O życiu publicznym, mediach i popkulturze...
Rozmawiają Łukasz Medeksza, Patrycja Gowieńczyk i Dominik Panek.
30.6.09
Politycy biorą się za społeczności, czyli jak PiS zabłysnął w mediach
Zadziwiająco sensacyjnie media potraktowały informację o planowanym projekcie Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi o mający zadebiutować jesienią nowy serwis społecznościowy partii, wzorowany na amerykańskim produkcie towarzyszącym kampanii Baracka Obamy.
Nad całością przedsięwzięcia czuwa Przemysław Gosiewski, a nowy serwis ma otworzyć partię na głos społeczeństwa, które za pomocą sieci będzie mogło wyrażać swoje opinie. Jednym słowem PiS chce budować relacje i korzystając z wymiany i rozpowszechnienia memów kulturowych kreować nową jakość:-) Z całą pewnością wszyscy będą z niecierpliwością czekać na debiut serwisu, ponieważ do tej pory Prawo i Sprawiedliwość nie kojarzyło się jako partia, która przykłada szczególną wagę do działań w Internecie. Mieliśmy do czynienia z pojedynczymi inicjatywami, videMichał Kamiński, o którym pisaliśmy na 5W.
Nie zgadzamy się z złośliwostkami kierowanymi pod adresem PiS:-) Z prostej przyczyny: żadna partia w Polsce do tej pory nie zrobiła nic świeżego i zintegrowanego w sieci (nie mówiąc już o konkretnych efektach). W tym wypadku dziwi, dlaczego jeszcze Platforma Obywatelska nie ogłosiła własnego projektu na miarę zbliżających się wyborów prezydenckich i samorządowych. Natomiast co do "kojarzenia się" partii z Internetem, to jedynie UPR przykłada się (w miarę) do aktywności w sieci (jednak w wypadku osiąganych wyników wyborczych, to UPR w realu zdecydowanie gorzej wypada:-)
Jeśli chodzi o zagrożenia, to nie jestem przekonana, czy powielanie amerykańskich wzorców bez przełożenia na grunt europejski i polski w szczególności przyniesie zamierzone efekty. Inna sprawa: czy Przemysław Gosiewski "poczuje" Internet? Zobaczymy :-) Jedno jest pewne, po lekkim kacu jaki mogliśmy obserwować u polityków po tegorocznej kampanii do Parlamentu Europejskiego, na pewno nastał czas na zmiany w myśleniu o promocji własnej i partii oraz o pożytku budowania relacji obywatelskich za pomocą netu. Pytanie, czy sieć to wytrzyma?:-)
Szef Dolnośląskiej Izby Rolniczej siedzi w areszcie. Jego współpracownikom nie przeszkadza, że Leszek G. jest podejrzany o nieprawidłowości przy doznawaniu unijnych dotacji i nie zamierzają usunąć go ze stanowiska!
DIR obsadzona jest przez działaczy PSL. Leszek G. kandydował w wyborach do europarlamentu z drugiego miejsca listy ludowców na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Bożena R., jego była podwładna w Izbie, a później szefowa Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa we Wrocławiu, która także usłyszała zarzuty w tej sprawie, była jeszcze do niedawna wiceprzewodniczącą dolnośląskiego PSL. Zrezygnowała. Prokuratura twierdzi, że przy pomocy jeszcze jednej osoby, która zasiadała w komisji przyznającej pieniądze, wybierali tych, którym "należały" się unijne dotacje z programu "Mój szef to ja!!!". A podżegać do tego miał właśnie Leszek G. Pisałem o tym zresztą w ubiegłym tygodniu (czytaj tutaj).
W sobotę w Piotrowicach zebrało się walne zgromadzenie Dolnośląskiej Izby Rolniczej, które miało zadecydować o dalszych losach Leszka G. Działacze nie mieli wątpliwości. Wsparli swojego szefa. Jedynie dwie osoby wstrzymały się od głosu. A oto argumenty, którymi się kierowali: "Większkość wierzy, że prezes jest niewinny. To wspaniały działacz społeczny, który bardzo dużo zrobił dla rolnictwa. Zrobimy wszystko by wyjaśnić wszelkie niejasności w związku z jego zatrzymaniem i jego sprawą, posądzeniem" - mówiła Radiu Wrocław Małgorzata Janusz - Franków z zarządu DIR. "Izba będzie wspierać swojego działacza. Te decyzje jakie podjęło walne zgromadzenia nie podlegają żadnej ocenie. Musimy to przyjąć i uważam, że jest to decyzja słuszna. Przebywanie prezesa w areszcie nie stanowi żadnego problemu" - mówi z kolei Radiu Wrocław Marek Tarnacki, wiceprezes DIR (który wstrzymał się od głosu).
I tak Leszek G. może rządzić Izbą z aresztu. A komu to przeszkadza? Bo to on pierwszy? A ja się zastanawiam czy ta cała Dolnośląska Izba Rolnicza, która rozdaje unijne pieniądze, jest nam potrzebna? Czy unijne pieniądze są w niej bezpieczne? Już trzy osoby w niej pracujące na wysokich stanowiskach usłyszały zarzuty. A ich współpracownicy wspierają swojego podejrzanego szefa. Oczywiście, że istnieje coś takiego jak domniemanie niewinności. Ale czy przyzwoitość nie wymaga zawieszenia podejrzanej osoby w obowiązkach? Co więcej powstał nawet Komitet Obrony Dobrego Imienia Leszka Grali!
A w dolnośląskim PSL bardzo źle się dzieje. Szef dolnośląskiego Stronnictwa zrezygnował ze stanowiska wicemarszałka województwa. Tadeusz Drab został prawomocnie skazany w maju (pisałem o tym tutaj) za sładanie fałszywych zeznań, ale nie widział powodów by powiadomić o tym marszałka i ustąpić. Zrobił to dopiero teraz gdy całą sprawę opisała Gazeta Wyborcza Wrocław.
Ciekawą tezę wysunęli bloggerzy z "Na zapleczu", którzy uważają, że ta historia to okazja do przejęcia części władzy w sejmiku przez Dolny Śląsk XXI Rafała Dutkiewicza i powrót do koalicji prezydenta Wrocławia z Platformą Obywatelską. Ciekawa teoria, a życie szybko ją zweryfikuje...
W dużych miastach i w małych miasteczkach, jeśli w centrach, to z reguły w bocznych ulicach, często w blokowiskach, tam, gdzie kiedyś były niewielkie sklepiki, które ledwie przędły aż zbankrutowały, powstają ostatnio lokale z automatami. Z tandetnych, jaskrawo świecących szyldów wabią pompatyczne nazwy: „Vegas”, „Casino”, czasem nawet „Casino Royale”. W środku kilka albo kilkanaście automatów zwanych jednorękimi bandytami.
Byłem ostatnio w kilku dolnośląskich małych miastach i w każdym trafiłem na taką niedawno otwartą nie tyle jaskinię, co raczej norę hazardu. Zaglądałem do każdej. W środku nie było tłoku, ale w każdym parę osób wrzucało monety do automatów. Najczęściej byli to ludzie młodzi, głównie mężczyźni, raczej kiepsko ubrani, nie wyglądający na zamożnych. W ubiegłym roku wrzucili 8,5 mld złotych, 42 proc. tego, co Polacy wydali na wszystkie formy hazardu, łącznie z "lottem" i zakładami bukmacherskimi.
W Polsce hazard jest reglamentowany kasyna mogą powstawać w miastach liczących powyżej 250 tys. mieszkańców, lokale z automatami określanymi w przepisach jako wysokohazardowe tam, gdzie mieszka co najmniej 100 tys. osób. Reglamentacji nie podlegają jednoręcy bandyci, automaty urzędowo określane jako niskohazardowe. Tu nie ma ograniczeń, specjaliści twierdzą, że choć tych automatów jest już ponad 30 tysięcy, jest jeszcze miejsce na następne 15 tysięcy. W barach, piwiarniach, na stacjach benzynowych, a ostatnio w specjalnych lokalach, bo to już się zaczęło opłacać, choć wyższe są podatki od maszyn, których jest więcej niż trzy w jednym lokalu. Opłaca się, bo Polacy coraz większymi pieniędzmi karmią te automaty. Gra się niewielkimi kwotami, więc gra łatwo przychodzi. Tyle że prawdopodobieństwo wygranej jest niskie, więc każdy traci. Specjaliści wiedzą, że nawet ten, kto wygra sporą kwotę, szybko ją automatom odda, bo wróci, żeby wygrać jeszcze więcej. Wszyscy wracają. Grają oczywiście dorośli ludzie, pełnoletni, odpowiedzialni za siebie, więc powinni wiedzieć, co robią. Ja jednak nie jestem pewien, czy rzeczywiście wiedzą.
To była jedna z najgłośniejszych upadłości ostatnich lat w Polsce. Potentat na rynku komputerowym wrocławskieJTT upadło po kłopotach jakie miało z fiskusem i prokuraturą. Właściciel akcji bankruta - fundusz inwestycyjny MCI walczy o odszkodowanie. Chce 36,5 miliona złotych! Sprawa podobna do tej dotyczącej upadku Optimusa.
Okazją do napisania o tej sprawie jest opinia biegłych przygotowana na zlecenie wrocławskiego sądu przez naukowców z Politechniki Szczecińskiej. To chyba precedensowa ekspertyza w skali kraju, a na pewno Wrocławia. Jej sporządzenia odmówili specjaliści z Wrocławia i Poznania. Tym ze Szczecina zajęło to 15 miesięcy! Pracowało nad opinią ośmiu naukowców. Zażyczyli sobie za swoją pracę 320 tysięcy złotych!
Biegli odpowiadają sądowi, że zajęcie przez Izbę Skarbową 10,5 miliona złotych na koncie JTT było jedną z głównych przyczyn upadku firmy w 2004 roku. Czy to otwiera MCI drogę do uzyskania odszkodowania? Zobaczymy. Sędzia Adam Maciński (ten sam co prowadził proces ws. Arnolda Buzdygana) może wreszcie, po 1,5 roku wyznaczyć termin rozprawy. Zobaczymy jeszcze jak zareaguje Prokuratoria Generalna, która podważa prawa MCI do roszczeń ws. JTT.
Wrocławski producent komputerów wpadł w kłopoty ponad 10 lat temu. Wygrał przetarg MEN na dostawę komputerów dla polskich szkół. Ponieważ preferowane były firmy zagraniczne, JTT wykorzystało lukę w prawie i wywoziło swoje komputery do Czech, sprowadzało je z powrotem, co pozwalało na uniknięcie płacenia podatku VAT. Fiskus uznał, że to niezgodne z przepisami i zajął 10,5 mln. zł. Cztery lata później NSA nakazał zwrot pieniędzy z odsetkami (wyszło tego ponad 20 milionów złotych). Oskarżeni przez prokuraturę szefowie firmy zostali natomiast uniewinnieni. Było to już jednak wszystko za późno, firma nie poradziła sobie z dalszą działalnością na rynku i upadła (o całęj tej historii więcej czytaj tutaj).
To bardzo ciekawy proces, a wyrok może być precedensowy. Być może pozwoli innym firmom, które upadły z powodu błędów urzędników, na dochodzenie odszkodowań. Pojawiają się też nowatorskie pomysły by urzędników obciążać w takich sytuacjach kosztami. Bo czemu za ich pomyłki ma płacić skarb państwa czyli my wszyscy?
Kuba Walczak wczoraj pisał o problemach organizatora kłodzkiego koncertu Kultu. Protestują miejscowi katolicy. Dzisiaj przed południem głos zabrał organizator imprezy. Wpis znalazłem na forum strony kapeli Kazika.
"Witam wszystkich! Zapraszam na koncert Lao i KULTU - jako organizator tej imprezy proszę jednocześnie o zachowanie spokoju przed, w trakcie i po koncercie - jakikolwiek zgrzyt może zdecydować o tym, że w przyszłym roku OpenSummer się nie odbędzie i Knż dla Was w Kłodzku nie zagra... to oczywiście w kontekście tegorocznych protestów... zapraszam i życzę dobrej zabawy!".
Jak widać organizator obawia się prowokacji i przyszłości imprezy. 5 Władza będzie szczegółowo przyglądać się kłopotom organizatorów imprez muzycznych w Kłodzku.
O tym, że koncert nie został odwołany można także przeczytać na stronie Kłodzka.
Michael Jackson nie żyje. Umierał, tak jak żył - w świetle kamer i towarzystwie histerycznych komentarzy. Ekskluzywne relacje "na żywo" dotyczące śmierci celebrytów zaczynają być takim samym produktem do rozprowadzenia jak "nowy chłopak", "kolacja z...", "upicie się na..." Jest coś groteskowego w całym tym smutnym wydarzeniu. Oto zmarł muzyk i showman, którego kariera była ściśle związana z ówczesną rewolucją rynku medialnego (początek lat 80. to debiut muzycznych stacji, rozwój telewizji kablowej, teledyski jako novum). Z tej perspektywy, działalność i popularność Jacksona jest imponującym zjawiskiem. Ten sam Michael to również przykład na wielką porażkę ostatnich trzech dekad, jeśli chodzi o wiarę w to, że współczesna medycyna i eksperymenty mogą zmienić nasze ciała i życie. Jak widać z biologią trudno jest wygrać. Z Jacksonem odeszła więc pewna epoka oraz związany z nią styl myślenia. Ale z całą pewnością, między innymi dzięki sieci i blogom, Michael Jackson będzie żył długo.
*** Twórczość Michaela Jacksona nie jest jakoś mi szczególnie bliska. Nie ta estetyka, za bardzo drażniąca barwa wokalna, jednym słowem nie ten target. Mit wiecznego "Piotrusia Pana" też jakoś nie pasuje do realu. Jest parę rzeczy związanych z Michaelem, które da się lubić. Oczywista wspomnienie z dzieciństwa czyli video do Thrillera (to jasna sprawa), oraz numer Dirty Diana:
...i wiele różnych coverów, które pokazują jak bardzo Jackson wpływał na muzykę i twórców nie-koniecznie związanych ze sceną pop, także w Polsce:
Jeszcze kilka dni temu pisałem o dwóch ciężkich dniach PSL na Dolnym Śląsku. Dzisiejszy artykuł Jacka Harłukowicza w Gazecie Wyborczej Wrocław może być ciosem dla tej partii, po którym szybko się nie podniesie!
W ubiegłym tygodniu policja zatrzymała dwóch ważnych działaczy partii - Leszka G. (trafił nawet do aresztu) i Bożenę R. Oboje mają odpowiadać za nieprawidłowości przy rozdziale unijnych dotacji w Dolnośląskiej Izbie Rolniczej). Kandydat do europarlamentu Leszek G. do tej pory zresztą jest szefem DIR, być może zawiesi go w sobotę zgromadzenie ogólne. Bożena R. zrzekła się kilka dni temu stanowiska wiceprzewodniczącej partii na Dolnym Śląsku. Szef dolnośląskiego PSL, a przy okazji wicemarszałek województwa Tadeusz Drab nie był chętny do komentowania tej sytuacji.
Nic dziwnego. Dzisiaj Gazeta Wyborcza pisze, że pod koniec grudnia 2008 Tadeusz Drab został skazany za składanie fałszywych zeznań na rok w zawieszeniu na trzy lata i grzywnę. O tym Jacek nie pisze, ale wyrok się już uprawomocnił. Dokładnie 13 maja. Sąd Okręgowy we Wrocławiu rozpatrzył zażalenie Draba i podtrzymał wyrok. Wicemarszałek województwa więc jest już skazany prawomocnym wyrokiem. Dlaczego jeszcze nie opuścił stanowiska? O komentarz trudno bo podobno działacz PSL trafił do szpitala.
Ciekawe co zrobi teraz Platforma Obywatelska, z którą PSL rządzi w województwie?!
O dolnośląskim PSL na 5W pisaliśmy już kilka razy, m.in. o przekrętach podczas kampanii wyborczej (czytaj tutaj) czy zarzutach korupcyjnych dla działacza tej partii (tutaj)
Kuba Walczak: Kult w Kłodzku. Koncert religijnie kontrowersyjny
W najbliższą sobotę w Kłodzku – Twierdza Open Summer Festiwal. Impreza dla całej rodziny, gry i zabawy, na koniec koncerty Lao Che i Kultu. Niby wszystko pięknie, ładnie, bez kontrowersji i problemów. Ale jak widać nie w Kłodzku. Kilka godzin temu na forum Kultu menadżer Kultu Piotr Wieteska poinformował o problemach:
Godzinę temu zadzwonił do mnie organizator koncertu Kultu w Kłodzku podając informację, że od przedwczoraj zauważył, że w Kłodzku są zrywane plakaty reklamujące ten koncert. Natomiast dzisiaj odwiedziła go ok. 10-osobowa delegacja lokalnej społeczności chrześcijańskiej wraz z księdzem i złożyli petycję podpisaną przez ok. 200 osób żądającą odwołania koncertu zespołu Kult. Jako powód przedstawili wydrukowane teksty piosenek m in. „Religia Wielkiego Babilonu” i „Post”. Na argument organizatora, że zespół Kult istnieje od 27 lat i nie zdarzyło się dotąd aby koncert tego zespołu został odwołany z powodów ideologicznych, delegaci odparli dumnie, że w takim razie należy stworzyć w końcu ten precedens...
Co mogło tak rozsierdzić protestujących? Czy fragment wspomnianej "Religii..."?
Idzie ludzi tysiąc tysięcy Na Jasną Górę idzie Stoją ludzi tłumy wielkie I modlą się do rzeźb (...) Tysiące ludzi płaci Aby się od grzechu wypłacić
Z wysokiej góry, na której to czterdzieści dni Widać było całe królestwo tej ziemi Najpiękniejszy zły pokazywał je rękoma Mówiąc: to moja własność, moja i tylko moja
Ech... ewidentna kpina z religii, z pątników, nazywanie szatana "najpiękniejszym". Ale przecież Kult śpiewa gorsze rzeczy! Brooklyńska Rada Żydów (co za tytuł!), piosenka o Grzeszniku, nie mówiąc już o tych przekleństwach, nawoływania do agresji, pijaństwa i anarchii. Całe zamieszanie komentują już portale Onet.pl i Interia.pl. Co najciekawsze, Wieteska zapewnia w tych materiałach, że muzycy zespołu Kult są ludźmi wierzącymi i religia jest dla nich ważnym aspektem życia:
Tomek Goehs należy do katechumenatu. Kiedy gramy trasę koncertową, to Tomek wraz z Januszem Zdunkiem wstają w niedzielę wcześnie rano, by zdążyć na mszę przed wyjazdem do następnego miasta.
Ciekawe czy gdyby w zespole grał chasyd, a Kazik byłby buddystą, czy taki koncert mógłby się odbyć? Już teraz petycja była rozpatrywana na sesji rady miejskiej, na szczęście skończyła się jedynym rozsądnym werdyktem. Koncert dojdzie do skutku.
Ps. Kłodzko to w ogóle miasto ciekawe. W ubiegłym roku nie doszedł tam do skutku koncert zespołów gotyckich – ktoś poprzecinał kable przy scenie. Sobotnia impreza może doczekać się więc dalszego ciągu. Będę czuwał na miejscu :-)
Palikot i Czarnecki - blogi rozpoznawalne. Ranking Rzeczpospolitej
Janusz Palikot i Ryszard Czarnecki to najlepsi blogerzy-politycy. Tak wynika rankingu blogów, który przeprowadziła redakcja dziennika Rzeczpospolita. Blogi oceniali eksperci, którzy zwracali uwagę nie tylko na zamieszczane przez autorów informacje, ale też na ich warsztat, komunikatywność i atrakcyjność całego "produktu" (w sensie bloga:-).
Jak się okazuje, zdaniem oceniających blog Palikota i blog Czarneckiego to najbardziej ciekawe, kreatywne i dobrze pomyślane inicjatywy. Dla odmiany spore cięgi (za chaos i brak klarownej misji) otrzymały blogi Lecha Wałęsy i Artura Zawiszy (Libertas). Kogo i jak oceniano przeczytacie w materiale Rzeczpospolitej, gdzie zamieszczono też pełną listę blogów wraz z linkami.
Pozostawiając na boku kryteria i opinie jakie przedstawił dziennik Rzeczpospolita, warto zauważyć, że dwa najlepsze blogi prowadzą politycy, których wpisy często opierają się na celowych prowokacjach bądź spekulacjach. Co więcej, ani Palikot ani Czarnecki bezpośrednio nie pełnią żadnych strategicznych (oficjalnych) funkcji, które miałyby wpływ na politykę państwa.
Blogosfera, czy też w ogóle aktywność polskich polityków w sieci - jest raczej mdła, a już na pewno pozbawiona nastawienia społecznościowego czy interakcji. Czasem (czytaj: w okolicach wyborów) coś się zaczyna dziać, pojawia się trochę "szaleństwa":-)... ale tylko na parę tygodni, bo potem wszystko wraca do "normy", a normą jest wrzucenie notki i koniec. Swoją drogą, i tak, to że forma bloga stała się tak popularna i ceniona - to sukces. Za to nie było jeszcze do tej pory prawdziwie spektakularnej i sensownej akcji przeprowadzonej za pomocą internetu przez polskiego polityka, przy współudziale obywateli. Ale za rok wybory, może coś się "ruszy". Nie jest też tajemnicą - jak można usłyszeć "w kuluarach" - z tym internetem to jest jak jest, bo czołówka (w sensie liderzy) danej partii nie czuje jakoś tego tematu:-). Albo dla odmiany, powstają napompowane, pełne pretensji projekty, które poza funkcją sieciowych trupów czy raczej cmentarzy, nie mogą pochwalić się żadną aktywnością. Ale to już zupełnie inny temat:-)
Po wielu miesiącach zapowiedzi, konsultacji, prac w komisjach, podkomisjach, głosowaniach i poprawkach Sejm przyjął ustawę medialną. To jednak wcale nie oznacza, że ustawa wejdzie w życie, a jeśli nawet, to nieprędko.
Jest niemal pewne, że prezydent ustawy w obecnym kształcie nie podpisze. Z decyzją będzie prawdopodobnie zwlekał tak długo, jak to tylko w świetle prawa możliwe. Niewykluczone, że skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego, a to - jak wiadomo - wydłuży procedurę wejścia ustawy w życie. Gdyby jednak po wakacjach parlamentarzystom przyszło się zmierzyć z prezydenckim wetem, nie jest wcale powiedziane, że polityczna umowa, wywalczona w ostatniej chwili przez premiera w rozmowie z liderami SLD, będzie wciąż obowiązywać. Chyba że w trakcie letniego wypoczynku uda się ustalić, jakie profity (czytaj: stanowiska) w zreformowanych mediach publicznych przypadną lewicy.
I co dalej? Zdaniem wielu medioznawców nowelizacja ustawy medialnej nie załatwia większości poważnych problemów, z jakimi borykają się publiczne media w Polsce. Przychylam się do tej opinii. Skoro jednym z najważniejszych powodów, dla których w ogóle podjęto się tej reformy, było odpolitycznienie mediów i stworzenie przejrzystego systemu ich finansowania, to jak się ma do tego fakt, że to właśnie rządząca partia/koalicja będzie ustalać wysokość corocznej dotacji. Co więcej, po wykreśleniu z ustawy zapisu o wielkości tych nakładów, dzisiaj nikt nie jest w stanie powiedzieć, jaką kwotę otrzyma TVP i PR w przyszłym roku. Jak więc planować działalność w tak dużych firmach?! Nie wiadomo również, jak na taką nie do końca zdefiniowaną pomoc ze strony państwa zareaguje Komisja Europejska.
Autorzy nie autoryzują Wielomiesięczna batalia o nową ustawę medialną miała kilka ważnych zwrotów. W jej szczytne idee odpolitycznienia mediów, wyłaniania osób decyzyjnych w prawdziwych konkursach, efektywnego i konkretnego rozliczania mediów publicznych z realizacji tak zwanej misji zwątpili nawet autorzy reformy. Grupa naukowców pod kierownictwem prof. Tadeusza Kowalskiego początkowo bardzo chętnie przyznawała się do prac nad projektem i często prezentowała swoje pomysły przed kamerami. Kiedy jednak z tygodnia na tydzień ich pomysły ewoluowały pod różnego rodzaju naciskami, coraz mniej chętnie pragnęli być utożsamiani z jej ostateczną wersją. Nota bene, liczba i zakres zmian, jakie dokonały się w tym projekcie od początku do ostatniego głosowania w Sejmie, może być świetnym tematem na rozprawę naukową.
Co z regionami? To tylko jeden z przykładów, jak wiele zmieniało się we wspomnianej nowelizacji. Była więc mowa o prywatyzacji TVP Info lub TVP 2. Nie tak dawno temu obowiązującym był pomysł, aby to samorządy lokalne odpowiadały za prowadzenie regionalnych oddziałów publicznych mediów. Wreszcie stanęło na utworzeniu samodzielnych spółek regionalnych. Co się jednak stanie, jeśli centrala dostanie zamiast 880 mln złotych (nieprawdopodobna kwota) o połowę mniej pieniędzy. Jaki będzie klucz rozdziału tych środków? Aby realizować program i tworzyć zawartość kanałów telewizyjnych trzeba mieć z czego wybrać, czyli mieć produkcji w nadmiarze. To trochę jak ze szpitalami, nie da się dopasować liczby łóżek co do pacjenta, bo wtedy mamy do czynienia z przypadkami, kiedy pacjent umiera w karetce, jeżdżąc w poszukiwaniu wolnego miejsca w placówce.
Czy jest możliwy happy end? FMP, czyli Fundusz Misji Publicznej to być może kusząca idea, ale jak dla mnie - niedopracowana i absolutnie niegotowa do jej wprowadzenia od przyszłego roku. Daleki jestem od posądzania polityków PO o chęć zniszczenia publicznych mediów w Polsce, ale znoszenie abonamentu zanim się projektu nie opracuje, skonsultuje, może nawet częściowo wypróbuje jest zbyt pochopne. W wielu krajach Europy abonament świetnie się sprawdza, a i kłopotów z jego ściąganiem można na wiele różnych sposobów uniknąć. Mam nieodparte wrażenie, że w pogoni za reformatorskimi ideami i jednak chęcią wymiany składu zarządzających publicznymi mediami wyleje się dziecko z kąpielą. Ale kto wie, może ustawa wcale nie wejdzie w życie, a po nieprzyjęciu sprawozdania KRRiTV politycy rządzącej koalicji dopną swego i zastąpią jednych usłużnych decydentów - drugimi. Wtedy nowa ustawa nie będzie już nikomu do niczego potrzebna. I choć może zabrzmi to dziwnie - będzie to happy end.
(Poznań/23/06/2009) 23 czerwca 2009 roku w ramach wydarzeń związanych z poznańskim festiwalem Malta, zagrał zespół (projekt) Nine Inch Nails - pierwszy raz w Polsce. Miazga:-) *** W 1994 roku, Grażyna Torbicka (wówczas 35 letnia prezenterka TVP) współprowadzi studio festiwalowe w ramach transmisji koncertu Woodstock '94 (25. rocznica legendarnego "eventu" kultury lat 60.). Wśród wielu świetnych bądź lekko nietrafionych występów, największe wrażenie robi "błotny gig" Trenta Reznora czyli Nine Inch Nails. W tym samym czasie ukazuje się The Downward Spiral (drugi pełnowymiarowy album grupy) - jedna z najlepszych i najważniejszych (dla mnie po privie) płyt lat 90. Twórczość Reznora nad "Odrą i Wisłą" jest już znana, ale dopiero ta płyta czyni NIN prawdziwą gwiazdą w całej Europie. Każdy, kogo omotały połamane eksperymenty muzyczne Trenta Reznora oraz jego gorzkie, melancholijne, ale nie-pozbawione drapieżności teksty, chciał zobaczyć ten projekt na żywo. Do 23 czerwca 2009 roku można było spełnić swoje życzenie w ramach zagranicznych wojaży na koncerty:-). Przez te wszystkie lata nie widziałam NIN live - i choć ten koncert jest spóźniony o lat 15. - to warto było spędzić wczorajszy wieczór w Poznaniu.
*** Ponad dwie godziny muzyki. Eksperymenty i improwizacje. Dobry "łej" ze strony Reznora i dobrze rozpoznawalna autoironia: witam wszystkich, mam tu sporo gówna do zagrania dzisiejszego wieczora... :-) Eh, żeby tak każdy "shit" prezentujący się na scenie miał taki wymiar, to naprawdę nie można byłoby narzekać na tę cholerną popkulturę:-). Świetny, dobrze pomyślany występ. Na nudę chyba nikt nie powinien narzekać, ani na wokalny warsztat Trenta Reznora (tym bardziej). Przez lata, koncerty NIN miały różne odsłony. Przemyślne, prawie teatralne scenografie, pokazy multimedialne, światła, skórzane czy lateksowe stroje... Różnie się działo:-) Wczoraj było prawie klasycznie, choć z całą pewnością charyzmy Reznora (którego nota bene dziennikarz Machiny dawno temu określił mianem niepozornej postaci w stylu boya hotelowego:-) przeciętną nazwać nie można. Ale żeby o tym się przekonać wystarczy posłuchać płyt NIN, że o koncertach nie wspomnę. Ostatnim numerem, który Reznor zaśpiewał w Poznaniu był "Hurt" - niezapomniany numer motto dla wszystkich pokiereszowanych freaków:-)
I hurt myself today To see if I still feel I focus on the pain The only thing that's real The needle tears a hole The old familiar sting Try to kill it all away But I remember everything
What have I become? My sweetest friend Everyone I know Goes away in the end You could have it all My empire of dirt I will let you down I will make you hurt
Ps. Nie zagrali "Closer" - eh, ale za to był extra przywalający i koncertowo genialny "Wish": Wish there was something real/Wish there was something true/Wish there was something real/In this world full of you...
O niechęci kibiców żużlowej Sparty Wrocław do Unii Lesznoi odwrotnie napisano już wiele. Były zadymy kibiców, utarczki działaczy (po głowie dostał m.in. eurodeputowany Ryszard Czarnecki), a teraz podkładanie sobie świni. Dzisiaj wrocławska prokuratura na podstawie zdjęć z pewnego portalu rozpoczęła postępowanie sprawdzające w tej sprawie.
Adresu i nazwy portalu pana Dawida (znanego działacza NOP, oskarżonego w procesie dotyczącym rasistowskiego wiecu we wrocławskim rynku, a przy okazji bardzo dobrego fotoreportera) nie będę podawał. Zapewne Ci, którzy chcą znaleźć to i tak znajdą. Otóż na tym portalu pojawiły się zdjęcia z niedzielnego meczu Sparty Wrocław z Unią Leszno. Widać na nich m.in. świnię z owiniętym wokół szyi szalikiem Unii Leszno. Samo zwierze jak i wywieszony przez wrocławskich fanatyków transparent spowodowały, że wśród przyjezdnych zawrzało. Interweniowała policja. Zaś świnią, którą wyrzucono na tor żużlowy zajęli się ochroniarze z Impela. Są sprzeczne relacje czy próbowali ją z powrotem oddać kibolom czy nie. Nie widziałem więc trudno mi oceniać przebieg zdarzeń. Wracając do zdjęć. Widać na nich kibiców i ochroniarza trzymających świnie, widać jak biedne zwierze przechadza się po torze żużlowym. Nie byłem na meczu. Wypowiadam się więc na podstawie tych zdjęć (trzeba tu podziękować ich autorowi za publikacje w internecie). Ustawa o ochronie praw zwierząt została złamana (mojego materiału na ten temat możecie posłuchać tutaj, a materiał Marcina Brodowskiego można zobaczyć tutaj). Ale czy rzeczywiście tak było? Prokuratura Rejonowa Wrocław Śródmieście (m.in. na podstawie zdjęć z meczu) wszczęła dzisiaj czynności sprawdzające.
Wydaje się, że sprawa jest bardzo podobna do tej, w której oskarżono Mariana Zagórnego znanego działacza rolniczej Solidarności z rejonu Jeleniej Góry. Za psychiczne znęcanie się nad świnią Rebelią (zmarło się jej na serce tej zimy) został on prawomocnie skazany. A ponieważ ma już na koncie kilkanaście wyroków (a sądy wnioski o ułaskawienie odrzucają) pewnie trafi do więzienia. O tej sprawie było bardzo głośno kilka lat temu. Wtedy prokuratura szybka była w oskarżeniu chłopskiego działacza, który występował przeciwko rządowi. Czy i teraz kiedy sprawa nie ma charakteru politycznego śledczy będą konsekwentni? Moim zdaniem jeżeli uznają, że nie doszło do złamania prawa to sprawa Mariana Zagórnego miała charakter polityczny. A to mogłoby oznaczać, że jest on prześladowany ze względów politycznych... Nikt mi bowiem nie udowodni, że świnia Rebelia była narażona na większe stresy od świni, którą przyniesiono na stadion Sparty Wrocław....
Pozostaje jeszcze jedno. Pani prezes Krystyna Kloc w rozmowie z dziennikarzem Telewizji Wrocław nazwała całą sprawę "psikusem"...
Kuba Walczak: Whose line is it anyway? Czyli program nietypowy
Whose line is it anyway? - to program w którym wszystko jest zmyślone, a punkty nie mają znaczenia. Prawie nie znany w Polsce szerszej widowni, doczekał się co najmniej dwóch stron internetowych: wliia.pl oraz whoseline.pl. Na czym to wszystko polega? Otóż, czwórka genialnych komików odgrywa improwizowane scenki na zadane tematy. Gry są przeróżne, a nad całością czuwa Drew Carey, znany z nadawanego kiedyś przez TVN7 – Drew Carey Show.
Co jest znakiem rozpoznawczym "Whose line it anyway?"? Nieszablonowość, kreatywność, niestandardowe poczucie humoru i komiczna autoironia, które składają się na prawdziwie wybuchową mieszankę. Ryan Stiles, Colin Mochrie i Wayne Brady (uzupełniani w każdym odcinku przez czwartego komika) nabijają się ze wszystkiego – od prezydentów USA i znanych celebrytów jak Oprah Winfrey, Jerry Springer czy nawet Stephen Hawking i superbohaterów, aż do samych siebie. Naczelnymi tematami są łysina Colina, czarny kolor skóry Wayne’a czy sam Drew Carey. Nie będę tu streszczał zabaw, czy scenek. Powiem tylko, że to jeden z nielicznych programów przy których naprawdę parskam śmiechem, nawet oglądając go samemu.
Ta totalna kpina ze wszystkiego czasem powoduje ingerencje cenzorów, co nie przeszkadza jednak w pokazaniu wyciętych scen w seriach „the best of”. Momentami przypomina to abstrakcję rodem z Monty Pythona, więc każdy fan tego typu humoru z pewnością spędzi długie godziny przed komputerem. Gośćmi programu byli m.in. David Hasselhoff, Jerry Springer i Whoopi Goldberg. I choćby dla śpiewającego Hasselhoffa warto z programem się zapoznać:
Swoją drogą ciekawe czy podobny program miałby szansę zaistnienia w Polsce. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie – nie tylko dlatego, że spotkałby się z wielkimi protestami (żarty z gejów, kościoła czy śmierci), ale przede wszystkim chyba dlatego, że nie znalazłyby się osoby, które by to udźwignęły. Na myśl przychodzi mi jedynie Kuba Wojewódzki (choć nie wiem czy dałby radę zabawnie improwizować), może Artur Andrus z z Andrzejem Poniedzielskim (najlepsza, choć niewykorzystana para polskiego show-biznesu!) czy ewentualnie Robert Górski, Grzegorz Halama czy Joanna Kołaczkowska. Ale taka lista byłaby naprawdę krótka. Pytanie, czy można odkryć jeszcze coś nowego jeśli chodzi o komediowe show?
Włochaty od wielu lat budzi kontrowersje w punkowym świecie. Jedni zachwycają się jego tekstami, inni krytykują je za infantylizm. Jedni porównują do Conflictu (na pewno już wkrótce więcej o tej kapeli na 5W bo przyjeżdżają do Polski)i Crassu, inni wyśmiewają. Co by nie pisać to jedna z najbardziej lubianych punkowych kapel w Polsce. Od 1993 roku kiedy ich świetny koncert w Jarocinie porwał wielu do tańca, aż do dziś.
Ale nie chciałem zachwycać się tym zespołem, a wspomnieć o kilku ich świetnych teledyskach (w dużej części autorstwa ich zwolenników!).
Youtube to jeszcze jedno z tych wspaniałych miejsc gdzie można wrzucić wszystko i zobaczyć niemal wszystko. Pisał zresztą już o tym trzy lata temu Łukasz więc nie będę odkrywał Ameryki. Chciałbym tylko polecić kilka teledysków Włochatego, które może Wam umknęły.
1. Animals (pochodzi z niego jeden z najczęściej używanych przeze mnie cytatów: "strzeż się kopniaka, kija, kamienia, kół samochodu"):
2. Zjedz dziecko:
3. Nie powiem Ci nic:
Zwłaszcza ten teledysk warto obejrzeć bo o Tybecie powinniśmy pamiętać nie tylko wtedy gdy głośno jest o nim w mediach!
"Polska 2030. Wyzwania rozwojowe", tak zatytułowany został dokument opracowany przez zespół doradców strategicznych szefa rządu, kierowany przez Michała Boniego. Michał Boni i inni doradcy strategiczni przewidują to, co będzie się dziać w Polsce w najbliższym dwudziestoleciu i planują strategiczne posunięcia rządu na najbliższe dwie dekady. Dokument publicznie zaprezentował 17 czerwca sam premier Donald Tusk.
Nasuwa się kilka pytań. Kto, nie dwadzieścia a dziesięć albo niech będzie i pięć lat temu, przewidział obecny światowy kryzys gospodarczy? Kto sześć lat temu przewidywał wielki boom w nieruchomościach w USA, który skończył się dzisiejszym kryzysem? Kto w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku przewidział gwałtowny rozwój firm komputerowych oraz kryzys lat dziewięćdziesiątych wywołany nadmiernymi oczekiwaniami wobec nich? Pogląd, że przyszłość jest nieprzewidywalna ostatecznie ugruntował się w światowej myśli politycznej, gospodarczej i społecznej w czasie kryzysu energetycznego w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Upadła wtedy świetnie wcześniej rozwijająca się dyscyplina nauki zwana futurologią: nikt poważny nie chciał się nią zajmować, powszechne stały się kpiny z futurologów, że fałszywe okazały się wszystkie ich przewidywania.
W Polsce plany trzyletnie, pięcioletnie i sześcioletnie jakoś komunistom nie wychodziły, choć bardzo się starali, do kary śmierci włącznie. Wydawałoby się, że światowe i rodzime doświadczenia wystarczą, żeby odrzucić bzdurę wieloletnich planów. Ale gminy, powiaty, samorządy wojewódzkie wciąż na wyprzódki zlecają opracowanie dokumentów zwanych „strategiami rozwoju”. Na pięć lat, na dziesięć albo i na dłużej. Potem dokumenty te omawia się szumnie na przeróżnych sesjach, następnie – najpóźniej po roku – okazuje się, że wszystko poszło inaczej niż przewidywali gminni albo powiatowi stratedzy, więc dokument chowa się do szuflady i skrupulatnie o nim zapomina.
Pamiętają jedynie autorzy – kumple tych, co rządzą – bo na opracowywaniu strategii bez wysiłku zarabia się wielkie pieniądze wypłacane z budżetu. To, że kumple rządzących muszą dużo, szybko i łatwo zarobić jest jedyną przyczyną bujnego rozwoju zupełnie nikomu do niczego nieprzydatnych dokumentów zwanych „strategiami rozwoju”. Dotąd rozwijały się na szczeblu gminnym, powiatowym czy wojewódzkim a teraz i na rządowym. Kumple już zarobili. Napisali, co będzie za lat pięć, za dziesięć, za piętnaście i nawet za dwadzieścia jakby mieli o tym pojęcie. Wzięli gotówkę z budżetu. Teraz zaczął się etap prezentacji dokumentów i dyskusji, żeby uzasadnić te wysokie wypłaty. Mniej więcej za rok okaże się, że przewidywania rozmijają się z rzeczywistością. Dokument dyskretnie powędruje do szuflady.
A niebawem znów będą wybory. I nowy rząd. I nowi kumple, co potrzebują zarobić. I nowa strategia na nowe dwadzieścia lat.
Czy dolnośląskie PSLprzeżyje te ciosy? W ciągu zaledwie dwóch dni zostało zatrzymanych dwóch ważnych działaczy tej partii. Wrocławska prokuratura postawiła im zarzuty nieprawidłowości przy rozdziale unijnych dotacji!
We wtorek zatrzymano Bożenę R., teraz szefową Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa we Wrocławiu, a wcześniej dyrektorkę w Dolnośląskiej Izbie Rolniczej. W środę wpadł Leszek G., szef DIR. Oboje usłyszeli zarzuty przekroczenia uprawnień przy realizacji programu "Mój szef to ja!!!". Co ważne - nie mają zarzutów korupcyjnych, choć zatrzymywali oboje policjanci z wydziału antykorupcyjnego. W czwartek prokuratura zadecyduje czy będą wnioski o areszt.
Bożena R. to wiceszefowa dolnośląskiego PSL. Dzisiaj Tadeusz Drab, szef regionalnych struktur, mówił, mi, że o jej zatrzymaniu dowiedział się z radia, a ją samą uważa za "wytrawnego urzędnika, osobę, która wie na czym polega urzędnicza odpowiedzialność".
Leszek G. to z kolei kandydat z drugiego miejsca listy PSL w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego. Zyskał ponad 8 tysięcy głosów (i zajął trzecie miejsce w PSL). Wieczorem Tadeusz Drab już miał wyłączoną komórkę...
A w czwartek koalicja PO-PSL w sejmiku województwa ma wybierać wicemarszałka. PiS już w środę domagał się wyjaśnień w sprawie zatrzymania Bożeny R.
Marek Zoellner: samobójcy, dresiarze, emigranci, czyli filmy o gimnazjalistach
Kim są dziś polscy gimnazjaliści? Odpowiedź znalazłem w ich własnych filmach.
Na stronie internetowej Radia Wrocław można zobaczyć kilka wybranych produkcji. Filmy powstały na I Uczniowski Festiwal Filmowy. Był czerwony dywan i statuetki. Miało być jak w Stanach, tyle że Oscary zamienili na nagrody o nazwie "O! Stary". Cóż - fajna, szkolna zabawa i tyle. Zwłaszcza, że wakacje za pasem i o książkach nie trzeba myśleć. A jednak...
Po obejrzeniu filmów okazuje się, że nie chodzi tylko o rozrywkę. Te filmy mimo szeregu technicznych braków i merytorycznych luk są tak dobre, że zasługują na większą refleksję. Bo to rodzaj autoanalizy współczesnych nastolatków. Małoletni samobójcy, dresiarze znęcający się nad słabszym kolegą, który w odwecie donosi na nich na policję i wreszcie młodzi emigranci, którzy wyjechali z Polski, rzucając wszystko, bo tak zdecydowali ich rodzice... Skąd się wzięły scenariusze? Z życia:
W tych filmach pokazują to, o co nikt ich nie pytał w testach gimnazjalnych. Pokazują, jak żyją, czego pragną, czego się boją, co chcą zmienić:
Sam też kiedyś próbowałem z kolegami coś zmontować. Jeden z nich miał pierwszą na osiedlu kamerę VHS. Napisaliśmy ze 200 stron scenariusza, tytuł brzmiał "Szakale" i opowiadał o mafii, narkotykach i strzelaninach. Udało się nam nakręcić kilka scen, ale dość prędko skończyły się chęci i pomysły, i po szakalach został tylko skowyt zachwytu nad niedokończonym dziełem. Rok później do kin weszły "Psy"... Ciągle żałuję, że nie ubiegliśmy Pasikowskiego;-)
TVN 24 dzisiaj omawia nowy projekt nowej ustawy o studiach dziennych autorstwa ministerstwa nauki. Według założeń Barbary Kudryckiej - tylko jeden kierunek studiów będzie bezpłatny, za drugi 90 procent studentów będzie musiało zapłacić (pozostałe 10 procent najlepszych studentów będzie mogło studiować nieodpłatnie). O projekcie minister Kudryckiej napisała w sobotę Gazeta Wyborcza.
Pomysły minister Kudryckiej mogą podobać się albo nie. Ale sprowadzać je do sporu politycznego między PO a PiS to kuriozalny pomysł. A taki schemat TVN24 od rana stosuje: najpierw fragment konferencji PiS, potem wypowiedź samej pani minister i komentarz dziennikarza. A w serwisie o 15.00 dodatkowo ze zdumieniem usłyszałem, że studenci nie protestują przeciwko projektowi ustawy i szlag mnie trafił. Wystarczy wybrać się na uczelnię, chociażby na Uniwersytet Wrocławski - w Instytucie Historii sam widziałem kilkanaście plakatów zapowiadających protest z napisem "nie płatnym studiom".
Może studenci nie są tacy ograniczeni jak pani dziennikarce się wydaje? Proponuję przeczytanie chociażby komentarza na blogu odzyskajedukacje. Oto fragment: "Spełnia się najczarniejszy z możliwych scenariuszy rozwoju dla szkolnictwa wyższego. Tym najczarniejszym scenariuszem jest oczywiście Barbara Kudrycka, ale mówiąc szerzej to jest to scenariusz, który obecny rząd ustami wielu ministrów forsuje w wielu dziedzinach. Jest to systematyczne wprowadzanie opłat, tak byśmy powoli do nich się przyzwyczajali. Podłość całej sytuacji potęguje to, że Kudrycka wyczula nastroje części kadry uniwersyteckiej i utrzymuje, że wprowadza opłaty po to, żeby biednym było lepiej. Co więcej mówi wręcz, że wprowadzenie opłat za drugi kierunek studiów rozszerzy (sic!) dostęp do bezpłatnej edukacji".
Ciekawe jak podobny pomysł przyjęłyby media gdyby był autorstwa byłego ministra Romana Giertycha:-) Czy wtedy obeszłyby się z nim łagodnie? Może rzeczywiście obecnemu rządowi PO można więcej.
Dokładnie dwa miesiące temu pisałem o „podatku ekologicznym” od samochodów ostro forsowanym przez lobby sprzedawców nowych aut. Podatek płaciliby co roku właściciele samochodów, a miałby być tym wyższy, im auto byłoby starsze. Że niby starsze auta bardziej zanieczyszczają środowisko. Rezultaty takiego podatku można było łatwo przewidzieć: wzrosłaby sprzedaż nowych aut, i o to właśnie chodziło lobbystom oraz tym, co ich wynajęli. Podatek rykoszetem odbiłby się na ludziach najuboższych – właścicielach najstarszych samochodów – musieliby się ich pozbyć, bo nie stać ich byłoby na podatek, szczególnie dla ich samochodów wysoki. Dziś „Gazeta Prawna” poinformowała, że Ministerstwo Gospodarki, a ściślej ministerialny Zespół do spraw Przemysłu Motoryzacyjnego nie pracuje już nad takim podatkiem, a więc nikt go wprowadzać nie będzie. 5 Władza nie była jedyna, która o tym podatku pisała mocno krytycznie, ale należała do pierwszych spośród tych, co temat podjęli. Możemy więc mieć satysfakcję, że zablokowanie oszukańczego podatku, który kosztem najbiedniejszych napędziłby pieniądze dilerom nowych aut, to również po części nasza zasługa. Nie jest to jedyny ekoszwindel. Z szermowania ekologicznymi hasłami znakomicie żyją przeróżne szemrane organizacje. Lobbyści – lokalni oraz ogólnopolscy – nader chętnie wykorzystują argumenty „ekologiczne”, tym chętniej, że sprawnie dobrawszy argumenty można zwerbować obrońców środowiska, którzy z niewiedzy szwindel wezmą za dobra monetę. Każdy przy tym, kto głosi dowolną bzdurę, powołując się na ochronę środowiska, mienić się zaczyna „ekologiem”. Ekologia jest tymczasem – warto sobie uświadomić – nauką. Taką samą jak socjologia, geologia czy zoologia. Tytuł ekologa sugeruje więc wiedzę, choć często przyznają go sami sobie ignoranci kierujący się własnymi uprzedzeniami i lękami albo oszuści, karmiący się uprzedzeniami i ignorancja innych. Dziewiętnastowieczni angielscy chłopi burzliwie protestujący przeciw kolei żelaznej w głębokim przekonaniu, że widok pociągu nieuchronnie oraz nieodwołalnie odbiera krowom mleko dziś zwaliby sami siebie ekologami.
Patrycja: Terminator/Ocalenie – czyli zagłada made by 2009'
Zaliczyliśmy z Redaktorem Pankiem seans Terminatora (tu zwiastun) w sobotnie popołudnie. I dobrze się stało. Człowiek wyspany, wypoczęty, wprawdzie zdenerwowany (bo kogóż w dzisiejszych czasach życie czyni łagodnym?), ale zdecydowanie bardziej skupiony niż wieczorem w ciągu tygodnia. Piszę, że dobrze się stało, bo Terminatora numer Cztery należy oglądać z dużą dawką sił witalnych. Ten film jest w stanie przeczołgać po podłodze nawet największego osiłka:-) Zagęszczenie akcji, wielość punktów kulminacyjnych:-) oraz efekty specjalne dają mocno w głowę. Po wyjściu z seansu tak sobie nawet z humorem komentowaliśmy, że współczesne „kino sensacyjne” nie pozostawia wiele na odbiorcy. Tak jakby scenarzyści i producenci bali się, że trwające ponad 20 sekund dialogi mogą odstraszyć widza. Więc ładują, ładują, ładują... i rozbudowują ciągle kolejne sekwencje dynamicznych akcji. To niewątpliwa siła i jednocześnie słabość współczesnych filmów tego typu, bo nie tylko po wybuchy i efekty specjalne człowiek idzie do kina, ale również po warstwę semantyczną... a to ona czyni legendę Terminatora. Bo wszak jest to film, na który chodzę do kina od 1984 roku i nie tylko po to aby zobaczyć kolejną metamorfozę technologiczną maszyny:-)
Przejdźmy jednak do zalet Terminatora/Ocalenie bo bez wątpienia obraz ten podobał nam się jednogłośnie.
O historii przejścia i kontynuacji kolejnych Terminatorów znajdziecie materiały wszędzie i zdecydowanie bardziej dogłębne niż nam pozwala na to forma tego skromnego bloga. Dlatego chcieliśmy w podsumowaniu tego filmu skupić się na dwóch sprawach: współczesnych tropach oraz sile legendy.
Zacznijmy od obsady. Jedno jest pewne: duet Christian Bale (John Connor) posępnie humanitarny i zdeterminowany oraz Sam Worthington(Marcus Wright) czyli „James Dean” zamknięty w maszynie o ludzkim sercu – daje radę! Nie mogło też zabraknąć postaci Arnolda Schwarzeneggera dzięki perfekcyjnej technice komputerowej przywróconego do czasu młodości i o posturze nieco większej niż ta, którą porażał austriacki kulturysta:-).
Terminatora/Ocalenie zrobiła ekipa, która – jak odnieśliśmy wrażenie – jest maniakalnie wkręcona w kino akcji oraz wojenne i nie mogąc pracować przy najważniejszych hitach stulecia postanowiła stworzyć swój własny super film. Stąd siedząc wygodnie w fotelu z długopisem i kartką w ręku szybko możemy sporządzić taką oto listę: kino wojenne w tym szczególnie filmy dotyczące wojny w Wietnamie (nocny rajd helikopterami nad płonącą rzeką, charakterystyczne ujęcia akcji prowadzonych przez oddziały Ruchu Oporu)/filmy o U-bootach (do tego mundury w jakie ubrany jest sztab główny Ruchu Oporu nawiązują do stylistyki mundurów niemieckich z czasów II wojny światowej, a kilka do Armii Czerwonej)/kino katastroficzne – świat po zagładzie jako dżungla przemocy (Ucieczka z Nowego Jorku czy Mad Max)/elementy Obcego(Terminatory wodne są wystylizowane nieco na małe „alieny”)/horror – stylistyka zombie jest!/Frankenstein – tu nie tylko ukłon w stronę pojawiającej się w filmie Heleny Bohnam Carter („matka-projektantka”Marcusa) – która grała w ekranizacji powieści Marry Shelley, ale też główna oś rozważań dotycząca czy nowo-twór człowiek-maszyna może mieć swoją tożsamość i kierować się własną wolą.
Oczywiście jest też sporo „amerykanizmów” - przemówienia, kwestia zewu serca czyniącego z nas ludzi itp...
Ważna jest też całą pewnością figura społeczno polityczna całego scenariusza, otóż dowodzeni przez Connora ludzie (ale nie tylko oni) kierując się własnym (obywatelskim:-) rozsądkiem sprzeciwiają się głównodowodzącym – sami realizując misję, która ich zdaniem przyczyni się do ocalenia ludzkości – idea w stylu Web 2.0! No i oczywiście te genialne sekwencje, kiedy Connor nadaje swój komunikat przez radiostację: jeśli mnie teraz słyszycie, to jesteście Ruchem Oporu. Tak, proste, ale za to jak sugestywne:-)
To czy Rafał Dutkiewicz wystartuje i wygra kolejne wybory na prezydenta Wrocławia jest ważne dla Rafała Dutkiewicza. Dla mieszkańców to kompletnie nieistotny drobiazg.
Załóżmy, że to już jutro. Budzimy się. Mamy nowego. Co się zmieniło? Absolutnie nic. No... może rzecznik prasowy.
Autobusy są te same, korki jak zwykle, stadion się buduje a fontanna za 20 baniek nadal tryska. Miasto ani nie zgasło, ani nie zaczęło bardziej świecić. Co prawda Rafał Dutkiewicz nie musiał jak co dzień wstawać do pracy, ale kto się tym przejmuje. Nawet on sam nie za bardzo. Przecież i tak ma już w perspektywie lepszą posadę z kolejną poważną misją.
No bo przecież nikt z SLD. No bo kto? PiS-u we Wrocławiu właściwie nie ma. Protasiewicz? Być może się połasi, chociaż w Brukseli lepsza kasa i szanse na awanse. Ale nawet jeśli wrocławianie obdarzyli zaufaniem Jacka Bauera z Platformy, to również byłoby bez znaczenia. Co za różnica, jak będzie miał na imię przyszły prezydent Wrocławia? Polityczne sztafaże służą przede wszystkim politykom. Są erekcją ich popularności. Mogą być też oczywiście uwiądem. W mieście musiałoby dojść do wielkiego przewrotu, tymczasem jeśli już w ogóle ktoś się ruszy z fotela, zrobi co najwyżej pajacyka.
To czy Rafał Dutkiewicz wystartuje i wygra kolejne wybory na prezydenta Wrocławia, jest ważne dla Rafała Dutkiewicza. Dla mieszkańców to kompletnie nieistotny drobiazg. No i właśnie dlatego na pewno znów wygra.
Shell zapłaci za łamanie praw człowieka w Nigerii!
Shell to jedna z tych światowych korporacji, która jest szczególnym celem ataków obrońców praw człowieka i ekologów. Zieloni już dawno ogłosili bojkot stacji tej sieci. Tymczasem Po latach protestów gigant naftowy wypłaci 15,5 miliona dolarów odszkodowania rodzinom nigeryjskich ekologów, zamordowanym przez miejscową juntę (tu możecie zobaczyć ciekawy film na ten temat, a tu poczytać)! Napisała o tym w środowo - czwartkowym numerze Rzeczpospolita.
"Trwający ponad dziesięć lat spór w sprawie zabójstwa w 1995 roku nigeryjskiego pisarza i ekologa Kena Saro-Wiwy oraz ośmiu jego kolegów przez juntę wojskową zakończył się poza salą sądową. Rodziny ofiar oskarżyły koncern naftowy o potajemne poparcie dla brutalnych represji, które rząd Nigerii stosował w latach 90. wobec członków Ruchu na rzecz Przetrwania Ludu Ogoni (MOSOP), którzy protestowali przeciwko obecności Shella w delcie Nigru. Saro-Wiwa i jego koledzy byli bici i torturowani, zanim zostali powieszeni. Aby uniknąć procesu przed nowojorskim sądem, Shell zgodził się zapłacić ich rodzinom ponad 15 milionów dolarów odszkodowania. Część pieniędzy trafi do rodzin ofiar, reszta do ludu Ogoni".
To precedens, który pozwoli na kolejne procesy. Po kilkunastu latach jest szansa, że zostaną ukarani winni łamania praw człowieka w Nigerii przez miejscowy rząd, który robił wszystko by Shell inwestował w tym kraju. I nadzieja, że ujawniona zostanie chociaż część kulisów tych działań.
Ustawa o zwalczaniu piractwa internetowego, którą przyjęła Francja zakładała między innymi, że za nielegalne pobieranie plików internautom grozi odłączenie od sieci. O sprawie i dyskusji związanej z pojęciem "piractwa" oraz Pakietem Telekomunikacyjnym, nad którym pracuje Parlament Europejski pisaliśmy tutaj.
Francja, jako jedno z pierwszych państw, miała przetestować w praktyce nowe prawo, które mogłoby obowiązywać w całej Europie. Jednak stało się inaczej. Podajemy za IAR: Rada Konstytucyjna odrzuciła najważniejszy artykuł francuskiej ustawy o zwalczaniu piractwa internetowego. Rada Konstytucyjna uznała, że odcięcie dostępu do internetu jest równoznaczne z uniemożliwieniem obywatelowi komunikowania się ze światem zewnętrznym. Komunikowanie się jest uznawane za jedno z podstawowych praw człowieka i pozbawienie kogokolwiek tego prawa może być postanowione wyłącznie przez sąd. Francuska ustawa antypiracka przewidywała, że "recydywiści", wielokrotnie przyłapani na nielegalnym pobieraniu muzyki lub filmów, zostaną ukarani przez odcięcie dostępu do internetu na mocy decyzji czysto administracyjnej.
Okazało się, że swobodne korzystanie z internetu po raz pierwszy zostało uznane za jeden z elementów wolności słowa!
Poniżej krótki wywiad jakiego udzielił Leszkowi Budrewiczowi Marian Zacharski, słynny funkcjonariusz wywiadu PRL.
Czy nie obawiał się Pan o własne życie w czasie pracy na Zachodzie ?
Kiedy pracowałem na terytorium USA, raczej nie obawiałem się o swoje życie. Miałem tego świadomość, ale i jednocześnie wiedzę, że amerykański kontrwywiad działając na swoim terenie nie uciekał się do "niewyjaśnionych zgonów" osób, które podejrzewano o działalność wywiadowczą. Były i są inne znane służby, które stosowały czy też stosują (rzadko, ale jednak) tego typu praktyki. W książce nie wspominałem o tym, ale sędzia federalny tuż przed ogłoszeniem wyroku (a było to dzień po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce)oświadczył, że szukał możliwości wymierzenia mi kary śmierci, ale uznał, że jest to prawnie niemożliwe ze względu na fakt, że Stany Zjednoczone nie są w stanie wojny z Polską. Wtedy otarłem się o słowo "śmierć".
Czy pomagał Panu brak wiedzy ludzi Zachodu na temat krajów takich jak PRL?
Brak wiedzy na temat PRL-u nie miał znaczenia. Moja działalność opierała się na zawieraniu przyjacielskich umów kupna-sprzedaży. Dzięki mojej dużej łatwości nawiązywania kontaktów, osoby, na których mi zależało, nabierały zaufania i krótko mówiąc "robiły to dla mnie". Zawsze starałem się unikać podczas rozmów słów „wywiad” czy „działalność wywiadowcza”. Uważałem, że najlepszym rozwiązaniem jest doprowadzanie Amerykanów do sytuacji, w której wymiana informacji odbywałaby się na zasadzie wzajemnej grzeczności: ja starałem się poprawiać sytuację materialną danej osoby, a ona w zamian poszerzała moją wiedzę na temat istotnych, tajnych przedsięwzięć np. o charakterze militarnym. Z punktu widzenia psychologicznego dla osoby dostarczającej tajne materiały takie rozwiązanie jest zdecydowanie lepsze i bardziej komfortowe. To moje przekonanie, poparte jednak "uzyskiem materiałowym". Nawiasem mówiąc dla niektórych osób chęć czy możliwość odwiedzin PRL-u była czymś wręcz ekscytującym – zgodnie z powiedzeniem, że „najbardziej przyciąga to, co zakazane".
Czy miewał Pan zadania związane ze zwalczaniem opozycyjnej emigracji?
Nigdy w całej swojej działalności nie miałem jakichkolwiek zadań związanych ze zwalczaniem opozycji.
- NBP pod przewodnictwem prezesa Sławomira Skrzypka odmawia wydania nam dokumentów dotyczących podziału banku centralnego po 1989 roku - powiedział we wtorek we Wrocławiu Łukasz Kamiński, od niedawna p.o. szefa Biura Edukacji Publicznej w IPN (na tym stanowisku zastąpił Jana Żaryna).
Przypomnę, że dwadzieścia lat temu z Narodowego Banku Polskiego została wydzielona cała grupa banków, które później przeważnie zostały sprzedane dużym bankom zachodnim.
(Łukasz Kamiński był gościem salonu prowadzonego przez DolnySlask24.info).
Nowa krew na pokładzie współpracowników 5W - Kuba Walczak - relacjonuje dwudniowy koncert Wrocław dla Wolności.
Wyspiarski festiwal Wrock for Freedom, na dobre rozgościł się we Wrocławiu, a jego kolejna odsłona pokazała, że ktokolwiek by nie zagrał, jak wielki deszcz by nie spadł i jak miałki byłby wodzirej, młodzież, dzieci i dorośli (a jakże!) tłumnie stawią się na "Słodowej". W tym roku plejada gwiazd i gwiazdeczek niczym specjalnym nie zaskoczyła, ot solidne granie, raczej mizerny przekaz "wolnościowy", przez co koncert "dla wolności" stał się zwykłym dwudniowym festiwalem.
Zaczęło się od Świetlickiego, który jak sam mówi, częściej grywa we Wrocławiu, niż w rodzinnym Krakowie. Ale chyba pierwszy raz śpiewał w plenerze, o godzinie 13:00, dla może 100 osób, z czego ponad połowa, zespołu nie znała. Dziewczynki z pierwszego rzędu, kurczowo trzymając się barierek, o mało zawału nie dostały, gdy ktoś krzyknął, że to Myslovitz powinien być supportem. No, ale jak to skomentował Świetlicki: zespół Świetliki istnieje 17 lat i nadal musi grać pierwszy. Obiecał za to, że te pety, które porozrzucał po scenie, pozbiera, żeby Myslovitz mieli już czysto. I właśnie ta subtelna ironia, wielki dystans do siebie i innych, znak rozpoznawczy Świetlickiego, uchronił wszystkich przed kompromitacją. Bo jak śpiewać gotuj się kurwo, gotuj, kiedy potem na forum last.fm można przeczytać: "Świetliki totalna klapa, beznadziejne teksty i nie porwali tłumu". Aż się prosi, by ten tekst został skomentowany w jakiejś piosence Św. Marcina niczym onegdaj: Mam 19 lat i chcę mieć pana osobowość. Uważam, że plener dla Świetlików to jak pub Łykend dla Metalliki, jednak bawiłem się setnie, szczególnie, że ukochane kawałki na O (Odciski, Olifant, Opluty, Ochroniarz) przeplatane Chmurką, Słonidarnością, Czary Mary Wonder Schponder, czy Anioł\Trup i Pod Wulkanem brzmiały świetnie. Nie zabrakło oczywiście Filandii. I jak można było się spodziewać, plenerowych okrzyków "Gdzie jest Linda!??". Po koncercie imć Świetlicki i imć Dyduch rzekli słów kilka w kontekście wolnych wyborów, wolności jako takiej i śpiewania kolęd:
Po Świetlikach grał Budyń ze swoim Pogodnem i to już był prawdziwy szał. Żółte ogrodniczki wokalisty zrobiły furorę, muzyka żywa, energiczna, i te teksty takie o niczym, prawdziwy odjazd! Jedyna w swoim rodzaju konferansjerka Budynia, imitowane islamskie modły, specyficznie wyrażane polityczne aluzje całego zespołu: Lech Kaczyński, Macierewicz, Jacek Kurski – ch**, czy bezkompromisowe kłótnie z publiką: Nie krzycz Orkiestra – bo i tak tego nie zagramy, więc siarap!, dodawały kolorytu i tak przecież niezwykłemu zespołowi. Pogodno na żywo to zdecydowany sukces każdej tego typu imprezy, kto nie widział, ma czego żałować – ale i okazji we Wrocławiu na odrobienie zaległości całkiem sporo. Również Budyń zgodził się na po-koncertową chwilkę refleksji, z charakterystycznym dystansem:
Po koncercie Pogodna lunęło, a ludzie kryli się pod drzewami, parasolami, budkami, i wszędzie tam gdzie można było uciec przed deszczem. I tu, chyba największa wpadka organizatorów – choć to już niestety tradycja na Wyspie – bilet upoważnia do JEDNORAZOWEGO wstępu, toteż z Wyspy, choćby po parasol, wyjść nie było można. Ponoć takie zarządzenie policji, ale nad sensownością tego zakazu (teoretycznie brak możliwości odwiedzenia okolicznych sklepów) można by polemizować. Jak pokazuje doświadczenie, możliwości wniesienia alkoholu i tak zawsze się znajdą, a rozwodnione piwo 0,4 l. sprzedawane na miejscu za 6 zł, to nie jest szczyt szczęścia.
W deszczu zagrało Raz Dwa Trzy, ale pod sceną i tak sporo ludzi bujało się w rytm: W wielkim mieście, I tak warto żyć, Trudno nie wierzyć w nic, czy Talerzyka. Po nich teoretyczne gwiazdy wieczoru – Myslovitz i Hey, ale centrum "wolnościowych" koncertów przeniosło się dla mnie do pubu 21 na Włodkowica gdzie, praktycznie bez reklamy, zagrał Lech Janerka. Przed kilku dni, pisał szanowny redaktor Panek, że dawno nie słyszał Konstytucji i Loli na żywo, ale na koncercie go niestety nie dojrzałem – niech więc żałuje, bo koncert był niezwykły. Sala malutka, ludzi w sam raz, bez ścisku, więc i poskakać można i spokojnie posłuchać i pooglądać. Po chorobie Lecha już prawie śladu nie było, choć długo grać nie chciał (wnuczki czekały), to było wszystko co najważniejsze – wspomniane Lola i Konstytucje (dopiero na drugi bis!), Reformator i Śmielej, Wieje i Ewo, rewo i ja, Jezu jak się cieszę... I obowiązkowe Śpij aniele mój/Bez Kolacji. Długo publika nie pozwalała zespołowi zejść ze sceny i dla takich kameralnych koncertów warto chodzić do knajp.
Wiele osób miało na sobie koszulki "razem '89", nad głowami latały takież balony, a wokół ponaklejano plakaty i banery. Dlatego to chyba w pubie na Włodkowica tego wieczoru było wolnościowe centrum wrocławskich, muzycznych obchodów pierwszych, wolnych wyborów. Kuba Walczak
PS A Janerka już za kilka dni w Browarze na Podwodnym Wrocławiu!
Na ten wyrok czekała cała internetowa Polska. Czy Arnold Buzdygan (na zdjęciu ze swoim adwokatem) wygra sądowy proces z Wikimedią Polska i członkiem zarządu Stowarzyszenia Agnieszką Kwiecień? To pytanie zadawało sobie od dwóch lat (tyle trwał proces - pisaliśmy o nim na 5Wkilka razy) wielu z tych, którzy znają go z sieci lub z "realu". Dziś wszystko stało się jasne. Żeby nie przedłużać. Wrocławski sąd okręgowy oddalił powództwo Arnolda Buzdygana i obciążył go kosztami sądowymi (ponad 7 tys. zł.). Stwierdził, że Stowarzyszenie Wikimedia Polska nie jest adresatem roszczeń wrocławskiego przedsiębiorcy. Arnold Buzdygan domagał się usunięcia artykułu z Wikipedii (polskiej i angielskiej wersji), umieszczenia przeprosin oraz zablokowania edycji hasła i 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Sąd uznał, że pozwani nie są autorami wpisu na Wikipedii. Nie są też zobowiązani do czuwania nad treścią haseł i usuwania wpisów "naruszających prawa innych osób". Nie mają też dostępu do serwerów z bazą danych Wikipedii (która znajduje się na Florydzie). "Stowarzyszenie nie może też nadawać ani odbierać uprawnień administratorom, ani też egzekwować jakichkolwiek zachowań" - mówił sędzia Adam Maciński. Jak dodawał - artykuły mogą być edytowane przez każdego użytkownika. Administratorzy nie są władni dokonywać ostatecznych zmian w treści artykułów, a ich decyzje mogą być zmieniane przez innych administratorów, którzy mają takie same uprawnienia.
Sąd uznał też, że pozwani nie mogą odpowiadać z przepisów prawa prasowego. Wikipedia nie mieści się bowiem (z wielu względów) w pojęciu "prasy". "Brak jest powiązań organizacyjnych między pozwanym Stowarzyszeniem Wikimedia, polską edycją Wikipedii a jej administratorami. Nie ma podstaw do potraktowania pozwanego Stowarzyszenia jako wydawcę Wikipedii. Statut administratora Wikipedii nie może być utożsamiany ze statutem redaktora według rozumienia prawa prasowego. Uznanie wszystkich osób, które wpływają na treść za redaktorów prowadziłoby do uznania nieograniczonego kręgu osób odpowiedzialnych" - mówił sędzia
Sędzia odniósł się też do kwestionowanego artykuł. Jego zdaniem narusza on dobra osobiste Arnolda Buzdygana w części dotyczącej wulgaryzmów i gróźb pobicia jakich miał rzekomo używać. Sędzia uznał, że autorzy artykułów nie mieli dowodów na taką działalność przedsiębiorcy. Co do "trollingu" - sąd uznał, że takie określenia naruszają dobra osobiste Arnolda Buzdygana. Nie narusza natomiast dóbr osobistych sformułowanie "kontrowersje", którego użyto wobec mężczyzny.
Arnold Buzdygan: "Zapoznamy się z pisemną decyzją wyroku i podejmiemy decyzję co do apelacji. Mnie cieszy, że sędzia uznał, iż artykuł narusza moje dobra osobiste. Mam nadzieję, że społeczność wikipedystów dobrowolnie usunie ten artykuł i zamieści przeprosiny. Ja dalej się nie zgadzam, że Wikimedia nie odpowiada za wpisy w Wikipedii. Ja uważam, że Wikimedia powinna zostać zarejestrowana jako tytuł prasowy, powinien zostać wyznaczony redaktor odpowiedzialny za wpisy. Wiadomo byłoby kogo można pozwać, do kogo można mieć pretensje. Wykluczam natomiast pozwanie amerykańskiej Wikipedii. Ja sądzę się jednym z bezpośrednim autorem wpisów w sądzie w Warszawie. Proces jeszcze się nie skończył".
Michał Bernaczyk - adwokat pozwanej Agnieszki Kwiecień: "Mimo naszej doskonałej pracy i naszej wygranej z formalno-prawnego punktu widzenia chyba wszyscy przegralismy. Moja klientka i Stowarzyszenie zostali uwikłani w proces, w którym w ogóle nie powinni stawać. Sąd na marginesie dokonał pewnej oceny stwierdził, że są tam elementy naruszające dobra osobiste powoda. I w ten oto sposób eksces kilku osób, które nie zdają sobie sprawy gdzie są granice wolności słowa, wolności wypowiedzi, skompromitował szlachetną ideę naszych mocodawców - ideę dzielenia się wiedzą. Wiedzą encyklopedyczną. Pan powód powinien wystąpić do administratora - Wikimedii Fundation Corporation na Florydzie. Nie ma prawnych przeszkód aby zwrócić się do nich o usunięcie tych treści, o ile udowodni, że naruszają one jego dobra osobiste".
Wypowiedzi Arnolda Buzdygana i Michała Bernczyka możecie posłuchać na portalu Radia Wrocław. Dzisiaj z Łukaszem będziemy rozmawiać na temat tego procesu w Blogoskopie Radia Wrocław po 17.30.
Wyniki wyborów okazały się zgodne z przewidywaniami. Pierwsi komentatorzy rozprawiali o paru drobnych personalnych rozbieżnościach między przewidywaniami a rezultatami, ale o czymś musieli przecież rozprawiać, skoro o wynikach tych wyborów nie dało się powiedzieć nic, czego nie powiedziano przed wyborami.
Podobnie było też w czasie ostatnich wyborów parlamentarnych i w czasie samorządowych. Telewizja rozdmuchiwała emocje preparując rozgorączkowana atmosferę nocnych programów powyborczych, komentatorzy udawali, że wymyślają to, co sobie przygotowali wcześniej, bo przecież wszystko co najważniejsze było wiadome przed głosowaniem.
Zachowania człowieka bywają nieprzewidywalne, ale zachowanie publiki – w czasie wyborów pompatycznie tytułowanej elektoratem – da się przewidywać z rosnącą precyzją. Bez trudu i niedrogo można dziś zbadać, kogo aktualnie publika uwielbia jako największą gwiazdę piosenki, których bohaterów seriali ma za idoli, których polityków woli.
Skoro z minimalnym ryzykiem błędu da się przewidzieć wyniki wyborów, po jaką cholerę organizuje się te cała kosztowną szopę z kartkami wrzucanymi do urn?
Jedynym uzasadnieniem – jeśli pominąć ideologiczne brednie o prawach ludu do wybierania własnych przedstawicieli – wydaje się to, że sondaże łatwiej sfałszować niż wybory. W tej sytuacji wystarczy opracować procedury zabezpieczające przed fałszerstwem i po kampanii wyborczej przeprowadzić sondaż.
Mniej będzie kłopotów z organizacją i wyjdzie znacznie taniej. Zaoszczędzone pieniądze można będzie przeznaczyć na dowolny szlachetny cel.
Prognozy wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego. Wielki triumf prawicy, sukces Zielonych we Francji. Przegrała lewica, dotkliwie zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Świetnie wypadli egzotyczni radykałowie w kilku państwach: islamofobiczni populiści w Holandii i postsowiecki beton na Łotwie. No i Partia Piratów w Szwecji.
Ta niedziela była dniem, który udowodnił bzdurność przepisu o tzw. ciszy wyborczej. Wystarczyło śledzić Twittera – przeróżne sondaże, prognozy i wstępne wyniki z wielu krajów Europy były tam na bieżąco przytaczane przez internautów. Paneuropejską ciszę w głębokim poważaniu miał też francuski dziennik "Le Figaro". Podawał wszelkie ciekawe liczby wyborcze na swojej stronie internetowej i – oczywiście – we własnym kanale w Twitterze.
Dzięki temu już ok. godz. 20.00 wiadomo było, że rządząca prawica wygrała w kilku czołowych krajach Europy – we Francji, w Niemczech i we Włoszech. Słabo wypadli francuscy i niemieccy socjaliści. Tragicznie - labourzyści w Wielkiej Brytanii. Lewica przegrała nawet w Hiszpanii, gdzie od kilku lat rządzi. Dobre wyniki uzyskali Zieloni – mają szansę być drudzy we Francji (względnie trzeci, tuż za socjalistami)!
Już wcześniej wiadomo było, że w kryzysie pogrążyli się brytyjscy labourzyści. Z kretesem przegrali z torysami. Ale też z UK Independence Party. Prawica zdecydowanie wygrała na Węgrzech.W Polsce już przed wyborami wiadomo było, że wygrają PO i PiS. A więc partie - z europejskiego punktu widzenia - prawicowe. Według sondaży, z Polski do Parlamentu Europejskiego wejdą też SLD-UP i PSL.
Komentatorzy wskazują, że głównym wyzwaniem, jakie stoi przed Europą jest kryzys finansowy. Jednak ze sporządzonego przez portal Euractiv streszczenia programów głównych frakcji z PE wynika, że bój między chadekami a socjalistami nie był bojem liberałów ze zwolennikami państwa socjalnego - raczej była to rywalizacja dwóch różnych podejść do utrzymania europejskiego modelu gospodarczego (chadecy odcinają się i od "wolnorynkowych fundamentalistów", i od socjalizmu - zaznacza Euractiv). Po triumfie prawicy nie należy się zatem spodziewać jakiegoś nagłego zwrotu ku wolnemu rynkowi w Europie.
Jednak być może znacznie ważniejszym tematem - po raz kolejny! - okaże się Traktat Lizboński. Pojawiły się spekulacje, że klęska labourzystów w Wielkiej Brytanii spowoduje, że właśnie ten kraj - a nie Irlandia, czy Polska - pogrzebie Traktat. Czy zatem spór pro-traktatowej chadecji z anty-traktatowymi konserwatystami (torysi, PiS, czeski ODS razem?) okaże się głównym politycznym konfliktem pierwszych miesięcy funkcjonowania nowego Europarlamentu?
I jakoś nic nie słychać o dobrych wynikach Libertasu. Ten dość enigmatyczny paneuropejski ruch miał być czarnym koniem wyborów. Wygląda na to, że będzie jednym z największych przegranych.