniej Karnowscy - jedni z najbardziej znanych dziennikarzy politycznych w Polsce - dają do zrozumienia, że Wildstein był gwarantem niezależności TVP, zaś nowy p.o. prezesa Andrzej Urbański takiej gwarancji nie daje.

Z kolei Igor Janke spodziewa się, że TVP podziękuje mu za współpracę (Janke robi program "Kuchnia Polityczna" dla TVP 3). Pisze o tym w blogu:
Nie powinno komentować się sytuacji w firmie, w której się pracuje. Jednak TVP to instytucja publiczna, a wyrzucenie Wildsteina jest wielkim wydarzeniem.

Poprzednio byłem w podobnej sytuacji, kiedy Grzegorz Gauden wyrzucił Bronka [Wildsteina] z „Rzepy”. Stanąłem razem z wieloma kolegami w jego obronie i ... po kilku tygodniach musiał[em] podzielić jego los. Zobaczymy jak będzie teraz. (...)

Andrzej Urbański staje przed bardzo trudnym zadaniem. Bo wszyscy teraz będą mu patrzeć na ręce trzy razy bardziej uważnie niż Wildsteinowi. To nie jest zły kandydat. Był dziennikarzem i prasowym i telewizyjnym. Jest jednak dużo bardziej polityczną postacią niż Wildstein. Zobaczymy, na ile da sobie radę. Na ile będzie chciał i na ile będzie mógł dalej robić niezależną telewizję. Pewnie przekonam się o tym szybko na własne skórze.
Czy rzeczywiście Janke ma się czego obawiać? A może też powinien demonstracyjnie odejść z TVP?

Co sądzicie o decyzji Karnowskich? Czy telewizja Wildsteina była politycznie niezależna?

Kulturaonline.pl - nowy portal kulturalny

Z prawdziwą przyjemnością obwieszczam, że we wtorek ruszyła Kulturaonline.pl. To nowy portal kulturalny. Nadaje z Wrocławia, ale interesuje go cały świat.

Nie chwaląc się, miałem swój skromny udział w jego przygotowaniu :)

Na razie na portalu można sobie poczytać różne teksty. Jeszcze nie można ich komentować - ale ta niedogodność zostanie lada dzień usunięta. Wkrótce zostanie też uruchomiona wypasiona wyszukiwarka imprez kulturalnych w całym kraju.

Szefem redakcyjnej części przedsięwzięcia jest mój kolega Michał Raińczuk - jeden z najlepszych dziennikarzy kulturalnych we Wrocławiu (pisał m.in. dla miesięcznika "Arte"; a pracował w "Gazecie Wrocławskiej", "Słowie Polskim Gazecie Wrocławskiej", "Panoramie Dolnośląskiej" i "Metropolu"). Poza nim zespół redakcyjny tworzą Mariola Szczyrba i Iwona Szajner oraz niżej podpisany.

Twórczynią i nad-szefową całego przedsięwzięcia jest pani Mirosława Adamczak - przez wiele lat związana z wrocławskim ośrodkiem TVP (m.in. jako szefowa jego redakcji kulturalnej), potem m.in. rzeczniczka wojewody dolnośląskiego. Niniejszym składam jej wyrazy uszanowania i dziękuję za zaproszenie do współpracy i okazane zaufanie :)

Jestem ciekaw Waszych opinii na temat tego portalu. Powtórzę: możliwość komentowania tekstów na Kulturaonline.pl pojawi się lada dzień.

TVP: Wildstein odchodzi, Urbański przychodzi

Pierwszy wpis w dziejach "Piątej Władzy" był o powołaniu Bronisława Wildsteina na szefa Telewizji Polskiej.

Nie minął rok. Wildstein przestał być prezesem. Jego miejsce zajął Andrzej Urbański, eks-szef kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Co może oznaczać ta zmiana?

26.2.07

Miałem rację. Wrocławianie lubią śnić

Najpierw rodzynek nie na temat. Unikatowe zdjęcia z czasu obrony Festung Breslau z lutego 1945 r. Wiszą sobie na YouTube:


Do Festung Breslau jeszcze wrócę. A teraz do rzeczy.

"Gazeta Wyborcza" przytacza wyniki badań samopoczucia mieszkańców dużych polskich miast. To część akcji "Przystanek Miasto". Pisałem już o niej. Przy okazji "dałem głos" w dyskusji o moim Wrocławiu.

Wyniki badań samopoczucia wrocławian są wręcz szokujące. Znakomita większość wrocławian uważa się za m.in.: gościnnych, przedsiębiorczych, przystojnych. Wrocław w oczach wrocławian jest m.in. żywy, zielony, bogaty i dynamiczny.

Artykuł o wynikach jest czołówką poniedziałkowej "Gazety Wyborczej Wrocław".

Tydzień temu pisałem, że wrocławianie lubią śnić, bo uważają swoje miasto za wyjątkowe, choć w rzeczywistości jest ono dość przeciętne i ma sporo problemów (na czele z unikatowymi w skali kraju korkami). Wyniki badań, na które powołuje się "GW" dowodzą, że chyba miałem rację.

Przewracam stronę tej samej gazety - i znajduję relację o tragicznych pożarach, jakie wybuchły w ostatni weekend we wrocławskim Śródmieściu. Kto zna Wrocław, wie, że centrum miasta ma się tak do Śródmieścia jak Polska A do Polski B.
Śródmieście to dzielnica pełna rozsypujących się, 19-wiecznych kamienic, które należałoby raczej nazwać ruderami, podwórek jak w trzecim świecie, atmosfery dekadencji. Uwielbiam Śródmieście, napisałem kiedyś pean na jego cześć. Ale to, by tak rzec, moje osobiste odczucie sentymentalno-estetyczne. Bo choć lubię tamtędy spacerować, to nie wiem czy chciałbym tam znów zamieszkać. I nie wierzę, że mieszkańcy Śródmieścia, których mijam podczas swoich spacerów uważają się za przystojnych, przedsiębiorczych i dynamicznych. No chyba że są "na cyku".

Zerkam jeszcze raz w badania omówione przez "Gazetę Wyborczą". I znajduję tam taką oto adnotację:
Badanie zrealizowała firma PBS DGA z Sopotu od 3 do 18 lutego 2007 roku w 21 wybranych miastach Polski (wszystkie wojewódzkie + Toruń, Gorzów, Częstochowa, Radom i Płock). W każdym z 21 miast ankieterzy przeprowadzili 300 wywiadów telefonicznych z mieszkańcami w wieku od 25 do 40 lat.
No tak. 300 osób w wieku 25-40 lat. Bardzo obiektywna próbka. Równie dobrze można by zbadać śródmiejskie rudery i udowodnić tezę, że Wrocław to miasto slumsów.

A teraz wracam do Festung Breslau. Beata Maciejewska narzekała ostatnio w "Gazecie Wyborczej Wrocław" na badania firmy PricewaterhouseCoopers, z których wynika, że we Wrocławiu nie ma społeczeństwa obywatelskiego:
Nie ma społeczeństwa obywatelskiego? To pytam: Kto w takim razie bronił miasta przed Wielką Powodzią? Miasta, a nie swojego domu czy swojej ulicy? Społeczeństwo nieobywatelskie? Ludzie budowali barykady na wałach i ulicach. Sypali piasek i nosili worki. Koczowali na Ostrowie Tumskim, żeby ocalić najcenniejszą część swojego Wrocławia. Ci, którzy mieli pontony bądź łódki, zaopatrywali mieszkańców odciętych domów i ulic. Ciemności nad Odrą oświetlały pochodnie ochotniczych posterunków. Cóż, pewnie ci wszyscy wspaniali obrońcy miasta nie zapisali się do organizacji pozarządowej, dlatego w badaniach mamy taki, a nie inny wynik.
Ta argumentacja zdumiewa mnie nie mniej, niż teza o powszechnej szczęśliwości wrocławian.

Odsyłam do wklejonych wyżej scen z obrony Festung Breslau. Oto luty 1945 r. Wrocławskie społeczeństwo obywatelskie w stadium rozkwitu. Bo kto tam broni miasta przed Wielkim Najazdem? Miasta, a nie swojego domu czy swojej ulicy? Społeczeństwo nieobywatelskie?

Czasem, gdy czytam w mediach o Wrocławiu, mam wrażenie, że to literatura piękna.

22.2.07

Nie ma szybkich kar dla klubów piłkarskich zamieszanych w korupcję

Napompowany balon pękł - tak można powiedzieć o czwartkowym posiedzeniu wydziału dyscypliny PZPN w sprawie kar dla klubów piłkarskich zamieszanych w aferę korupcyjną.

Jeszcze kilka dni temu PZPN deklarował potrzebę ukarania klubów przed ruszającą w przyszłym tygodniu wiosenną rundą piłkarskich rozgrywek. Teraz wiadomo, że na sankcje trzeba będzie czekać 4-5 tygodni. Kto spodziewał się szybkich kar, ten mocno się zdziwił...

"Jeszcze kilka dni temu działacze wydziału [dyscypliny] mówili, że to co dostali od PZPN to młoty pneumatyczne. Najwidoczniej dzisiaj już tak nie uważali" - skomentował dla Polskiego Radia Wrocław jeden z prokuratorów zorientowanych w śledztwie. Był zdziwiony, że kary nie zapadły dzisiaj. "Te dowody ze śledztwa, które przekazaliśmy wystarczą na zastosowanie środków zapobiegawczych dostępnych dla PZPN. Jeżeli na nich się opierano, to jestem zaskoczony" - powiedział śledczy.

Czy zmiana nastawienia przez wydział dyscypliny PZPN oznacza, że sprawa rozmydli się? Co sądzicie na ten temat?

21.2.07

Lista klubów piłkarskich podejrzanych o korupcję

Za Polskim Radiem Wrocław podajemy listę klubów piłkarskich, które miały być zamieszane w aferę korupcyjną w polskiej piłce nożnej. Dowody na ich winę wrocławska prokuratura przekazała we wtorek przedstawicielom wydziału dyscypliny Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Te kluby to:

W czwartek mają zapaść decyzje w sprawie ewentualnych kar dyscyplinarnych dla tych klubów. Tymczasem liczba podejrzanych w śledztwie dotyczącym korupcji w polskim futbolu wzrosła dzisiaj do siedemdziesięciu osób. Jeden z głównych wątków dotyczy kupienia awansu do I ligi przez prezesów Arki Gdynia.

20.2.07

"Miś", "Ryś" oraz WSI

Aleksander Kwaśniewski podważył wiarygodność raportu z likwidacji WSI. Nie on jeden. Zamieszanie wokół efektów pracy ministra Antoniego Macierewicza przypomina coraz bardziej scenariusz politycznej komedii przyparawionej groteską. To ciekawe, zważywszy, że od półtora tygodnia możemy oglądać w kinie film "Ryś".

Autor scenariusza i reżyser filmu Stanisław Tym na spotkaniu z dziennikarzami we wrocławskim multipleksie (10 lutego) powiedział, że na premierze "Rysia" nie było polityków. Była za to pani Jolanta Kwaśniewska. Ktoś z sali rzucił: "Ale był przecież Kazimierz Marcinkiewicz!". Na co Stanisław Tym odpowiedział: "Był pewien profesor fizyki. Przecież mówię, że nie było ani jednego polityka".

Siłą rzeczy, "Ryś" - czyli dalsze przygody znanego z "Misia" prezesa klubu "Tęcza" Ryszarda Ochódzkiego - wzbudzał duże emocje. Widzowie spodziewali się kontynuacji legendarnego "Misia", którego reżyserem był Stanisław Bareja. Tym zaprzeczał tym domysłom, podkreślając, że "Ryś" to nie "Miś". I basta.

Gdy "Ryś" wszedł na ekrany kin, pierwsze komentarze były różne. Mariusz Cieślik w "Newsweeku" pisał tak:
Prawda jest taka, że misją samobójczą było nie tylko zatrudnienie [Piotra] Rubika [zrobił muzykę do filmu - przyp. 5W], ale w ogóle realizacja "Rysia". Zwłaszcza, że jest to kontynuacja "Misia" (...) Przez ćwierć wieku komedia Stanisława Barei obrosła niebywałym kultem. Napisanych przez Tyma dialogów dwa pokolenia Polaków uczyły się dzieckiem w kolebce. Obraz raz po raz pokazuje któraś z telewizji i za każdym razem bije rekordy oglądalności. Zaś w plebiscytach na komedię wszech czasów "Miś" wygrywa na zmianę z "Samymi swoimi" Sylwestra Chęcińskiego (jak większość z państwa doskonale pamięta, ten ostatni twórca wyreżyserował "Rozmowy kontrolowane", gdzie po raz drugi pojawił się prezes Ochódzki).

Wydawało się, że Tym przedsięwziął mission impossible. I choć urodą nie ustępuje Tomowi Cruise'owi, który po raz trzeci z sukcesem wcielił się w superagenta Ethana Hunta, wszyscy sądzili, że trzeci film o Ryszardzie Ochódzkim będzie w najlepszym wypadku umiarkowaną porażką. A jednak czekaliśmy na "Rysia" z wielką niecierpliwością. Świadczy o tym ton dziesiątek pytań, które mi zadawano po pierwszym publicznym pokazie filmu. Większość brzmiała mniej więcej tak: "I co, da się to oglądać?". A kiedy odpowiadałem, że owszem, że to naprawdę dobry film, charakterystyczną reakcją było głośne westchnięcie ulgi. Rodzaj potwierdzenia, że są jednak na tym świecie rzeczy niezmienne, punkty, które mogą być dla nas oparciem, a jedną z nich jest komediowy talent Stanisława Tyma.

("Newsweek", 18.02.2007., Mariusz Cieślik, "Misio Rysio")
Mimo wszystko "Ryś" jest inny od "Misia". Bo też inna jest nasza rzeczywistość. Niby nie ma PRL więc żarty się skończyły. Drwina z upragnionej wolności i demokracji okazuje się być zdecydowanie bardziej gorzka. Inna rzecz, że "Ryś" wywołuje uczucie przesytu. Można zaryzykować opinię, że gdyby skrócić scenariusz i przemontować film, to obraz zyskałby na tym. Ale widać, że Stanisław Tym (jak sam o sobie mawia - pesymista) chciał "ugryźć" wszystko, bo tyle go wkurzało w polskiej rzeczywistości.

Równolegle z wejściem "Rysia" na ekrany kin wybuchła awantura o raport z likwidacji WSI, a Jarosław Kaczyński dokonał zmian w rządzie, wywołując trochę zamieszania i sporo komentarzy. Sytuacja w kraju sama z siebie przypomina momentami komedię w stylu Barei. Ale może to też materiał na film?

Czy można sobie wyobrazić komedię o ujawnianiu kolejnych grup agentów?

Afera w polskim futbolu: Kary dla klubów blisko. Coraz bliżej.

W śledztwie dotyczącym korupcji w polskim futbolu pojawiają się nazwy aż 34 klubów I , II i III ligi - dowiedziało się Polskie Radio Wrocław. Nie oznacza to jednak, że na wszystkie z nich znalazły się obciążające je dowody.

We wtorek materiały dotyczące kilku klubów trafiły z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu do wydziału dyscypliny PZPN. Na ich podstawie w czwartek kluby zostaną ukarane. Na razie działacze związkowi nie chcą ujawnić żadnych informacji. Ani tego, ilu klubów dotyczą dokumenty, ani jakie będą kary.

Do tej pory zarzuty postawiono 68 osobom - sędziom, działaczom, piłkarzom, obserwatorom PZPN, trenerom. Wiadomo, że w aferze korupcyjnej miały brać udział m.in. Arka Gdynia, Górnik Łęczna, Zawisza Bydgoszcz, Górnik Polkowice, Odra Opole.

Co sądzicie o ilości klubów, które mogą być zamieszane w aferę?

19.2.07

Wrocławianie lubią śnić, czyli mój głos w dyskusji "Gazety Wyborczej" o Wrocławiu

"Gazeta Wyborcza" rozkręca wielką dyskusję o polskich miastach. Akcja nazywa się "Przystanek Miasto". Co ciekawe, "GW" celowo zaczyna od narzekań, od wytknięcia miastom ich słabych stron.

Jak to wygląda w praktyce? Oto w poniedziałek, w każdym dodatku lokalnym "GW" ukazał się tekst jego redaktora naczelnego, który psioczy na to, co dzieje się w jego mieście. I tak np. tekst o Wrocławiu napisał Jerzy Sawka, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej Wrocław".

Muszę powiedzieć, że gdy kilka dni temu usłyszałem o tej akcji, naszły mnie obawy. Bałem się, że lokalne oddziały "GW" będą słodzić swoim miastom i ich mieszkańcom w ramach umacniania tzw. tożsamości lokalnej. Tak się nie stało. Jest wręcz odwrotnie. Przyznaję, że dawno nie czytałem tak celnego tekstu o Wrocławiu jak ten Jerzego Sawki.

Pisze on m.in. tak:
My, wrocławianie, z samozadowoleniem bujamy się bajką o swojej wyjątkowości. Najwyższy czas przebudzić się ze snu o potędze. Nie jesteśmy wcale tacy niezwykli. Nasze miasto jawi się jako silne, bo nędzna jest cała reszta kraju. (...)

Ludzie wierzą, że u nas można odnieść sukces, bo Wrocław to osobne państwo-miasto, polskie wyspy szczęśliwe. To oczywiście pozory. Wielka akcja ściągania młodych z Londynu była w efekcie li tylko działaniem promocyjnym. W zasadzie tej akcji w ogóle nie było. Sam pomysł jej przeprowadzenia spotkał się z takim odzewem, że nie było sensu wydawać na nią pieniędzy. Zachodni dziennikarze o pomyśle ambitnego miasta z Polski opowiedzieli całej Europie. Na szczęście nie odnotowano przypadków masowego powrotu Polaków z Anglii do Wrocławia. I bardzo dobrze, boby się nieźle rozczarowali.

Wrocław nie ma dla nich dobrej oferty. LG Philips, największy inwestor po 1989 roku, na razie potrzebuje głównie pracowników niewykwalifikowanych i płaci bardzo, bardzo marnie. W Londynie zarabia się lepiej i żyje łatwiej. Ceny wrocławskich mieszkań w ciągu ostatniego roku wzrosły prawie dwukrotnie. W sytuacji, gdy za metr kwadratowy trzeba płacić ponad 7 tys. zł, kupno mieszkania jest poza możliwościami młodych ludzi. Dla nich więc londyńska akcja, słusznie, jest czystą propagandą, samo zaś miasto zdecydowanie za drogie, by planować sobie w nim przyszłość.

Na co dzień mamy te same problemy co inni: korki, chaos komunikacyjny, psie odchody, złe połączenia drogowe, niemrawe instytucje publiczne, przedszkola czynne tylko do 16.30, za mało żłobków, nędzny sport, głupich polityków, śmierdzący od moczu i lepki od brudu dworzec, zapuszczoną - niegdyś główną - ulicę Piłsudskiego, za mało miejsc parkingowych, niskie płace, brak społeczeństwa obywatelskiego, słaby lobbing w parlamencie. Jak na prymusa - to za dużo minusów.
Można w tym ujęciu czepiać się szczegółów. Nie zgadzam się z tezą, że Wrocław "jawi się jako silny, bo nędzna jest cała reszta kraju". Wrocław jakoś radykalnie nie odstaje od innych dużych miast, które znam (ani na plus, ani na minus). A w zestawieniu z Warszawą jest wręcz prowincjonalnym miasteczkiem. Choćby pod względem komunikacyjnym.

Faktem jednak jest, że: a) Wielu wrocławian jest przekonanych o wyjątkowości swego miasta i jego wyższości nad innymi. b) Żywym uosobieniem tych przekonań stał się prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Wrocławianie uwielbiają go: w jesiennych wyborach samorządowych Dutkiewicz zdobył niemal 85 proc. głosów!

Nic dziwnego, że polityczne kuluary wróżą Dutkiewiczowi bogatą karierę polityczną. Jedni widzą go w roli przyszłego premiera, inni w roli prezydenta państwa, a jeszcze inni obsadzają nim stanowisko komisarza Unii Europejskiej. Wedle tych spekulacji, Dutkiewicz miałby zarazem być jednym z filarów przyszłej nowej centroprawicy (wraz z np. Kazimierzem Marcinkiewiczem i Kazimierzem M. Ujazdowskim - notabene, ci trzej panowie świetnie się znają).

Sam Dutkiewicz wydał niedawno bardzo interesującą książkę - "Nowe horyzonty". Przedstawia w niej swoją wizję rozwoju Polski. Oto pierwsze słowa "Nowych horyzontów":
To jest książka o tym, że Polska może być wspaniałym krajem.
To jest książka o tym, że Wrocław będzie wspaniałym miastem.
To jest książka nie na dziś i nie na jutro.
To jest książka na pojutrze, które jest jutrem moich dzieci, a którą musiałem napisać dziś.
Brzmi to tak, jakby "Nowe horyzonty" miały stać się zaczynem jakiegoś ambitnego, politycznego programu.

Dutkiewicz snujący wizje dla Polski jest jak Wrocław marzący o statusie perły w koronie polskich miast.

Niestety, rzeczywistość jest inna. Wrocław jest miastem o raczej przeciętnym komforcie życia. Mamy relatywnie wysokie bezrobocie, za to pikujące w górę ceny mieszkań (choć to akurat cieszy ich właścicieli) i katastrofę komunikacyjną (unikatowe pod względem skali korki; słaba komunikacja miejska). Miasto od lat nie może uporać się z ogromną ilością rozsypujących się budynków komunalnych - niewypałem okazał się wprowadzony kilka lat temu system zarządzania mieniem komunalnym. Nie najlepiej jest z terminowością dużych, miejskich inwestycji (pl. Grunwaldzki, aquapark...).

O tego typu bolączkach pisze jednak Jerzy Sawka.

Tymczasem wrocławian kompletnie to nie interesuje. Podoba im się, że prezydent Dutkiewicz jest sympatyczny, przystojny i wiecznie uśmiechnięty, ma image światowca i inicjuje kolejne wielkie akcje: starania o Expo w 2012 r., o Europejski Instytut Technologiczny czy o Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej w 2012 r. Myślę, że głosując na Dutkiewicza, głosują na te ambitne inicjatywy. Na marzenia. O dziwo, nie kojarzą prezydenta miasta z wszechobecnymi korkami. A jeśli kojarzą - to wybaczają mu je, kierując się kolejnym marzeniem: o mieście, które przecinają szerokie, wygodne, przejezdne drogi.

Moja hipoteza jest taka: wrocławianie mają ogromny kompleks prowincji i równie wielki głód bycia zauważonymi, docenionymi. Dutkiewicz świetnie gra na tych tęsknotach, roztaczając przed mieszkańcami miasta miraż Wrocławia jako metropolii o europejskim znaczeniu. Jest jak dobrotliwy czarodziej. I ludzie go za to kochają.

Wygląda na to, że wrocławianie lubią śnić. Może gdy patrzą na swoje miasto, to widzą je jak w jakimś onirycznym transie? Tak jak znakomity grafik Przemysław Tyszkiewicz, który spaja tkankę miejską z ciałami przedpotopowych ryb:


Albo jak Pomarańczowa Alternatywa, dzięki której Wrocław uwierzył, że jest miastem krasnoludków.

Albo jak autor tego oto niezwykłego klipu zawieszonego na YouTube, który w kłębiących się nad Wrocławiem chmurach dostrzegł diabły (video nazywa się "Spotkanie diabłów we Wrocławiu, mieście spotkań"; gra Robotobibok):

"Gazeta Wyborcza Wrocław" właśnie próbuje przerwać ten sen. Przeprowadzić Wrocław z ery romantyzmu do ery pozytywizmu.

Ale co miałoby wyniknąć z tego przebudzenia? Nie da się przecież zadekretować bardziej wytężonej pracy na rzecz miasta i większej kreatywności jego mieszkańców. A jeśli zaczniemy wymyślać jakieś nowe, fantastyczne patenty na Wrocław - to po prostu realizujmy je. Po co nam kolejne zbiorowe miraże?

Jestem ciekaw Waszych opinii. Co sądzicie o Wrocławiu? I co sądzicie o akcji "Gazety Wyborczej"?

17.2.07

Jedna z firm opisanych w raporcie o WSI kieruje sprawę do sądu

Gorące dyskusje o raporcie z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych koncentrują się z reguły na tych wątkach dokumentu, które dotyczą:

Są jednak w tym raporcie wątki peryferyjne, na pierwszy rzut oka słabo zauważalne. Ale bolesne dla ich bohaterów.

Oto w podrozdziale "Nieprawidłowości przy organizacji zakupów" (str. 144-147) znajdujemy bogatą opowieść o spółce Siltec, oferującej m.in. systemy elektroniczne przydatne w obronności. Czytamy tam, że firma powstała w 1982 r., prawdopodobnie jako przykrywka dla działalności wojskowych służb specjalnych PRL. Autorzy raportu zarzucają Siltecowi udział w ustawionych przetargach na dostawy sprzętu dla wojska. Wskazują przy tym, że spółka cieszyła się protekcją m.in. SLD-owskiego ministra obrony Jerzego Szmajdzińskiego oraz gen. Marka Dukaczewskiego, szefa WSI z lat rządów SLD.

Siltec zareagował natychmiast. W piątek, o godz. 13.30 (półtorej godziny po publikacji raportu!) wydał krótkie oświadczenie, w którym czytamy m.in.:

Oświadczamy, że informacje podane w raporcie są niezgodne z prawdą i służą rozgrywkom politycznym, co potwierdzi stosowne postępowanie prokuratorskie.

Jednocześnie informujemy, że przygotowujemy pozew cywilny o pomówienie i naruszenie dobrego imienia Spółki Siltec.

W imieniu Zarządu Siltec Sp. z o.o

Andrzej Bartnik

Prezes
Jak widać, coraz więcej tych dementi do raportu o WSI. Będzie się działo.

16.2.07

Wrocławskie wątki raportu o WSI

Przejrzałem raport z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych pod kątem informacji dotyczących Wrocławia i wrocławskich polityków. Znalazłem trzy takie ciekawe kawałki. Wszystkie wkleiłem do serwisu Dolnoslazak.pl.

Oto one:

Na razie bez komentarza.

Jak WSI podpuściły "Gazetę Wyborczą" przeciwko Radkowi Sikorskiemu

Smakowity wątek z raportu z likwidacji WSI (str. 74-75). Oto w 1992 r., w ramach operacji "Szpak", której celem było rozpracowanie ówczesnego wiceministra obrony narodowej Radka Sikorskiego, Wojskowe Służby Informacyjne posłużyły się "Gazetą Wyborczą". A konkretnie - jej publicystą Edwardem Krzemieniem.

Edward Krzemień jest dziś wiceszefem działu krajowego "Wyborczej".

Oto, co czytamy w raporcie:
W toku sprawy ["Szpak"] podjęte zostały działania mające na celu inspirowanie artykułów prasowych negatywnie pokazujących osobę Sikorskiego, zwłaszcza jako wiceministra obrony narodowej w rządzie Jana Olszewskiego. Jedną z inspirowanych przez WSI osób był dziennikarz "Gazety Wyborczej", Edward Krzemień.
W tym miejscu następuje przypis:
Wcześniej dokonano rozpoznania operacyjnego osoby E. Krzemienia za pośrednictwem rzecznika prasowego MON Ryszarda Tabora - który był OZI [Osobowym Źródłem Informacji] obsługiwanym przez płk R. Loncę. Poprzez R. Tabora WSI uzyskało informacje o negatywnym nastawieniu red. E. Krzemienia do postulowanych przez środowiska prawicowe zmian w WP [Wojsku Polskim] i do osoby wiceministra R. Sikorskiego. W toku dalszych działań ustalono, że red. E. Krzemień jest zainteresowany napisaniem krytycznego artykułu o R. Sikorskim i skompromitowaniu go. Dzięki temu doszło do sytuacji ocenionej jako niezwykle "korzystna" dla WSI w apsekcie podjęcia działań inspirujących. Wówczas prowadzący sprawę zdecydowali się podstawić red. E. Krzemieniowi oficera WSI, który miał podsuwać mu materiały źródłowe do planowanych przez niego artykułów. E. Krzemień w swoich artykułach dotyczących sytuacji w resorcie obrony narodowej bardzo negatywnie przedstawiał osobę wiceministra R. Sikorskiego.
Mam wrażenie, że gdzieś już tę opowieść czytałem, ale przytaczam ją, bo jest znamienna. Trudno na jej podstawie krytykować Edwarda Krzemienia (ma prawo mieć swój pogląd na sytuację w wojsku, co najwyżej nazbyt dobrodusznie podszedł do osób, które udzielały mu informacji na ten temat). Ale jego casus powinien dać dużo do myślenia dziennikarzom.

Po prostu łatwo jest dać się wkręcić.

Gdzie jest raport z likwidacji WSI

Raport z likwidacji WSI już można sobie poczytać (dzięki, Kamil, za linka). Lektura w sam raz na szary, lutowy weekend. Jestem ciekaw Waszych refleksji.

Jest już raport z likwidacji WSI. Agentem wojska był Jerzy Marek Nowakowski z "Wprost"?

Gdy kilka dni temu pojawiła się informacja, że Jerzy Marek Nowakowski stracił stanowisko zastępcy redaktora naczelnego "Wprost", przyszła mi do głowy niecna myśl, że może to mieć związek z niejawnym jeszcze wówczas raportem z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.
- Nie ma związku. Po prostu Nowakowski i nowy naczelny "Wprost" Stanisław Janecki nie mogliby ze sobą współpracować - uświadomił mi ktoś, kto wie o "Wprost" więcej niż ja.
- Cóż. Jestem przewrażliwiony. Obsesja na punkcie służb specjalnych ogarnęła i mnie... - westchnąłem sam do siebie.

A dziś? Jest piątek, raport o WSI został opublikowany. Pierwsze sensacyjne nazwisko, które wyciągnęły z tego dokumentu media to Jerzy Marek Nowakowski. Jako TW "Falkowski" miał informować wojsko o swoim zaangażowaniu w SKL i PiS oraz o rozmowach pomiędzy PiS i PO przed wyborami samorządowymi w 2002 r. On sam stanowczo zaprzecza. I nazywa te informacje "konfabulacjami" (cytuję za TVP 3).

Istnienie TW "Falkowskiego" ujawniła niedawno TVP 3. Wtedy nie podała jego nazwiska. Wskazała tylko, że jest on związany z jednym z największych polskich tygodników opinii.

Tymczasem próbuję ściągnąć raport. Od południa nie mogę wejść na stronę Kancelarii Prezydenta, na której dokument został opublikowany.

15.2.07

"Gazeta Wyborcza" o akcji CBA w szpitalu MSWiA: To sprawa pokazowa. Chodzi o politykę

Polska żyje pierwszą dużą akcją Centralnego Biura Antykorupcyjnego - zatrzymaniem Mirosława G., ordynatora Kliniki Kardiochirurgii Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA. Ten znany i szanowany lekarz nie tylko miał brać łapówki, ale i doprowadzić rzekomo do śmierci jednego z pacjentów.

Polacy - jak to Polacy - podzielili się na dwie grupy. Jedni są oburzeni i zbulwersowani tym, co działo się w szpitalu MSWiA. Drudzy widzą w zatrzymaniu Mirosława G. politykę.

Pierwsze informacje o sprawie pojawiły się we wtorek. Były jeszcze krótkie i enigmatyczne. Zareagowała "Gazeta Wyborcza", znana z ostrożnego podchodzenia do tematów kryminalnych i nie osądzania zatrzymanych do czasu prawomocnych wyroków. Jej wicenaczelny Piotr Pacewicz ujął się za Mirosławem G. i ze zgrozą zauważył, że funkcjonariusze CBA podczas swojej akcji założyli kardiochirurgowi kajdanki. Przypomniał, że kajdanki zakładane były także innym znanym zatrzymanym (Aleksandra Jakubowska, Roman Kluska...).

Nastała środa. Minęło raptem kilka godzin, odkąd "Wyborcza" z komentarzem Pacewicza ukazała się w kioskach. Wczesnym popołudniem CBA i Ministerstwo Sprawiedliwości zwołały specjalną konferencję prasową na temat sytuacji w szpitalu MSWiA. Przekazane przez nich informacje okazały się szokujące. Nic dziwnego, że sprawa Mirosława G. natychmiast trafiła na czołówki wiadomości w mediach elektronicznych i na czołówki czwartkowych gazet. W tym i "Gazety Wyborczej". Ta jednak podtrzymała swoje stanowisko. Tym razem felietonem Elżbiety Cichockiej. Pisze ona m.in. tak:
Ministrowie niezwykle nagłośnili sprawę jednego kardiochirurga, po to by pokazać sukces CBA. Oprócz korupcji postawili lekarzowi najcięższy zarzut - zabójstwa. Nie przedstawiono na to dowodów. Nie podano nazwisk biegłych ekspertów medycznych. (...)

Ta sprawa jest pokazowa. Część ludzi uwierzy władzom i od razu skaże lekarza za zabójstwo. Wiele rodzin, które nie mogą pogodzić się ze śmiercią bliskich, będzie się dopatrywało analogii, snuło przypuszczenia. Oskarżało innych - no bo jak mógł jeden, to może i więcej. Nie odpowiada mi atmosfera nagonki i pokazowych procesów. Bardzo źle mi się to kojarzy.
Naiwność w oburzeniu publicystki, że prokuratura nie ujawnia dowodów i nie podaje nazwisk ekspertów jest wzruszająca. Bo od kiedy śledczy bawią się w publiczne ujawnianie swoich atutów? W jakich innych sprawach pokazali dowody od razu? Oczywiście, nie przesądzam czy doktor jest winny. To okaże się w sądzie. Ale jeżeli kardiochirurg zostanie prawomocnie skazany, to zgodzę się, że choćby po to warto było powołać CBA.

A swoją drogą, pamiętam, jak "Gazeta Wyborcza" zaangażowała się w obronę innego znanego kardiologa, którego prokuratura podejrzewała o przyjęcie łapówki. Ciekawe że ta sama "Wyborcza" nie postąpiła podobnie w dwóch głośnych sprawach z Wrocławia, gdy - jako podejrzani o korupcję - zatrzymywani byli szef wrocławskiej Izby Skarbowej Józef Dolata oraz dyrektor tamtejszego Zarządu Cmentarzy Komunalnych Leszek Bahrij. W obu przypadkach "Wyborcza" wpierw uderzała "z grubej rury", obwieszczając afery na pierwszej stronie swojego wrocławskiego dodatku. Gdy jednak po wielu miesiącach podejrzani byli uniewinniani, informacje na ten temat podawane były w znacznie mniej spektakularny sposób. Notabene, w 2006 r. (cztery lata po zatrzymaniu) Dolata wrócił na swoje stanowisko w Izbie Skarbowej.

Sam często podaję informacje o zatrzymaniu podejrzanych w różnych sprawach. Ale razi mnie nierówne traktowanie kilku podobnych przypadków przez jedną i tę samą gazetę.

Co o tym sądzicie?

13.2.07

NOP i kibole kontra "Gazeta Wyborcza"

Wrocławscy kibole nie przepadają za miejscową "Gazetą Wyborczą". I to od dawna. Jednak od kilku miesięcy pałają do niej szczerą nienawiścią.

Powód? Dzięki "Wyborczej" z centrum Wrocławia zniknęło ogromne, kibolskie graffiti sławiące przyjaźń Śląska Wrocław i Motoru Lublin. Malunek zdobił zewnętrzną ścianę siedziby IX LO - jednego z najbardziej znanych wrocławskich liceów. Co ciekawe, graffiti pojawiło się tam legalnie. Dała na nie zgodę dyrektorka IX LO Izabela Koziej. Po interwencji "Wyborczej" kazała zamalować dzieło. "GW" krytycznie pisała także o flagach z hasłami "Skinheads" i "White Power", wywieszanych przez kiboli na meczach Śląska Wrocław.

Efekt? Fani Śląska używają sobie teraz na "Wyborczej" ile wlezie w internecie. Przodują w tym kibolscy publicyści portalu "Fan Śląsk". Warto zerknąć chociażby tu, tu i tu.

Ale to nie wszystko. Jak informuje portal Wroclawianie.info, we Wrocławiu zaczęły pojawiać się naklejki z hasłem "złodziejstwo, kłamstwo, fałsz - Gazeta Wyborcza". Do ich autorstwa przyznaje się Narodowe Odrodzenie Polski.

Czy "Gazeta Wyborcza" powinna reagować na takie zaczepki? Zwłaszcza na naklejki NOP?

Czystka na szczytach Polskapresse. Czas na rewolucję w tytułach regionalnych?

"Dziś w Polskapresse oficjalnie skończyła się stara epoka" - pisze Krzysztof Urbanowicz o poniedziałkowej czystce w kierownictwie Polskapresse, głównego wydawcy prasy regionalnej w Polsce, a zarazem rodzimej filii koncernu Verlagsgruppe Passau.

Z Polskapresse rozstają się m.in. dwaj dotychczasowi wiceprezesi: Julian Beck (zarazem redaktor naczelny "Dziennika Łódzkiego") i Mirosław Kowalski (spec od projektów internetowych, szef serwisu Gratka.pl). Z firmą żegna się także m.in. Marek Zalejski, dyrektor artystyczny grupy. "Murzyni zrobili swoje, teraz mogą odejść - tak działa machina wielkich korporacji" - komentuje cierpko Krzysztof Urbanowicz, który nie kryje sympatii dla zwolnionych.

Tak oto Polskapresse czyści grunt pod wprowadzenie nowego dziennika krajowego, tworzonego siłami ludzi ściągniętych z "Newsweeka" - na czele z Tomaszem Wróblewskim i Pawłem Fąfarą.

Jak głosi komunikat spółki, "przed nowym kierownictwem [Polskapresse] zostały postawione zadania wzmocnienia pozycji dzienników regionalnych oraz przygotowania oddziałów do wejścia nowej gazety ogólnopolskiej".

O spekulacjach na temat planów Polskapresse pisałem w styczniu. Przewidywałem wówczas m.in. duże zwolnienia w tej firmie. Tłumaczyłem, że wprowadzenie przez nią dużego dziennika krajowego oznacza de facto śmierć prasy regionalnej w Polsce.

Krzysztof Urbanowicz idzie w swoich spekulacjach jeszcze dalej. Uważa, że zadaniem "ekipy Wróblewskiego" jest nie tylko budowa nowego dziennika, ale wręcz stworzenie nowej Polskapresse. I coś w tym chyba jest, zważywszy radykalizm zmian.

Jeśli wierzyć pogłoskom, zmiany zejdą teraz w dół, do regionów.

I tak dochodzimy do mojego Wrocławia. Tu Polskapresse wsławiła się pierwszą dużą "fuzją gazet". Pod koniec 2003 r. scalone zostały trzy dzienniki: "Gazeta Wrocławska" (wydawana dotąd właśnie przez Polskapresse) oraz "Słowo Polskie" i "Wieczór Wrocławia" (które Polskapresse kupiła wówczas od Orkli). W wyniku połączenia powstało "Słowo Polskie Gazeta Wrocławska". Z perspektywy czasu uważam, że fuzja nie była nazbyt udana. Świadczy o tym mało imponująca, spadająca sprzedaż "SPGW". (Acz do pełnej analizy pozycji tytułu należałoby dołączyć jego udział w rynku reklam).

Osobą odpowiedzialną za tamtą fuzję był Julian Beck. To on był m.in. pierwszym naczelnym "SPGW". Ojcem layoutu nowej gazety jest Marek Zalejski. Obu panów od poniedziałku nie ma w Polskapresse.

Ciekawe że gdy kilka dni temu dotarła do mnie pogłoska o szykującym się odejściu Juliana Becka, towarzyszyła jej zapowiedź radykalnych zmian personalnych w "SPGW". Czyżby szalejące w Polskapresse tornado miało lada dzień dotrzeć do Wrocławia? Czy obejmie także inne regionalne tytuły koncernu?

By the way, jak będzie nazywał się nowy krajowy dziennik Polskapresse? "Wiadomości"? "24 Godziny"? Inaczej?

A co Wy sądzicie o tych ruchach w Polskapresse?

8.2.07

Co to jest "dziennikarz"? Czy warto definiować ten termin? Po co?

Od dawna zastanawiałem się, kim właściwie są tzw. dziennikarze. Wbrew pozorom, nie jest to kwestia akademicka. Media mają ogromną (acz de facto poza-konstytucyjną) władzę. Zaś środowisko dziennikarskie jest przekonane o swojej wyjątkowej roli w polskim życiu publicznym. I chyba słusznie.

No więc kto w takim razie jest (może być) dziennikarzem?

Jak się okazuje, z tym problemem próbował uporać się Senat podczas debaty nad prezydencką nowelizacją ustawy lustracyjnej. Tak o tym pisze czwartkowa "Rzeczpospolita":
Największą dyskusję wzbudziła propozycja Krzysztofa Piesiewicza i Roberta Smoktunowicza. Senatorowie PO chcą, aby z lustracji wyłączyć dziennikarzy. Dlaczego? Zdaniem Piesiewicza w obowiązującym prawie nie ma precyzyjnej definicji dziennikarza. - Czy każdy, kto przynosi do redakcji tekst, musi podlegać lustracji? - pytał Piesiewicz.

Według prawa prasowego z 1984 roku dziennikarz to osoba, która zajmuje się "redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych, pozostając w stosunku pracy z redakcją", ale również i taka, która robi to "na rzecz i z upoważnienia redakcji". - Czyli również piszący sporadycznie, freelancerzy, naukowcy - tłumaczy Piesiewicz. Dlatego uważa, że przeprowadzenie lustracji dziennikarzy jest niemożliwe.

Senator proponuje, aby ustawie lustracyjnej podlegali jedynie redaktorzy naczelni, wydawcy, dyrektorzy programowi oraz członkowie zarządów i rad nadzorczych spółek medialnych. To oni bowiem decydują o treści gazety czy programu.

- Takiego zdania była też większość moich kolegów, bo poprawka trafiła do Senatu jako poprawka Komisji Praw Człowieka - podkreśla Piesiewicz.

Innego zdania jest jednak przewodniczący komisji, senator Zbigniew Romaszewski (PiS). W jego przekonaniu wyłączenie spod lustracji dziennikarzy to krok za daleko. - Dziennikarze są czwartą władzą. Poprzez media komunikujemy się ze społeczeństwem, a podlegały one głębokiej infiltracji rozmaitych służb - tłumaczy Romaszewski. Przyznaje jednak, że definicja dziennikarza wynikająca z prawa prasowego jest nieścisła. Dlatego proponuje rozwiązanie pośrednie. - Jedynym sposobem na zlustrowanie dziennikarzy, tak aby to miało sens, jest objęcie procedurą tylko tych zatrudnionych na etacie oraz ich pracodawców -uważa senator.

- To nie będzie trudne do obejścia - ocenia Piesiewicz. - Wystarczy zatrudnić się na umowę-zlecenie zamiast na umowę o pracę.
No właśnie. Zanurzmy się w prawie prasowym, i to nieco głębiej niż senatorzy. Co w nim znajdziemy?

Po pierwsze - "dziennikarzem jest osoba zajmująca się redagowaniem, tworzeniem lub przygotowywaniem materiałów prasowych, pozostająca w stosunku pracy z redakcją albo zajmująca się taką działalnością na rzecz i z upoważnienia redakcji" (art. 7, par. 2, pkt. 5).
Po drugie - "redakcją jest jednostka organizująca proces przygotowywania (zbierania, oceniania i opracowywania) materiałów do publikacji w prasie" (art. 7, par. 2, pkt. 8).
Po trzecie - "wydawcą może być osoba prawna, fizyczna lub inna jednostka organizacyjna, choćby nie posiadała osobowości prawnej. W szczególności wydawcą może być organ państwowy, przedsiębiorstwo państwowe, organizacja polityczna, związek zawodowy, organizacja spółdzielcza, samorządowa i inna organizacja społeczna oraz kościół i inny związek wyznaniowy" (art. 8, par. 1).

Co z tego wynika? Ano to, że jeśli partia polityczna, albo - dajmy na to - parafia kościelna założy i zarejestruje swojego fanzina, w którym pisać będą działacze lub księża, to w rozumieniu prawa prasowego są oni dziennikarzami. To samo, gdy gazetkę założy sobie hipermarket.

Każda taka "redakcja" może wystawić swoim "dziennikarzom" legitymacje prasowe.

Innymi słowy, dziennikarzem może być każdy, kto tylko zechce. Tu mała podpowiedź praktyczna. Na legitymację prasową da się np. wejść za darmo do dużego muzeum na Zachodzie (sam tak sobie wszedłem do Muzeum Pergamońskiego w Berlinie).

Dodatkowo, "dziennikarz" - by podbudować swój prestiż - może stać się członkiem jakiegoś stowarzyszenia dziennikarskiego. Nie wchodzę tu w realia funkcjonowania takich organizacji, ani w odwieczny spór między dwoma stowarzyszeniami dziennikarskimi działającymi w Polsce. Odnotuję tylko, że gdy przyglądam się liście członków wrocławskiego oddziału jednej z tych organizacji, to ogarnia mnie zaduma. Widzę tu m.in. paru czynnych polityków, jednego rzecznika prasowego w stopniu pułkownika i grupkę prywatnych przedsiębiorców. Znam tych ludzi, przeważnie są bardzo sympatyczni, nic do nich nie mam. Ale czy to są "dziennikarze"?

Tak właśnie kształtuje się tzw. Czwarta Władza w Polsce. W sumie trudno się dziwić głosom postulującym ograniczenie dostępu do zawodu dziennikarza. Ostatnio taki pomysł lansuje Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.

Być może jednak spór o definicję "dziennikarza" już niebawem okaże się anachroniczny. Wszak wraz z rozwojem internetu rozwija się blogosfera czy choćby tzw. dziennikarstwo obywatelskie. A więc oddolna działalność polegająca na zbieraniu i publikowaniu informacji i komentarzy. Dziennikarze - rozumiani jako pośrednicy w przekazywaniu informacji (bo do tego w sumie sprowadza się ten zawód) - przestaną być potrzebni. Informacja jako taka będzie krążyła swobodnie. Każdy z nas będzie w jakimś stopniu zarówno jej nadawcą, jak i odbiorcą. Po co wyspecjalizowana kasta ludzi zawodowo parających się zbieraniem, obróbką i przekazywaniem informacji?

Ale skoro tak właśnie będzie - to jaki to będzie miało wpływ na polskie prawo prasowe?

Co o tym sądzicie?

PiS odzyskuje armię

Nowy minister obrony narodowej Aleksander Szczygło dał do zrozumienia, że chce zmian na szczytach armii. Oto, co o tym pisze Polska Agencja Prasowa (cytuję za Onetem):
Pytany, czy będzie chciał przyspieszyć proces wymiany osób na stanowiskach generalskich, Szczygło powiedział, że "wojsko to nie jest miejsce dla przeprowadzenia rewolucji".

"To jest miejsce, w którym powinna być dyscyplina i naturalny sposób dochodzenia oficerów do zajmowanych stanowisk" - podkreślił. Dodał jednak, że śmielej dowodzenie w wojsku powinno być oddawane oficerom wykształconym po 1989 roku.
W Pardonie zastanawiam się czy wojsko da się zdekomunizować. Wszak nasza obecna armia to prosta kontynuacja tej z czasów PRL. Zaś ewentualna dekomunizacja byłaby równoznaczna z ponownym upolitycznieniem wojska. Po co to komu?

Na koniec wpisu w Pardonie proponuję niewielkie ćwiczenie intelektualne, które niniejszym przeklejam do "Piątej Władzy". Oto warto zerknąć do życiorysów obecnych dowódców Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Trzy przykłady, trzy krótkie cytaty:
  • Zastępca szefa sztabu wiceadmirał Tomasz Mathea - "Słuchacz, ASG SZ ZSRR".
  • Szef Zarządu Planowania Strategicznego gen. bryg. Andrzej Juszczak - "1981-1983: Wojskowa Akademia Artyleryjska w ZSRR - słuchacz".
  • Szef Zarządu Planowania Systemów Dowodzenia i Łączności gen. bryg. Edmund Smakulski - "Po ukończeniu w roku 1981 Akademii Wojsk Łączności ZSRR w Leningradzie został wykładowcą w macierzystej uczelni".
Czy ci trzej wysocy rangą oficerowie też zostaną "zdekomunizowani" jako ludzie "wyrośli w duchu sowieckim"? (To ostatnie określenie jest cytatem z Przemysława Gosiewskiego, który tak właśnie - w wywiadzie dla TOK FM - określił wysokich rangą oficerów z PRL-owskim backgroundem).

Co o tym sądzicie?

7.2.07

Kto zastąpi Ludwika Dorna?

No i bęc. Kolejna duża dymisja w rządzie. Tym razem odchodzi Ludwik Dorn, minister spraw wewnętrznych i administracji.

Dlaczego? Sam publicznie dał do zrozumienia, że pokłócił się z premierem Jarosławem Kaczyńskim. O co? Tego nie powiedział. Inna rzecz, że Dorn pozostanie w rządzie - i to jako wicepremier.

Gdy piszę te słowa, wciąż nie wiadomo, kto go zastąpi. Jak zwykle, krążą spekulacje. Może Jan Rokita? Prokurator Krajowy Janusz Kaczmarek? Zbigniew Wassermann?

Jak obstawiacie? Co oznacza ta zmiana w rządzie?

6.2.07

Marcinkiewicz ostrzega przed Macierewiczem. I podszczypuje znaną dziennikarkę

Ekspremier Kazimierz Marcinkiewicz najwyraźniej pozazdrościł blogerskiej sławy Ryszardowi Czarneckiemu z Samoobrony. I zaczyna sypać w swoim blogu sensacjami.

Jednym z bohaterów jego wtorkowego wpisu jest Antoni Macierewicz. Były premier pisze o nim coś zagadkowego i niepokojącego:
Pan minister Macierewicz niczego w życiu nie wybudował, nie stworzył. Zawsze dzielił i burzył. Ma specyficzne, inne od wszystkich spojrzenie na świat i Polskę. Jestem pewien, że będzie jeszcze sławny. Niestety. Ciekawe, że wielu boi się o tym rozmawiać. Odkładają telefon, piszą na kartkach. Panowie od 1984 roku żyjemy w Orwellowskim świecie. Trzeba się przyzwyczaić.
O co chodzi? Z jakiego powodu Macierewicz "będzie jeszcze sławny"? Dlaczego "wielu" (jakich "wielu"?) rozmawiając o nim odkłada telefon i posługuje się kartkami? Dlaczego Macierewicz kojarzy się Marcinkiewiczowi z "Rokiem 1984" George'a Orwella?

Czy Marcinkiewicz chce przez to zasugerować, że Antoni Macierewicz - jako szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego - inwigiluje polskich polityków?

Przy okazji, ekspremier Marcinkiewicz wyzłośliwia się na pewnej znanej dziennikarce:
Zapytałem znajomego dziennikarza jednej z gazet: jak to jest, że piszecie szybciej o propozycjach mi złożonych niż one do mnie dotrą? To proste – powiedział. Sprowadziliśmy do Warszawy dziennikarkę z tego samego miasta, z którego pochodzi polityk usytuowany w pobliżu premiera. Dzięki temu mamy dostęp do najświeższych informacji. Teraz wiem, że o wielu sprawach informować mnie będzie dziennikarka.
Nie będę świnią i nie wskażę, o kim pisze były premier. Powiem tylko, że Marcinkiewicz mści się w ten sposób za pewien tekst sprzed kilku dni, który bardzo go zabolał. Niestety, robi to w trochę małostkowym stylu. W dodatku próbuje spalić źródło informacji owej dziennikarki.

Zresztą, jeśli prawdą jest, że Marcinkiewicz usłyszał to, o czym pisze, od redakcyjnego kolegi tej dziennikarki, to można jej pogratulować kolegów z pracy. Ktoś jej chyba zrobił świństwo.

No ale przedszkolne przepychanki na bok. Ciekawsze jest to, co Marcinkiewicz pisze o Macierewiczu. Co o tym sądzicie?

Kto wystartuje na prezydenta w 2010 i 2015 r.?

Pod jednym z moich wpisów o dymisji Radka Sikorskiego wywiązała się dyskusja o tym, że być może chciałby on wystartować w wyborach na prezydenta Polski w 2015 r.

Moim zdaniem, to mrzonki. Chyba że w tzw. międzyczasie Sikorski zostanie sekretarzem generalnym NATO. Podobno sam tego chce. Pisze o tym w blogu europoseł Ryszard Czarnecki z Samoobrony.

Tymczasem pobawmy się w spekulacje. Kto wystartuje w kolejnych wyborach prezydenckich w Polsce?

A/ Wybory w 2010 r.
Jest niemal pewne, że Lech Kaczyński będzie ubiegał się o reelekcję. To zmniejsza szanse na to, że wyrośnie mu jakiś mocny, charyzmatyczny rywal na prawicy. Nie sądzę też, że zagrożeniem dla niego okażą się Andrzej Lepper i Roman Giertych. No chyba że zajdą jakieś nieprzewidziane okoliczności.
Do boju z Kaczyńskim stanie lewica. Zapewne też Platforma Obywatelska (o ile przetrwa do tego czasu). Gdyby wybory były za miesiąc, PO i lewica wystawiłyby własnych kandydatów. PO - Donalda Tuska. Lewica - nie wiem kogo (żadnego potencjalnego kandydata nie dostrzegam). Ale być może w 2010 r. obie te formacje zechcą wspólnie powalczyć przeciwko prawicy. Wówczas - jak mniemam - wspólnym kandydatem mógłby być Andrzej Olechowski.
Jak Wam się podoba taki scenariusz? Czy Olechowski może być wspólnym kandydatem centrum i lewicy? Jakie miałby szanse w starciu z Lechem Kaczyńskim?

B/ Wybory w 2015 r.
Te mogą być znacznie ciekawsze. Jeśli w 2010 r. wygra Lech Kaczyński, pięć lat później prawica będzie musiała wystawić jakiegoś nowego kandydata (lub kandydatów). Jeśli jednak przegra w 2010 r., wówczas w 2015 r. o reelekcję będzie ubiegać się zwycięzca z 2010 r. (Donald Tusk? Andrzej Olechowski? Ktoś z lewicy?).
Tak czy inaczej, będzie to czas nowych liderów prawicy. Można rzec: początek ery post-Kaczyńskiej.
Dlatego najciekawsze jest to, kim mogą być owi liderzy prawicy w 2015 r. Rzucam kilka nazwisk:

a) Wspomniany już Radek Sikorski.
b) Zbigniew Ziobro.
c) Kazimierz Marcinkiewicz.
d) Rafał Dutkiewicz, obecny prezydent Wrocławia. Jest bardzo chwalony w mediach, wiele osób na prawicy spogląda na niego z rosnącą nadzieją. On sam też podobno ma spore ambicje. Jedna plotka głosi, że chciałby być komisarzem Unii Europejskiej. Inna, że prezydentem państwa. Jeszcze inna widzi go w roli premiera jakiegoś przyszłego centroprawicowego rządu. Zresztą te plotki nie przeczą sobie nawzajem. Czy Dutkiewicz zdecydowałby się na start w wyborach prezydenckich w 2015 r.? A może ta kandydatura jest zbyt egzotyczna, by była realna?

Może macie jakieś swoje typy? Kogo może wystawić lewica?

5.2.07

Prezes Sądu Apelacyjnego wziął łapówkę?

Poznańska prokuratura chce postawić zarzuty korupcji prezesowi Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu - dowiedziało się Polskie Radio Wrocław. Śledczy wysłali dzisiaj do sądu dyscyplinarnego wniosek o uchylenie immunitetu Marianowi G.

Marian G. jest także szefem Okręgowej Komisji Wyborczej we Wrocławiu.

Poznańska prokuratura nie ujawnia żadnych szczegółów, nie potwierdza nawet danych podejrzewanego sędziego. Polskie Radio Wrocław dowiedziało się nieoficjalnie, że tydzień temu aresztowany został mężczyzna, który miał wręczyć sędziemu samochód jako łapówkę. Zdarzenia dotyczą połowy lat 90., ale sprawa jeszcze nie przedawniła się.

W ubiegłym roku sędzia Marian G. w rozmowie z dziennikarzami Polskiego Radia Wrocław i "Gazety Wyborczej Wrocław", zaraz po wszczęciu śledztwa w tej sprawie, mijał się z prawdą na temat okoliczności, w jakich kupił auto. Najpierw twierdził, że kupił je od przypadkowej osoby, później, że od znajomego. Od kilku miesięcy sędzia nie chce już komentować całej sprawy.

Dlaczego śledztwo prowadzi poznańska prokuratura? Bo wrocławski Sąd Apelacyjny zajmuje się sprawami prokuratorskimi z Dolnego Śląska i Opolszczyzny. Sprawa rzekomej łapówki dla sędziego wyszła w śledztwie wszczętym po informacjach Polskiego Radia Wrocław i "Gazety Wyborczej Wrocław".

Polskapresse: Nowym ministrem obrony wrocławianin Władysław Stasiak?

Jak podaje Agencja Prasowa Polskapresse, nowym ministrem obrony narodowej może zostać Władysław Stasiak, obecny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Stasiak zająłby miejsce Radka Sikorskiego, który w poniedziałek podał się do dymisji.

Ciekawostka. Stasiak jest z pochodzenia wrocławianinem. Podobnie jak Jerzy Szmajdziński - minister obrony w rządach Leszka Millera i Marka Belki - oraz Bogdan Zdrojewski, cień ministra obrony w gabinecie cieni Platformy Obywatelskiej, a od grudnia 2006 r. szef parlamentarnego klubu PO.

Stasiak jest bliskim współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego (pracował z nim w Najwyższej Izbie Kontroli i we władzach Warszawy, jako jeden z jej wiceprezydentów). Jest także kojarzony z Adamem Lipińskim, jednym z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego, dziś sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera.

Jak Wam się podoba ta kandydatura?

P.S.: Zdaniem m.in. "Dziennika", nowym ministrem obrony będzie Aleksander Szczygło, obecny szef Kancelarii Prezydenta. Co ciekawe, w haśle w polskiej Wikipedii Szczygło już figuruje jako minister obrony :)

P.S.2: A jednak z hasła o Aleksandrze Szczygle w Wikipedii już po kilku chwilach zniknęła informacja, że od 5 lutego 2007 jest ministrem obrony :) Dziękuję Makowskiemu za sygnał.

Radosław Sikorski podał się do dymisji. Jak go oceniacie? Co dalej z MON?

W różnych ministerstwach różnie bywa. Ministrowie skarbu zmieniają się co kilka chwil. Ministrowie obrony trwają na stanowiskach tyle, co rząd. A nawet dłużej (Jerzy Szmajdziński był szefem tego resortu w dwóch kolejnych rządach).

Tym bardziej zaskakuje poniedziałkowa dymisja ministra Radka Sikorskiego. Nawet jeśli była zapowiadana od ponad pół roku. Ostatnio ze szczególną intensywnością.

Jak oceniacie Sikorskiego jako ministra? Czy jego dymisja to triumf Antoniego Macierewicza, z którym Sikorski podobno darł koty o przebudowę wojskowych służb specjalnych?

No i najważniejsze. Europoseł Ryszard Czarnecki z Samoobrony pisał w sobotę w blogu tak:
Minister obrony Radek Sikorski złożył (w zeszłym tygodniu) do premiera wniosek o dymisję Antoniego Macierewicza ze stanowiska szefa kontrwywiadu wojskowego. Wniosek nie został jeszcze rozpatrzony. Jednak sam fakt jego złożenia może jeszcze bardziej skomplikować stosunki miedzy szefem MON a premierem. Czy ta sprawa zdecyduje o dymisji... Sikorskiego (w ramach weryfikacji ministrów, którą robi Jarosław Kaczyński)? Zobaczymy już za parę dni...

Nie jest to być może jedyna różnica miedzy ministrem obrony a prezesem Rady Ministrów. Inna, może i poważniejsza, to znacznie wyższa cena, jaką od Amerykanów chciałby domagać się Sikorski w zamian za umieszczenie w Polsce tzw. tarczy antyrakietowej. Podobno premier ze względów taktycznych i z powodu sytuacji międzynarodowej nie chce "targować się" z USA - za to szef MON jak najbardziej.

Jak widać: na tym poligonie "dzieje się"...
W niedzielę Czarnecki dodał:
Uproszczeniem jest natomiast sprowadzanie konfliktu między panem S. a panem M. do personalnych ambicji. Wg Sikorskiego - jak słyszę - jest to spór wizji funkcjonowania wywiadu i kontrwywiadu oraz zabezbieczenia polskiej obecności wojskowej w Afganistanie (mówiąc mniej eufemistycznie: wojny...). Szef MON mówi tu "non possumus". Tyle, że premier może powiedzieć: "no pasaran" w kontekście ministerialnych harców. I to już wkrótce.
Mamy więc dwa arcyważne pola merytorycznego sporu w MON: a) sprawa zabezpieczenia (kontr)wywiadowczego naszych wojsk w Afganistanie; b) negocjacje w sprawie rozmieszczenia elementów amerykańskiej Tarczy Antyrakietowej w Polsce.

Jaki wpływ na te dwie kwestie będzie miała dymisja ministra Sikorskiego? Kto będzie nowym szefem MON?

Czy ziści się hipoteza, która przemknęła w ostatni weekend jak meteor przez media - że mianowicie MON przypadnie teraz w udziale Samoobronie?

Co o tym sądzicie?

4.2.07

Świadek koronny - czy wierzyć skruszonemu gangsterowi?

Na film "Świadek koronny" czekałem odkąd pojawiły się informacje, że powstaje. Byłem bardzo ciekawy jak pokazany będzie "skruszony gangster", któremu za wsypanie swoich kompanów obiecano bezkarność...

Film robi wrażenie. Dobra polska realizacja. Może gra i fabuła nie są rewelacyjne, ale ogląda się świetnie. Człowiek nawet nie zauważa jak szybko mija czas. Oczywiście, wychodząc z kina słyszałem malkontentów, ale tymi się nie przejmuję. Film jest po to, by podobać się właśnie mi, a nie innym. Jestem wielkim fanem seriali kryminalnych: "Oficer" , "Oficerowie" , "Glina" , "Fala Zbrodni" , "Kryminalni" czy "Pitbull", nawet jeśli bywają krytykowane. No ale to tylko fikcja, choć twórcy tych filmów starają się korzystać z autentycznych wydarzeń. Podobno scenarzyści i reżyser "Świadka koronnego" korzystali z pomocy dziennikarzy śledczych.

Wracam do rzeczywistości. Najbardziej znanym na Dolnym Śląsku świadkiem koronnym jest Dariusz Sz. "Szczena" - podobno gangsterzy z Wrocławia wyznaczyli za jego głowę pół miliona dolarów nagrody. To on wsypał gang "bombiarzy" Tomasza G. - wojskowych, którzy konstruowali bomby dla grup przestępczych w Polsce. To on pomógł w zlikwidowaniu gangu Leszka C. - byłego wielokrotnego mistrza Polski w boksie. Nic więc dziwnego, że początkowo próbowano go skompromitować (wrobieniem w próbę zabójstwa), a później odstrzelić.

Inny "koronny" z Dolnego Śląska to Ireneusz G. - pomógł rozbić grupy przestępcze z regionu jeleniogórskiego i bolesławieckiego. Kolejny - pomógł w rozbiciu gangu bokserów ze Świdnicy... W Polsce najbardziej znani "koronni" to oczywiście "Masa" i skruszeni gangsterzy, którzy wsypali "Krakowiaka" z Małopolski. Od początku zastanawiałem się czy tacy bandyci są wiarygodni, czy można im ufać. Po wprowadzeniu przepisów o świadku koronnym do polskiego prawa, ta instytucja była wykorzystywana powszechnie. Teraz korzysta się z niej bardzo rzadko... Ostatnio o "koronnym" mówi się jedynie w kontekście śledztwa ws. korupcji w polskim futbolu. W ten sposób wpierw mówiono o Piotrze Dziurowiczu, byłym właścicielu GKS Katowice, później o Ryszardzie F. "Fryzjerze" - głównym podejrzanym o kierowanie piłkarskim gangiem, a ostatnio o Wicie Ż. - gwieździe Canalu+, który wypowiadał się o pracy sędziów jako ekspert w programach poświęconych rozgrywkom ligowym.

Czy można wierzyć świadkom koronnym?

3.2.07

TVP 3: Agent WSI "Burski" to Janusz Brodniewicz. Działał w TVP i Fundacji Kultury

W sobotę wieczorem program "30 Minut" (TVP 3) ujawnił nazwisko agenta "Burskiego", za którego pośrednictwem w połowie lat 90. Wojskowe Służby Informacyjne rzekomo chciały przejąć kontrolę nad Telewizją Polską. Jak twierdzi TVP 3, "Burski" to Janusz Brodniewicz. Były oficer Ludowego Wojska Polskiego, w latach 90. związany z WSI.

Przed tygodniem TVP 3 podała jedynie pseudonim "Burskiego", dodając, że to dyrektor Prasowej Agencji Telewizyjnej z pierwszej połowy lat 90. Wybuchł skandal, bo ta komórka TVP miała w tamtym okresie tylko jednego dyrektora - był nim Zygmunt Kościelski. Stanowczo zaprzeczył, by to on był "Burskim".

TVP 3 dodaje, że w 1994 r., na zlecenie WSI "Burski" miał zrealizować projekt połączenia centrali TVP z jej ośrodkami regionalnymi specjalną siecią informatyczną, która umożliwiłaby wojsku kontrolę nad przepływem informacji w tej instytucji.

W tym samym czasie WSI miały wprowadzić "Burskiego" do władz Fundacji Kultury, powołanej przez rząd w 1990 r. dla finansowania przedsięwzięć kulturalnych. Jak podała TVP 3, za pośrednictwem "Burskiego", kontrolę nad Fundacją Kultury przejął wywiad wojskowy.

Zdaniem TVP 3, fundacja zaczęła wówczas zajmować się nietypową działalnością finansową, m.in. sprzedażą "wytworów polskiego rękodzieła" poprzez dwa sklepy w Niemczech (w tym jeden w Berlinie) prowadzone przez specjalnie powołaną w tym celu spółkę. W fundacji doszło też do nadużyć finansowych. W rezultacie, "Burski" został z niej zwolniony w 1995 r.

TVP 3 wiąże działalność "Burskiego" w Fundacji Kultury z faktem, że w jej władzach zasiadali wówczas Aleksander Gawronik oraz ostatni szef Art-B (jego nazwisko mi umknęło).

"Nie wiemy, gdzie jest Burski. Nie mamy informacji, by był poszukiwany czy zatrzymany" - ogłosił Krzysztof Leski na zakończenie sobotnich "30 Minut".

Jak widać, polowanie na ludzi dawnych WSI w mediach trwa. A my wciąż czekamy na raport z likwidacji tych służb.

Co o tym wszystkim sądzicie?

2.2.07

Współczuję wierzycielom bankrutujących szpitali

Nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy czytam, słucham i oglądam informacje z frontu walki o przetrwanie zadłużonych szpitali. Jej symbolem stała się Klinika Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu. Leczy dzieci ciężko chore na raka. Niestety, ma pecha, bo wchodzi w skład wrocławskiego Akademickiego Szpitala Klinicznego, jednej z najbardziej zadłużonych placówek służby zdrowia w Polsce.

To właśnie z kont tego szpitala komornicy od kilku dni wyciągają kolejne miliony złotych dla jego wierzycieli.

Co w tej sytuacji pokazują media? Umierające na raka dzieci i ich zrozpaczonych rodziców, którzy głośno wołają o pomoc. O to, by komornicy zaprzestali swych haniebnych praktyk.

Ręce opadają.

Po pierwsze - bo o tym, że wrocławskie kliniki mają ogromne długi wiadomo było od wielu lat. Trzeba było jakiegoś niebywałego zaślepienia, by wierzyć, że "jakoś to będzie" i że mimo tych długów kliniki będą mogły funkcjonować jak gdyby nigdy nic przez następne dziesięciolecia. Nic z tego. Właśnie nadszedł dzień zapłaty. Niech nikt nie udaje, że o tym nie wiedział.

Po drugie - bo za sprawą mediów problemy wrocławskich klinik zostały sprowadzone do prostego obrazu "dobre, umierające dzieci" kontra "zły, podstępny komornik". Jak w sowieckiej bajce. Dlaczego nikt nie zapyta: a) o ludzi, którzy przez ostatnie lata zarządzali klinikami (wszak to chyba oni - przynajmniej częściowo - odpowiadają za zadłużenie?); b) o wierzycieli, w których imieniu działają komornicy. Bo kim są owi niespersonalizowani wierzyciele szpitali? Zdaje się, że to np. producenci leków i materiałów opatrunkowych, ale też dostawcy ciepła (w przypadku wrocławskich klinik jest to Fortum Wrocław S.A., czyli niegdysiejsze Miejskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej we Wrocławiu - dawny komunalny monopolista sprzedany w 2005 r. fińskiemu koncernowi Fortum). Czy tego typu firmy nie mają prawa żądać zapłaty za swoje produkty? Ja i tak je podziwiam, że wciąż chce im się współpracować z niewypłacalnymi instytucjami. Rozumiem, że to świadoma działalność charytatywna.
Warto też pamiętać, że wierzycielami firm często bywają ich pracownicy, którzy walczą o zaległe wynagrodzenia. Nie wiem jak jest teraz, ale cztery lata temu - jak czytam w internetowym "Pulsie Medycyny" - "ponad połowa spraw we wrocławskim Sądzie Pracy dotyczyła pracowników dolnośląskich zakładów opieki zdrowotnej, którzy na tej drodze starają się odzyskać należne im pensje".

Po trzecie - bo zmasowany szantaż moralny prowadzony publicznie przy pomocy umierających dzieci jest sam w sobie głęboko niemoralny. Współczuję tym dzieciom i ich rodzinom. Znalazły się w opłakanej sytuacji. Ale też - niestety - ktoś traktuje je przedmiotowo. Być może któraś ze stron sporu chce za ich pomocą coś ugrać. Nie wiem czy tak jest. Jeśli tak - byłoby to obrzydliwe. Wiem natomiast jedno: na pewno owymi nieszczęsnymi dziećmi zaczęły grać media. Dlaczego? Bo płacz i ból lepiej się sprzedają niż suche kolumny cyfr i analizy. A to już obrzydliwość do kwadratu.

Zalecam więc sporą dawkę zdrowego rozsądku przy oglądaniu kolejnej relacji o dzieciach, które umrą, bo dręczy je komornik.

A co Wy o tym sądzicie?

1.2.07

Pedofil czy ofiara medialnej nagonki? Parę słów o sprawie kołobrzeskiego rzecznika

Rzecznik prezydenta Kołobrzegu trafiony dziennikarską strzałą. Media zarzuciły mu, że napisał pedofilską bajkę. To nic, że wrocławska policja stwierdziła, iż owa bajka nie jest przestępstwem. O tym dziennikarze już nie napisali.

Zamieszczona w internecie bajka rzecznika była jednym z czwartkowych newsów w ogólnopolskich mediach (celowo nie podaję do niej linka, by nie narazić się na zarzut propagowania pedofilii). Sprawę nagłośniło RMF FM, jej tropem poszła TVN 24. Nikt nie miał wątpliwości, że bajka to przejaw pedofilii. W efekcie, rzecznik został spalony na medialnym stosie.

Nie bronię go, broń Boże. Uważam, że pedofilia to jedna z najohydniejszych rzeczy, jaka może istnieć, pedofilów zamykałbym w zamkniętych zakładach lekarskich, albo kastrował. Dziwi mnie i bulwersuje chora ciekawość ludzi, którzy chcą "tylko" zobaczyć tego typu film czy zdjęcia. Ale czy kołobrzeski rzecznik (swoją drogą, urodzony na Dolnym Śląsku) to pedofil? Informacje o tekście dostała wrocławska policja. Rozmawiałem z jednym z operacyjnych policjantów, który od wielu lat, z sukcesami, tropi pedofilów. Mówił, że to nie pedofilia. W tym czasie dziennikarze pytali policjantów o "tego pedofila od bajki". Nikogo nie interesowało, że pierwsze opinie wykazują, iż nie jest to pedofilia. Tej informacji zabrakło w tekstach na wielu portalach. Nic więc dziwnego, że po kilku godzinach prezydent Kołobrzegu zawiesił swojego rzecznika.

Taka nagonka oznacza zapewne dla owego rzecznika śmierć zawodową. Ale nie on pierwszy został negatywnie opisany przez media, bez szans na rekompensatę. Przypomnę podobne przykłady z Wrocławia: uniewinnieni szefowie komputerowej spółki JTT, szef wrocławskiej Izby Skarbowej, dyrektor wrocławskich Cmentarzy Komunalnych... Ciekawe jak potoczy się sprawa rzecznika z Kołobrzegu?

Co o tym sądzicie?

Opolski radny dyżuruje na gadu-gadu

Internet staje się narzędziem uprawiania polityki także na szczeblu samorządowym. Jak podaje Gazeta.pl, opolski radny miejski Patryk Jaki (PO) będzie komunikować się z ludnością poprzez gadu-gadu. Gazeta.pl pisze:
Na początek [Jaki] będzie przy komputerze czuwał w każdy poniedziałek przez godzinę. - Ale jeśli się to sprawdzi, to chętnie podyżuruję częściej - zapewnia.
Podaję numer gg radnego Jakiego: 2145351.

W zeszłym roku na gg pojawili się Lech Wałęsa (upublicznił dwa numery: 5606334 i 1980) oraz Hanna Gronkiewicz-Waltz (2014).

Może znacie numery gg jakichś innych ciekawych osób?