Wakacje za nami. Czas nadrobić pewną zaległość i podsumować coś, co zdarzyło się dwa miesiące temu ;)
W lipcu miałem zaszczyt współorganizować we wrocławskiej
Hali Ludowej (czy jak kto woli –
Hali Stulecia) pięć debat pod szyldem
Habeas Lounge. Były elementem wystawy
Na okrągło, która upamiętniała przełom 1989 roku.
Tak to mniej więcej wyglądało:
(Habeas Lounge we Wrocławiu, dyskusja o roli Kościoła; zdjęcie ze zbiorów Anny Radłowskiej).Autorką projektu Habeas Lounge jest
Linda Pollack – amerykańska artystka i, by tak rzec, animatorka życia społecznego. Jej koncepcja jest prosta: na
czerwonej sofie w kształcie przypominającym owal siadają naprzeciwko siebie ludzie zainteresowani jakimś ważnym tematem i
dyskutują. Dzieje się to w przestrzeni publicznej. Dokładnie – w galerii (lub w innym miejscu, które kojarzy się raczej ze „sztuką”, niż z „polityką”). W ten sposób każda taka dyskusja jest z definicji otwarta na różnego rodzaju interpretacje – także te (para)artystyczne.
Jak przystało na porządną obywatelkę Stanów Zjednoczonych,
Linda Pollack przywiązuje szczególną wagę do konstytucji. Wymyślając tematy debat prowadzonych na czerwonej sofie stara się patrzeć na rzeczywistość przez pryzmat prawa obowiązującego w danym kraju. Dzięki temu każda dyskusja w ramach Habeas Lounge jest nie tylko wydarzeniem (para)artystycznym (ze względu na kontekst), ale łatwo zamienia się w
spór między zwolennikami i przeciwnikami konstytucji i/lub jej konkretnych artykułów (albo po prostu szczegółowych zapisów ustawowych). To zaś skłania do refleksji o charakterze systemowym.
W ramach wrocławskiego Habeas Lounge wymyśliliśmy z Lindą pięć takich dużych tematów, wokół których
11 i 12 lipca zrobiliśmy debaty:
1. Od nowych mediów do nowej polityki. Czy kolejną Konstytucję napiszą internauci?
2. Nie lubimy chodzić na wybory. Czy polubimy demokrację uczestniczącą?
3. Lustracja jako zbiorowa psychoterapia?
4. Kanclerz czy prezydent? Kierunki zmiany modelu władzy wykonawczej w RP.
5. Państwo świeckie tylko w teorii? Polityczny i kulturowy wpływ Kościoła na życie publiczne w Polsce.
Czas na moje krótkie, autorskie, całkiem subiektywne podsumowanie tych dyskusji.
(Wpierw refleksja ogólna: niemal wszystkie debaty zaowocowały negacją „zadanych” tematów i tonęły w pesymizmie. Dlatego w moim podsumowaniu wskazuję, w jaki sposób obalane były wyjściowe tezy dyskusji. I proponuję nowe tezy – jako konkluzję debat Habeas Lounge prowadzonych „w realu”, a zarazem potencjalny punkt wyjścia ich kontynuacji „w wirtualu”.I choć nie było to naszym założeniem, debaty ułożyły się w logiczny ciąg. Od szczegółu do ogółu. Od refleksji nad internetem i nowymi formami demokracji, poprzez spory o wpływ historii na politykę i o konstytucję – aż po dyskusję o aksjologicznych podstawach państwa).1. Od nowych mediów do nowej polityki. Czy kolejną Konstytucję napiszą internauci?Żadnej nowej konstytucji nie napiszą żadni internauci. Dlaczego? Bo nie ma czegoś takiego jak internauci – wskazywał
Wiesiek Cupała (matematyk; w latach 70. i 80. współtwórca Ruchu Nowej Kultury i Pomarańczowej Alternatywy, dziś znawca internetu i nowych technologii, headhunter pracujący dla dużych firm z branży IT). -
Internet jest tylko narzędziem – dodawał. Innymi słowy: z faktu, że kilka milionów ludzi korzysta z internetu nie wynika, że łączy ich wspólny zestaw poglądów.
Poza tym wpływ obywateli na ustrój jest w Polsce żaden – dodał
Tomek Styś, ojciec-redaktor serwisu
Dolnoslazacy.pl. Przypomniał losy obywatelskiego projektu konstytucji lansowanego przez „Solidarność” w połowie lat 90. Podpisało go ok. 1,5 mln obywateli. Bez skutku. Projekt nie został uwzględniony.
Internet nie jest jakąś anarchiczną przestrzenią oderwaną od świata wielkiej polityki. Przeciwnie – jest kolejnym polem, na którym mamy do czynienia z różnymi „relacjami władzy”, w tym z klasyczną działalnością władzy instytucjonalnej, np. państwowej. Jest więc także przestrzenią odgórnej manipulacji i propagandy. W taką właśnie stronę biegły rozważania Tomka Stysia.
Adam Szynol, medioznawca z
Uniwersytetu Wrocławskiego, spec od prasy regionalnej, wskazywał, że w mediach internetowych – podobnie jak w
mainstreamowych – dominuje kilka dużych koncernów. To kolejny argument przeciwko optymistycznej tezie o systemowej unikatowości internetu. Z tej perspektywy, jego „korporatyzacja” jest zagrożeniem dla wolności i spontaniczności. Z Adamem polemizował
Tomek Sikora z
Radia Wrocław, który przypominał (słusznie), że dzięki internetowi mamy np. coraz więcej nowych stacji radiowych. Łatwość w tworzeniu oddolnych mediów jest zatem czymś, co odróżnia internet (na korzyść) od medialnego
mainstreamu.
(Linda Pollack i Tomek Sikora; zdjęcie ze zbiorów Anny Radłowskiej).Wiesiek Cupała proponował, by zamiast mówić o nieistniejących internautach, zmienić całkowicie
paradygmat myślenia o ustroju państwa. Z
mechanistycznego („nakręcamy parlament” raz na cztery lata jak zegarek i oczekujemy, że będzie sprawnie działał) na – powiedzmy –
kwantowy (każdy parlamentarzysta dostaje od wyborców „pakiet akcji”, których „pozbywa się” podczas kolejnych głosowań; gdy mu się skończą, zastępuje go kolejny parlamentarzysta).
Moja konkluzja (czyli nowa teza): ewolucja technologii i mediów zmienia społeczno-kulturalny kontekst uprawiania polityki. Stąd jednak daleko do zmiany polityki jako takiej. Nie mają uzasadnienia optymistyczne interpretacje internetu (rozumianego jako utopijna przestrzeń wolności i równości oraz jako nowy, potężny podmiot, który zmieni oblicze polityki).
Pytanie: czy z podobnym pesymizmem mamy podchodzić do popularnych ostatnio eksperymentów z
Gov 2.0, czyli interaktywną demokracją ery Web 2.0?
2. Nie lubimy chodzić na wybory. Czy polubimy demokrację uczestniczącą?Punktem wyjścia była znakomita książka
Rafała Górskiego „Bez państwa. Demokracja uczestnicząca w działaniu”. Dyskusję otworzył sam autor tej publikacji
(niniejszym bardzo mu dziękuję, że chciało mu się przyjechać aż z Krakowa, by z nami podyskutować! Wcześniej był gościem Blogoskopu Radia Wrocław).
Choć demokracja uczestnicząca jest bardzo kuszącym projektem, to jednak szanse jej implementacji w Polsce wydają się słabe.
Po pierwsze dlatego, że
życie obywatelskie jest u nas zbyt mizerne. Po drugie dlatego, że nawet jeśli pojawiają się takie oddolne inicjatywy, to natrafiają na
opór biurokracji, np. na szczeblu samorządowym i/lub spółdzielczym. O swoich negatywnych doświadczeniach w tym zakresie opowiadali
Małgorzata Giełda (na co dzień administratywistka na Uniwersytecie Wrocławskim, prywatnie zaangażowana w życie Spółdzielni Mieszkaniowej „Piast” - jednej z największych takich spółdzielni we Wrocławiu),
Radek Lesisz, cyklista z koalicji Rowerowy Wrocław oraz
Marek Krukowski z Zielonych 2004 (ekolog, wykładowca na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu).
Zresztą w Polsce nie ma zadowalających przykładów działania demokracji uczestniczącej, co może świadczyć na rzecz tezy o utopijności tej wizji.
Z drugiej strony, trzeba docenić przykłady ciekawych, prężnych
działań podejmowanych przez NGO-sy w przestrzeni takiego miasta, jakim jest Wrocław. To nie tylko inicjatywy Giełdy, Lesisza, czy Krukowskiego, ale też chociażby działalność
Towarzystwa Upiększania Miasta Wrocławia, o której opowiadał jego rzutki prezes –
Przemek Filar. Płyną do nas pozytywne i inspirujące wzorce zza granicy. Choćby te dotyczące zaangażowania obywateli w planowanie przestrzenne. Mówiła o tym
Izabela Mironowicz z
Politechniki Wrocławskiej, urbanistka wierząca w ideę „planowania uczestniczącego” (a od niedawna wiceprezeska wrocławskiego oddziału
Towarzystwa Urbanistów Polskich).
Debata o demokracji uczestniczącej pokazała, że dla wszystkich jej uczestników główną inspiracją jest Wrocław. Nic dziwnego, że pod koniec wszyscy spojrzeli sobie w oczy i wyrazili wolę współdziałania ;)
(Pytanie do uczestników spotkania: czy pamiętacie o tym?).
Moja konkluzja (czyli nowa teza): polscy obywatele są zbyt słabi, by dać im jeszcze więcej odpowiedzialności za sprawy publiczne. W naszych warunkach demokracja uczestnicząca wciąż pozostaje projektem utopijnym.
Pytanie: czy chcemy to zmienić? Jak?
3. Lustracja jako zbiorowa psychoterapia?Takie ujęcie tematu lustracji podsunęła Linda Pollack. Interpretuję tę propozycję jako przykład podejścia typowo amerykańskiego, ale niezwykle inspirującego (bo nieznanego) na gruncie polskim.
Zabrakło nam zawodowego psychoterapeuty, więc dyskusja nie rozwinęła się tak, jak można by tego oczekiwać po jej temacie. Niemniej, zmierzyliśmy się z nim. Wniosek:
polska lustracja jest raczej psychozą, niż psychoterapią. Ma więc raczej cechy choroby, niż lekarstwa.
(Po lewej - Habeas Lounge we Wrocławiu, dyskusja o lustracji; zdjęcie ze zbiorów Anny Radłowskiej).Nasze rozdyskutowane grono było niewielkie:
Kasia Uczkiewicz (naczelna kwartalnika „Pamięć i Przyszłość”),
Andrzej Krajewski (historyk, publicysta „Newsweeka” i „Polski The Times”) oraz
Maciek Wełyczko (publicysta, swego czasu naczelny tygodnika „Panorama Dolnośląska”, potem dwutygodnika „Biznes Wrocławski”).
Przeważyła teza, że lustracja w Polsce jest narzędziem walki politycznej, a
Instytut Pamięci Narodowej ma charakter – no właśnie – polityczny.
Ustalenia IPN bywają OK (Maciek Wełyczko wskazał w tym kontekście na badania nad prześladowaniami Żydów). Ale bywają też wątpliwe (
casus Stanisława Januszewskiego z Politechniki Wrocławskiej, który został wskazany jako superagent SB, zaprzeczył i teraz procesuje się z IPN; albo
casus wydanych przez Instytut wspomnień
Leszka Budrewicza, gdzie jest parę mocnych komentarzy odautorskich, w tym jeden, który można by zakwalifikować jako pomówienie o agenturalność, tyle że zostały „puszczone” bez jakiegokolwiek komentarza wydawcy).
Kolejne pesymistyczne wnioski z naszej dyskusji: nie bardzo wiadomo po co – i jak – działa i powinien działać (w sensie ustawowym) IPN. Na to nakłada się dzika lustracja prowadzona przez osoby prywatne i przez media.
Jednak najbardziej zaskakujący dla mnie wątek dotyczył
wycofania historii ze szkół średnich. Przyznam, że nie wiedziałem o tym. Ta sprawa znacząco poszerza kontekst wszelkich debat o IPN, polityce historycznej itp. - i to kierując je ku zdecydowanie pesymistycznym konkluzjom. Nieważne, czy ktoś popiera, czy kontestuje IPN. Kształcenie młodzieży w oderwaniu od jakiejkolwiek świadomości historycznej powoduje, iż
wkrótce nie będziemy już mieli z kim rozmawiać o historii. Zaś produkcja IPN (tudzież jakiegokolwiek innego podmiotu zajmującego się badaniem i upowszechnianiem wiedzy historycznej) będzie miała – za przeproszeniem – wąski, coraz węższy
target.
Rolę nauczycieli historii przejmą „medialni sensacjonaliści”. Także ci od tzw. lustracji – acz na krótką metę, bo lustracja szybko się nudzi (może już się znudziła?).
Niemniej, na tym właśnie polega zawodowa historia, by
dociekać prawdy, rozdrapywać rany. Zatem
historyk to w jakimś sensie psychoanalityk, który wywleka na światło dzienne ciemne zakamarki „duszy” badanej przez siebie zbiorowości. Czy jest zarazem psychoterapeutą, który ową „duszę” leczy? Taką rolę mógłby pełnić IPN (lub inna podobna instytucja). Tyle że zbyt często przyczynia się do utrwalania różnych mitów.
Moja konkluzja (czyli nowa teza), a zarazem pytanie: czy jest możliwe takie uprawianie historii – zwłaszcza najnowszej – które nie będzie wikłało jej w bieżącą politykę? A przy tym będzie atrakcyjne dla mediów i młodzieży?
4. Kanclerz czy prezydent? Kierunki zmiany modelu władzy wykonawczej w RP.To była chyba najciekawsza z pięciu debat. Starli się
Bartłomiej Nowotarski (twórca Małej Konstytucji, politycznie związany z UD, UW i PD),
Tomek Styś (Dolnoslazacy.pl) oraz
Paweł Karpiński (PO).
(Habeas Lounge we Wrocławiu, dyskusja o konstytucji; zdjęcie ze zbiorów Anny Radłowskiej).Mówiąc najkrócej – Nowotarski bronił obecnego ustroju państwa i zasady balansu władz. Zaś Styś i Karpiński (mimo dzielących ich różnic
stricte politycznych) opowiadali się za bardziej jednoznacznym ustrojem – by tak rzec – hegemonicznym (kanclerskim, albo prezydenckim). Na wzór brytyjski.
Moja konkluzja (czyli nowa teza): w obecnym ustroju władza nie rządzi.
Pytanie: czy to należy zmienić? Czy Polsce potrzebny jest ustrój hegemoniczny?
5. Państwo świeckie tylko w teorii? Polityczny i kulturowy wpływ Kościoła na życie publiczne w Polsce.Tu mieliśmy najwięcej dyskutantów. I chyba najbardziej spolaryzowane stanowiska. Szybko wymienię, że poglądy katolickie (o różnym stopniu nasycenia) prezentowali
Marek Maćkiewicz (prezes ChemiParku Technologicznego),
Michał Tekliński (szef wrocławskiego oddziału Instytutu Tertio Millennio), tudzież (w wersji zdecydowanie liberalnej)
Piotrek Osowicz z Radia Wrocław. Stronę „niekatolicką” tworzyli m.in.
Łukasz Andrzejewski z „Krytyki Politycznej”,
Marek Krukowski z Zielonych 2004 oraz
Cezary Cerekwicki, który sam deklaruje się jako „przedsiębiorca, specjalista IT, publicysta, ateista”.
Proponowany temat został szybko zdekonstruowany. No bo czymże jest
„Kościół”? Wspólnotą katolików? Klerem? A czym jest
„życie publiczne”? Czy tylko bieżącą polityką?
Wygląda na to, że
podstawowy spór przebiega pomiędzy dwoma modelami państwa: „liberalnym” i „esencjonalnym”. To pierwsze jest tyko zbiorem reguł. To drugie wyznacza konkretne cele merytoryczne/ideowe.
To pierwsze dba o przestrzeń, w obrębie której mogą poruszać się przedstawiciele różnych opcji politycznych i ideowych. To drugie samo w sobie jest taką opcją.
Czy katolicki poseł ma zapominać w Sejmie o tym, że jest katolikiem (choćby podczas debaty na temat aborcji)?
Moja konkluzja (czyli nowa teza): jesteśmy skazani na wieczny konflikt „esencjalnych” podmiotów walczących o władzę w „liberalnym” państwie.
Pytanie: czy polityka bez
Boga (bogów/wieczności/transcendencji) ma jakikolwiek sens? Jaki?
Przy okazji serdecznie dziękuję Jackowi za pamięć oraz Ani i Kamili Radłowskim za fantastyczną współpracę. Last, but not least - muszę wspomnieć, że partnerem Habeas Lounge był też zaprzyjaźniony serwis Dolnoslazacy.pl.Wolą Lindy Pollack jest utrzymanie formuły Habeas Lounge we Wrocławiu. Wierzę, że to się uda.