29.6.07

Megakoncert Izraela we Wrocławiu

Stary dobry Izrael jak nowy. Legenda polskiego reggae zagrała świetny koncert we Wrocławiu.

Tego koncertu trochę się obawiałem - jak będzie, czy zagrają jak kiedyś, w jakiej formie będą, jakie kawałki usłyszymy. Niepotrzebnie zadawałem sobie te pytania. Dwóch pierwszych kawałków nie słyszałem, ale potem Bryl, Maleo i Kinior dali ostro czadu. Stare kawałki, m.in. "Idą Ludzie Babilonu", "Płonie Babilon" zaśpiewali z Kelnerem (niegdyś wokalistą punkowego Deutera). Tu można zobaczyć zdjęcia z festiwalu Non Stop, m.in. właśnie Izraela.

To niezapomniane przeżycie zobaczyć ich znowu po 15 latach. Były pozdrowienia dla weteranów i ich dzieci 8-) Oczywiście nie zabrakło polityki. Robert Brylewski mówił, że czuje swąd swojego telewizora jak widzi w nim Giertycha i przeprowadzał głosowanie czy widzowie chcą dwa kaczory czy królową. Spotkało się to z wielkim entuzjazmem zgromadzonych.

Na koniec, około godz. 23.30, "Ile mil", prośby o modlitwę za pokój dla Ukrainy, Białorusi, Iraku, Afganistanu i Iranu - i do domu. Szkoda, mogliby tak grać do rana...

A co Wy sądzicie o tym koncercie?

28.6.07

Czy Polsce jest potrzebna ustawa metropolitalna? Konferencja we Wrocławiu

Coś dla miłośników wielkich miast. Dużą część czwartku wypełni mi konferencja poświęcona projektom tzw. ustawy metropolitalnej - dokumentu, który ma określić sposób tworzenia i funkcjonowania polskich aglomeracji. Imprezę organizuje wrocławskie Centrum Partnerstwa Publiczno-Prywatnego. Jej program można znaleźć na stronie Ratusz.info.

Gościem honorowym imprezy ma być Jerzy Stępień, prezes Trybunału Konstytucyjnego. Zaś główną atrakcją - prezentacja projektu ustawy metropolitalnej, który powstał we Wrocławiu, a którego autorami są prezes Regionalnej Izby Obrachunkowej we Wrocławiu Bogdan Cybulski oraz Jacek Dżedzyk, szef nadzoru prawnego w Dolnośląskim Urzędzie Wojewódzkim. Swój przyjazd zapowiedziała też przedstawicielka Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, które pracuje nad rządowym projektem ustawy.

Z tej okazji "Gazeta Wyborcza Wrocław" (patron medialny imprezy) zamieszcza teksty o ustawie i o aglomeracyjnym rozwoju Wrocławia. Mam zaszczyt być jednym z zaproszonych autorów. Opowiadam się za ustawą. Przeciwnego zdania jest Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha, który krytykuje sam pomysł uchwalenia takiego dokumentu. Za ustawą opowiadają się także wspomniany już Bogdan Cybulski oraz wojewoda dolnośląski Krzysztof Grzelczyk.

O polskich metropoliach piszę w Pardonie (to kolejny patron medialny imprezy). Kogo interesuje ten temat, powinien również zerknąć do bardzo interesującego tekstu Tomasza Borkowskiego z "Gazety Bankowej", który szczegółowo opisuje prace rządu nad ustawą. "Gazeta Bankowa" też objęła patronat nad wrocławską konferencją.

Spotkanie ma być transmitowane przez Wydziałową Telewizję Internetową Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego oraz na stronie Ratusz.info.

27.6.07

Izrael i Robert Brylewski we Wrocławiu

W czwartek we Wrocławiu zagra Izrael. Ten kultowy zespół reggae wznowił działalność i znowu jeździ po Polsce. Skoro Robertowi Brylewskiemu chciało się przyjechać do nas, nie wyobrażam sobie żebyśmy nie poszli go zobaczyć.

Pierwszy raz Izrael widziałem w Jarocinie pod koniec lat 80. Nie pamiętam czy był to 1987 czy 1989 r. Ale zrobił na mnie niesamowite wrażenie. To był jeden z najlepszych koncertów jakie widziałem w życiu. Brzmi to pompatycznie, ale tak to zapamiętałem. Teraz Robert i spółka przyjeżdżają do Wrocławia żeby zmierzyć się ze swoją legendą. A ja będę miał okazję porównać to, co zapamiętalem, z rzeczywistością. Do wieczornego koncertu warto przypomnieć sobie największe hity... A to mój ulubiony kawałek See I&I...:

Tygodnik "Polityka" działa w YouTube

Na początek filmik o tym, jak na co dzień funkcjonuje "Polityka". Powstał z okazji 50-lecia tego zacnego czasopisma:



Film jest częścią serwisu internetowego Polityka.pl, który od początku maja śmiało poczyna sobie w YouTube. Dzięki niemu możemy sobie obejrzeć m.in. interesującą relację z międzynarodowej konferencji wydawców prasy w Wiedniu. Temat? A jakże: los gazet w dobie ekspansji internetu. Przesłanie jest bardzo ciekawe - współczesna prasa powinna działać jak internetowe serwisy społecznościowe:



"Gazety powinny prowadzić dialog z czytelnikami" - słyszymy w tym materiale. "Polityka" już to robi. Otworzyła się na świat YouTube.

Bardzo interesujące - będę zaglądał.

26.6.07

Polityka w Second Life. Zobacz jak Szwecja otwierała swoją wirtualną ambasadę!

Niezły odjazd. Ale i znak czasów. Pod koniec maja minister spraw zagranicznych Szwecji Carl Bildt (skądinąd znany dyplomata i bloger) otworzył ambasadę swojego kraju w Second Life. Uroczystość trwała jednocześnie w "realu" i w "wirtualu". Ten niezwykły moment można sobie obejrzeć dzięki YouTube:



Uroczy jest widok awatarów frunących na ceremonię, której kulminacyjnym punktem okaże się przecięcie wirtualnej wstęgi wirtualnymi nożyczkami :)

Wirtualny świat Second Life robi prawdziwą furorę. Ma już ponad 7,5 miliona zarejestrowanych użytkowników (liczba internautów stale i regularnie korzystających z tego serwisu jest zapewne znacznie mniejsza). Na początku tego roku prognozowałem nawet, że 2007 r. będzie rokiem Second Life.

Warto odnotować, że zanim Szwedzi otworzyli swoją wirtualną ambasadę, to samo zrobiły wyspiarskie Malediwy.

25.6.07

Co zrobić z pielęgniarkami okupującymi KPRM?

Premier Jarosław Kaczyński zasugerował właśnie publicznie, że pielęgniarki okupujące jego kancelarię mogą zostać usunięte stamtąd siłą. Podkreślam słowo "zasugerował", bo żadna taka deklaracja wprost nie padła. (Wypowiedzi premiera na temat pielęgniarek oglądałem właśnie w TVP 3).

I tu pytanie: czy to dobry pomysł? Co zrobić z tymi pielęgniarkami?

Ja uważam, że odkąd te panie znalazły się na terenie siedziby premiera i odmówiły jej opuszczenia, muszą liczyć się ze wszelkimi konsekwencjami. Nikt nie ma żadnego obowiązku, by cackać się z nimi. A i tak traktowane są z wyjątkową delikatnością.

Jeśli idziesz na wojnę, nie dziw się, że do ciebie strzelają.

Jak się bawić to na całego... Czy szef klubu radnych PO we Wrocławiu pobił policjantów?

Dopiero dzisiaj będą przesłuchiwani dwaj mężczyźni, którzy wczoraj po południu zaatakowali policjantów we Wrocławiu. Nie byłoby w tym nic, o czym warto byłoby pisać. Gdyby nie osoby, których dotyczy historia.

Jak podało rano Polskie Radio Wrocław - zatrzymani to szef klubu wrocławskich radnych PO Marek I. i były samorządowiec Paweł K. Funkcjonariuszy wezwano wczoraj po południu do lokalu w centrum miasta. Okazało się, że dwaj mężczyźni bawiący się w restauracji zaczęli zaczepiać pracownicę sąsiedniego klubu. Według nieoficjalnych informacji Polskiego Radia Wrocław napastnicy bili policjantów rękoma, drewnianymi wieszakami, a jeden z nich kopnął nawet funkcjonariusza w twarz. Jeden z zatrzymanych - szef klubu PO trafił do izby wytrzeźwień. Paweł K. do szpitala, bo skarżył się na duszności. W szpitalu jest też jeden z pobitych policjantów, drugi po opatrzeniu wrócił do domu.

24.6.07

Kto z Was widział Iggy'ego Popa we Wrocławiu?

Nie ukrywam: trochę dzwoni mi w uszach. Ale taki już los fana głośnej muzyki. We wrocławskiej hali "Orbita" właśnie zagrali Iggy and the Stooges. Ojcowie punk rocka. Mistrzowie czadu-w-transie i transu-w-czadzie. Była to główna atrakcja tegorocznych obchodów święta patrona Wrocławia, św. Jana Chrzciciela (24 czerwca).

Jestem ciekaw czy ktoś z Was był na tym koncercie? Jak Wam się podobało?

Jak dla mnie - koncert był na trochę za dużą skalę. Punk rocka wolę słuchać w małych salach. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, uważam, że taka muzyka potrzebuje pewnej intymności. W dużej hali trochę się gubię. Ale muzycznie było w sam raz. Bezlitosna ściana dźwięku. Iggy Pop w młodzieńczej formie. Niemal wszystkie kultowe hity ("I Wanna Be Your Dog", "1969", "No Fun", "TV Eye", "Funhouse"...) oraz najlepsze piosenki z najnowszego albumu Stoogesów - "The Weirdness".

Iggy - jak to ma w zwyczaju od lat - w połowie koncertu zaprosił grupę osób z publiczności na scenę i wraz z nią wykonał jeden kawałek ("No Fun"). A czego mi zabrakło? Kilku ultraszlagierów. No bo albo coś mnie ominęło, albo faktycznie nie było "Raw Power" oraz "Search And Destroy". Na pewno nie było "The Passenger", ani "Lust For Life" - ale może dlatego, że nie są to piosenki The Stooges.

Zupełnie bez sensu był Kuba Wojewódzki jako konferansjer. Ja nawet lubię jego programy. Ale on i Iggy Pop to jednak dwa różne kosmosy. Koncert otwierał Lech Janerka. W tym czasie bawiłem jednak na zewnątrz.

Lubię szum staroci w YouTube (1): Rush wymyśla jazz core'a grając czadowy, połamany "YYZ"

Niedawno, na pewnym sympatycznym grillu zostałem skrytykowany za to, że Piąta Władza zbyt często pisze o punk rocku. Cóż, to prawda. Ale nie zamierzam tego zmieniać, no bo... lubię punk rocka :) Jednak przyznaję: nie samym punkiem człowiek żyje.

Częstym terenem moich muzycznych (nie tylko punkowych!) eskapad jest nieoceniony YouTube. Niniejszym uruchamiam zatem hobbystyczną, autorską serię wpisów pod wspólnym tytułem: "Lubię szum staroci w YouTube".

Na pierwszy ogień "czad inaczej". Czyli kanadyjscy progresywiści z Rush w bezkompromisowo połamanym, ostrym, instrumentalnym kawałku "YYZ". Kto myślał, że pokręcony czad wymyśliły hard core'owe kapele typu Victim's Family, NoMeansNo czy choćby Primus - jest w błędzie. Zobaczcie i posłuchajcie jak gra Rush:



Kawałek "YYZ" pochodzi z płyty Rush "Moving Pictures" z 1981 r. Szerzej pisze o nim Wikipedia.

Ciekawe, że wielkim fanem Rush jest Tomasz Budzyński, lider punk rockowej (a jakże) Armii. Zapewne dlatego na jednej z płyt Armii w roli bonusa znalazł się cover "YYZ". Zresztą świetnie zagrany.

A wydawało się, że nie ma żadnych związków między rockiem progresywnym a punk rockiem.

23.6.07

Kompromis zawarty w Brukseli jest bardzo dobry

Skupiam się tylko na systemie głosowania w Radzie Unii Europejskiej, bo to właśnie ten temat tak bardzo kręci Polskę.

Szefowie państw UE ustalili, że do 2014 r. obowiązuje korzystny dla nas system zapisany w Traktacie Nicejskim. A od 2017 r. - zasada tzw. podwójnej większości, znacznie mniej dla nas korzystna. Ale uzupełniona tzw. kompromisem z Ioanniny, który pozwala na montowanie "mniejszości blokującej" decyzje podjęte przez większość. Lata 2014-2017 to okres przejściowy, gdy ma obowiązywać podwójna większość oraz - na życzenie (!) - system nicejski.

Dla Polski to świetna wiadomość. Dlaczego? Bo to oznacza, że budżet Unii Europejskiej na lata 2014-2020 będzie głosowany wedle systemu nicejskiego. Będziemy mieli zatem istotny wpływ na drugi pełny budżet UE, w którym uczestniczymy. A co będzie po 2017 r.? Tego nie wie nikt, bo zarówno Unia, jak i Polska mogą wówczas być zupełnie odmienione. Do tego czasu Polska powinna skonsumować dziesiątki miliardów euro na rozwój - w wariancie optymistycznym będzie więc krajem znacznie zamożniejszym, bardziej rozwiniętym, a zatem silniejszym niż dziś.

Galba wręcz przewiduje, że do 2020 r. UE po prostu przestanie istnieć. Myślę, że ten wariant też powinniśmy brać pod uwagę. Acz w takim scenariuszu warto zapytać: co wówczas?

Oczywiście, niezależnie od systemu głosowania kluczowa jest umiejętność zawierania sojuszy w obrębie UE. Ta lekcja dopiero przed nami. Świetna współpraca z Czechami i Litwą na dłuższą metę nie wystarczy.

A jak Wam podoba się kompromis zawarty w Brukseli?

21.6.07

Nasza-klasa.pl, czyli Web 2.0 schodzi pod strzechy

No i dałem się wciągnąć. Znów jestem w podstawówce, liceum i na studiach. I to jednocześnie.

A działa to tak: moja koleżanka z liceum, od dawna mieszkająca za granicą, napisała do paru wspólnych znajomych proponując, byśmy reaktywowali naszą klasę w serwisie Nasza-klasa.pl. Znajomi podchwycili temat, rozesłali propozycję dalej. Tak trafiła do mnie. Minął raptem dzień. I bingo: moja dawna klasa z liceum odtworzyła się wirtualnie!

Przy okazji zapisałem się do moich dwóch klas ze szkoły podstawowej, do jeszcze jednego liceum, w którym zdawałem maturę (Autorska Szkoła Samorozwoju!) oraz na studia. Widzę, że zapisany jest też mój najlepszy kolega z przedszkola, zerówki i pierwszej klasy podstawówki, z którym nie miałem kontaktu od... hmmm... 1981 roku czy jakoś tak. Zagadałem go na klasowym forum. Może odpowie.

W serwisie można tworzyć grupy znajomych - jak w MySpace. No więc przeczesuję te grupy i własnym oczom nie wierzę, ilu znajomych już tu jest. Trafiłem m.in. na całkiem pokaźne grono młodych wrocławskich dziennikarzy.

To naprawdę wciąga. Co ciekawe, Nasza-klasa.pl jest przedsięwzięciem dość świeżym, działa od końca 2006 r. Powstała we Wrocławiu, założyli ją studenci. Rozwija się. W ostatnich dniach wzbogaciła się o mechanizm rozsyłania plotek (jeszcze nie testowałem - boję się publicznie plotkować).

W ten sposób powstał serwis społecznościowy, który wciąga osoby dotychczas trzymające się z dala od Web 2.0. Ludzi, którzy nie piszą blogów, nie wrzucają filmów do YouTube, nie utrzymują profilu w MySpace. Zwykłe osoby, które chcą odnaleźć starych znajomych z dzieciństwa i młodości i wraz z nimi powspominać szkołę. Nasza-klasa.pl to serwis, który w pewnym sensie wchodzi bardzo głęboko w nasze życie prywatne, w nasze sentymenty. Stąd jego siła i atrakcyjność.

"Jak to dobrze, że nasze dzieci mają internet" - zaczęła swój pierwszy wpis na forum moja rówieśniczka, koleżanka z zerówki. Trafiła w sedno. Nasza-klasa.pl to serwis atrakcyjny nawet dla tych, którzy z internetu korzystają bardzo sporadycznie i nie czują się z nim związani. Ale jest to zarazem serwis satysfakcjonujący dla "łebdwazerowych" maniaków. Tak więc strzał w dziesiątkę.

Czy i Was wciągnęła ta zabawa?

20.6.07

List o samobójstwie Betanek: Fakt czy wymysł?

"Fakt" przyznaje się, że list sugerujący, iż kazimierskie Betanki mogą popełnić samobójstwo mógł być fałszywy - pisze portal Gazeta.pl. To pierwszy taki przypadek w historii tego tabloidu?

O Betankach było głośno od kilku dni, kiedy w "Fakcie" pojawiła się informacja, że byłe zakonnice mogą się zabić. Presja mediów spwodowała, że śledztwo wszczęły policja i prokuratura.
Dzisiaj przesłuchano szefów bulwarówki.

Od dawna wiadomo, że niektóre z tekstów w "Fakcie" są naciągane (delikatnie mówiąc). Ale w tekście o Betankach, wykorzystując sfałszowany list, ta redakcja przekroczyła wszelkie granice. Pytanie czy ktoś wyciągnie jakieś konsekwencje - i jakie - żeby okazały się one dotkliwe...

Środa, 22:25 uzupełnienie:
Dziennik.pl zamieścił list, który w czwartek "Fakt" opublikuje na temat artykułu o Betankach...:

Popełniliśmy błąd. Opublikowane przez sobotni "Fakt" informacje w sprawie groźby samobójstwa sióstr betanek w Kazimierzu okazały się nieprawdziwe. Zawsze każdą informację sprawdzamy i staramy się dochować należytej staranności. Ale tak jak każdemu może przytrafić się pomyłka, tak tym razem przytrafiło się to nam (...).

Policja kontra pielęgniarki w Warszawie

Takich zdjęć pewno nikt nie chciałby oglądać. Policjanci interweniują i pacyfikują protest pielęgniarek w centrum Warszawy. Kobiety zablokowały wczoraj wieczorem Aleje Ujazdowskie.

Jak wyglądała interwencja policjantów możecie zobaczyć i przeczytać w Gazecie.pl. O interwencji policji można też przeczytać w Centrum Informacji Anarchistycznej.

Ci, którzy będą mówić, że żadna władza w Polsce nie potraktowała tak brutalnie demonstrujących powinni się jednak zapoznać z tymi zdjęciami z pacyfikacji górników w YouTube:



No ale trudno porównywać górników z pielęgniarkami…

Oczywiście wszyscy jesteśmy zdania, że policja nie powinna tak agresywnie reagować. Jaka to słaba władza, która zamiast rozwiązywać problemy wysyła policjantów przeciwko protestującym. Ale z drugiej strony czy ta newralgiczna ulica w Warszawie powinna była zostać zablokowana? Czy wtedy nie odezwałyby się głosy mieszkańców stolicy, którym utrudniałoby to życie?

Co o tym sądzicie?

19.6.07

Ryszard Tarasiewicz wraca do Śląska Wrocław?

Ryszard Tarasiewicz znowu w Śląsku Wrocław? Legenda klubu dostała propozycję objęcia stanowiska trenera drużyny. Czas na odpowiedź "Taraś" daje sobie do piątku.

Kandydatów na stanowisko trenera Śląska, klubu przejętego przez gminę Wrocław, było dwóch - Ryszard Tarasiewicz, który awansował z drużyną z trzeciej do drugiej ligi trzy sezony temu i Tadeusz Pawłowski. Jednak od początku wiadomo było, że miasto stawia na tego pierwszego. Chociaż sceptycy wskazywali, że jako trener Jagiellonii Białystok nie sprawdził się i drużyna miałaby kłopoty z awansem do pierwszej ligi. Ale zostawmy sceptyków. Dzisiaj zebrała się rada nadzorcza i swoją decyzję wysłała do Paryża, gdzie na prezentacji Wrocławia jako kandydata EXPO, był prezydent Rafał Dutkiewicz. Po godz. 20-tej było wiadomo - Ryszard Tarasiewicz. Zaraz potem przeprowadziłem z nim dla Polskiego Radia Wrocław krótką rozmowę. Oto jej zapis:

Gratulacje. Został Pan trenerem Śląska Wrocław.
Na razie dostałem propozycję. Ewentualne podpisanie kontraktu nastąpi w piątek, kiedy przyjadę do Wrocławia. Muszę jednak wiedzieć jaka jest reakcja na moje warunki.

Co to za warunki?
Przede wszystkim muszę wiedzieć jaki będzie budżet, przynajmniej w pierwszej rundzie sezonu 2006/07. Poza tym muszę mieć wgląd do kontraktów zawodników. Sprawdzić jakie są ich warunki.

Jaki jest potrzebny budżet na najbliższy sezon aby realnie patrzeć na awans do pierwszej ligi?
Na razie za wcześnie aby o tym mówić. Ale zaznaczę, że o awansie mówimy w perspektywie dwóch, a nie jednego sezonu.

Ilu i jakich zawodników chciałby Pan kupić?
Na pewno ofensywnych, może 4-5. Wiek nie gra roli. Ale trzeba oczywiście brać go pod uwagę przy podpisywaniu kontraktów. A muszą być to umowy, które starszych, doświadczonych zawodników zobowiązują do maksymalnie zaangażowanej gry.

A kogo chciałby Pan pozostawić w Śląsku?
To jak na razie trudno powiedzieć, ale na pewno myślę o Sztylce, Ulatowskim , Rosińskim, Wołczku, Janukiewiczu - w zależności czy ten ostatni będzie chciał zostać w Śląsku i nie będzie miał bardzo atrakcyjnej oferty.

To tyle krótkiej rozmowy. Ryszard Tarasiewicz przyjedzie do Wrocławia z Białegostoku (gdzie teraz mieszka) w piątek. Jak podpisze umowę na pewno przyjdzie czas na konkrety. Jako wierny kibic Śląska od lat 80-tych mam nadzieję, że "Taraś" zostanie trenerem i odniesie sukces!

Poseł Waldemar Szadny (PO) uruchomił wideobloga. Jako pierwszy polski poseł!

Waldemar Szadny - poseł Platformy Obywatelskiej z Gorzowa Wielkopolskiego - staje się prekursorem nowych trendów w komunikacji polityków z narodem. Nieco ponad tydzień temu obwieścił, że uruchamia w swoim blogu internetowy dyżur poselski. Dziś ogłosił, że uruchamia wideobloga, czyli tzw. vloga. Pierwszy, inauguracyjny materiał wisi już sobie w YouTube:



Przypomnę, że na początku czerwca swojego vloga uruchomił Marek Siwiec, europoseł SLD. Zdaje się, że zrobił to jako pierwszy polityk w Polsce. Jeśli tak, to Waldemar Szadny jest pierwszym posłem krajowym, który założył vloga.

Trzymam kciuki za te inicjatywy. Czekam na naśladowców :)

18.6.07

Rada nadzorcza TVP daje kosza LPR

A jednak. Jak pisze Gazeta.pl, rada nadzorcza Telewizji Polskiej odrzuciła zgłoszonych przez Ligę Polskich Rodzin kandydatów na kierownicze stanowiska w kilku ośrodkach regionalnych TVP. Przepadła m.in. Alicja Grzymalska jako kandydatka na szefową ośrodka wrocławskiego.

Kandydatów LPR blokował Andrzej Urbański, prezes TVP. Dlatego nie zdziwił mnie sobotni atak Ligi na Urbańskiego za to, że zaprosił on do współpracy z telewizją Sławomira Sierakowskiego, intelektualnego lidera młodej lewicy. Pisałem o tym w sobotę. Wysnułem wtedy tezę, że LPR puszcza w ten sposób Urbańskiemu sygnał, który należy czytać tak: jeśli "przejdą" nasi kandydaci w ośrodkach regionalnych, to nie będziemy robić problemów przy układaniu nowego pasma publicystycznego w dwóch głównych programach TVP.

Telewizja nie ugięła się. Kandydaci LPR przepadli. Do góry poszła za to Samoobrona. Jak czytam w Gazecie.pl, nominat tej partii - Robert Rynkun-Werner (notabene, główny wróg Bronisława Wildsteina za czasów jego kilkumiesięcznej prezesury TVP) - przeszedł z rady nadzorczej do zarządu telewizji. Zaś rekomendowana przez Samoobronę Maria Kudroń została szefową bydgoskiego ośrodka TVP.

Liga Polskich Rodzin dostała więc potężnego prztyczka w nos. Tak o tym pisze Gazeta.pl:
Nieoficjalnie politycy LPR mówią ..., że "sprawa stanowisk w ośrodkach regionalnych została włączona wwewnątrzkoalicyjne rozgrywki". - Rada poparła kandydatkę Samoobrony, a naszych nie. Głosowała tak na polecenie PiS. To wygląda na konsekwencję którejś z naszych ostatnich inicjatyw politycznych. Koalicjant chce coś nam udowodnić. Ale co - ich pytajcie - podsumowuje jeden z posłów Ligi.
Warto pamiętać, że wszystko to dzieje się w czasie, gdy renegocjowana jest umowa koalicyjna pomiędzy PiS, Samoobroną i LPR. Trwają też przymiarki do obsady kierowniczych stanowisk w Najwyższej Izbie Kontroli. Zaś w sobotę Roman Giertych publicznie zażądał reaktywacji sejmowej komisji śledczej ds. Orlenu, co nie spodobało się PiS-owi.

Będzie kolejna kłótnia w koalicji?

Pewien znany polski arystokrata ma zostać ujawniony jako agent SB. O kogo chodzi?

Niezwykły materiał zamieściła "Rzeczpospolita" w swoim sobotnim dodatku "Plus Minus". Maja Narbutt rozmawia z Tomaszem Lenczewskim, historykiem i genalogiem, specjalistą od dziejów polskiej arystokracji. Obecnie Lenczewski bada związki polskiego środowiska ziemiańskiego i arystokratycznego ze służbami specjalnymi PRL. I o tym właśnie jest ta rozmowa.

Najbardziej sensacyjny jest jej początek. Przeklejam:
"Rzeczpospolita": Najpierw okazało się, że z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa współpracował hrabia Wojciech Dzieduszycki, a niedługo potem, że inny potomek znanej ziemiańskiej rodziny, hrabia Ronikier, donosił na swych kolegów z Piwnicy pod Baranami. A pan w archiwach IPN znalazł coś, co przebije tamte rewelacje.

Tomasz Lenczewski: - To osoba z najwyższej arystokracji, o pięknej karcie w pewnym okresie życia. Zawsze darzyłem ją sporą atencją. Jego przypadek dowodzi, jak rzeczywistość gomułkowska potrafiła pewne osoby upodlić, skłonić do donosicielstwa na niskim poziomie. Bo ów arystokrata raportował nawet, o czym mówi się na kazaniach w kościele.

To nazwisko będzie ujawnione, a także trochę innych.

Już nawet zostało ujawnione, na liście Macierewicza. Moje badania potwierdzają, że znalazło się tam słusznie. Wiem, że po publikacji tego wywiadu wiele rodzin będzie żyć w stanie pewnego niepokoju. Pamiętam dość zaskakującą sytuację - przedstawiciel rodu, z którego pochodzi święta i błogosławiona, sam gnębiony w okresie stalinowskim za przynależność do Sodalicji Mariańskiej, zwierzył mi się, że należałoby teczki spalić, bo prawie wszyscy byli w jakiś sposób obciążeni.
Tylko tyle i aż tyle. Bo cóż to za znany arystokrata, który był agentem SB i znalazł się na liście Macierewicza? Zaglądam na tę listę. Znajduję na niej jedno, wybitne, arystokratyczne nazwisko. To nie żyjący już Jan Tomasz Zamoyski, ostatni ordynat zamojski, ojciec obecnego prezydenta Zamościa Marcina Zamoyskiego. W latach 1991-93 Jan Zamoyski był senatorem (jako przedstawiciel ZChN). Dlatego też - jako domniemany agent SB (TW "Hrabia") - znalazł się na słynnej liście sporządzonej przez Antoniego Macierewicza.

Nie przesądzam, że chodzi właśnie o niego. Ale Tomasz Lenczewski dał powód do tego typu spekulacji i podsunął konkretny trop. Jeden szczegół nie zgadza się: Lenczewski daje do zrozumienia, że ów arystokrata był agentem za rządów Władysława Gomułki, a więc w latach 1956-70. Tymczasem przy nazwisku Jana Zamoyskiego na liście Macierewicza znajduje się taka oto adnotacja:
Zachowała się teczka pracy i teczka personalna TW "Hrabia". Zarejestrowany pod nr 9470 przez wydz. V dep. II Warszawa, następnie 5.04.76 pod nr 15057 przez wydz. II SUSW. Nr arch. 8952/I, 12604/I, miejsce archiwizacji WIII BEiA. Akta archiwalne zachowane, data zaprzestania kontaktów 15.09.79.
Tak więc jedyne konkretne daty, o jakich wspomina lista Macierewicza to lata 1976-79.

Nie podoba mi się takie publiczne sianie niepokokoju, jakie zastosował Tomasz Lenczewski. Wolałbym, by po prostu ogłosił nazwisko agenta. Mam nadzieję, że zrobi to jak najszybciej. Oczywiście, z twardymi dowodami.

Niemniej, warto przeczytać całą rozmowę z Lenczewskim. Jest pełna pikantnych anegdot z życia polskiej arystokracji w latach komunizmu. Przytaczam jeden taki smakowity fragment:
"Rzeczpospolita": Czy środowisko byłych ziemian było dokładnie zinfiltrowane przez służbę bezpieczeństwa?

T. Lenczewski: - Zdecydowanie tak. W teczkach znajdują się relacje nawet z bardzo kameralnych spotkań. Przytoczę tu raport ze spotkania w pewnym warszawskim salonie z wczesnych lat 50. Notabene niektórzy uczestnicy jeszcze żyją. Otóż niejaki TW Antoniewicz stworzył barwną relację oddającą klimat tamtych lat: "Na kilka dni przed moim powrotem do Warszawy odbyło się zamknięte i bardzo "ekskluzywne" przyjęcie "tylko dla arystokracji" u T. (...). Otóż N. po wypiciu dużej ilości alkoholu zaczął ubolewać, że on i Z. słusznie są nazywani obecnie katolikami reżymskimi, w odróżnieniu od rzymskich katolików w redakcji "Tygodnika" ["Powszechnego"]. Na to hrabianka M., również kompletnie pijana, wpadła w rodzaj szału, bijąc N. i Z. w taki mniej więcej sposób? "Zdrajcy, bydło, pachołki Piaseckiego świnie" itd. Z hrabiowskim poczuciem smaku i umiaru. Ponieważ gospodyni nie interweniowała, stojąc milcząco po stronie atakującej, N., lejąc łzy, zaczął się patetycznie kajać? "Tak słusznie się to nam należy. Gdybym był istotnie uczciwym człowiekiem, to będąc też prawdziwym mężczyzną, byłbym w tej chwili z pistoletem w lesie i Z. też". Po tym wyznaniu całe hrabiowskie towarzystwo szybko doszło do porozumienia - padli sobie w objęcia i przysięgali dozgonną jedność w obliczu wspólnego wroga".
Ciekawie byłoby rozszyfrować bohaterów tej arystokratycznej libacji alkoholowej.

Przypomnę, że jak dotąd najbardziej znanym agentem SB wśród polskich arystokratów jest hr. Wojciech Dzieduszycki.

Dziś bracia Kaczyńscy obchodzą urodziny

Dokładnie 18 czerwca 1949 r. przyszli na świat ONI. Najsłynniejsze polityczne bliźnięta świata od czasów Romulusa i Remusa.

Jarosław Kaczyński uchodzi za mózg i napęd tego tandemu. Dynamiczny, zadziorny, kreatywny. Kawaler. Jego życie to polityka. Dziś jest premierem.

Lech Kaczyński trzymał się przeważnie w cieniu brata. Wydaje się raczej powolny i ospały. Ale to on objął w 2000 r. stanowisko ministra sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, co było pierwszym krokiem w długim marszu bliźniąt po pełnię władzy w kraju. Ma rodzinę. Dziś jest prezydentem.

W ten niezwykły dzień przypomnę pierwszy polityczny plan braci Kaczyńskich. Znaleziony w YouTube:



A oto bodaj najlepsza, amatorska, internetowa impresja o braciach. Też z YouTube. Materiał jest złośliwy, ale ma w sobie moc. Myślę, że mógłby spodobać się także zwolennikom PiS. Tak czy inaczej - ciarki przechodzą:



Co sądzicie o braciach Kaczyńskich? Jakie życzenia warto im złożyć?

"Solidarność Walcząca" nie zasłużyła na Order Orła Białego? Dlaczego?

Pisze o tym Katarzyna Lubiniecka w portalu Gazeta.pl. Kornel Morawiecki, legendarny założyciel i lider Solidarności Walczącej, nie dostał Orderu Orła Białego od prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Poczuł się urażony i odmówił przyjęcia odznaczenia państwowego niższej rangi.

To duży zgrzyt. Wszak przez miniony weekend trwały obchody 25. rocznicy powstania Solidarności Walczącej.

Kornel Morawiecki budzi we mnie uczucia sentymentalne. Był rok 1988, bodaj wiosna. Miałem niewiele ponad 14 lat. Z zapartym tchem, za pośrednictwem Radia Wolna Europa, śledziłem niezwykłe losy "Kornela", który był wtedy deportowany z Polski, potem wracał przez zieloną granicę itd. Morawiecki wywoływał we mnie podziw jako nieprzejednany radykał. Prawdziwy antykomunista. W dodatku wrocławianin.

Morawiecki i Solidarność Walcząca to - wypisz, wymaluj - ideowi antenaci obecnego, PiS-owskiego obozu władzy. Nie rozumiem więc, dlaczego twórca "SW" nie zyskał dostatecznego uznania w oczach Lecha Kaczyńskiego. Acz - z drugiej strony - nie jestem maniakiem bojów o ordery. Nie kruszyłbym kopii o tę sprawę.

Jestem ciekaw, co sądzicie o Solidarności Walczącej i Kornelu Morawieckim. Kogo zaś interesują dzieje SW, powinien zajrzeć na poświęcony jej portal.

Tymczasem wklejam obszerne fragmenty tekstu, który o Kornelu Morawieckim napisała w 2002 r. Patrycja dla "Wieczoru Wrocławia":

- Są w życiu takie wybory, na które trzeba się zdecydować – uważa Kornel Morawiecki, opozycjonista w czasach PRL, twórca Solidarności Walczącej. Po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywał się przez sześć lat. Dla jednych postać szalenie interesująca, dla innych zbyt radykalna.

- Myślę, że mój stosunek do rzeczywistości politycznej PRL był wynikiem pewnego procesu. To mój dom, historia, szkoła i sama obserwacja systemu, jego zakłamanie, wpłynęły na mnie – mówi o sobie Kornel Morawiecki. – Oczywiście były też ważne doświadczenia zbiorowe: 1956 czy 1968 rok – dodaje.

- Po wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, malowaliśmy z kolegą na murach swastyki oraz sierpy i młoty. Po prostu nie było we mnie zgody na trwanie w tym systemie – tłumaczy Morawiecki. Wówczas już po studiach matematycznych, pracował jako asystent na uczelni.

- Poznaliśmy się na Politechnice Wrocławskiej w 1980 roku, w czasach legalnej Solidarności – opowiada profesor Andrzej Wiszniewski, były minister nauki w rządzie Jerzego Buzka. – Nie był widoczny, jeśli już, to kojarzyłem go jako redaktora "Biuletynu Dolnośląskiego", a nie działacza związkowego. Na początku miałem go za człowieka zupełnie przeciętnego, ale szybko zmieniłem zdanie, to wybitna osobowość – dodaje.

Profesor Wiszniewski pamięta, że jeszcze przed wprowadzeniem stanu wojennego Kornel Morawiecki opublikował apel do żołnierzy radzieckich. Tekst był napisany cyrylicą i dotyczył ewentualnej interwencji zbrojnej. – To było bardzo odważne – komentuje profesor.

- "Biuletyn" wydawaliśmy w kilkanaście osób, ale w kolportaż było zaangażowanych o wiele więcej osób. Na czele "Biuletynu" stał nieżyjący już Piotr Starzyński – mówi Kornel Morawiecki. – Ta gazeta brała udział w narodzinach Solidarności – tłumaczy. Przy "Biuletynie Dolnośląskim" działała cała sieć ludzi - znających się i ufających sobie na wzajem. I - jak mówi Kornel Morawiecki - to dzięki temu było im łatwiej się dostosować do rzeczywistości stanu wojennego. Wtedy wszystkie relacje musiały opierać się na zaufaniu.

- W 1980 roku ubiegałem się o szefowanie zakładową komisją Solidarności na naszej politechnice – opowiada o swojej znajomości z Morawieckim Tomasz Wójcik, były poseł AWS. – Kandydował też Tadeusz Huskowski. I wtedy, na jednym ze spotkań, Morawiecki zadał nam obu drastyczne pytanie: czy jeśli trzeba będzie to jesteśmy gotowi oddać życie za sprawę. Trzeba pamiętać o kontekście, wtedy istniało zagrożenie ze strony wojsk ZSRR. On naprawdę bardzo poważnie traktował sprawę niepodległości. Ale Morawiecki nigdy nie był agresywny, on był jasny i klarowny – tłumaczy Wójcik.

W nocy z 12 na 13 grudnia Kornel Morawiecki rozwoził „maluchem” kolejny numer "Biuletynu Dolnośląskiego". Był mróz i w samochodzie nawalił akumulator. Nie mógł wrócić do domu, więc zdecydował się przenocować u znajomych w zaprzyjaźnionym mieszkaniu na ul. Kamiennej. O tym, że władze wprowadziły stan wojenny, dowiedział się rano, od swojej żony, która przyszła do mieszkania znajomych.

- Oczywiście po mnie też przyszli, ale nie było mnie w domu – wyjaśnia. Już tego samego dnia, po naradzie w kilka osób, zapadła decyzja o wydaniu pisma „Z dnia na dzień”. Pierwszy numer wyszedł już 14 grudnia, a Kornel Morawiecki zaczął się ukrywać, trwało to 6 lat.

- Podczas stanu wojennego to właśnie on był człowiekiem, który organizował skuteczny opór, współpracował z środowiskami solidarnościowymi, ale też zaczął tworzyć własne struktury – mówi Tomasz Wójcik.

- W gremiach solidarnościowych od początku ścierały się różne postawy – uważa prof. Andrzej Wiszniewski. – Szefostwo miało swoją koncepcję walki z reżimem, a Kornel swoją.

- Pamiętam jak przyjechał do Wrocławia jeden z warszawskich działaczy Solidarności i powiedział: trwajcie, a nie działajcie. Tymczasem Kornel Morawiecki zakładał maksymalną aktywność w zwalczaniu reżimu – wyjaśnia prof. Wiszniewski.

I tak w 1982 r. powstaje Solidarność Walcząca. – Pierwsza pikieta odbyła się na placu Pereca, 13 czerwca. Wtedy zrozumieliśmy, że na Dolnym Śląsku jest potencjał, który chciał walczyć z rzeczywistością stanu wojennego – wspomina Morawiecki.

- Wokół Kornela zorganizowali się ludzie pomysłowi, którzy umiejętnie zdobywali papier, organizowali drukarnię, urządzali akcje protestacyjne, ale nigdy nie sięgali po terroryzm – potwierdza Andrzej Wiszniewski. Na początku drugiej połowy lat 80. pojawiły się złośliwe uwagi, że we Wrocławiu są dwie Solidarności: klęcząca i walcząca.

- Aresztowali mnie w 1987 r. – wspomina Morawiecki. - Rok po tym jak z więzień wyszli polityczni, jak Wałęsa wezwał do ujawniania się.

Przywódca Solidarności Walczącej trafił do warszawskiego więzienia na Rakowieckiej. Zmuszono go do wyjazdu. - Jeździłem wtedy po świecie, trafiłem też do USA – opowiada Kornel Morawiecki. – Spotkałem się m.in. z Janem Nowakiem Jeziorańskim i Zbigniewem Brzezińskim. Zaskoczyło mnie wtedy, że oni nie wierzyli w upadek komunizmu, myśleli, że ten system będzie trwał jeszcze długo – opowiada.

Czy konspiracja i aresztowanie wpłynęły na jego rodzinę? – Mieli rewizję, oczywiście wiadomo lepiej dla dzieci, gdy ojciec jest w domu, ale z drugiej strony moje dzieci nie były już takie małe. O wiele gorzej miała moja koleżanka, z którą się ukrywałem: Hanna Łukowska. Ona zostawiła w domu maleńkie dzieci, które były szantażowane i straszono je domem dziecka. Nie mówiąc już o wielu innych, bezimiennych szykanowanych rodzinach – zaznacza jasno Morawiecki.

Powrót do kraju nie był łatwy. Po zatrzymaniu w samolocie i wydaleniu do Wiednia udało mu się dostać do Polski nielegalnie w 1988 r.

W 1989 r. wszystko się zmieniło. Opozycja podjęła rozmowy z rządem, zawarto układ, w wyniku, którego odbyły się wybory do Sejmu kontraktowego. Prezydentem został gen. Wojciech Jaruzelski, a premierem Czesław Kiszczak.

- Uważam, że ustępstwa Okrągłego Stołu były za duże – zaznacza Morawiecki. – Zawarto kompromis, a dzięki temu w nowe czasy przeszła umocniona nomenklatura, bo społeczeństwo było w rozsypce – wyjaśnia.

- Ja też mówiłem, żeby nie siadać do Okrągłego Stołu, żeby nie iść do wyborów w czerwcu 1989 roku, komuna była słaba i tak by padła – zgadza się Tomasz Wójcik.

- Ludzie wtedy cieszyli się, że już po wszystkim, byli szczęśliwi, że obalili komunizm za darmo. Bezkompromisowość Morawieckiego zrażała niektórych – ocenia tamte wydarzenia prof. Wiszniewski.

Doktor Kornel Morawiecki, pracuje na Politechnice Wrocławskiej w Instytucie Matematyki. Na co dzień, przez wielopiętrowy, nowy budynek, przetaczają się setki młodych ludzi, nie każdy chce się zastanawiać nad przeszłością. Przychodzą, dopytują się o zaliczenia, rozmawiają o imprezach, kolokwiach. Życie toczy się dalej.

- Ten świat jest inny – mówi na koniec Morawiecki. - Wyzwaniem jest bezideowość, a my musimy wypuścić nowe duchowe liście.

- Kornel Morawiecki to jest człowiek, którego nie da się nie lubić, on nie jest zarozumiały. Można się z nim kłócić, ale nie obrażać – twierdzi Tomasz Wójcik.

16.6.07

Mezo w Opolu o islamskich terrorystach

Festiwal w Opolu kojarzy mi się z totalną szmirą. Setką miałkich kawałków o niczym. Dlatego wielkim zaskoczeniem dla mnie był kawałek, na jaki przypadkowo dzisiaj trafiłem - "Spirala nienawiści" w wykonaniu Mezo/Tabb

Jaki jest festiwal w Opolu każdy wie. Jednym się podoba innym nie. Utworów o jakimkolwiek przekazie trudno tam w każdym razie szukać. Tym bardziej zaskakujące było, że ktoś śpiewa o czymś ważnym:

Allach Hachbar, wojenna pożoga
Idzie Dżihad w imię wszechmogącego Boga.
Innowiercy, odmieńcy już za chwilę
słabi powstaną i urosną w siłę.
Odrodzenie Islamu, znak dla muzułmanów
Do przodu! Pęka potęga zachodu.
Dość znoszenia goryczy, upokorzenia,
czas przemian, nie mamy nic do stracenia!

(Cały tekst tu).

Oczywiście banalnie i w sposób uproszczony. Ale trudno też oczekiwać czegoś innego, kiedy w kilku zwrotkach trzeba opowiedzieć o czymś ważnym. Co ciekawe Mezo/Tabb jako drugi utwór zaśpiewali piosenkę „Ważne”, którą wykorzystywał w swojej kampanii prezydenckiej kandydat SdPl Marek Borowski

Atak LPR na prezesa TVP: Zemsta za blokowanie ludzi Ligi w ośrodkach regionalnych?

Posłowie Krzysztof Bosak i Daniel Pawłowiec z Ligi Polskich Rodzin przypuścili medialny szturm w sobotę wczesnym popołudniem na Andrzeja Urbańskiego, prezesa Telewizji Polskiej. Za co? Za jego zapowiedź, że gospodarzem jednego z nowych programów publicystycznych w jesiennej ramówce TVP będzie Sławomir Sierakowski, intelektualny lider młodej lewicy. (Konferencję prasową Krzysztofa Bosaka i Daniela Pawłowca oglądałem w TVP 3).

Tu drobna dygresja. Obaj ci młodzi parlamentarzyści są członkami rady programowej Telewizji Polskiej. Jeden z nich jest nawet jej wiceprzewodniczącym (według BIP-u TVP jest nim Daniel Pawłowiec, a według Wikipedii - Krzysztof Bosak).

Posłowie LPR są zaniepokojeni Sierakowskim w TVP, bo uważają go za niebezpiecznego radykała, dla którego nie ma miejsca w demokratycznej debacie publicznej. Podczas swojej sobotniej konferencji prasowej porównali go nawet do neonazistów.

- Sławomir Sierakowski nie jest publicystą o zacięciu politycznym, jest politykiem o zacięciu publicystycznym - przekonywał poseł Pawłowiec.

LPR zwróciła się do rady nadzorczej TVP o zbadanie sprawy. Zwłaszcza zaś o sprawdzenie czy w produkcję programu Sierakowskiego zostały już zaangażowane jakieś środki. A jeśli tak - to jakie. Zdaniem Bosaka i Pawłowca, powierzenie audycji Sierakowskiemu to indywidualny pomysł prezesa Urbańskiego, który nie ma w tej kwestii wsparcia zarządu telewizji.

Czy LPR złoży wniosek o odwołanie Andrzeja Urbańskiego z prezesury TVP? - Za wcześnie na tego typu spekulacje - odpowiedział wymijająco Krzysztof Bosak.

O co chodzi? Moim zdaniem, to oczywiste. Chodzi o ośrodki regionalne TVP. Niedawno LPR rekomendowała kilkoro swoich kandydatów na stanowiska szefów i wiceszefów kilku ośrodków (m.in. Alicja Grzymalska została rekomendowana na fotel dyrektora wrocławskiego ośrodka TVP). W ostatni poniedziałek rada nadzorcza telewizji miała zatwierdzić te kandydatury. Nie zrobiła tego, bo sprzeciwił się Urbański. Wówczas "Dziennik" napisał, że w związku z tym nad głową prezesa TVP zbierają się czarne chmury. Sam Urbański nie krył irytacji w rozmowie z "Dziennikiem":
"Dziennik": Dlaczego nie chce mieć Pan u siebie dyrektorów i wicedyrektorów ośrodków regionalnych wywodzących się z Młodzieży Wszechpolskiej i LPR?

A. Urbański: - To nie jest kwestia tego, czy ja chcę czy nie chcę. Decyzję podejmuje rada nadzorcza. Część tych kandydatur była bardzo interesująca, a część bardzo rozczarowująca. Ale powtarzam, ostateczna decyzja należy do rady nadzorczej.

Ale spotkał się Pan w tej sprawie z Janiną Goss, przewodniczącą rady nadzorczej?

- Tak. Dla mnie jest jasne, że jeżeli Telewizja Polska jest liderem rynku, to ludzie, którzy mają tu pracować, muszą być profesjonalistami, potrafiącymi o tę pozycję lidera walczyć. Kilka tych osób ma bardzo profesjonalne przygotowanie. Jedna z nich wprowadziła mnie i zarząd w błąd, ukrywając pewne fakty o sobie. Tego nie możemy akceptować.

Co Pan zrobi, jeżeli rada nadzorcza zatwierdzi wszystkie osoby powiązane z LPR i Młodzieżą Wszechpolską?

- Co najmniej dwie zgłoszone osoby, nie powinny pracować w TVP. I nie będę tego ukrywał. Ale moje formalne możliwości w tym momencie i w tej sprawie nie są zbyt duże.

Czy LPR naciska na Pana w tej kwestii?

- Nie. Jeżeli chodzi o moją osobę nie było żadnych nacisków. Dochodzą za to do mnie głosy, że politycy rozmawiają o tej sprawie z dziennikarzami.
Te deklaracje Urbańskiego musiały zostać odebrane przez LPR jak zniewaga. Dlatego nie ma nic dziwnego w sobotnim ataku Bosaka i Pawłowca na prezesa TVP. Pamiętajmy, że w poniedziałek znów zbiera się rada nadzorcza telewizji.

Ale skoro Bosak i Pawłowiec nie zamierzają podejmować próby odwołania Urbańskiego, to ich atak należy odebrać jako sygnał ostrzegawczy. Myślę, że trzeba odczytać go tak: jeśli "przejdą" nasi kandydaci w ośrodkach regionalnych, to nie będziemy robić problemów przy układaniu nowego pasma publicystycznego w dwóch głównych programach TVP.

Czy Urbański się ugnie? A jeśli się nie ugnie - to czy polegnie? Co o tym sądzicie?

15.6.07

Wyborcy kręcą teledysk o polityku, czyli kampania wyborcza ery Web 2.0

Piękna, młoda dziewczyna zachwala przystojnego, młodego polityka. I to nie byle jakiego, bo jest nim popularny, czarnoskóry senator Barack Obama, który ubiega się o nominację Demokratów w wyborach na prezydenta USA. Zobaczmy (materiał pochodzi w YouTube):



Teledysk utrzymany jest w konwencji młodego, czarnego soulu, od lat zalewającego telewizyjne stacje muzyczne. Celem klipu - jak rozumiem - jest utrwalenie nazwiska i pozytywnego wizerunku Baracka Obamy wśród młodych, głównie czarnych Amerykanów. Szerzej o teledysku piszę w Pardonie, za blogiem Marcina Gadzińskiego z "Gazety Wyborczej".

Ale nie to jest najciekawsze. Bo jak podaje telewizja ABC, sztab Obamy twierdzi, że nie ma nic wspólnego z teledyskiem. Kto go zatem stworzył? Zapewne fani. W tym kontekście publicystka polityczna Karen Russell używa w The Huffington Post określenia Voter Generated Content, wzorowanego na terminie User-generated content, jednego z podstawowych, fundamentalnych określeń definiujących tzw. Web 2.0. Przypomnę, że chodzi o treści tworzone i rozpowszechniane oddolnie, przez użytkowników danego medium (w taki sposób działają choćby MySpace i YouTube).

Kto zna "Kulturę konwergencji" Henry'ego Jenkinsa - pozycję kultową wśród "łebdwazerowców" - ten pamięta jego analizy dotyczące fali amatorskich utworów (głównie wideo) tworzonych przez fanów "Gwiezdnych Wojen" w oparciu o motywy i postaci wzięte z tej kosmicznej sagi. Właściciele praw do "Gwiezdnych Wojen" mają w tym wypadku twardy orzech do zgryzienia. Z jednej strony, cieszy ich darmowa promocja serii, jaką zapewniają kreatywni fani. Z drugiej strony, niepokojąca jest swoboda, z jaką fani wykorzystują chronione prawami autorskimi elementy sagi. Słowem: twórcy "Gwiezdnych Wojen" chcą zachować pełną kontrolę nad produktem, który stworzyli. To jednak nie jest możliwe w dobie wszechobecnych, interaktywnych mediów, Web 2.0 i User-generated content.

Sztab Baracka Obamy ma identyczny problem z teledyskiem zachwalającym tego kandydata. Oto kampania wyborcza wymyka się spod kontroli. Fani/wyborcy biorą ją w swoje ręce. Co z tego wyniknie? Czy fani/wyborcy pomogą czy zaszkodzą? To pytanie stawia Karen Russell. Uważam, że dopóki chodzi o jeden, i to całkiem niezły, teledysk - to nie ma problemu. Ale co będzie, gdy wizerunek Baracka Obamy całkiem wymknie się spod kontroli i wywoła falę oddolnej twórczości na temat tego kandydata, która dotrze do milionów wyborców i być może wpłynie na ich decyzje?

Co o tym sądzicie?

14.6.07

Wrocławska prokuratura rzuca biały ręcznik...

Zaskakująca decyzja wrocławskiej prokuratury. Zrezygnowała z ukarania 25 osób, które cztery lata temu miały uczestniczyć w wielkiej bijatyce pseudokibiców na ulicy Grabiszyńskiej we Wrocławiu.

Dawno mnie nic nie zaskoczyło tak jak dzisiaj decyzja prokuratora. Zaraz po rozpoczęciu rozprawy wycofała ona apelację od wyroku uniewinniającego. I bezradnie przyznała, że nie ma na tyle silnych dowodów, by liczyć, że Sąd Apelacyjny uchyli wyrok i każe rozpatrzyć proces jeszcze raz. Co ciekawe, nastąpił tu wyraźny rozdźwięk między Prokuraturą Okręgową (autorem apelacji) a Apelacyjną (występującą przed sądem). Ta pierwsza uważała, że należy walczyć. Ta druga, że nie ma sensu. Ciekawe co na to minister sprawiedliwości, który przekonuje, że trzeba karać surowo. A tu wrocławska prokuratura rezygnuje z jakiejkolwiek walki... Rzuca biały ręcznik.

Sprawa jest o tyle intrygująca, że wrocławska prokuratura okręgowa oskarżyła około 150 osób o udział w tzw. ustawce kibiców. Ci wszyscy, którzy się przyznali i dobrowolnie poddali karze (ponad 120 osób) zostali skazani. Wszyscy ci, którzy odrzucili zarzuty zostali uniewinnieni. A jakby wszyscy się nie przyznali - czy wówczas wszyscy byliby uniewinnieni? Czy też ci, którzy się przyznali okazali się - jak stwierdził jeden z obrońców - frajerami? Wątpliwości duże pozostały...

Kampania reklamowa telefonii Play jako katalizator oddolnej reakcji społecznej

Poniższy tekst to zredagowany zapis wystąpienia Patrycji Gowieńczyk z Piątej Władzy na międzynarodowej konferencji "Ads and genders – 21st century portrayal of women" (w wolnym tłumaczeniu: "Reklamy i tożsamości płciowe - Jak XXI wiek przedstawia kobietę"). Impreza była 11 czerwca w Budapeszcie. Wystąpieniu Patrycji towarzyszyła prezentacja, której współautorką jest Kasia Pawlik.

Ciekawi jesteśmy Waszych opinii o tym, co Patrycja powiedziała w Budapeszcie.


Chciałabym krótko opowiedzieć, w jaki sposób protest konsumentów/odbiorców spowodował upadek i zmianę dużej kampanii reklamowej. Jak się okazuje, głos opinii publicznej ma wpływ na świat reklamy nie tylko wtedy, gdy przekłada się bezpośrednio na konsumpcję danego produktu.

Ale od początku.

Sieć Play była w bardzo trudnej sytuacji. Startowała w marcu 2007 r. Na polskim rynku telefonii komórkowej działało wówczas już trzech stabilnych operatorów. Play przygotowywał się do wejścia na scenę bardzo długo. Szczegółowo opracował kampanię reklamową, za którą odpowiadał Jacek Hensler, znany wcześniej z bezkompromisowych, ale przyciągających uwagę projektów (Heyah).

Atak miał wyglądać tak: pełna rozmachu, wyróżniająca się, zaskakująca kampania reklamowa prowadzona we wszystkich największych miastach Polski oraz w mediach, połączona z wyjątkowo atrakcyjną ofertą cenową na produkty Play.

Już po pierwszym tygodniu od rozpoczęcia działań promocyjnych twórcy kampanii zwrócili uwagę na dwie rzeczy:
a) plazmowy, trójwymiarowy logotyp operatora w tonacji biało-fioletowej;
b) obecność nagich ciał w materiałach wizualnych.

Wielkoformatowe reklamy Play zupełnie odbiegały od dotychczasowej stylistyki, w jakiej gustowała branża telekomunikacyjna. Ciemne, wysycone tło, nagie postaci pełne ekspresji, epatujące witalnością połączoną z dekadenckim urokiem masowej (przytłaczającej) konsumpcji. Tak to wyglądało.

Ale największe emocje wzbudził internetowy serwis Play, gdzie można było uraczyć się zakupem pikantnych filmików wideo, takich jak "Balony w łazience", "Mokry basen" czy "Hot Paulina". Mówiąc krótko, Play postanowił być naprawdę "inną telefonią" i pokazał dużo więcej niż było do tej pory w zwyczaju. Zamieścił na swojej stronie krótkie filmy porno.

Wystarczył jeden weekend, a w internecie utworzyły się całe komitety nawołujące do bojkotu marki. Niezadowoleni internauci alarmowali Komisję Etyki Reklamy, która w Polsce zajmuje się tego typu precedensami w branży.

Jakby tego było mało, mniej więcej w tydzień po aferze z seks-filmami pojawiła się kolejna wizualna odsłona kampanii Play:
- billboardy z twarzą dziecka doklejoną do postaci dorosłych osób zabawiających się na imprezie;
- dłoń z pozornie odciętymi palcami zanurzonymi we krwi (naprawdę była to roztopiona czekolada);
- olbrzymie usta z których wyłaniał się długi język zamieniający się palec.

W telewizyjnym spocie mogliśmy zobaczyć kobietę zawzięcie ćwiczącą w fitness klubie. Męski głos zza kadru pokazywał jej alter-ego, objadające się w tym czasie chipsami. Slogan głosił: „Teraz nie musisz się martwić jak wyglądasz. W nowej ofercie Play masz tyle darmowych minut do rozmawiania, że nie musisz wychodzić z domu”.

Tego było już za wiele. Komisja Etyki Reklamy przyjęła skargi, rozpatrzyła je i wydała decyzję – 10 maja 2007 r.

Operator Play spodziewał się przegranej, bo fala protestów była tak duża, że firma nie mogła nie reagować. Uaktywniły się też bardzo konserwatywne środowiska prawicowe i katolickie, które wytoczyły przeciwko Play dwa bardzo mocne w Polsce zarzuty:
- lansowanie pedofilii (reklama z dziećmi udających imprezujących dorosłych);
- satanizm (negatywny, mroczny całokształt przekazu komunikacyjnego).

Nic dziwnego, że Play zaczął działać jeszcze przed ogłoszeniem decyzji Komisji Etyki Reklamy. Autor kampanii Jacek Hensler publicznie, na łamach ogólnopolskiego dziennika, przeprosił wszystkich za kampanię, mówiąc, że jest zła. Zapowiedział wprowadzenie nowych materiałów oraz zapewnił, że nie jest satanistą, tylko praktykującym katolikiem.

Po raz pierwszy w historii polskiej reklamy dyrektor kreatywny kampanii składał takie oświadczenie.

Komisja Etyki Reklamy uwzględniła część protestów: przeciw wykorzystaniu wizerunku dziecka w negatywnym kontekście oraz epatowaniu przemocą (odcięte palce u dłoni). Odrzuciła zaś całą resztę. W rezultacie Play - po zaledwie trzech miesiącach kampanii - musiał uporać się z kryzysową sytuacją. Do firmy przylgnął negatywny wizerunek i – co najważniejsze – poniosła ona olbrzymie straty finansowe, jakie spowodowała zmiana kampanii.

Obecnie reklamy operatora Play są stonowane. Nie odwołują się do niczego innego poza konkurencją cenową.

Przypomnę, że całe to zdarzenie nie miałoby miejsca, gdyby nie oddolne protesty społeczne.

Jest tylko jedno „ale” w całej tej historii. Miejsce bardzo konstruktywnej dyskusji o reklamie, wywołanej kampanią Play, zajęły histeryczne odwołania do moralności i wartości religijnych. Zdecydowanie było to nadużyciem. Dlaczego? Bo znaleźliśmy się w dobrym punkcie, aby zapytać: Co dalej z reklamą? Gdzie kończy się kreatywność, a zaczyna agresja i głupota? Niestety, zamiast zastanawiać się nad tymi kwestiami, musieliśmy słuchać dywagacji o satanizmie.

Mimo wszystko uważam, że społeczna reakcja na kampanię Play pokazuje, jaką siłę i możliwości ma w sobie społeczeństwo.

Chcę jeszcze zauważyć, że dyskusja wokół kampanii Play to nie jedyny przykład emocji, jakie budzi współczesna reklama. W tym roku mieliśmy do czynienia z cenzurowaniem kampanii włoskich projektantów mody. Na krytykę i ostracyzm naraziły się takie gwiazdy jak Armani (posądzony o lansowanie pedofilii) oraz Dolce&Gabbana (oskarżeni o zachęcanie do gwałtów). Można pokusić się o stwierdzenie, że w dzisiejszych czasach sfera konsumpcji, z którą ściśle łączy się reklama, budzi o wiele większe emocje niż sztuka. Inna rzecz, że trudno sprowadzić nowoczesną reklamę wyłącznie do sfery działań marketingowych.

I żeby była jasność: nie mogę osobiście zadeklarować się jako wróg reklamy, bo sama na co dzień zajmuję się jej kompleksowym tworzeniem. Żyję z nią i z niej. Wiem tylko, że można pracować tak, aby nie opierać się na prostackich stereotypach i behawioralnych instynktach ludzkich.

Patrycja Gowieńczyk

Londyńska blogosfera zdemaskowała i pojmała wstrętną internetową agresorkę

Udało się. Brytyjska policja zatrzymała niejaką Felicity Jane Lowde - kobietę, która za pomocą tysięcy agresywnych mejli i komentarzy demolowała życie blogerki Rachel North, autorki bloga Rachel From North London. Szerzej pisze o tym Gazeta.pl.

Lowde od pewnego czasu ukrywała się. Była ścigana internetowymi listami gończymi, które zamieszczali w blogach brytyjscy internauci. I to oni w końcu ją znaleźli. Tak to opisuje Gazeta.pl:
Pierwsi wypatrzyli Lowde we wschodnim Londynie blogerzy J i P. Policję poinformowali stali bywalcy i właściciel pubu White Hart, którzy rozpoznali ją ze zdjęcia zamieszczonego w sieci. Pomógł też właściciel kafejki internetowej, z której korzystała Lowde. - Dzięki informacjom od osób, które wiedziały o akcji blogerów Znajdź prześladowcę, w środę 6 czerwca policji udało się aresztować Felicity Jane Lowde w kafejce internetowej na Brick Lane we wschodnim Londynie - ogłosiła Rachel na swoim blogu.
Cała ta historia jest tym bardziej przykra, że Rachel North przeżyła zamachy terrorystyczne w Londynie z 7 lipca 2005 r. I to one zainspirowały ją do założenia bloga. Felicity Jane Lowde publicznie zarzuciła blogerce żerowanie na ofiarach zamachów i oszukiwanie czytelników. Agresorka nie przedstawiła jednak powodu, dla którego wysuwa takie zarzuty.

To dobre wieści. Nikt nie jest bezkarny w sieci. Żaden agresor, żaden troll nie jest w pełni anonimowy. A blogerzy - gdy chcą - potrafią być skuteczni.

Co o tym sądzicie?

13.6.07

UOKiK nie rezygnuje z ukarania Polskapresse

Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów odwołał się dzisiaj od decyzji warszawskiego sądu okręgowego, który umorzył postępowanie w sprawie połączenia przez koncern Polskapresse trzech dolnośląskich gazet – "Wieczoru Wrocławia", "Słowa Polskiego" i "Gazety Wrocławskiej". Apelacja wpłynęła w ostatnim możliwym dniu. Informację podało wieczorem Polskie Radio Wrocław.

Szeroko pisała o tym 5W tydzień temu. Przypomnę więc podstawowe informacje...:

Cztery lata temu Polskapresse kupiła od Orkli "Słowo Polskie" i "Wieczór Wrocławia" i połączyła je z już przez siebie posiadaną "Gazetą Wrocławską" w jeden dziennik. Zainteresował się tym UOKIK. Uznał, że koncern powinien był uprzedzić o swoich planach. Efekt: UOKiK nałożył na Polskapresse surowe kary. Jednak koncern odwołał się od orzeczenia i zostało ono uchylone. Teraz decyzja sądu będzie badana ponownie. Jak zauważa dr Adam Szynol, medioznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego: - Ta sprawa, jak mało która, obnaża niedoskonałości polskiego wymiaru sprawiedliwości w sprawie realizacji przepisów antymonopolowych.

Lewica odzyskała Polską Agencję Prasową?

Czyżby początek powolnego odbijania państwa z rąk PiS? Po trwających ponad rok sporach prawnych, sąd unieważnił zmiany dokonane przez PiS-owski rząd we władzach PAP. Efekt: przewodniczącym rady nadzorczej tej państwowej agencji znów jest Jerzy Domański, redaktor naczelny lewicowego tygodnika "Przegląd". Kierowana przez niego rada odwołała już zarząd spółki, na którego czele stał Piotr Skwieciński, nominat prawicy. I szuka chętnych do nowego zarządu.

Pisze o tym środowa "Rzeczpospolita".

Ale lewica nie odbiła PAP całkowicie. Bo - jak podaje "Rzeczpospolita" - minister skarbu Wojciech Jasiński (PiS) już wprowadził do nowej rady nadzorczej trzech swoich przedstawicieli. Na stronie Polskiej Agencji Prasowej czytam, że w radzie jest m.in. Krzysztof Turkowski, czyli szef "prawicowej" rady PAP z lat 2006-2007 (zresztą niegdyś wiceprezydent Wrocławia). Wygląda więc na to, że we władzach PAP nastał polityczny klincz. I to bardzo ciekawy. Wszak może być i tak, że PiS będzie musiał dogadać się z lewicą w sprawie dalszego zarządzania tą spółką.

Iggy Pop w Orbicie

Wrocławski koncert Iggy'ego Popa został przeniesiony ze Stadionu Olimpijskiego do hali Orbita.

Organizatorzy poinformowali, że przeważyły względy bezpieczeństwa. Nie zmienia się natomiast data i godzina koncertu (24 czerwca, start o 19.00).

Ciekawe czy decyzję podjęto bo koncert "ojca chrzestnego" punk rocka nie wzbudził zainteresowania i organizatorzy bali się pustek na stadionie?

12.6.07

Punk rock. Na dvd wyszły fragmenty koncertów Armii z 1987 r. - z Jarocina i z Katowic

Coś dla miłośników czadu, łomotu, wygaru, hałasu, wrzasku, amoku, rzeźni, krwi, potu i łez. Czyli po prostu starego, dobrego punk rocka :)

Oto Armia - jeden z najważniejszych polskich zespołów punkowych - wydała na dvd swój koncert z Przystanku Woodstock w 2004 r. Szczerze powiedziawszy, jest raczej średni, choć fani Armii z pewnością zwrócą uwagę na nietypowy zestaw piosenek (w konwencji oldies goldies - od starej Siekiery, poprzez "Aguirre" aż po materiał z kultowej, gnostyckiej "Legendy"; minimum nowszych kawałków). Ale na tym dvd jest też pewien bonus, który mnie rozwalił: długa, niezwykle interesująca opowieść Tomasza Budzyńskiego o tym jak grało się punk rocka w latach 80. przeplatana nagraniami wideo z koncertów Armii z 1987 r. (Jarocin i Katowice). Rany Boskie, jaki czad! Jest tu niemal cały ówczesny repertuar zespołu, znany z pierwszych singli i pierwszej dużej płyty. Te kawałki przypominają, że wczesna Armia była jedną z najostrzej grających kapel w dziejach polskiego punk rocka.

Warto pamiętać, że w tamtym czasie była to prawdziwa punkowa supergrupa. Tomasz Budzyński zasłynął w 1984 r. jako wokalista ultrabrutalnej formacji Siekiera. Robert Brylewski (gitara) to przecież główny filar takich kapel jak Kryzys, Brygada Kryzys i Izrael. Zaś ówczesny perkusista Armii Gogo Szulc grał w bardzo popularnej wśród punków grupie TZN Xenna.

Szkoda tylko, że nie można sobie obejrzeć takiego koncertu z 1987 r. jednym ciągiem, w całości. Ale może i na takie wydawnictwo przyjdzie czas.

Jak czytam na płycie i w internecie, taśmy wideo Armii sprzed dwudziestu lat przechował Jurek Pawleta.

W ramach ilustracji muzycznej przeklejam z YouTube Armię z 1993 r. To jeszcze czasy "Legendy". Ale są to zarazem ostatnie podrygi "starej" Armii. Budzyński właśnie w tamtym czasie nawraca się i przestawia kapelę na tory religijne. Wkrótce z zespołem pożegna się Robert Brylewski. Ale jakież to było intensywne, emocjonalne granie!

Monika Olejnik w PRL-owskiej kronice filmowej

Ten materiał wynalazł w YouTube Kamil Lodziński z Pardonu. Też zamieszczam, bo jest cool. Młoda Monika Olejnik na tropie afery w skupie butelek!



No i jak Wam się podoba?

P.S. z 13.06.: No niestety. Minął raptem dzień, odkąd wrzuciłem tu wideo z Moniką Olejnik - i zniknęło ono z zasobów YouTube. To zaś oznacza, że nie można go obejrzeć także i w Piątej Władzy. Zainteresowanych odsyłam do Pardonu. Za tę niezamierzoną niedogodność przepraszam.

11.6.07

Dzień z LPR jak co dzień

Dzień jak co dzień. W życiu okołopolitycznym znowu "najciekawiej" wokół LPR.

Radio Zet przeprosiło wicepremiera Romana Giertycha. Bo dziennikarz zmęczony tym, co wygadywał lider LPR powiedział: "Przestań pieprzyć Roman". (Cały wywiad tutaj) Zrobiła się afera...

Rzeczywiście dziennikarz nie powinien tak mówić o członku rządu....

Dziś okazało się też, że LPR chce karać za koszulki z zielonym listkiem, popularnym symbolem marihuany. Już sobie wyobrażam te tłumy w sądach... A może ktoś wpadnie na pomysł zrobienia koszulki z "listkiem dla Romana"?

Dzień jak co dzień... Ciekawe co przyniesie jutro ?

Waldemar Szadny (PO) - pierwszy polski poseł, który uruchomił dyżur poselski w blogu

Przeczytałem o tym w Onecie. Oto poseł Waldemar Szadny (PO) z Gorzowa Wielkopolskiego oznajmił w swoim blogu, że otwiera internetowy dyżur poselski. Jako pierwszy polski parlamentarzysta!

Poseł Szadny tak tłumaczy swoją inicjatywę:
Jestem świadomy, że tradycyjne dyżury poselskie, nie są w stanie załatwić wszystkich spraw obywateli. Ten rodzaj nazwijmy go internetowego dyżuru poselskiego też nie. Jednak zarówno większy i częstszy kontakt z Państwem za pomocą Internetu na pewno zwiększy w znacznym stopniu efektywność tradycyjnego dyżuru poselskiego.

Szanowni Panstwo! Jeżeli uważacie, że jakiś zapis prawny lub ustawa narusza wolności obywatelskie, jest niezgodny/a z konstytucją lub prawem UE piszcie do mnie na mój adres mailowy: waldemarszadny@wp.pl, lub po prostu na blog. Jestem świadomy, że na wszystkie z nich nie odpowiem ale będę się starał w formie interpelacji aktywnie działać na rzecz większości z nich. Będę również Państwu odpowiadał na blogu w określonych odstępach czasu jakie interpelacje przygotowałem i jaka jest na nią odpowiedź poszczególnego ministra. Niektóre z nich będę zamieszczał także na blogu.
Wspaniały pomysł. Poseł Szadny - jako kolejny polski polityk - zrozumiał, że nie ma to jak bezpośrednia komunikacja z wyborcami. Zaś zachęcając do internetowej dyskusji o projektach ustaw, zbliżył się do modelu uprawiania polityki a la Wikipedia. Czyli do formułowania i cyzelowania treści politycznych w stałej i pełnej współpracy ze zwykłymi obywatelami.

Na co musi uważać poseł Szadny? Na tłumy internetowych meneli, trolli i spamerów. Mam nadzieję, że nie odstraszą go od rozwijania działalności politycznej w internecie. Dobrze byłoby, gdyby podumał nad jakimś skutecznym sposobem zarządzania taką stroną. Bo nie wierzę, że puszczenie na pełen żywioł dyskusji o projektach ustaw powiedzie się na dłuższą metę. Zwłaszcza że blog Szadnego jest w zasobach Onetu, największego portalu w Polsce. Prędzej czy później gorzowski poseł będzie musiał zacząć selekcjonować internautów włączających się w dyskusje na jego stronie.

Jestem ciekaw, jak rozwinie się blog Szadnego. Na pewno już dziś staje się ważnym i jasnym punktem polskiej blogosfery politycznej.

Przypomnę, że od początku lutego opolski radny miejski Patryk Jaki (PO) dyżuruje w poniedziałki na gadu-gadu (nr 2145351).

Co sądzicie o inicjatywie posła Szadnego?

Wypadek Roberta Kubicy na wideo. Polska wkracza w apogeum "kubicomanii"

YouTube został dosłownie zalany filmikami pokazującymi niedzielny wypadek Roberta Kubicy, naszego asa Formuły 1. Oto jeden z tych materiałów:



Informacje o stanie zdrowia Roberta Kubicy podaje jego oficjalna strona internetowa. Warto też zaglądać na strony Robert-kubica.ovh.org, Kubica-robert.net, tudzież Kubica-robert.pl. Onet.pl uruchomił specjalny serwis poświęcony wypadkowi Kubicy. Oto jak wyglądała główna strona Onetu dziś (w poniedziałek), ok. godz. 15.00:


Stan Roberta Kubicy jest jednak na tyle dobry, że ten najpopularniejszy polski kierowca może wrócić na tor Formuły 1 już za kilka dni.

A wtedy Kubicomania rozkwitnie w najlepsze. Bo czy ktoś dziś pamięta o Andrzeju Gołocie i Adamie Małyszu?

Nowy prezydent Francji pijany na szczycie G8!

Ubawiłem się do łez. Oto Nicolas Sarkozy, świeżo wybrany prezydent Francji, chwiejnym krokiem wtacza się na konferencję prasową po spotkaniu ze swoim rosyjskim kolegą Władimirem Putinem. Gdy już dochodzi do pulpitu, bełkocze i chichocze :)

Materiał pochodzi z YouTube. A wiem o nim, bo zamieścił go Wojtek Wowra w Pardonie. Urocze :)



Oj, dywersant z tego Putina. Co na to nasza dyplomacja?

10.6.07

Poważny wypadek Roberta Kubicy

Robert Kubica miał groźny wypadek na 26. okrążeniu wyścigu o Grand Prix Kanady.

Na razie nie są znane szczegóły. Wypadek wyglądał makabrycznie. Stan zdrowia Polaka nie jest znany…

(20.01- uzup. Stan Kubicy, jest stabilny, trafił do szpitala. Więcej czytajcie tu).

Lech Wałęsa publikuje w internecie swoje teczki z Instytutu Pamięci Narodowej

Lech Wałęsa opublikował w internecie ponad 500 stron materiałów, które otrzymał z IPN - poinformowała Polska Agencja Prasowa.

Jak pisze PAP, były prezydent liczy, że po ich lekturze Anna Walentynowicz oraz małżeństwo Gwiazdów "przeproszą go i oddadzą Ordery Orła Białego". W jednym z tajnych dokumentów MSW z 2.09.1985 r. znajduje się "plan działań pogłębiających antagonizm pomiędzy A. Walentynowicz a L. Wałęsą oraz między osobami wokół niego skupionymi".

To nie pierwsze dokumenty, jakie znajdują się w internecie na temat Lecha Wałęsy. Wcześniej na stronie poświęconej Solidarności Walczącej znalazły się teczki agenta "Bolka", którym rzekomo miał być były prezydent. Czy jednak są autentyczne?

Czy dzisiejsza publikacja Wałęsy to początek faktycznego otwarcia teczek IPN-u dla wszystkich?

Czy dobrze robią dziennikarze, którzy przechodzą teraz do Polskapresse?

"Niebo zaciąga się chmurami" nad ogólnopolskim projektem Polskapresse - ponuro ostrzega znany polski medioznawca Zbigniew Bajka. Tę pesymistyczną prognozę przytacza także Krzysztof Urbanowicz.

Skoro tak, to odpowiedź na pytanie zawarte w tytule brzmi: "niekoniecznie". Ale po kolei.

Od jesieni zeszłego roku Polskapresse (czyli polska filia niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau) przygotowuje nowy ogólnopolski dziennik. Robią go ludzie, którzy wcześniej kierowali polskim "Newsweekiem" - na czele z Tomaszem Wróblewskim i Pawłem Fąfarą.

W ostatnich miesiącach w mediach branżowych dość regularnie pojawiają się informacje o transferach pracowników z innych mediów do projektu Polskapresse. Takie ruchy widać też na prowincji (np. do wydawanego przez tę spółkę "Słowa Polskiego Gazety Wrocławskiej" przechodzą kolejne osoby z "Gazety Wyborczej Wrocław").

Nic dziwnego. Nowy projekt wydaje się ambitny, ciekawy i oparty na mocnych podstawach korporacyjnych. Zaś tworzący go ludzie to ekstraklasa polskiej prasy. Sam kilkakrotnie pisałem o tym nowym przedsięwzięciu. Na ogół w tonie optymistycznym. I tak np. w styczniu spekulowałem, że na potrzeby nowego przedsięwzięcia Polskapresse skupi gazety regionalne należące wcześniej do norweskiej Orkli. Nieco później ostrzegałem, że nowa krajowa gazeta Polskapresse oznacza śmierć prasy regionalnej w Polsce. Z kolei w lutym pisałem o czystce personalnej na szczytach Polskapresse, co Krzysztof Urbanowicz interpretował jako początek pełnej przebudowy całej tej spółki w ramach wprowadzania nowego dziennika krajowego.

Ważną przesłanką tego optymizmu było przekonanie, że prędzej czy później Polskapresse przejmie gazety regionalne dawnej Orkli od ich obecnego właściciela - brytyjskiego funduszu Mecom - i dokupi sobie "Życie Warszawy". W ten sposób zgromadzi w swoich rękach niemal wszystkie dzienniki regionalne w Polsce. I będzie mogła spokojnie połączyć je z projektowanym dziennikiem krajowym (model takiego połączenia byłby w tym wypadku kwestią drugorzędną), tworząc nowego prasowego molocha. W wersji soft Polskapresse mogłaby dogadać się z Mecomem w sprawie współpracy nad nowym przedsięwzięciem.

Jednak wypadki potoczyły się inaczej. To Mecom, a nie Polskapresse przejął "Życie Warszawy". Co więcej - jak przypomina w blogu Zbigniew Bajka - brytyjski fundusz ma przecież w swoich zasobach także udziały w "Rzeczpospolitej", a więc w ogólnokrajowym dzienniku, dla którego projekt Polskapresse jest naturalnym rywalem. Efekt? Oddaję głos Zbigniewowi Bajce:
Mecom rośnie w siłę I kolejne rozmowy z nim będą z każdym dniem trudniejsze. Podobno przekonali się o tym już przedstawiciele Polskapresse, którzy z nim rozmawiali – wariantowo – w kwestii współpracy związanej z wydawaniem nowego dziennika. (...)

Na razie, nad projektem Polskapresse niebo zaciąga się chmurami. Trudno sobie wyobrazić ogólnokrajowy „grzbiet” (wydanie) rozprowadzane jedynie w części Polski. Z drugiej strony Mecom i [David] Montgomery [szef Mecomu] nie mają interesu we wspieraniu takiej inicjatywy, bo może być kolejnym gwoździem do trumny dla „Rzeczpospolitej”, której – po odejściu [Grzegorza] Gaudena i wejściu na rynek „Dziennika” – powodzi się coraz gorzej. Słyszałem, że wprowadzenie w życie projektu Polskapresse przesuwa się w czasie – być może na pierwszy kwartał przyszłego roku. Ma od czego głowa boleć, oj ma! I w Pasawie (VGP) i w Warszawie (Polskapresse). Boję się tylko, by zamiast zdrowego noworodka nie urodził się jakiś mało wydarzony, chorowity od narodzin, osesek.
W podobnym duchu pisze Krzysztof Urbanowicz:
Mecom, który odkupił w 2006 r. od Orkli gazety regionalne, a kilka dni temu kupił „Życie Warszawy", nie dołączy do projektu dziennika ogólnopolskiego Polskapresse.

Już od kilku miesięcy słyszę tę opinię w środowisku wydawców (...).
To złe wieści dla dziennikarzy, którzy liczą na powodzenie nowego projektu Polskapresse. Zdaje sobie z tego sprawę Zbigniew Bajka, który tak oto, pesymistycznie puentuje swój wpis: "uczciwie mówiąc, to martwi mnie ta sytuacja, która może przynieść komplikacje bawarskiemu koncernowi, a pośrednio może też źle wpłynąć na sytuację zatrudnionych w Polskapresse polskich dziennikarzy, którzy już dzisiaj nie mają lekko".

Z tego wszystkiego płynie dość zaskakujący wniosek, że lepiej być dziś w zasobach Mecomu niż Polskapresse. Wszak Mecom ma już gazetę krajową, zaś Polskapresse dopiero chce ją mieć. No i warto zachować zdrowy sceptycyzm wobec nowego projektu Niemców. Chyba że mają na podorędziu jakiś skrywany atut, o którym nie wiemy. Ale jaki?

Jak dziś oceniacie szanse powodzenia projektu Polskapresse? Co zwojuje Mecom?

9.6.07

Dlaczego wolimy prasę lokalną niż regionalną?

Zagadnęła mnie o to niedawno Marta Zieleń, młoda, obiecująca dolnośląska dziennikarka. Pisze właśnie pracę licencjacką, w której chce porównać prasę lokalną na Dolnym Śląsku z wrocławskim dodatkiem "Gazety Wyborczej". Na potrzeby swojego dzieła zadała mi kilka pytań, które wydały mi się na tyle interesujące, że zamieszczam je poniżej wraz ze swoimi odpowiedziami. Jestem ciekaw Waszych opinii na ten temat.

(Praca Marty Zieleń powstaje w Dolnośląskiej Wyższej Szkole Edukacji we Wrocławiu. Promotorką jest dr Karina Stasiuk, której niniejszym dziękuję za zgodę na wykorzystanie fragmentu pracy Marty).

Marta Zieleń: Dlaczego mieszkaniec dolnośląskiego miasteczka wybiera tygodnik powiatowy, a nie dodatek regionalny ogólnopolskiej gazety?

Łukasz Medeksza: - Bo w gazecie lokalnej przeczyta o swoim najbliższym otoczeniu. Tego nie da mu żadna, nawet najlepsza wkładka regionalna w dzienniku krajowym. Mamy dwie takie wkładki na Dolnym Śląsku: „Gazetę Wyborczą Wrocław” i wrocławskie strony w „Fakcie”. Niestety, obie zajmują się przede wszystkim Wrocławiem.

Prawdziwym rywalem dla tygodników lokalnych jest prasa regionalna. W przypadku Dolnego Śląska tę rolę pełni jedna gazeta – „Słowo Polskie Gazeta Wrocławska”, wraz ze swoimi mutacjami subregionalnymi. Ma ona swoich dziennikarzy w wielu miastach i miasteczkach i świadomie realizuje program pisania o tym, co dzieje się w najbliższym otoczeniu czytelnika. W kilku miastach wydaje własne tygodniki lokalne („Oleśniczanin”, „Panorama Legnicka” itp.). Niemniej, wydaje mi się, że dla czytelnika prasy w małym miasteczku naprawdę interesujący jest taki tytuł, który jest robiony „na miejscu”, przez „swoich”. Na tym właśnie polega siła prasy lokalnej.

Słabość tego modelu ujawnia się, gdy ów „swojski” tytuł reprezentuje linię jakiejś miejscowej koterii, z którą nie wszyscy mieszkańcy sympatyzują. No ale mamy wolność słowa, więc nie ma żadnych przeszkód, by w takiej sytuacji przeciwnicy owej koterii powołali do życia własny tytuł prasowy.

Dodatek regionalny „Gazety Wyborczej” nie jest tak naprawdę regionalny. W 90 proc. skupia się na Wrocławiu. Czy uważa Pan, że strategia prowadzona przez „GW” jest dobra?

- Nie wiem czy „Gazetę Wyborczą Wrocław” da się określić jako „dodatek regionalny”, skoro już w samej jego nazwie wskazane jest jedno, jedyne miasto, które interesuje jego redaktorów i dziennikarzy. Jest to więc dodatek lokalny, okazjonalnie opisujący wydarzenia z innych części Dolnego Śląska.

Wolałbym nie oceniać strategii „GW”. Pamiętam, że pod koniec lat 90. ta gazeta utrzymywała całe sub-redakcje w największych miastach regionu (Jelenia Góra, Legnica, Wałbrzych). Potem postawiła zdecydowanie na Wrocław. O ile mi wiadomo, większość jej czytelników to wrocławianie. Czy dzieje się tak dlatego, że „Gazeta Wyborcza Wrocław” pisze głównie o Wrocławiu? Czy też – odwrotnie – zaczęła ona pisać głównie o Wrocławiu dlatego, że większość jej czytelników to wrocławianie? To już pytania do wrocławskiego kierownictwa „GW”.

Ale biorąc pod uwagę znakomite wyniki sprzedaży całej „Gazety Wyborczej” i jej ogromną pozycję na rynku reklam, nie spodziewałbym się jej ekspansji na rynki lokalne. Mówiąc brutalnie: nie ma takiej potrzeby. Zresztą „GW” chyba świadomie profiluje się jako gazeta „wielkomiejska”.

Magdalena Bajer, przewodnicząca Rady Etyki Mediów, powiedziała, że dziennikarz w niewielkim mieście jest nieustannie wystawiony na ocenę tamtejszej społeczności. Musi starać się o dobry poziom i być wyrazistą osobowością. Czy zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? Czy dziennikarze gazet lokalnych rzeczywiście są takimi fachowcami?

- Deklaracje Magdaleny Bajer brzmią pięknie i wzniośle. Mam jednak nieodparte wrażenie, że niezbyt trzymają się realiów.

Oczywiście: dziennikarz – nie tylko lokalny – powinien dbać o wysoki poziom swoich publikacji. Czy powinien zarazem być wyrazistą osobowością? Być może tak, choć przy tym stwierdzeniu nie upierałbym się. Żeby jednak dziennikarz był wiarygodny i niezależny, powinien być przede wszystkim dobrze opłacany i mieć pewność, że nie straci pracy, gdy „wiatry zawieją inaczej” (czy to biznesowe, czy polityczne). A to już jest utopia, jeśli mówimy o dolnośląskiej prowincji, w której stopa bezrobocia od lat utrzymuje się na poziomie 25-30 proc. Mało tego: to jest utopia nawet w odniesieniu do Wrocławia, w którym rynek pracy dla dziennikarzy jest od kilku lat dość ciasny.

W takich realiach samo długotrwałe istnienie jakiejś gazety to już duża rzecz. I nieporozumieniem jest przykładanie jakichś idealistycznych kryteriów do pracy dziennikarzy w prasie lokalnej na ubogiej prowincji. Cieszmy się, że w ogóle są. I dyskutujmy raczej o tym, co zrobić, by owa prowincja była bogatsza.

W powiecie ząbkowickim ukazują się trzy tygodniki lokalne: „Wiadomości Powiatowe”, „Echo Tygodnia” i (do niedawna) „Polski Tygodnik Regionalny”, którego miejsce zajęła „Panorama Ząbkowicka”. Dodatkowo ukazuje się tam także „Euroregio Glacensis” oraz „Tygodnik Ziębicki”. Czy wszystkie są w stanie zaspokoić głód informacyjny mieszkańca?

- Jeśli na tak małym terenie jest tak dużo gazet, to wnioskuję, że głód informacyjny tamtejszych mieszkańców jest ogromny. Ale nie ma w tym nic niezwykłego. Ostatnio podobny boom medialny przeżywa Legnica. Nie chcę jednak wypowiadać się w imieniu mieszkańców Ząbkowic Śl. czy Legnicy – nie mieszkam tam i trudno mi ocenić czy tamtejsze gazety zaspokajają „głód informacyjny”.

Prasę lokalną trzeba też rozpatrywać w kontekście innych rodzajów mediów działających na danym terenie. Np. lokalnych telewizji kablowych, stacji radiowych czy coraz popularniejszych lokalnych serwisów internetowych (we wspomnianej już Legnicy takim ciekawym, prężnym serwisem jest portal Lca.pl, notabene prowadzony od niedawna przez świetnego, zawodowego dziennikarza prasowego o wieloletnim doświadczeniu). Może więc okazać się, że w jakimś miasteczku czy powiecie tych źródeł codziennej informacji jest znacznie więcej.

Z mojego porównania wynika, że jeśli „Gazeta Wyborcza – Wrocław” i „Polski Tygodnik Regionalny” napiszą na jeden temat, to ich spojrzenia będą zupełnie różne. Przede wszystkim artykuł w lokalnej gazecie będzie o wiele dłuższy, często będzie ukazywał się przez kilka numerów. Problem w tym, że będzie napisany nieatrakcyjnie. Dodatek regionalny w krótkim artykule przedstawi najważniejsze problemy, omijając sprawy drugoplanowe. Wnioski nie są chyba dobre w stosunku do przeciętnego mieszkańca dolnośląskiego miasteczka?

- Gdybym był mieszkańcem takiego miasteczka, zdecydowanie wybrałbym w takim wypadku gazetę lokalną. Spodziewałbym się, że w długim, nawet wieloodcinkowym tekście znajdę więcej informacji i opinii na temat danej sprawy niż w gazecie regionalnej. Zresztą gdy interesuje mnie coś, co dzieje się „w terenie”, to staram się przede wszystkim sięgać do gazet lokalnych. W takich wypadkach są naprawdę najlepszym źródłem informacji.

Natomiast atrakcyjność formy przekazu to rzecz względna. Faktycznie, prasa lokalna bywa przeważnie warsztatowo słabsza od tej krajowej – ale za to jest „żywsza”, bardziej zaangażowana w opisywaną rzeczywistość. No i jest znacznie lepiej poinformowana. To kapitalne atuty.

Czy nie jest tak, że mieszkaniec Ząbkowic nie może liczyć na rzetelne informacje, ponieważ jego problemy leżą poza zainteresowaniem „GW”, a dziennikarze lokalni nie potrafią dobrze przekazać informacji?

- Mieszkańcowi Ząbkowic Śl. podpowiadałbym, że nie trzeba czekać aż jakieś informacje zostaną mu dostarczone przez zawodowych dziennikarzy. Żyjemy w czasach powszechnie dostępnego internetu. W czasach, gdy każdy z nas może być nie tylko odbiorcą, ale i nadawcą własnych treści – i to za darmo. W czasach blogów, YouTube, MySpace, Wikipedii i forów internetowych. Jeśli nie podobają nam się zawodowe media – stwórzmy własne medium. Opisujmy rzeczywistość z własnej perspektywy. Uzupełniajmy wiedzę, którą przekazują nam gazety.

Zresztą mieszkańcy Ząbkowic Śl. świetnie o tym wiedzą. Ich własny burmistrz jest zapalonym blogerem. Nic tylko brać z niego przykład.

Swoją drogą, ciekawie byłoby porównać oglądalność bloga burmistrza Ząbkowic Śl. ze sprzedażą lokalnej prasy w tym mieście.