26.2.09

Tajemnicze przesłuchanie radnego Skiby

Dziś po południu gruchnęła wiadomość. Policja zatrzymała dolnośląskiego radnego Grzegorza Skibę. Samorządowiec z Polanicy należy do Obywatelskiej Platformy Samorządowej, współpracującej w sejmiku samorządowym z Polską XXI Rafała Dutkiewicza.

Grzegorz Skiba, biznesmen z Polanicy, dawny działacz Samoobrony nie był znaną postacią. Głośno o nim zrobiło się dopiero gdy napisała o nim Gazeta Wyborcza Wrocław. W czwartek przed 18.00 pojawiła się informacja, że został zatrzymany przez policję. Okoliczności miały być zaskakujące. Radny miał wychodzić akurat z Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu z sesji sejmiku. Świadkowie opowiadali, że wyglądało to jak zatrzymanie. Policja od początku jednak nie potwierdzała zatrzymania, ograniczając się jedynie do enigmatycznego stwierdzenia, że "trwają czynności z udziałem jednego z radnych". Po 19.00 Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu potwierdza, że przesłuchuje jako świadka Grzegorza Skibę. Rzecznik Małgorzata Klaus wyjaśnia, że radny został wezwany w trybie pilnym. Śledztwo, w którym zeznaje ma dotyczyć kradzieży luksusowych aut (o jednym z nich - bentleya - pisałem tutaj).

Pozostaje pytanie. Dlaczego radnego w tak zaskakujący sposób wezwano na przesłuchanie, które wyglądało niemal jak zatrzymanie. Co tak pilnego się zdarzyło? Wydaje mi się, że wyjaśnienia prokuratury i policji jest niezbędne. Cała sytuacja wygląda jak prowokacja. Komu zależało by wyglądało to na zatrzymanie radnego, należącego do opozycyjnego do PO ugrupowania?

Komentarze polityków na ten temat możecie przeczytać tutaj.

W piątek ukazało się takie oto wyjaśnienie policji w tej sprawie:

W związku z licznymi pytaniami dziennikarzy na okoliczność przesłuchania przez policjantów jednego z wojewódzkich radnych informujemy, że policjanci Wydziału Dochodzeniowo - Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu realizując czynności pod nadzorem prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, przesłuchali mężczyznę w charakterze świadka. Czynności wykonano w związku z tym, że wymieniony był w posiadaniu samochodu, co do którego istnieje podejrzenie, że pochodzi z przestępstwa.

Ponieważ ustalono, że mężczyzna przebywa we Wrocławiu i bierze udział w posiedzeniu Sejmiku Województwa Dolnośląskiego, w celu zabezpieczenia przedmiotowego samochodu i przesłuchania mężczyzny, na okoliczność wejścia w jego posiadanie, funkcjonariusze udali się do siedziby urzędu. Po konsultacji z prokuraturą czynności zrealizowano już po zakończeniu posiedzenia. Realizowali je funkcjonariusze po cywilnemu. Mężczyzna został poinformowany o planowanych w tej sprawie czynnościach. Wyraził zgodę na wykonanie ich w komendzie wojewódzkiej. Po przesłuchaniu opuścił budynek komendy. Przedmiotowy samochód został zabezpieczony.

mł. asp. Paweł Petrykowski
Rzecznik Prasowy
Komendanta Wojewódzkiego Policji
we Wrocławiu

Etykiety: , , , , , , , ,

25.2.09

Szef radiowej Trójki odwołany!

Ciąg dalszy trzęsienia ziemi w mediach publicznych. Wieczorem Krzysztof Skowroński został odwołany ze stanowiska dyrektora radiowej Trójki.

Oczywiście zmiany personalne w mediach publicznych w Warszawie są teraz na porządku dnia. Tabuny wszechpolaków zajmują stanowiska w Telewizji Polskiej (pisałem o tym tutaj). Oczywiście o ile nikt nie będzie żałował ludzi typu Targalski, to jednak Krzysztof Skowroński reaktywował tak naprawdę lubianą przez wielu Trójkę. Przyznają to nawet jego wrogowie. Kłopoty Skowrońskiego rozpoczęły się po artykule w Gazecie Wyborczej o audycie w Polskim Radiu:
"Audytorzy zwracają uwagę na nieprawidłowości przy wypłacie honorariów dziennikarskich dla Skowrońskiego. Z raportu wynika, że osobiście zatwierdzał sobie wypłatę honorariów (np. za przeprowadzony wywiad), choć mógł to zrobić tylko prezes zarządu".

Już wówczas pełniący obowiązki prezesa PR Robert Wijas zapowiadał, że jeżeli rzeczywiście szef trójki podpisywał własne honoraria to zostanie zwolniony. Skowroński zarzuty odpierał, a pod listem w jego obronie podpisało się wielu znanych dziennikarzy, publicystów i artystów, m.in. Marcin Meller, Piotr Adamczyk, Piotr Legutko, Paweł Fąfara, Filip Łobodziński, Janina Jankowska Mirosław Pęczak, Bogdan Rymanowski czy Ernest Skalski:
"Z niepokojem przyjmujemy informacje o działaniach, które wydają nam się poszukiwaniem formalnych pretekstów do zwolnienia dyrektora radiowej Trójki Krzysztofa Skowrońskiego".

Broniących pouczył (czytaj tutaj) natychmiast Piotr Stasiński z Gazety Wyborczej:
"(...) Obrona Krzysztofa Skowrońskiego nie powinna zaś odbywać się na oślep, zanim rzecz nie zostanie wyjaśniona".

Najwyraźniej dzisiaj sprawa została wyjaśniona i Krzysztofa Skowrońskiego odwołano. Zastąpiła go Magda Jethon, związana z Trójką od wielu lat. "Uznaliśmy, że Magda Jethon będzie lepszym dyrektorem na te trudne czasy" - powiedział PAP p.o. prezes zarządu Polskiego Radia Robert Wijas. A ja jednak chciałbym się dowiedzieć czy szefa Trójki odwołano ze względu na wyniki audytu czy dlatego, że Magda Jethon ma być lepszym dyrektorem...

Etykiety: , , , , , , ,

"Dziennik" vs. "Wyborcza" - bój to jest ich ostatni?

"Dziennik" zaciekle atakuje "Gazetę Wyborczą". Ta mu się odgryza. To już wiemy.

W tym kontekście przyszła mi do głowy pewna hipoteza.

Od lat wiadomo, że obecne szefostwo "Dziennika", zwłaszcza Cezary Michalski, organicznie nie znosi "GW" i Adama Michnika. Michalski ma wręcz problem z napisaniem jakiegokolwiek tekstu o współczesnej Polsce, w którym nie czepiałby się "Wyborczej" i jej szefa. "Dziennik" uczynił z tej postawy jeden z fundamentów swojej ideologii.

Czas jednak pokazał, że: a) "Dziennikowi" nie udało się realnie osłabić "Wyborczej"; b) co gorsza, sam "Dziennik" tonie.

Oto parę liczb. W 2008 r. spadła sprzedaż niemal wszystkich dużych gazet. Kto stracił najwięcej? "Dziennik". Piszą o tym Wirtualnemedia.pl - stamtąd pochodzi poniższa tabelka:

Czyli średnia sprzedaż "Dziennika" wynosiła w 2008 r. nieco ponad 107 tys. egzemplarzy dziennie. Wynik "Wyborczej": ponad 393 tys.

Ale nie to jest najgorsze. Oto w grudniu 2008 r. "Dziennik" odnotował najsłabszą sprzedaż w swej historii - 71 tys. egzemplarzy! ("Wyborcza" - 388 tys.). Oto stosowna tabelka (za Wirtualnymimediami.pl):

W tym samym czasie wydawca "Dziennika" - Axel Springer - chce kupić "Rzeczpospolitą" (która zresztą sprzedaje się o wiele lepiej niż "Dziennik"). Jeśli kupi, to nie wierzę, że utrzyma "Dziennik" przy życiu. Zwłaszcza że cały rynek prasy wszedł w czas kryzysu.

W tej sytuacji ekipa "Dziennika" przypuszcza zmasowany szturm ideologiczno-publicystyczny na "Wyborczą". Po co? Czy czują, że toną i wiedzą, że to ostatnia szansa, by dokopać znienawidzonemu wrogowi? Stąd ich furia?

Ale może po cichu liczą na to, że tym razem uda im się realnie osłabić "GW". Wszak "Wyborcza" też przechodzi trudne chwile. Jej sprzedaż egzemplarzowa spada (choć nie tak spektakularnie, jak "Dziennikowi"). Zaś akcje Agory - wydawcy "GW" - lecą na łeb, na szyję. Oto wykres ich wartości za ostatnie trzy lata (za Money.pl):

Niedawno przez "Wyborczą" przetoczyła się fala zwolnień grupowych. Można też odnieść wrażenie, że zarówno "GW", jak i Agora mają problem z wewnętrznym ułożeniem jednoznacznej i trwałej struktury zarządzania (trzeci prezes w ciągu paru lat; głównodowodzący "GW" w randze wicenaczelnego, a nie pełnego redaktora naczelnego...).

Gdy obserwuję atak "Dziennika" na "GW" to jakoś natrętnie nasuwa mi się obraz tonącego marynarza próbującego wywrócić przepływającą obok łódkę, której załoga właśnie rozpaczliwie łata dziury w pokładzie, by nie utonąć.

Tymczasem nieco dalej majestatycznie sunie przez fale dumna armada wojenna. Krążowniki, lotniskowce, ale też setki mniejszych łodzi i całkiem maleńkich łódeczek. Mają się świetnie. Płyną do przodu. I nawet nie widzą tych rozpaczliwie szamocących się, tonących marynarzy, których właśnie mijają.

Ta armada to internet. Nowy medialny mainstream.

24.2.09

Adam Szynol: Kryzysowy listek figowy

Specjalnie dla 5W komentarz medioznawcy z Uniwersytetu Wrocławskiego. Doktor Adam Szynol pisze o likwidacji przez Polskapresse połowy swoich regionalnych oddziałów.

Bez cienia satysfakcji przeczytałem informację o tym, że Polskapresse likwiduje połowę regionalnych wydań gazety "Polska The Times". Choć od początku, czyli od 15. października 2007 roku, nie wróżyłem temu projektowi sukcesu, to jednak zapowiedź redukcji tytułów prasowych i zwolnień wśród dziennikarzy zawsze przyjmuję ze smutkiem i ubolewaniem. O tym, że projekt ogólnopolskiej gazety, opartej głównie na sześciu silnych gazetach regionalnych (okrzepłych na rynku), kupionym "Kurierze Lubelskim" i jedenastu utworzonych ad-hoc minigazetkach, nie wypalił, wiadomo było już jesienią ubiegłego roku, kiedy słowo "kryzys" nie rozpoczynało jeszcze większości dzienników telewizyjnych. We wrześniu 2008 r. zwolniono z Polskapresse jednego z głównych pomysłodawców "Polski" - Tomasza Wróblewskiego, wiceprezesa koncernu. Było więc jasne, że projekt albo trzeba będzie zawiesić, albo mocno zmodyfikować.

Cyfry są bezlitosne
Kolejnym argumentem, z którym trudno polemizować, są dane sprzedaży "Polski", zwłaszcza w tych regionach, gdzie Passauer był wcześniej nieobecny i gdzie najczęściej sporym powodzeniem cieszą się dzienniki konkurencyjnej spółki - Media Regionalne (skupiającej byłe tytuły Orkli). Gdy przyjrzymy się tym danym z uzupełnieniem wielkości nakładów (podaję za ZKDP), sprawa
wyda się oczywista. Projekt w obecnym kształcie nie przetrwałby nawet w czasach prosperity! W grudniu 2008 roku "Polska Gazeta Opolska" sprzedała 1756 egzemplarzy (przy nakładzie 8623!), "Polska Lubuskie" 1265 (nakład 4174), "Polska Rzeszów" 1236 (3242), "Polska Kujawy" 1231 (3348), "Polska Szczecin" 1003 (2991), "Polska Kielce" 821 (2306), "Polska Białystok" 690 (2104), "Polska Olsztyn" 622 (1982), a "Polska Koszalin" zaledwie 552 sprzedane egzemplarze (przy nakładzie 1875). Nakład był więc od 2,6 do 4,9 razy większy niż sprzedaż. Żaden wydawca nie jest w stanie utrzymać takiej produkcji makulatury na dłuższą metę.

Chybiony cel
Kiedy Polskapresse wprowadzała "Polskę" na rynek zapowiadano, że walczyć będzie przede wszystkim z "Gazetą Wyborczą" i jej lokalnymi dodatkami. Sukcesem miała być łączna sprzedaż wszystkich 18 tytułów wyższa choćby o jeden egzemplarz od wyniku "Wyborczej". I może raz czy dwa ta sztuka się powiodła. Ale po zakończeniu kampanii reklamowej i wykorzystaniu efektu nowości, sprzedaż spadła i co gorsza miało to charakter stałego trendu.
Rywalizacja z Agorą była, moim zdaniem, porywaniem się z motyką na słońce. Mając silną reprezentację tylko w sześciu regionach, nie można było liczyć na to, że media planerzy potraktują "Polskę" jako równoprawnego gracza na rynku reklamy z "Gazetą Wyborczą". Dla czytelnika niejasnym było przesłanie kampanii, w której "myślisz globalnie, żyjesz lokalnie". Co więcej, pozyskanie do współpracy marki "The Times" też chyba było czynione bardziej
z myślą o reklamodawcach niż czytelnikach. Wreszcie, niełatwym jest wejście na rynek w regionach, gdzie od kilkudziesięciu lat istnieją regionalne tytuły prasowe, przejęte w latach 90-tych przez Orklę, a w 2006 roku przez Mecom, w imieniu którego zarządzają nimi Media Regionalne (np. "Gazeta Lubuska", "Nowa Trybuna Opolska", czy "Gazeta Olsztyńska").

Wyjść z twarzą, ale bez klasy
Na odsiecz zarządowi Polskapresse przyszedł ... kryzys. Wcale nie żartuję. Skoro od pół roku istniała konieczność zamknięcia części najsłabszych tytułów "Polski", to znakomitą okazją do tego jest panujący obecnie kryzys. W powodzi informacji o zamykanych przedsiębiorstwach, zwalnianych pracownikach w niemal wszystkich branżach, zapowiedź Polskapresse wydaje się
czymś normalnym. Dzięki temu nikt z szefów Polskapresse nie poczuwa się do odpowiedzialności podobnej do tej, którą poniósł Tomasz Wróblewski. Dla środowiska dziennikarskiego jest to bardzo zły sygnał, który świadczy o braku klasy wśród zarządzających koncernem.

Nadzieja w internecie, płonna
Z zapowiedzi Polskapresse wynika, że likwidowane tytuły będą się ukazywać w internecie. Jak jednak pogodzić to z faktem, że będą zwolnienia wśród dziennikarzy. To kto będzie redagował artykuły zamiast nich? Nie mam złudzeń, że najczęściej będzie to działalność nie dziennikarska, lecz edytorska, polegająca na przeredagowaniu informacji pozyskanych z innych źródeł, np. tygodników lokalnych, stron internetowych regionalnych rozgłośni radiowych czy telewizyjnych. Może też zdarzyć się, że o tym, co dzieje się w danym regionie pisać będą - a i owszem dziennikarze, ale ... w Warszawie.

Przyszłość - stare po nowemu
Po zrealizowaniu zapowiadanych oszczędności Polskapresse zapewne wróci na z góry upatrzone pozycje, czyli do wzmocnienia dzienników regionalnych istniejących od lat. Dlatego na razie nie obawiałbym się o los "Gazety Wrocławskiej". Obecna kiepska sytuacja gospodarcza nie pozwoli na razie na spektakularne kampanie w regionach, ale gdy tylko odbijemy się od giełdowego dna, takie działania będą możliwe i niezbędne. W szczególności dlatego, że czytelnictwo prasy będzie się stale osłabiać. Koniecznym jest zatem już dziś łączenie wydań drukowanych z silną reprezentacją w internecie, bądź też próba pozyskania czytelnika w niekonwencjonalny sposób, jak czynią to np. Media Regionalne poprzez multimedialne wiaty przystankowe. Dzięki temu część ich tytułów nie odnotowuje tak znaczących spadków jak dzienniki Polskapresse. Może nadszedł czas, aby zmiany w Polskapresse zacząć nie od
regionów, ale od centrali.

dr Adam Szynol

Etykiety: , , , , , , , , ,

Polskapresse likwiduje dodatki lokalne

Od marca zniknie dziewięć z osiemnastu regionalnych wydań dziennika "Polska" - podała PAP. Zarząd Polskapresse poinformował, że w związku z kryzysem na rynku wydawniczym reorganizuje działalność, a likwidowane tytuły będą się ukazywać w internecie.

W papierowym wydaniu znikną: "Polska Białystok", "Polska Gazeta Opolska", "Polska Kielce", "Polska Koszalin", "Polska Kujawy", "Polska Lubuskie", "Polska Olsztyn", "Polska Rzeszów", "Polska Szczecin". Ponadto zamknięte zostaną tygodniki mazowieckie "Nasze Miasto". Zarząd Polskapresse zapowiada, że likwidacja tytułów pociągnie za sobą redukcję zatrudnienia na Mazowszu, w Opolu, w Lubuskiem oraz w Warszawie.

"Finansowanie projektów, które nie dają szans na osiągnięcie rentowności w perspektywie tego i przyszłego roku, jest obarczone ogromnym ryzykiem. Jednocześnie obserwowany jest wyjątkowo stabilny mimo kryzysu rozwój przedsięwzięć internetowych" - argumentuje Polskapresse w komunikacie przesłanym PAP. Zarząd Polskapresse podkreśla ponadto, że "ponoszenie dodatkowych wydatków związanych z funkcjonowaniem +Polski+ w obecnej formule w obliczu pogarszającej się sytuacji gospodarczej w kraju nie leży w interesie spółki".

Pap przytacza dane Związku Kontroli Dystrybucji Prasy, według którego zamykane tytuły "Polski" miały w grudniu 2008 r. najgorsze wyniki sprzedaży spośród wszystkich tytułów projektu. Wszystkie likwidowane gazety notowały sprzedaż ogółem (w kioskach i prenumeracie) poniżej dwóch tysięcy egzemplarzy. Najgorzej sprzedawały się: "Polska Koszalin" (552 egzemplarze), "Polska Olsztyn" (622), "Polska Białystok" (690), "Polska Kielce" (821).

To kolejny etap likwidacji regionalnych gazet. Jak to wieszczy od jakiegoś czasu Łukasz - spowoduje to silny rozwój dziennikarstwa internetowego. Na pewno jednak uderzy w starszych mieszkańców małych miejscowości, którzy przyzwyczajeni są do papierowych gazet. We Wrocławiu z trzech gazet (Słowa Polskiego, Wieczoru Wrocławia i Gazety Wrocławskiej) stworzono jedną, a i ta jest teraz zagrożona likwidacją. Nie ma bowiem gwarancji, że koncern ograniczy się do likwidacji połowy oddziałów! Czy to szansa dla małych, lokalnych gazet, które nie wpadły w ręce "sieciówek" czy wielkich koncernów? Oby. Bo inaczej w przyszłości o życiu w regionie będziemy czytać w materiałach pisanych przez dziennikarzy z Warszawy.

Etykiety: , , ,

Dziennik uderza w Gazetę Wyborczą. Gazeta odpowiada

Tak jak zapowiadaliśmy piszemy o sobotnim wywiadzie z Michałem Cichym, opublikowanym w Dzienniku. W poniedziałek napisała o nim Gazeta Wyborcza, a we wtorek odpowiedział jej Dziennik!

(Pat)
Zacznijmy tak: to nie jest pierwsza dyskusja o Gazecie Wyborczej, jej dziennikarzach czy szefach. Jednak wywiad Cezarego Michalskiego z Michałem Cichym w dziennikowym dodatku Europa jest pewnego rodzaju wisienką na torcie interpretacji i analiz środowiska "Wyborczej" z jakimi mamy do czynienia mniej więcej od "Afery Rywina", a w sumie i wcześniejszych. To, że będzie z tego "bomba" można było się spodziewać. Choć, akurat dość stereotypowa reakcja Jarosława Kurskiego w stylu: podłość atakuje wielką redakcję, szlachetność i Helenkę naszą kochaną - nieco rozczarowuje (czekałam na zdystansowaną i chłodną replikę).
Podobnie dziwne są sugestie o antysemickim wydźwięku niektórych fragmentów rozmowy z Michałem Cichym. W tym kontekście "diagnoza" Jarosława Kurskiego na temat wyżej wymienionego:
Perwersja tego wywiadu polega na tym, że został przeprowadzony z osobą, której - co w środowisku dziennikarskim nie jest tajemnicą - nie można obciążać odpowiedzialnością za słowa i czyny. Polemika z opiniami tej osoby byłaby czymś niestosownym.
(Podłość, Jarosław Kurski, Gazeta Wyborcza 2009/02/23)

...jest ryzykownym zagraniem (chyba, że istnieją jakieś prawno-medyczne podstawy do takiego stwierdzenia, ale nic takiego z wypowiedzi Kurskiego nie wynika).
W sumie na tym tle fragment o oksymoronach opisujących Adama Michnika z czołowym "tłustym dietetykiem" wypada jak literacka dyskusja kontekstowa w stylu Party pod wojennym niebem, które powstało na bazie zapisków jakie sporządził Elias Canetti.

(Pinio)
Dzisiaj Jarosławowi Kurskiemu odpowiada na łamach Dziennika autor wywiadu. Nie ma co ukrywać, to już wojna na całego. Ale w tej wojnie to nie Cezary Michalski reaguje emocjonalnie. On spokojnie odpiera argumenty wicenaczelnego Gazety: "(...) Tekst Kurskiego nie jest polemiką z wywiadem, ale próbą jego zdezawuowania. Cichy zostaje zdezawuowany, tezy wywiadu przekręcone, a czytelnicy "Gazety Wyborczej" nawet się nie dowiedzą, jak ta rozmowa wyglądała naprawdę".
Historia zażartego sporu między tymi gazetami trwa już od wielu miesięcy. Dochodzi już do tak kuriozalnych sytuacji, że Wyborcza zamieszcza sprostowania do artykułów zamieszczonych w Dzienniku, a których ten z kolei nie chce opublikować. Cóż. Wywiad z Michałem Cichym dla miłośników gazety Adama Michnika (do których przez wiele lat się zaliczałem) może być porażający. Po raz pierwszy ktoś z samego środka Wyborczej ujawnia takie informacje, to już nie są wypowiedzi kogoś z zewnątrz, to człowiek, który siedział w tej redakcji od samego początku.
Wśród tzw. "cyngli" Cichy wymienia Agnieszkę Kublik. Ciekawe. Dlaczego o tym piszę i ją wymieniam? Bo już od jakiegoś czasu moi znajomi zwracają uwagę na jej teksty dotyczące mediów publicznych. Pisane niemal codziennie. Stawiające media państwowe niemal zawsze w negatywnym świetle. W kontekście tego, że Agora ma swoje własne stacje radiowe, naprawdę jest to sytuacja dwuznaczna.
Oczywiście miłośników Gazety Wyborczej ten wywiad nie zmieni - bo to nie oni są jego adresatami. To kolejny kamyczek wrzucony do ogródka dziennikarzy, którym "nie jest wszystko jedno"...

(Pat)
Czytałam w weekend cały numer "Europy" - swoją drogą jeden z lepszych w ostatnich tygodniach. Trochę nawet szkoda, że rozmowa Michalski-Cichy przyćmi inne materiały, na przykład wywiad z Agatą Bielik-Robson czy Tadeuszem Bartosiem o "zimie" w polskim Kościele. Jednak widać - "kwestia Wyborczej" bardziej elektryzuje. Tylko kogo? Czy sprawa "demaskacji" Gazety jest jeszcze jakimś novum? Czy kolejne pisanie Kurskiego "atakują, mają obsesję, zbliżają się antysemityzmu" jest klarownym i nowym argumentem? Jak dla mnie nie. Choć - oczywiście wywiad z Cichym przeczytałam z ciekawością i dobrze, że powstał (podobnie jak dobrze się działo, że Gazeta często podejmowała tematy, które najchętniej zamieciono by pod dywan).
Gazeta Wyborcza "płaci rachunek" za coś w rodzaju pychy bycia jedynym słusznym głosem współczesnej, nowoczesnej Polski. Nie pamiętam dokładnie kiedy odechciało się mi "czytać Gazetę" i w którym momencie przestałam traktować ex cathedra pewne myśli i wnioski pojawiające się na łamach wydawnictwa Agory. Na szczęście publicystyka i informacja są na tyle pluralistyczne (ha, niegdyś to słowo robiło karierę:-), że nie trzeba być skazanym na wybór jednej określonej opcji, interpretacji czy po prostu stylu pisania i redagowania. Z przyjemnością wspominam stare wydania Magazynu GW, obszerne i pełne ciekawych reportaży, wywiadów i zdjęć. Ale to już przeszłość. I tyle.
Dość kąśliwie (z perspektywy niechęci do Wyborczej) na temat całej sprawy napisał na swojej stronie Szczepan Twardoch:

Strasznie dużo satysfakcji przynoszą mi czasy, w których trudno się już bać Michnika z przydupasami, natomiast bardzo łatwo się z nich śmiać. A wywiad Michalskiego z Cichym bardzo fajny, parę scenek rodzajowych z dużym potencjałem literackim.

(Autoparodia, Szczepan Twardoch)

Nic to. Czasy się zmieniają. Imperia upadają. Idee umierają:-) Choć dziwi tak wielkie zafiksowanie, że należy się jakiejś grupy bać.
Sumując, w niedzielny poranek siedziałam z przyjaciółką na kawie i nomen omen zagaiłyśmy między sobą taki dialog:
Ona: A czytałaś Baumana w Dużym Formacie? Fantastyczny!
Ja: No nieeee. Wiesz, że nie czytam Wyborczej (z przymrużeniem oka:-). Ale przyślij mi koniecznie na maila!!!
Ona: Jasne! Polecam.
Ja: A, by the way gazet, czytałaś Bielik-Robson w Europie? Niezłe.
Ona: No jak? Przecież nie czytam Dziennika!!! :-)
Ja: To też ci wrzucę na skrzyneczkę...

END

P.S. (Łukasz)

Atak "Dziennika" na "GW" nie jest ani czymś nowym, ani skutecznym.

Nie jest nowy - no bo "to wszystko już było". "GW" jest atakowana od kilkunastu lat, a argumenty są zawsze te same: rzekoma monopolizacja tzw. dyskursu publicznego, blatowanie się z komunistami, "samouwłaszczenie" twórców gazety, agresja wobec oponentów itd. itp. To wszystko czytaliśmy już w gazetach konkurencyjnych wobec "GW", czy choćby w książce Stanisława Remuszki. Środowisko "Gazety" słusznie ripostuje, że jej oponenci mieli dziesiątki okazji, by stworzyć realną, silną konkurencję dla niej. I z jakiegoś powodu zawsze przegrywali.

Nie jest skuteczny - no bo czytelnicy "GW" nie zwrócą uwagi na ten atak. Wręcz dziwię się, że Jarosław Kurski wszedł w otwarte starcie z "Dziennikiem". Gdyby nie odniósł się do wywiadu Michalskiego z Cichym - znakomita większość fanów "GW" zapewne nawet nie wiedziałaby, że coś się stało.

Nie przeczę, że rozmowa z Cichym jest ciekawa. Czyta się ją znakomicie. Ale to raczej tylko przyczynek do analiz życia wewnętrznego polskich mediów. A więc coś, co "kręci" wąskie grono koneserów i ekspertów.

Obawiam się, że z punktu widzenia tzw. zwykłego czytelnika wojna prowadzona przez "Dziennik" przeciwko "GW" jest niezrozumiała. I może w tym tkwi jedna z przyczyn słabej sprzedaży tego tytułu.

A szkoda, bo to naprawdę znakomita gazeta. Zaś "Europę" uważam od lat za najlepszy taki dodatek w polskiej prasie.

I jeszcze jedno. Biorąc pod uwagę kryzys prasy i rosnącą rolę internetu - publiczne nawalanki Michalskiego z Kurskim wydają się coraz bardziej anachroniczne.

Etykiety: , , , , , , , , , , ,

Głupich nie sieją...

Głupota ludzka nieustannie zaskakuje. Ot choćby w takich przypadkach jak ten.

Mieszkaniec Bolesławca podejrzał, że miejscowi strażnicy miejscy zaparkowali swój samochód na miejscu dla niepełnosprawnych. I wysłał zdjęcie do dziennikarza Radia Wrocław. A ten poprosił o komentarz komendanta bolesławieckiej straży miejskiej. I tu zaczyna się najbardziej kuriozalna część tej historii. Komendant Emil Zając podkreślił, że jego patrol był przy sklepie około 8 rano, kiedy parking był niemal zupełnie pusty. Samochód strażnicy zaparkowali blisko wejścia. Zgodnie z tym, co wyjaśnili komendantowi, nie widzieli pod śniegiem znaku oznaczającego parking dla niepełnosprawnych.

Chciałem napisać do tego jakiś komentarz, ale nawet nie trzeba. Fakty mówią za siebie:-)


Ps. sypiąc już w "śledzika" głowę popiołem - wieczorem blogujemy o Michalskim, Cichym i Kurskim.

Etykiety: , , ,

22.2.09

Z cyklu Byki Fernando: Też wolę Słowackiego

Rozmawiając sobie ciekawie na temat "Trylogii" co galopuje na scenie krakowskiego Teatru Starego reżyser Jan Klata uczynił Słowackiego autorem "Reduty Ordona", a redaktor Jacek Cieślik z najjaśniejszej "Rzeczpospolitej" (sobota-niedziela 21-22 lutego 2009 s. A23) na to... nic.

Maturzystom i nauczycielom, którzy w tym roku znów nie doczytają Żeromskiego i "Kamieni na szaniec" przypominam, że autorem fikcyjnego wysadzenia się przez Ordona, tylko na szczęście literackiego, był wieszcz Adam, a nie jego udanie grający na giełdzie zbożowej w tamtych czasach poetycki rywal. Biedny Ordon przez lata był witany przez znajomych i nieznajomych okrzykiem zdziwienia: przecież miałeś nie żyć. Mogę tylko przypuszczać, że w pędzie obaj panowie mówiąc o "Reducie" myśleli o wierszu Słowackiego opisującym śmierć generała Sowińskiego na szańcach Woli (któremu to Sowińskiemu podchorążowie w Noc Listopadową darowali życie tylko dlatego, że miał ową drewniana nogę, chcąc go początkowo zasiec jako kolejnego tej nocy kolaboranta).

No cóż, redaktor londyńskich "Wiadomości" Grydzewski mawiać miał:"przecież wiem, że to Słowacki napisał "Pana Tadeusza", ale zawsze sprawdzam".

Leszek Budrewicz

Etykiety: , , , , , , , , , , ,

20.2.09

Czy rząd chce zniszczyć zawodowy sport w małych miastach?

Oczywiście pytanie jest zadane na wyrost, ale kilka klubów może czuć się zaniepokojona. Przegląd Sportowy pisze dzisiaj, że weszło w życie zarządzenie ministra skarbu, które nakazuje spółkom skarbu państwa pozbyć się do końca roku udziału w klubach sportowych i zaprzestać ich sponsorowania.

Zagrożeni mogą się czuć kibice koszykarskiego Turowa Zgorzelec, piłkarskich Zagłębia Lubin i GKS Bełchatów i siatkarskiej Skry Bełchatów. Sponsorujące je koncerny muszą bowiem wykazać, że sponsorowanie klubów daje korzyści marketingowe i poprawia ich wizerunek. Nawet jeżeli jednak badania wykażą, że tak jest to i tak koncerny, które przyniosą starty w skali roku będą musiały się udziałów w klubach pozbyć. Oczywiście pojawia się pytanie czy państwowe firmy powinny sponsorować konkretne kluby, a nie na przykład łożyć na wybrane dyscypliny. Czy liczba kibiców na stadionach Zagłębia czy GKS daje podstawy do utrzymywania klubów. Dodatkowo można wysnuć wnioski, że za pieniądze KGHM piłkarze z Lubina kupowali mecze...
Ale z drugiej strony pełne hale w Turowie czy Bełchatowie (ostatnio siatkarze Skry po świetnym meczu z Dynamem Moskwa awansowali do 1/4 finału Ligi Mistrzów) wskazują, że sport jest tam potrzebny. Trudno jednak liczyć, że kluby w małych miastach znajdą prywatnych sponsorów, skoro koszykarze Śląska na przykład w takim Wrocławiu nie mogą.

Etykiety: , , , , , , , ,

19.2.09

Śmierć Kamili Skolimowskiej - pytania o przyczyny

Ta informacja poruszyła wczoraj wieczorem wszystkich kibiców. A pewnie i też zwykłych Polaków. Na zgrupowaniu lekkoatletycznym w Portugalii zmarła nagle Kamila Skolimowska. Miała 26 lat.

Kamila Skolimowska to mistrzyni olimpijska w rzucie młotem z 2000 roku. Zawodniczka zasłabła podczas treningu. Przewieziono ją do szpitala, a tam po godzinnej reanimacji zmarła. Dziś pojawiła się informacja, że śmierć spowodował prawdopodobnie zakrzep tętnicy płucnej. Trudno żeby nie zapytać dlaczego odeszła w tak młodym wieku. Czy powodem śmierci mógł być doping? Moim zdaniem powinno zostać w tej sprawie przeprowadzone drobiazgowe śledztwo, które wyjaśni wszystkie wątpliwości. Coraz częściej młodzi sportowcy osiągają zaskakujące wyniki, przekraczają granice wydawałoby się nie do przekroczenia. W niektórych krajach, jak w Chinach przed olimpiadą, trwa po prostu produkcja sportowców. Coraz nowsze formy dopingu, coraz wymyślniejsze eksperymenty medyczne. Czy dla wyniku można ryzykować życie sportowca? Mam nadzieję, ba jestem pewien (czytając opinie o niej), że Kamila nie brała. Ale jeżeli ktoś jej coś podsunął, jeżeli zastosowano jakieś nowe zabiegi to chciałbym żeby zostało to ujawnione, a winni ukarani.

Etykiety: , ,

17.2.09

Katastrofa śmigłowca z ratownikami

Krytycy współczesnych mediów zarzucają dziennikarzom, że zbyt chętnie sprzedają w informacjach cudze nieszczęście. Podobno powinno się podawać pozytywne wiadomości bo ludzie mają dość syfu wokół siebie... Tylko czasem - jak się okazuje - bywa to bardzo trudne.

Wczoraj (wtorek) pracowałem przy katastrofie śmigłowca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Nie na miejscu, ale u nas w newsroomie, jako współautor dzienników.
Od samego początku dzień zapowiadał się parszywie. Tomaszowi Sikorze w mistrzostwach świata nie szło najlepiej, na "autostradzie" A-4 najpierw jeden wypadek, potem drugi.
Przed 8.00 pojawiła się nieoficjalna informacja, że lecący do karambolu w pobliżu Wądroża Wielkiego śmigłowiec ratunkowy (po poszkodowaną w wypadku ciężarną kobietę) rozbił się.
Wiadomości nie potwierdza ani policja ani straż pożarna. Dopiero po pół godzinie jest oficjalny komunikat. Śmigłowiec spadł... ale nie wiadomo gdzie...
Rozpoczynają się gorączkowe poszukiwania. I nerwowe czekanie. Jeszcze nikt nie myśli o śmierci załogi. Każdy liczy, że maszyna po prostu awaryjnie lądowała.
Do dyżurnego pogotowia dzwoni ciężko ranny lekarz, mówi, że jego koledzy są nieprzytomni. Nie potrafi powiedzieć gdzie się rozbili.
Z każdą upływającą minutą nasze przeczucia stają się coraz czarniejsze.
Straż pożarna i policja nie mogą zlokalizować śmigłowca. Sytuacja robi się coraz bardziej dramatyczna. W regionie jest bardzo gęsta mgła. Policyjny śmigłowiec nie dostaje zgody do startu. Poszukiwania prowadzone przez strażaków, policję i mieszkańców prowadzone są w promieniu trzech kilometrów. W końcu startują trzy maszyny - dwie lotniczego pogotowia ratunkowego z Zielonej Góry i Gliwic oraz policyjna z Wrocławia.
Przed 9.30 pojawia się nieoficjalna informacja: dwie osoby nie żyją. Nie podajemy. Po chwili już wiadomo, że wiadomość wstrzymano ponieważ w pierwszej kolejności należało powiadomić rodziny...
W końcu i my dostajemy potwierdzenie: pilot i pielęgniarz nie żyją.
Ciężko ranny lekarz zostaje przetransportowany do Wrocławia. TVN24 pokazuje dramatyczne zdjęcia na żywo z miejsca wypadku.
Ocalały medyk trafia do szpitala, tomograf wyklucza obrażenia głowy, operacja ortopedyczna trwa kilka godzin. Przekazujemy dramatyczne apele z prośbą o oddawanie krwi dla rannego. Na stronie lotniczego pogotowia ratunkowego pojawia się nekrolog: "Odeszli na „wieczny dyżur” nasi Przyjaciele...". I jeszcze zdjęcia ofiar:

Etykiety: , , ,

16.2.09

Przyszedł kryzys!

Widziałem na własne oczy. Jest już we wrocławskim sklepie, w którym postanowiłem zrobić dzisiaj zakupy! Oto dowód:

Niedźwiedź Mago kontra Antoni Gucwiński 0-2

Antoni Gucwiński niewinny. Były dyrektor wrocławskiego ogrodu zoologicznego nie zostanie ukarany za tragiczne warunki, w jakich przez niemal 10 lat żył niedźwiedź brunatny. Bo robił to co mógł by zmienić losy Mago. Czyżby?

W wyroku ogłoszonym przez Sąd Okręgowy we Wrocławiu usłyszeliśmy niemal wszystkie argumenty co w sądzie rejonowym (tu pisałem o pierwszym wyroku). Oczywiście. Antoni Gucwiński szukał innego ogrodu zoologicznego dla Mago, nie miał pieniędzy na zbudowanie bezpiecznego dla niedźwiedzia wybiegu, nie chciał go wysterylizować bo zwierzę było uznawane za rezerwuar cennego nasienia. No właśnie. Dlatego, że mógł być dobrym reproduktorem skazano go na życie w betonowym bunkrze przez niemal 10 lat. Co prawda sędzia Ewa Kliczewska dzisiaj zapewniała, że to nie bunkier a gawra. Ale jak zwał tak zwał. Wyglądał jak poniemiecki bunkier.
Można by rzecz więc właściwie, że niedźwiedź sam sobie jest winien. Bo po co produkował takie cenne nasienie? Jakby uznano je za marne, już dawno by przeszedł wazektomię i hasał po wybiegu. Tak jak się stało po zmianie warty we wrocławskim zoo i Antoniego Gucwińskiego zastąpił Radosław Ratajszczak. Od roku Mago cieszy oczy odwiedzających zoo.

"Warunki może nie były godziwe, na pewno nie były komfortowe. I gdyby dopuścić dzieci czy zwiedzających do tego pomieszczenia, w którym niedźwiedź był przetrzymywany to na pewno byłaby to sensacja (...) ale nie było tu ani złej woli oskarżonego, ani jego zachowań, zaniedbań (...)"
- mówiła sędzia Ewa Kliczewska. Powoływała się w ustnym uzasadnieniu na opinie biegłego Andrzeja Dubiela, o którego kuriozalnych zeznaniach pisałem tutaj. Nie rozumiem. Wystarczyło go pozbawić męskości. Ech... Może jednak moja wrażliwość wobec zwierząt jest inna niż sędziów.... Polecam sędzi ten oto film z Youtube.

Czarek Wyszyński
z Fundacji Viva wyrok skomentował krótko: "No niestety sąd dał tym orzeczeniem przyzwolenie na traktowania zwierząt jako materiału genetycznego a nie jako jednostek, które mają swoje potrzeby związane po prostu z ich naturą". I zapowiedział kasację.
Zobaczymy co zrobi z nią Sąd Najwyższy... Chyba jednak już teraz można powiedzieć, że Mago przegrał sądowy spór z Antonim Gucwińskim. Chyba, że przyjdzie czas na ewentualny rewanż. Nie chodzi mi oczywiście o starcie jeden na jednego... A o ewentualne uchylenie wyroku w postępowaniu kasacyjnym.

Całych nagrań z dzisiejszego procesu można posłuchac tutaj.

Etykiety: , , , , , , ,

Budrewicz o Tamilskich Tygrysach: płatki jak krew czerwone

Czytałem na jednym z portali o tym, jak pod siedzibą ONZ w Nowym Jorku podpalił się 26-letni Lankijczyk. Był to najpewniej Tamil protestujący przeciwko akcji wojsk rządowych na Sri Lance.
Miałem mieszane uczucia: pamiętam jak "Tamilskie Tygrysy" wysyłały dzieci opięte dynamitem w tłum cywilów, bodaj nawet w stolicy, Colombo. Teraz, kiedy partyzanci tamilscy zostali prawie pokonani przez wojska rządowe (syngaleskie jak rozumiem)
Z relacji podróżników to pogodny kraj, w którym psy nie szczekają, dzieci są uśmiechnięte i nie ma śladów jedynej na świecie trockistowskiej partyzantki z lat 60.
I właśnie się wahałem, czy być za intencją "samopalącego" się, czy przyjąć opcję wojsk rządowych (wiem, że to dziś śmieszne, ale obchodzą mnie takie rzeczy). Wtedy, jak pointa, pojawiła się reklama stylizowana na jeden z amerykańskich filmowych hitów: płatki czerwonych róż, tylko bez rozebranej dziewczyny. Jakby się spaliła ze wstydu.
Leszek Budrewicz

15.2.09

Internauci ujawniają: Kamil Durczok klnie!

Od piątku trwa burza w internecie. Prezenter Faktów, jeden z najpopularniejszych polskich dziennikarzy, wulgarnie zwraca uwagę swojemu współpracownikowi na stan stołu, przy którym siedzi.

Kamil Durczok klnie (filmik możecie zobaczyć tutaj). No i co z tego? Ilu z nas nie używa wulgaryzmów? Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem. Oczywiście internauci podzielili się na tych, którzy krytykują prezentera i tych co go bronią. Ot polskie piekiełko. Zapewne ci drudzy siedzą przy komputerze i mówią: "ale zajebisty film, kurwa, muszę go rozesłać kumplom". Rzucają przy okazji wulgaryzmami na lewo i prawo. A te są tak powszechne, że właściwie otaczają nas ze wszystkich stron. Oczywiście, że Durczok nie powinien kląć przed kamerą. Ale stało się. I już.

Absurdalna była pierwsza reakcja jego stacji, która tropiła film w internecie domagając się jego zdjęcia (czytaj tutaj). Później jednak na stronie tvn.fakty.pl zamieszczono rozmowę z Kamilem Durczokiem, który tłumaczy dlaczego tak się zachował. Oto jej fragmenty:
"Każdy, kto wie, jak wygląda telewizyjna kuchnia, wie też z jakim to się wiąże ciśnieniem. Na 20 minut przed “Faktami” nie ma czasu na piękną polszczyznę, tylko są krótkie żołnierskie słowa. Za to mi płacą, żeby 4 mln. ludzi, które każdego dnia ogląda “Fakty” otrzymało dopracowany i najlepszy z możliwych produktów. To mój obowiązek, aby wszystkiego dopilnować".
A słowa to były naprawdę żołnierskie. W TVN trwają teraz poszukiwania pracownika, który upublicznił film. Możemy się domyślać, że kara będzie baaardzo surowa.
Ciekawe czy film trafi do "Szkła kontaktowego" 8-) Łatwo wyłapywać bowiem wpadki innych, a trudniej pokazać swoje.

Oczywiście przy tej okazji wraca wypowiedź Tomasza Lisa i jego słynnego wystąpienia przed Faktami, gdy pytał współpracowników "o to jest kurwa Zbuczyn" (materiał dotyczył protestów rolniczych Samoobrony).

Czasami zdarzają się takie wpadki ze słuchaczami. Pamiętam jak kiedyś do Polskiego Radia Wrocław (lata 90.) zadzwonił w czasie nocnej audycji prowadzonej przez ówczesnego szefa programowego słuchacz i opowiadał o swoim ideale kobiety. Po 15 minutach peanów podsumował krótko: "ale najważniejsze by kobieta miała dużą p...ę" wprawiając w osłupienie prowadzącego i odbierając mu głos...

p/s a tutaj poniedziałkowa puenta.

p/s a tu puenta piątkowa 8-)

Etykiety: , , , , ,

12.2.09

Budrewicz: Chomsky i Žižek, a złodzieje rowerów

Amsterdam w latach 60. zasłynął akcją tak zwanych białych rowerów – chodziło o możliwość taniego wypożyczania bicykli każdemu kto przybywał do miasta. Całe przedsięwzięcie skończyło się fiaskiem. Podobna sytuacja zdarzyła się w Paryżu i... we Wrocławiu, kiedy to w czasie festiwalu filmowego Era Nowe Horyzonty "tanie wypożyczanie" miało zmienić komunikacyjne oblicze miasta i mentalność mieszkańców.
Jak się jednak okazało (bilansując wszystkie te akcje) połowa rowerów została zdewastowana, zniszczona lub ukradziona (pojazdy odnajdywano np. w Północnej Afryce i Wschodniej Europie).
A co mają z tym wspólnego wymienieni w tytule myśliciele?
Jako reformistyczny socjalista traktuję to wydarzenie jako efektowny symbol ostrzegawczy przed twórcami neo- utopii: Žižkiem, Chomskym czy Wielgoszem.
W tym wypadku nie udało się z rowerami, ale ciągle odżywa zabójcza wiara, że utopia powinna być czymś więcej, niż przedmiotem duchowej wiary i intelektualnej spekulacji.
I jak nigdzie indziej właśnie, to na lewicy powinno się pamiętać (wystawiając nie tylko rowery na miasto) że etyka odpowiedzialności made by Weber, jest niezbędnym komponentem etyki intencji, nawet najbardziej rowerowych.
Dlatego, za najbardziej epokowe dla lewicy dokonanie, uważam zdanie Edwarda Bernsteina: ruch wszystkim, cel niczym. Bo zasiewa ziarno sprawiedliwości nie sprzeciwiając się prawom fizyki i fizjologi i to dla ludzkiego dobra.
Leszek Budrewicz

Suplement: Wyprzedaż Gandhiego

Klasyk pokojowej rewolucji, Mahatma Gandhi, człowiek który wywalczył bez jednego wystrzału ze swojej strony Indiom niepodległość zostanie zlicytowany.
I chyba z perspektywy czasu niekrwawa jatka między hinduistami i muzułmanami, ani utrzymanie się w Indiach systemu kastowego zdaje się być jego największa klęską.
Dom aukcyjny Antiquarium z Nowego Jorku zlicytuje na początku marca jego sandały, miskę i talerz.
Ale największym przebojem będą okulary!
Kiedy dawał je na pamiątkę porucznikowi Shiri Diwanowi Nawabowi w 1930 roku (na prośbę porucznika) powiedział: One pozwoliły mi zobaczyć, jak uwolnić Indie.
Teraz, potomkowie porucznika oddają je w ręce kuratorowi aukcji. Kto to k...a jest Michelle Halpern (tak się nazywa kurator)?
Leszek Budrewicz

11.2.09

Internet i Prawo prasowe

Publikujesz w sieci? Współtworzysz blogowy team informacyjny, albo platformę? Nowelizacja Prawa prasowego zakłada rozszerzenie definicji "prasy" również na prasę elektroniczną. Jeśli projekt zaproponowany przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przejdzie, czeka wielu z nas obowiązkowa rejestracja.

Tym samym publicystyczna i informacyjna działalność w sieci podlegałaby m.in takim regułom jak: autoryzacja wypowiedzi (określona formalnie), sprostowania, tajemnica dziennikarska. Co więcej, przy takim rozwiązaniu, trzeba będzie powołać stanowisko redaktora naczelnego danego "wydawnictwa", określić strukturę i skład redakcji oraz relacje z autorami.

Swoje wersje nowelizacji Prawa prasowego zaproponowały również: Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, Prawo i Sprawiedliwość oraz Izba Wydawców Prasy.
Pozostaje czekać na to, który z projektów i w jakim kształcie przejdzie.
Czy - w razie zmian - niektóre inicjatywy blogerskie albo informacyjne działające tylko w internecie zawieszą swoją działalność albo zmienią swój charakter?

10.2.09

Kłopoty z prawem syna ministra kultury

Stanisław Z. ma 25 lat, a jego problemy rozpoczęły się pięć lat temu. Na ławę sądową zaprowadziło go palenie marihuany.

Według prokuratury Stanisław Z. miał uczestniczyć "w obrocie środkami odurzającymi". Dokładnie chodziło o sprzedaż 6 gramów marihuany. Oskarżono go również o posiadanie 7 gramów "trawki". Został za to skazany, przez wrocławski sąd rejonowy, na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata.
Od wyroku odwołały się obie strony.
Prokurator chciał roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata i kuratora, z kolei obrońcy uniewinnienia lub uchylenia wyroku.
Mecenas Jacek Giezek tłumaczył, że jego klient nie uczestniczył w obrocie, a po prostu razem z kolegą kupili marihuanę i razem ją wypalili. Dodatkowo argumentował, że 7 gramów marihuany to nie jest znaczna ilość i sprawa mogła być umorzona z powodu znikomej szkodliwości społecznej czynu.
Sąd Okręgowy uchylił wyrok. Uznał m.in., że sąd pierwszej instancji wszystkie wątpliwości traktował na niekorzyść oskarżonego. Podzielił też opinie obrony, że Stanisław Z. nie brał udziału w obrocie. Czeka więc go kolejny proces.

Co ciekawe, obecność dziennikarzy na sali, wyraźnie zirytowała sędzię Ewę Kilczewską. Najpierw skrzyczała nas za spóźnienie (niestety nasza wina - to nie ulega wątpliwości), później nie wpuściła na salę kolejnego dziennikarza, ale to nie wszystko... Przed ogłoszeniem wyroku,
sędzia uznała, że interes publiczny nie zezwala na zgodę na rejestrację dźwięku z ogłaszania wyroku. Dodatkowo pouczyła nas, że ciekawsza sprawa działa się wcześniej, gdzie małżeństwo odpowiadało za sprzedaż kilograma heroiny. Wydawało mi się, że to dziennikarze, a nie sąd ustala co nas interesuje i o czym chcemy opowiedzieć naszym słuchaczom, widzom czy czytelnikom. No ale widocznie sędzia Ewa Kilczewska postawiła nowe zadania przed wymiarem sprawiedliwości...

Etykiety: , , ,

Budrewicz: "Z cyklu Byki Fernando" i słów kilka o "Palikotach"

Amerykański francuski, francuski angielski

1. Każda prawie stacja radiowa mówiąc ostatnio o przyjeździe do Europy amerykańskiego wiceprezydenta (Joe Biden) wymawiała jego nazwisko fonetycznie po europejsku, czyli inaczej, niż on się naprawdę nazywa.

2. Sprawozdawca meczu finałowego mistrzostw świata w piłce ręcznej ani razu nie wymówił prawidłowo ani jednego nazwiska francuskiego gracza!

3. Na koniec (obiecująca ciągle) reportażystka wrocławskiego wydania Gazety Wyborczej Aneta Augustyn. Dziennikarka w tekście "Maraton jogi dla Afryki" (ukazał się 9 lutego) schrzaniła kilka rzeczy, ale korona należy jej się za pomylenie o tydzień akcji ulicznej Amnesty International we Wrocławiu.
Nie jestem bardzo zdziwiony, bo jakiś czas temu jedna z reporterek tej samej Gazety Wyborczej popełniwszy każdą możliwą liczbę błędów w notce wielkości metki na kiełbasie, próbowała mi w mailach tłumaczyć, że nie ma co robić sprawy, bo to krótka notatka:-)

Ps. Gdyby ktoś chciał wziąć udział w akcji Amnesty lub ją wesprzeć - to wbrew informacji w "GW" - będzie w czwartek, ale nie ten najbliższy, tylko ten 19. Później Aneta, tydzień później.
Leszek Budrewicz

***

Palikot dla każdego

Zniesienie finansowania partii politycznych z budżetu jest do przyjęcia pod warunkiem, że każda partia będzie miała finansowanego z budżetu własnego Palikota.

Tylko PO i być może partię kapitalistycznych krezusów, czyli SLD, stać na kogoś takiego (choć SLD ma już Gadzinowskiego). Reszta partii nie mając kogoś takiego i nie mając forsy Palikota zawiśnie u klamek.

Dla wyrównania szans (nie każdego stać na samofinansującego się Palikota, którego poważnie bardzo ceni Tomasz Lis z czym się obnosi) proponuję sfinansować w parlamencie (dla każdej każdej partii) jednego bezrobotnego bezdomnego, który stojąc w imieniu partii za marszałkiem prowadzącym obrady znosiłby w odpowiednich momentach okrzyk: "Hańba!" - stosownie do hańby tej czy innej części posłów definiowanych przez stronę oponentów.
W zależności komu służy, ów rezydent mógłby być ubrany w tradycyjny kontusz bądź tradycyjny strój okcydentalny w konwencji rokoko. Zawsze to mniejsze bezrobocie i tumult do opanowania w ramach hańby "się samoograniczającej".
Leszek Budrewicz

Etykiety: , , , , , , , , , ,

9.2.09

Bezsensowne śledztwo

Od rana dzisiaj media trąbią o śledztwie w sprawie zabicia polskiego inżyniera w Pakistanie. Powołując się na wypowiedź ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, który zapowiedział wydanie za podejrzanymi terrorystami listów gończych - krajowego i międzynarodowego.

"Teraz, gdy już nie możemy uratować naszego rodaka, przynajmniej będziemy starali się ukarać winnych tej zbrodni. Pamiętajmy, że winnymi morderstwa są mordercy. Nikt inny. Popełniono zbrodnię, a więc musi być dochodzenie, poszukiwanie winnych, jeśli da radę, to ich postawienie przed wymiarem sprawiedliwości i ich przykładne ukaranie" - powiedział Radosław Sikorski (cytat za PAP).
Nie wiem czy minister naprawdę wierzy, że możliwe jest znalezienie winnych, a pomogą w tym wydane listy gończe?
To nie pierwsze takie śledztwo. Kilka lat temu emocjonowaliśmy się poszukiwaniem porywaczy Jerzego Kosa, uprowadzonego w Bagdadzie, a później oswobodzonego przez żołnierzy amerykańskich. Śledztwo zawieszono kilkanaście miesięcy temu. Czekamy aż cudem podejrzani znajdą się na terytorium Polski by ich zatrzymać.
Teraz toczy się śledztwo ws porwania saudyjskiego tankowca "Sirius" z dwoma Polakami na pokładzie. Już widzę jak dzielni agenci ABW zatrzymują somalijskich piratów.

Rozumiem, że śledztwa takie trzeba wszcząć, choć są one z góry skazane na porażkę. Czy jednak nie szkoda pieniędzy i energii polskich prokuratorów?
Nie potrafimy znaleźć zabójców byłego komendanta głównego Marka Papały czy ustalić wszystkich okoliczności zabójstwa Krzysztofa Olewnika, a zabieramy się za ściganie porywaczy z Pakistanu, Iraku czy Somalii.

Etykiety: , , , , , , , ,

6.2.09

Pierwsze pieniądze dla Edyty Terki

Prawie siedem lat. Tyle minęło od dramatycznej w skutkach operacji tarczycy 31 letniej dziś Edyty Terki. Do teraz kobieta jest w śpiączce. Jej matka walczy od lat o pieniądze na rehabilitację. Dziś pojawiła się pierwsza nadzieja.
O tej sprawie pisałem na 5W dwa razy (teksty znajdziecie tutaj). Skupiałem się jednak nie na samym nieszczęściu, a na osobie pełnomocnika Wiesławy Terki, matki kobiety w śpiączce. Cóż myślę, że to ta prawniczka m.in. przyczyniła się do tego, że dopiero dziś przyznano pierwsze pieniądze na rehabilitację Edyty. Ale już nie wracajmy do tego. Dopiero dzisiaj rozpoczął się proces cywilny Wiesławy Terki (posłuchaj mojej rozmowy tutaj) kontra województwo dolnośląskie. To Urzędowi Marszałkowskiemu we Wrocławiu podlegał bowiem nieistniejący już szpital, w którym przeprowadzono operację. Matka Edyty chce miliona złotych odszkodowania, 600 tysięcy zwrotu kosztów dotychczasowego leczenia i 8 tysięcy złotych comiesięcznej renty. Rozpoczęcie procesu cywilnego było możliwe dzięki prawomocnemu skazaniu jednego z dwóch oskarżonych o błędy lekarzy. Co prawda minęło już kilka miesięcy ale wreszcie! I od razu dobra wiadomość. Sąd wyznaczył tzw. zabezpieczenie w wysokości 4 tysięcy złotych do końca procesu. Można doszukiwać się tutaj różnych informacji (choć sędzia Bogusław Tocicki przestrzega mnie, że nie można spekulować dziennikarzom o wyroku pierwszej instancji - to ciekawa sprawa byłaby dla Trybunału w Strasbourgu w sprawie wolności słowa) - proces potrwa długo, a może te pieniądze oznaczają, że sprawa dla Wiesławy Terki jest już wygrana, chodzi tylko o wysokość przyznanej kwoty. W każdym razie pieniądze są!

Dzisiaj jako świadek zeznawał doktor Artur Szymański - neurolog, który od 2 lat bezpłatnie pomaga Edycie i jej matce (zachorowała w ubiegłym roku, ma problemy z kręgosłupem, cierpi na dyskopatię). Trudno nie podziwiać takich ludzi, którzy w wolnym czasie pomagają innym. To co dzisiaj opowiadał o opiece nad Edytą powodowało, że przechodziły mi ciarki. Najbardziej smucą powiedziane wprost słowa: lepiej już nie będzie, musimy walczyć by nie było gorzej... Lekarz dodawał też, że nie ma takich leków, które pozwoliłyby na odbudowę tkanki mózgowej.

W tej sprawie chodzi tylko by ta kobieta mogła egzystować w godnych warunkach, by jej chora matka mogła po tych siedmiu latach odetchnąć, by znalazły się pieniądze na leki i rehabilitację...
Wierzę, że wrocławski sąd okręgowy i sędzia Stańczyk podzielą moje zdanie! I nie obchodzi mnie, że zapłacić będzie musiał samorząd województwa, czyli pieniądze na ten cel pójdą z naszych podatków. Choć na pewno skazany prawomocnie lekarz Ryszard M. powinien także się dołożyć...

A może zdarzy się cud...?

Etykiety: , , , , , ,

3.2.09

Piotr Reiss kolejnym podejrzanym o ustawianie meczów...

Kiedy wczoraj policja zatrzymała Piotra Reissa nie byłem zaskoczony. Przez ostatnie tygodnie byłem wręcz zdziwiony, że legenda Lecha Poznań sama nie zgłosiła się do prokuratury, po tym jak zatrzymano jego byłego klubowego kolegę Zbigniewa Wójcika.

O tym, że prokuratura rozpracowuje Lecha Poznań było wiadomo od kilkunastu miesięcy. Nazwa klubu pojawiała się w zeznaniach wielu świadków. Teraz Prokuratura Krajowa we Wrocławiu finalizuje ten wątek. Od początku znawcy piłki wiedzieli, że o wszystkim co działo się w tym klubie musiał wiedzieć Piotr Reiss. To była ikona Lecha. Zawodnik, którego kibice darzyli wielkim szacunkiem. W Polsce grał tylko w Lechu, w Niemczech w trzech innych klubach. To ktoś taki jak dla koszykarskiego Śląska Wrocław Maciek Zieliński. Teraz okazuje się, że Reiss zarówno przyjmował łapówki jak i uczestniczył w próbie ich dawania... A w grę wchodziły kwoty rzędu 100 tys. zł.
Dlaczego piszę o tym na 5Władzy? Przecież mam swój blog dotyczący korupcji w piłce nożnej. Jednak uważam, że postaci typu Reiss to piłkarze, których kibice z całej Polski (bez znaczenia jakie mają sympatie klubowe) szanują. A ja też jestem kibicem. I też przez wiele lat go szanowałem...
Dzisiaj kiedy zobaczyłem Reissa przed prokuraturą byłem przerażony. To był cień piłkarza, którego widywałem do tej pory. Przez kilkadziesiąt sekund doprowadzania do prokuratury był pod ostrzałem pytań dziennikarzy o to co chce powiedzieć kibicom. Wreszcie przed wejściem do windy powiedział krótko - "a co ja mam im powiedzieć?" (słuchaj tutaj). Jak mówi Artur Brzozowski z Gazety Wyborczej Wrocław (słuchaj tutaj)- kibice Lecha nawet po ewentualnym (skazującym) prawomocnym wyroku, będą wierzyć w jego niewinność.
Zastanawiam się: ilu jeszcze zobaczę piłkarzy, trenerów czy działaczy, których w przeszłości szanowałem?? Był już Dariusz Wdowczyk, Andrzej Woźniak, Wit Żelazko czy Marian Dusza...
A kolejnych nazwisk się boję... Czy wszyscy byli umoczeni????

Etykiety: , , , , , , , , , ,